2017-05-30

Święto Smoczych Łodzi

Gdy Kamionkowa Radość odwiedziła Kunming, wiadomo było, że MUSIMY pójść na targ, który obie darzymy wielką sympatią. Tym razem KR była tylko w odwiedzinach, więc mogła wyciągnąć aparat i zachowywać się jak turystka. I dobrze! Dzięki temu zaopatrzyła mnie w sporo pięknych spożywczych zdjęć, które wielkodusznie pozwoliła mi umieścić na blogu.
Jak to turystki, przystawałyśmy przy każdym straganie, uśmiechając się do sprzedawców i dopytując, czy aby na pewno wiemy, co widzimy. A ponieważ właśnie zbliżało się Święto Smoczych Łodzi, na wielu straganach zaczęto sprzedawać dobrze nam znane dzongdze (zongzi 粽子) - trójkąty 3D z kleistego ryżu z wkładką. Jeden ze straganów bardzo się wyróżniał. Nie tylko sprzedawcami ubranymi na ludowo - w stroje grupy etnicznej Buyi, którzy w dodatku byli weseli i rozśpiewani, ale i asortymentem: poza paroma typami dzongdzów można tu było kupić słynny barwny ryż.
Już z daleka zapachniało. Gdy KR zapytała, co to za ryż, ja zaczęłam opowiadać, bo zetknęłam się z nim w Luopingu. Sprzedawcy, choć nie mogli zrozumieć naszej polskiej konwersacji, wychwycili nazwę Luoping i oczywiście nazwę własnej grupy etnicznej. Potwierdzili, że tak, właśnie stamtąd są, a gdy zorientowali się, że znamy trochę mandaryński i możemy się z nimi dogadać, aż pojaśnieli jak słoneczka. I zapytali, czy mogą sobie zrobić z nami zdjęcia! Zgodziłyśmy się ochoczo, żądając w zamian możliwości zrobienia zdjęć ich pysznemu żarełku. Och, było dużo śmiechu i radości, pamiętam to jak dziś, choć od tego dnia minęły już dwa lata.
Skoro minęły już dwa lata, dlaczego o tym wspominam akurat teraz? Otóż parę dni temu Buyi wrócili na mój ukochany targ z barwnym ryżem i przepysznymi dzongdzami. Widząc te same twarze, uśmiechnęłam się nieśmiało w niemym pozdrowieniu. W życiu bym się nie spodziewała, że znów zostanę wciągnięta do sklepiku i przywitana serdecznym "dawnośmy się nie widzieli!", jakbyśmy byli starymi znajomymi, a nie ludźmi, którzy widzieli się raz w życiu.W dodatku dostałam śliczny koszyczek dla Tajfuniątka.
Ciepło mi się zrobiło na sercu, jak zawsze, gdy nieznajomi-znajomi wysyłają do mnie przyjazny promyczek. Jak długo "moi" Buyi będą sprzedawać dzongdze na tym targu, tak długo nie kupię żadnych innych!
Wszystkiego najlepszego z okazji Święta Smoczych Łodzi!

Inne wpisy smoczołodziowe:

2017-05-28

Pearl S. Buck - Ukryty kwiat

Historia, jakich wiele: ona Japonka, on Amerykanin. Smak podkręcony tym, że on to wojskowy stacjonujący w Japonii tuż po wojnie, a ona to Japonka urodzona w Stanach, która z racji wojny musiała do Japonii wrócić wraz z rodzicami. Skoro ona - całe życie w Stanach, zaledwie parę lat w Japonii i on, Amerykanin - to niby co mogło pójść nie tak?
Wszystko.
Autorka bardzo oszczędnie opisuje historię tych dwojga; w dzisiejszych czasach pewnie dałoby się na tej podstawie nakręcić dwunastoodcinkowy serial, ale Buck zostawia pole do wyobraźni czytelnikowi. Muszę przyznać, że o ile sama lektura wciągająca była umiarkowanie, o tyle rozmyślanie o bohaterach w późnych godzinach nocnych odbierało mi sen dość skutecznie.
Drażnił mnie Amerykanin, bo ona koniecznie musi się ubierać w kimono, w kimonie wygląda tak piękne, a w zwykłych ubraniach niczym się nie różni od innych dziewcząt. Grrr. Typowy objaw "żółtej gorączki" - nawet teraz mężczyzn kuszą Azjatki w tych wytwornych strojach: kimono, qipao, nawet aodai.
Drażniła mnie Japonka, bo tak doskonale weszła w rolę tradycyjnej Japonki, choć całą młodość mieszkała w Stanach.
Drażnili mnie oboje, bo są tchórzami, którzy próbowali się bawić w dorosłość, ale nie wyszło. To nie różnice kulturowe zniszczyły ten związek, a brak odwagi i konsekwencji. Oboje zrezygnowali z uczuć z wygody. A już moment, kiedy Japonka oddała dziecko... Zrozumcie, patrzę na buzię śpiącego Tajfuniątka i gdyby ta bohaterka była z krwi i kości i stała obok mnie, chyba bym ją udusiła! Jak można oddać dziecko? A już zwłaszcza takie, które się kocha?!
-A ty, moja droga - powiedział cicho po chwili - nadal miłujesz tego Amerykanina?
Na to pytanie gwałtownie uniosła głowę. To on zapytał, jednak sama również wielokrotnie je sobie zadawała. Tak, bardzo kochała Allena, lecz była to miłość wypalona, i zawsze będzie go kochać, lecz już bez żadnej nadziei. Nie powinni byli się spotkać. Urodzili się z dala od siebie, toteż powinni żyć i umrzeć po przeciwległych stronach świata. Nie był jej połówką ani ona jego. Bogowie rozdzielili ich, a mimo to Allen i Josui postanowili złamać ich odwieczne prawa. Nie czuła w sobie buntu i prawie w ogóle rozpaczy, a jedynie smutek niezgłębiony niczym jej życie.
- Moja miłość do niego nie ma sensu - rzekła wprost.
Nie urodzili się z dala od siebie, a oboje w Stanach. A jednak - równie dobrze mogliby się urodzić gdziekolwiek, bo tu chodzi raczej o odległość kulturową, oczywiście. On urodził się w zamożnej rodzinie Południowców, a ona w rodzinie japońskiej, na tyle tradycyjnej, że świekra wybrała żonę dla syna. Ale - to byłoby do przezwyciężenia, gdyby istniało chciejstwo. To kwestia chciejstwa, czy mała kliteczka jest piekłem czy rajem. Ja kocham męża, więc 45 metrów kwadratowych to mój mały raj. To kwestia chciejstwa, czy pozostanie się z dzieckiem, czy je odda. Nie wątpię, że niezamężnej kobiecie było w owych czasach jeszcze trudniej niż teraz, ale... Wtedy, gdy ta dziewczyna mówiła, że sobie nie poradzi i tak dalej, nagle uświadomiłam sobie, że mniej mniej więcej w tym samym czasie osadzona jest inna powieść z nieślubnym, mieszanym dzieckiem - Świat według Garpa. Ta matka chciała dziecka, więc zrobiła wszystko, co w jej mocy, by syna zatrzymać. Oczywiście, to są tylko powieści. Powieści powieściami, a życie życiem.
Swoją drogą, dopiero ta książka uświadomiła mi istnienie w Stanach obozów przesiedleńczych dla Japończyków; przypomniała również, jak długo w poszczególnych stanach utrzymywało się prawo, zakazujące mieszanych małżeństw i piętnujące mieszane dzieci. Dziś pamięta się głównie o dyskryminacji czarnych i mulatów, ale przecież tak naprawdę każda mieszanka była zakazana. Ponoć w owych czasach na mieszane dzieci patrzyło się raczej z fascynacją podszytą obrzydzeniem; ciekawe, że dziś to właśnie mieszańce uważane są często za najbardziej atrakcyjne (vide Keanu Reeves i moja ulubiona Karen Mok).
Każda książka o związku międzykulturowym daje mi możliwość zatrzymania się od nowa nad własnym małżeństwem. Po raz kolejny dziękuję niebiosom, że przyszło mi urodzić się w czasach i w kraju, w których pewne decyzje kobieta może podjąć sama. A jeśli decyzja okaże się błędna, zawsze jest przynajmniej parę rozwiązań problemu, nie tylko ucieczka z domu pod nieobecność chłopa...
Książeczka raczej błaha; nie wiem, czy fatalnie przetłumaczona, czy nieszczególnie dobrze stylistycznie napisana, bo styl męczący i dobór słów taki sobie (słowo "miłować" na zawsze wyjdzie z mojego słownika). Ale... cieszę się, że przeczytałam i znów zerknęłam na mój międzykulturowy miks z zupełnie innej strony.

2017-05-27

ziemniaki smażone z liśćmi pieprzu syczuańskiego

Ja przepraszam, że Was tak tymi liśćmi pieprzu syczuańskiego zadręczam. Ale właśnie trwa sezon, a ja się muszę nacieszyć, bo później przez cały rok będę się tylko ślinić na każde wspomnienie...

Składniki:
  • garść liści pieprzu syczuańskiego, niedbale posiekanych
  • jeden duży ziemniak pokrojony w bardzo cienkie plasterki i solidnie opłukany z krochmalu
  • sól i chilli do smaku
Wykonanie:
  1. Do rozgrzanego woka wlać sporo oleju.
  2. Na rozgrzany tłuszcz wrzucić ziemniaki i smażyć mieszając, by nie przywarły.
  3. Po minucie dorzucić liście pieprzu i resztę przypraw.
  4. Zmniejszyć ogień i smażyć, aż ziemniaki będą usmażone.

2017-05-25

Z czego śmieją się Chińczycy?

Dziś jak zwykle próbuję się zmierzyć z tematem akcji W 80 blogów dookoła świata. Muszę przyznać, że miałam problem. To, co najśmieszniejsze według Chińczyków zależy przecież (tak samo jak u Polaków) tak od wykształcenia tychże, jak i od miejsca zamieszkania, środowiska, w którym się obracają itd. Są i tacy, których bawi widowiskowe upadanie i rzucanie w kogoś tortem, i tacy, których rozbawi przemyślny kalamburek, wykorzystujący liczne chińskie homofony. Są umierający ze śmiechu nad serialem "Przyjaciele" i tacy, których bawi tylko humor w chińskim wydaniu. Są tacy, którzy potrafią śmiać się z siebie - choć w skali Chin będzie ich stosunkowo niewielu, bo Chińczycy panicznie boją się "utracić twarz". Są tacy, którym znakomicie idzie wykpiwanie innych, ale nie daj buddo się odwdzięczyć pięknym za nadobne. Jak wszędzie...
Postanowiłam więc dziś po prostu podzielić się jednym z chińskich dowcipów, który ostatnio mnie rozśmieszył; ponieważ jest związany z czymś specyficznym dla Chin, zapadł mi w pamięć:

Nauczyciel pyta: Dlaczego w dawnych czasach kobietom krępowano stopy?
Uczeń odpowiada: Bo obawiano się, że będą chodzić na zakupy.
Nauczyciel kontynuuje pytanie: W takim razie dlaczego zrezygnowano z tej praktyki?
Uczeń: Obecnie istnieje Alipay, więc skrępowanie stóp ich nie powstrzyma...

Dla niezorientowanych: Alipay to bodaj największa platforma płatności online i mobilnej na świecie. Piękno zapłaty przez Alipay polega na tym, że gdy wybierzemy produkt i zostanie nam dostarczony, w momencie potwierdzenia, że nam się on podoba i tak, chcemy zapłacić - dopiero wówczas zapłacić musimy. Żadnego kupowania kota w worku. W chwili obecnej większość sklepów i punktów usługowych w całych Chinach - od supermarketów po stragany z owocami - oferuje możliwość płacenia przez Alipay. Gotówka staje się powoli zbędna; przeciętny Chińczyk posiada smartfona, a z jego pomocą w każdym miejscu zapłacimy jeśli nie przez Alipay, to przez analogiczną platformę pod egidą WeChatu - najważniejszej aplikacji telefonicznej w Chinach, pozwalającej na to wszystko, co daje zachodniemu światu facebook, a oprócz tego na wideorozmowy, wysyłanie wiadomości głosowych, robienie biznesu i płacenie bezgotówkowe. Szczerze mówiąc - już nie pamiętam, kiedy poza targowiskiem płaciłam gotówką. We wszystkich znanych mi sklepach istnieje możliwość zapłaty przez komórkę. Ba! Nawet moi uczniowie mi płacą na WeChacie. Wyjście z domu bez portfela stało się w Chinach czymś kompletnie normalnym - pod warunkiem, że masz z sobą smartfona...
I tak w jednym króciutkim dowcipie został zmieszczony przerażający kawał historii Chin związany z tradycją krępowania stóp oraz krótkie podsumowanie XXI wieku :)

A jak z tematem poradzili sobie inni nasi blogerzy?
Francja: Français mon amour - Z czego śmieją się Francuzi?; Francuskie notatki Niki - Najukochańsza ofiara francuskich dowcipów - http://notatkiniki.blogspot.com/2017/05/najukochansza-ofiara-francuskich.html
Gruzja: Gruzja okiem nieobiektywnym: Z czego śmieją się Gruzini ?
Hiszpania: Hiszpański dla Polaków - Z czego śmieją się Hiszpanie?    http://www.hiszpanskidlapolakow.com/o-hiszpanii/z-czego-smieja-sie-hiszpanie/
Japonia: japonia-info.pl, Co śmieszy Japończyków, http://japonia-info.pl/co-smieszy-japonczykow/
Kirgistan: Kirgiski.pl - Baśnie Niebiańskiej Beszbarmakii - http://kirgiski.pl/2017/05/basnie-niebianskiej-beszbarmakii/
Szwecja: Szwecjoblog - Göteborgshumor, czyli z czego śmieją się mieszkańcy Göteborga 
Jeśli podoba Ci się nasza akcja i chcielibyście dołączyć, piszcie na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

2017-05-23

starsi panowie dwaj

Byłam już zmęczona. Tajfuniątko waży swoje, a na ramieniu jeszcze zakupy. Nie zawsze udaje się zabrać ZB w roli tragarza. I jeszcze ten gorąc! Normalnie by mi nie przeszkadzał, ale stałam objuczona w nasłonecznionym autobusie, ściekał ze mnie pot, a za sprawą ogromnego korka dwudziestominutowa jazda trwała już prawie godzinę. Pewnie dlatego nie zauważyłam, że dwóch staruszków, siedzących naprzeciwko, sympatycznie się do mnie uśmiecha:
"Ile ona ma?" - zapytał ten wyższy, w nienagannie skrojonej marynarce i kompletnie do niej niepasującym słomkowym kapeluszu, wskazując na łamiące międzyludzkie bariery Tajfuniątko. Tajfuniątko oczywiście się wyszczerzyło - nie wiem, skąd ona zawsze wie, że to o niej mowa! - a ja dopiero po paru sekundach zaskoczyłam: pan zapytał w bardzo ładnym angielskim! Odpowiedziałam z uśmiechem, licząc się z tym, że być może właśnie wyczerpałam zasób angielskiego słownictwa interlokutora. Ale nie! Pyta dalej - czy chłopiec, czy dziewczynka, czy urodziła się w Chinach i skąd ja pochodzę. Gdy odparłam, że z Polski, zaczął się z kolegą zastanawiać, gdzie to może być. Podpowiedziałam, że "in Europe". Myślą dalej, kombinują. Mówią coś po cichu, ale wychwytuję znajome słowo: "Jewropa". Kiwam głową, że tak, że "Jewropa", a oni, skonsternowani, od razu pytają, czy aby nie władam rosyjskim. Oczywiście, pytają płynnym rosyjskim. Z prawdziwym żalem powiedziałam po angielsku, że niestety moja znajomość rosyjskiego ogranicza się do kilku zaledwie słów; że gdyby trafili na moich rodziców, mogliby się porozumieć, ale za moich czasów w szkołach wiódł prym angielski. Pokiwali głowami; autobus wreszcie ruszył, a ja parę minut później już przeciskałam się do wyjścia, odprowadzana uśmiechami chińskich starszych panów, mogących przeprowadzić konwersację z Obcą w przynajmniej dwóch językach obcych. Po wyjściu z autobusu zastanawiałam się, jak to jest - mamy XXI wiek, miliony pomocy naukowych, internety, cuda na kiju, a większość młodych Chińczyków nawet jednego języka obcego nie jest w stanie opanować, podczas gdy wykształceni za czasów ciężkiego komunizmu panowie, którzy zapewne z językiem obcym nie mieli kontaktu od parunastu albo i parudziesięciu lat - językowo doskonale sobie radzą.
Dopiero gdy wróciłam do domu, zorientowałam się, że przecież mogłam do nich zagadać jeszcze po chińsku. A tak to wyszłam na łamagę, co zna tylko jeden język obcy...

2017-05-22

Warsztaty herbaciane - przełom czerwca i lipca

Z ogromną radością chciałam poinformować Was, że na przełomie czerwca i lipca będę w Krynicy prowadzić warsztaty herbaciane dla krakowskiego Instytutu Konfucjusza. Na herbatę przewidziano 8 godzin - to znaczy cztery dni po dwie godziny, każdego dnia inna herbata i inny zakres herbacianej wiedzy. Szczegółów szukajcie tutaj.
Przy okazji dowiedziałam się, że mam fankę, która śledzi blog i m.in. z tego względu chce jechać do Krynicy. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo mnie to ucieszyło!

2017-05-21

tygrys = smok

Na dziś ciekawostka językowa.
Każdy wie, że w latach '80 i '90 XX wieku najszybciej rozwijającymi się państwami Azji były tzw. azjatyckie tygrysy. Niektórzy nawet pamiętają, które to były państwa i jaka była ich ilość. Było ich bowiem cztery: Hongkong, Singapur, Tajwan i Korea Południowa, a ilość ta jest odwzorowana chociażby w nazwie angielskiej: Four Asian Tigers. Z czystej ciekawości postanowiłam sprawdzić, jak się nasze tygrysy nazywały po chińsku i tu czekało mnie małe zaskoczonko: były to bowiem Cztery Azjatyckie Małe Smoki 亞洲四小龍. Gdy pogrzebać w innych językach, okaże się, że w Europie bodaj tylko Francuzi zachowali smoczość (quatre dragons asiatiques).
Ciekawe, dlaczego zmieniono zwierzęta...

2017-05-20

omlet z pieprzem syczuańskim 花椒葉煎雞蛋

...a konkretniej z liśćmi pieprzu syczuańskiego. Najprostsze danie świata - i jedno z najsmaczniejszych.
Składniki:
  • liście pieprzu syczuańskiego
  • jajka
  • sól
Wykonanie:
  1. Liście opłukać i poobrywać z gałązek albo razem z gałązkami posiekać - pod warunkiem, że gałązki są młode, niezdrewniałe.
  2. Jajka rozbić do miseczki i ubić, dorzucić sól i liście, dokładnie wymieszać.
  3. Usmażyć i podać.
Tip: trzeba użyć wystarczająco dużo tłuszczu względnie wystarczająco dobrej patelni, żeby nie przywarło. Mnie się nie udało i dlatego omlet wygląda jak jajecznica...

2017-05-18

remont

Właśnie otwierałam z klucza pierwsze z trojga drzwi, które muszę pokonać, by wrócić do domu. Dziecię zaczęło już bić brawo, bo powroty cieszą ją tak samo, jak wyjścia. Nagle napada na mnie sąsiadka: „czy mieszkasz pod jedynką? Bo my remontujemy kuchnię i żeby podłączyć coś tam coś tam robotnicy muszą wejść do waszej kuchni, żeby coś tam coś tam coś tam” - pani mówiła szybko i w bardzo silnym dialekcie, więc nie było łatwo ją zrozumieć. Zresztą – wcale rozumieć nie chciałam. Gdy zatrzymała się na chwilę, by zaczerpnąć oddech, wtrąciłam: „nie, nie mieszkam pod jedynką”.
Dotarło. Pani zapytała – a kto mieszka? Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że chwilowo nikt, bo poprzedni lokatorzy już się wynieśli, a właściciele jeszcze mieszkania nie wynajęli następnym. Doradziłam, by skontaktowała się z właścicielami. „A masz ich numer telefonu?”. Niestety nie mam. Ale z pewnością można próbować się skontaktować przez administrację, skoro dotyczy to remontu kuchni i jakiejś tam ingerencji w strukturę budynku, prawda?
Reszta popołudnia minęła mi bardzo sympatycznie – dziecko śpi, ja słucham muzyki i poczytuję jakieś drobiazgi. Od czasu do czasu słychać rumor – to pewnie ten remont kuchni piętro niżej. Wtem wraca ZB; w momencie, w którym otworzył drzwi na klatkę schodową, dobiegły mnie wrzaski. Obudziły Tajfuniątko, więc miałam się czym zajmować przez następne pół godziny. A pół godziny później było już właściwie po ptokach. To znaczy: policja została już wezwana.
Sprytna pani z dołu uznała, że skoro w mieszkaniu wyżej chwilowo nikogo nie ma, to ona chętnie przeprowadzi ten remont „po cichu”. Wysłała na górę robotników. Robotnicy się włamali i robili swoje. Gdy ZB wrócił, zobaczył nieuprawnione osoby w mieszkaniu obok i na wszelki wypadek zadzwonił do właścicielki. Właścicielka przyjechała i zadzwoniła po policję, jednocześnie wrzeszcząc na panią z dołu.
A ta? W ogóle nie wiedziała, o co właścicielce mieszkania w ogóle chodzi – przecież ona MUSI wyremontować kuchnię, a nie da się inaczej niż przez kuchnię z góry!
Po paru minutach uznała, że się pokaja. Znaczy – powiedziała, że odda forsę za zniszczony zamek. Była szalenie zdumiona, że właścicielka mieszkania nie zareagowała z entuzjazmem. Nie docierało do niej, że nakazanie robotnikom włamania do cudzego mieszkania (to, że robotnicy z radością przystąpili do dzieła, jest dodatkowym smaczkiem, ale mnie w zasadzie nie dziwi – chińscy robotnicy to klasa sama w sobie) może i powinno skończyć się policją i sądem. Gdy usłyszała, że policja jest w drodze, aż się zagotowała i wytoczyła koronny, jej zdaniem, argument: „No ale przecież my tam weszliśmy tylko po to, żeby remontować moją kuchnię, nic nie ukradłam! Możesz mi zaufać, bo ja jestem CHRZEŚCIJANKĄ!!”.
Kiedy następnym razem usłyszycie rewelacje o pogromach chrześcijan w Chinach, weźcie poprawkę na takich chrześcijan, którzy nie widzą nic moralnie nagannego we włamywaniu się do cudzego mieszkania…

2017-05-16

Miłość jak fala 愛如潮水

Dziś sercołamacz Jeffa Chang 張信哲, tajwańskiego Księcia Miłosnych Ballad:


不問你為何流眼淚 
Nie pytam, czemu płaczesz
不在乎你心裡還有誰
Nie dbam o to, kogo jeszcze masz w sercu
且讓我給你安慰 
Na razie pozwól mi się pocieszyć
不論結局是喜是悲
Nieważne, czy czeka nas szczęście czy ból

走過千山萬水 
Przeszedłem tysiąc gór i wód
在我心裡你永遠是那麼美
A Ty w moim sercu nadal taka piękna
既然愛了就不後悔/無怨無悔
Skoro już Cię kocham, nie będę żałować
再多的苦我也願意背
Z chęcią przetrwam wszelką gorycz
我的愛如潮水 
Moja miłość jest jak fala
愛如潮水將我向你推 
Miłość jak fala popycha mnie ku Tobie
緊緊跟隨
Podążam krok w krok 
愛如潮水它將你我包圍
Miłość jak fala nas otoczy

我再也不願見你在深夜裡買醉 
Nie chcę już oglądać, jak się upijasz po nocach
不願別的男人見識你的嫵媚
Nie chcę, by inni mężczyźni poznali Twój urok
你該知道這樣會讓我心碎
Wiedz, że to rani me serce

答應我你從此不在深夜裡徘徊 
Obiecaj, że już nie będziesz się włóczyć po nocach
不要輕易嘗試放縱的滋味
ani łatwo się poddawać
你可知道這樣會讓我心碎
Musisz wiedzieć, że to rani me serce.

2017-05-13

szparagi w sosie ostrygowym

Udało mi się kupić najświeższe zielone szparagi świata. Dziś wieczorem ZB znów w pięć minut przyrządzi najlepsze szparagi świata, a ja nie będę do nich potrzebowała już żadnych dodatków.

Składniki:
  • szparagi
  • sos ostrygowy
  • maggi albo dobry sos sojowy
  • mąka ziemniaczana
Wykonanie:
  1. Odłamujemy łykowate końcówki szparagów. Zamiast wyrzucić, możemy je zostawić na zupę ;)
  2. Szparagi krótko blanszujemy i przelewamy zimną wodą. Zostawiamy do odcedzenia, a potem przekładamy na półmisek lub do głębokiego talerza.
  3. W tym czasie w miseczce mieszamy solidną łyżkę sosu ostrygowego, łyżeczkę mąki ziemniaczanej i trochę sosu sojowego i tyle wody, by uzyskać pożądaną konsystencję. U nas zazwyczaj potrzebna jest cała miseczka sosu :)
  4. W woku rozgrzewamy odrobinę oleju i wlewamy sos z miseczki, natychmiast skręcając ogień na maleńki, bo inaczej sos przywrze i się przypali. Podsmażamy sos mieszając, aż uzyskamy odpowiednią konsystencję - sos powinien osiadać na szparagach, ale nie oblepiać ich tak, by się go nie dało strząsnąć, bo wówczas będzie za słony.
  5. Gdy w całej kuchni pachnie tak, że nie chcemy już czekać ani sekundy dłużej na te przepyszne szparagi, zdejmujemy sos z ognia i polewamy nim przygotowane wcześniej szparagi.
Ładniej by wyglądały, gdyby były w całości, a nie połamane, ale nie mamy tak dużego garnka... Zresztą - biorąc pod uwagę tempo znikania tych szparagów, cieszcie się, że w ogóle jakieś zdjęcie udało mi się zrobić ;)

2017-05-11

Rezydencja Wang Jiulinga 王九龄旧居

Wang Jiuling urodził się jeszcze za cesarstwa, w 1879 roku. Urodził się w zasadzie na wsi - bo w Yunlong, Chmurzastym Smoku, czyli wiosce koło Dali, daleeeko od cywilizacji. Pochodził jednak najwyraźniej z mocno zamożnej rodziny, bo na studia wyjechał, zwyczajem wszystkich ówczesnych intelektualistów, do Japonii. Konkretnie - na prywatny Uniwersytet Hosei w Tokio, gdzie studia bez żadnych problemów ukończył. Przez cały okres studiów pełnił rolę wójta dla studiujących w Japonii Yunnańczyków. Jakby tego było mało, wstąpił do Ligi Związkowej. Generalnie - był mocno zaangażowany. Do tego stopnia, że do Yunnanu wrócił akurat, by zdążyć na przewrót, obalenie cesarstwa i ustanowienie republiki. Dochrapał się stołka - stanął na czele służby cywilnej. W tych mocno ciekawych czasach co parę lat lądował na innym stołku - zawsze po to, żeby bronić republiki. Gdy Chinami zaczął rządzić Duan Qirui, Wang uciekł do Pekinu, ale pod koniec życia wrócił do Yunnanu, by znów być członkiem rządu, a także honorowym dziekanem ówczesnej wersji Uniwersytetu Yunnańskiego, czyli Uniwersytetu Wschodniego Lądu 东陆大学.
Gdy w 1927 Smocza Chmura i jemu podobni zmusili Tanga Jiyao, by ustąpił ze stanowiska gubernatora Yunnanu, Wang również poszedł na emeryturę - i to daleko, bo aż do Pekinu. Jednak po wybuchu wojny chińsko-japońskiej znów zaangażował się politycznie, a po ustanowieniu ChRL - wrócił do Yunnanu, by nie tylko reprezentować tutejsze władze, ale i kierować Yunnańskim Towarzystwem Buddyjskim. Zmarł w 1951 roku, mając 72 lata.
W Kunmingu zachowało się jedno miejsce z nim związane - mianowicie jego dawna rezydencja. Została ładnie odrestaurowana. Przynajmniej na to wygląda zza płotu. Kiedyś mieściła się tam mocno ekskluzywna knajpa, najczęściej zamknięta dla "ludu". Teraz jednak jest jeszcze gorzej - rezydencja stała się siedzibą kilku centrów badań Uniwersytetu Yunnańskiego. Brama na podwórze została zamknięta na klucz i żaden turysta nie może tam wejść.
Szkoda. No ale pewnie boją się, że imperialistyczni agenci wykradną im rezultaty badań. Nad kulturą Yunnanu, bo to się tam bada...

2017-05-09

węgiel jak plastry miodu 蜂窝煤

Możecie sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy weszłam do ulubionej kantońskiej knajpy i w lodóweczce z pięknie wyeksponowanymi deserami ujrzałam... brykiet. W dodatku posypany wiórkami kokosowymi. Oczywiście zamówiłam.

Brykiety takie, nazywane tak jak w tytule, do dziś są sprzedawane w niemal całych Chinach. Dawniej służyły m.in. do ogrzewania mieszkania, dziś spotyka się je głównie jako paliwo pod prymitywne kuchenki. W Kunmingu są już rzadkością - chyba tylko obwoźni handlarze pieczonymi batatami i gotowaną kukurydzą jeszcze takich używają. Ale w mniejszych miasteczkach wiele garkuchni oferujących zupy i rozmaite gulasze w ten właśnie sposób utrzymuje pod garnkami odpowiednią temperaturę. Brykietów tych właściwie nie trzeba pilnować; spalają się równomiernie, więc wystarczy co godzinę czy dwie położyć nowy na tym już prawie wypalonym i "samo" utrzymuje temperaturę.
Co ciekawe, jest to jedna z nielicznych rzeczy, która przybyła do Chin z... Japonii. Rentan 練炭 został wynaleziony już w latach '70 XIX wieku. Gdy Japończycy podbili Mandżurię i stworzyli tam Mandżukuo, brykiety te trafiły do Chin. Gdy podbili Koreę, również Koreańczycy zaadaptowali rentan na swoje potrzeby. I choć Japonia już w latach '70 XX wieku zrezygnowała z tej opcji opałowej, w Chinach, Korei i Wietnamie brykiety o kształcie plastra miodu nadal są dość powszechne - bo tanie.
Wróćmy jednak do ciasta. Jak się okazało - jest pyszne. Ryżowe ciasto zabarwione oczywiście czarnym sezamem, a osłodzone miodem, lekkie jak puch i rozpływające się w ustach - ambrozja! Serdecznie polecam :)

2017-05-06

smardze 羊肚菌

Już się pojawiły pierwsze smardze!
W Chinach nie tylko nie są pod ochroną; są pospolite i dość tanie. Żadne ekskluzywne grzyby, w sezonie zasypane są nimi targowiska. Tym razem po prostu dodaliśmy je do naszego ukochanego gorącego kociołka tom yam - wspaniale wzbogaciły smak zupy, którą dokańczaliśmy jeszcze następnego dnia na śniadanie, bo aż żal byłoby wylać...
W związku z tym, że smardze poszły do gorącego kociołka, dziś nie będzie przepisu. Za to będzie ciekawostka językowa: po chińsku smardze wabią się "grzybami jak owczy żołądek" :D Smacznego!

2017-05-04

dżakarandy

Sezon dżakarandowy w pełni. Cieszę się drzewami obsypanymi fioletowoniebieskim kwieciem podczas niemal każdego spaceru z Tajfuniątkiem. Niestety, Tajfuniątko na razie się takimi pięknościami nie cieszy. Całe szczęście - cieszy się innymi rzeczami, właściwie bez przerwy :D
Sama końcówka kwietnia była ohydna, padająca i zimna. Choć robiłam zdjęcia jak szalona, kolory wyszły całkiem nie te:
Przed majówką wreszcie się wypogodziło. Kolory wróciły do normy: kunmińskie niebo jest przeraźliwie wręcz błękitne, a dżakarandy są lawendowe. Piękne!

2017-05-02

merynos a dialekt kunmiński

A jednak różnice kulturowe istnieją. Można się zorientować wtedy, kiedy dla kunmińskiego męża pierwszym skojarzeniem do 美利奴羊 měi​lì​nú​yáng (merynosów) jest 哈利路亚 hā​lì​lù​yà (alleluja). Po prostu: dla niego sylaby "nu" i "lu" niczym się nie różnią, a nosowe "ng" nie istnieje...

2017-05-01

2500

Dzisiejszy post to mój dwa tysiące pięćsetny wpis na blogu.
Uff.
Jak na osobę o słomianym zapale, akurat z blogiem sobie nieźle radzę. Piszę od tylu lat, a w brulionie nadal milion pomysłów, aktualnie czekających na moment, gdy Tajfuniątko podrośnie, a ja się wyśpię. Ostatni rok był dla blogowania ciężki - czasem w ciągu tygodnia miałam czas tylko na to, by wygrzebać jakiś stary przepis i zdjęcie sprzed paru lat, a także dołożyć piękno kwiatów z mojego balkonu. Wierzcie, sam fakt, że zdołałam w ogóle popełnić zdjęcia kwiatków i jeszcze je wrzucić do komputera był czasem niemałym wyzwaniem.
Z drugiej strony, przy odrobinie wysiłku zdołałam uczestniczyć w projektach Klubu Polki i akcjach W 80 blogów dookoła świata. Nie zawsze dając z siebie wszystko, ale zawsze przynajmniej próbując sprostać.
No właśnie. Wspólne projekty, dające kopa pomysły rodzące się w pięknych grupach - bardzo się cieszę, że dzięki nim mój blog ożywia coś więcej, niż tylko moje natchnienie. Bo z tym natchnieniem, to sami wiecie...
Z okazji okrągłej liczby wpisów, chciałam się z Wami podzielić statystykami.

  • Liczba wyświetleń dzisiaj 180 - ale w Polsce jeszcze wcześnie, będzie więcej ;)
  • Liczba wyświetleń wczoraj 356 - i to jest taka średnia; liczba wzrasta przy okazji różnych grupowych akcji.
  • Liczba wyświetleń w ostatnim miesiącu 14 631 - a kiedyś bałam się, że nigdy nie przekroczę magicznej zapory 10000...
  • Łączna liczba wyświetleń 535 656 - no, tu mi jeszcze do poczytnych blogerów trochę brakuje.
  • Obserwatorzy 98 - może ktoś się jeszcze skusi i wreszcie dobiję do tej nieszczęsnej setki? :D

Jeśli chodzi o najbardziej lubiane wpisy:
śmieszne wyrazy - 1106 [W 80 blogów]
Mój kraj idealny - 1018 [Klub Polki]
placki ziemniaczane po yunnańsku 干焙洋芋丝 - 882 - ku mojemu ogromnemu zdumieniu; do dziś nie wiem, dlaczego akurat ten przepis cieszy się takim uwielbieniem :D
zarzynanie świni 殺豬 - 842 - czyli opis świniobicia w yijskiej wiosce
Kocham Yunnan! - 798 [W 80 blogów]
francuska "koncesja" - 774 [Miesiąc Języków]
Jak przetrwać zimę? - 672 [Klub Polki]
Chińskie bajki - 594 [W 80 blogów]
sakura! - 531

Jak widać, największą popularnością cieszą się jednak te, które powstały przy okazji różnych międzyblogowych akcji. W kupie siła!

Będę dalej pisać. Będę się dzielić moimi Chinami, Yunnanem, Kunmingiem, herbatą, potyczkami słownymi z ZB i kuriozalnymi sytuacjami, przepisami i książkami o Chinach.
A Wam, Drodzy Czytelnicy, bardzo, bardzo dziękuję. Bez Was pisałabym tylko do szuflady. Dzięki Wam mam motywację, by odkrywać kolejne światy - dla Was i dla siebie samej. To dzięki Wam cały czas się czegoś uczę i zamiast zapomnieć - piszę o tym na blogu. Życzę i sobie, i Wam - nieustającej ciekawości świata i... następnych 2500 wpisów!