Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 安寧 Anning. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 安寧 Anning. Pokaż wszystkie posty

2024-04-02

光崀村 Wioska Guanglang

Z okazji ładnej pogody i wiatru akuratnego do puszczania latawców, wybraliśmy się na wycieczkę do głuszy. 
Bajska pokazowa wioska Guanglang to ładnie odnowiona (choć na razie tylko wzdłuż głównej ulicy) wioseczka między Kunmingiem a Anningiem, w obrębie powiatu Taiping 太平村. Kiedy mówię, że jest odnowiona, wiadomo od razu, że w związku z tym zamiast domostw zwykłych zjadaczy ryżu, znajdziemy tam głównie miejsca komercyjne: stragany z przekąskami, lokale madżongowe, maleńkie zakłady rękodzielnicze, herbaciarnie i kawiarnie dla milenialsów i tak dalej. Można od biedy przejść taką uliczką czy odpocząć od upału w kawiarni, ale oczywiście gdyby wycieczka skończyła się właśnie tam, nie miałaby najmniejszego sensu (co nie zmienia faktu, że niemal wszyscy chińscy goście właśnie tam wycieczkę kończą). My jednak pod przewodem tubylca lubiącego myszkować po okolicy, najpierw wybraliśmy się do miejsca odpowiedniego do puszczania latawców. To był pierwszy prawdziwy latawiec w życiu Tajfuniątka... i Tajfuna też, bo jakoś przegapiłam tę rozrywkę za dzieciaka. 
Gdy Tajfuniątko i jej najlepsza przyjaciółka zmęczyły się już bieganiem ze sznurkiem i naładowały baterie przy pomocy lokalnych przekąsek, poszliśmy inną jeszcze drogą, tam, gdzie już naprawdę nikt nie chadza - nad staw tak niewielki, że na mapie nie był opatrzony żadną nazwą, a teraz z racji wielomiesięcznej suszy jeszcze mniejszy (od grudnia nie padało; były tylko ze dwa deszcze sztucznie wywołane). To właśnie w takich miejscach Tajfuniątko może sobie pobyć dzieckiem tak, jak należy: budowała szałas, zachwycała się spróchniałą korą, zrywała chwasty na bukiety i hasała aż do zachodu słońca. 
Tajfuniątko ze swą najlepszą przyjaciółką Duoduo
... i ich mamy
- Mamo, ja nie chcę wracać, nocujmy tu! 
- Ale będzie zimno, mokro i ciemno, a w dodatku pełno komarów. 
- Nieważne! 
- Ale nie mamy prowiantu. 
- Są przecież wiewiórki. 
Dobroduszny "wujek", który nas tu przyprowadził, naiwnie stwierdził: 
- I co, chcesz biednym wiewiórkom wyjadać zapasy? 
Na co Tajfuniątko spojrzało nań z politowaniem i wytłumaczyło: 
- Nie, zapoluję na wiewiórki. Lubię mięso.

Straszliwie żałuję, że nie znam takich miejsc i nie mam wystarczająco dużo czasu i możliwości, by znajdować je sama, bez pomocy tubylców. Bardzo chciałabym w każdy weekend zabierać Tajfuniątko w dzicz - tam jest najbardziej szczęśliwa...

2022-02-10

Willa Yanga 温泉杨氏别墅

Pojechaliśmy na wycieczkę do Anningu. Jednak nie do gorących źródeł, w których podczas przerwy noworocznej więcej jest ludzi niż wody, a... pozwiedzać. W 2020 roku sporo miejsc w Anningu zostało wpisanych na listę zabytków; pora więc była najwyższa, żeby się przyjrzeć przynajmniej jednemu. 

Willa Yanga położona jest w Małej Wiosce z Gorącymi Źródłami 温泉小村 tuż koło Anningu. Została wybudowana za czasów Republiki Chińskiej i wygląda jak typowe dla tego okresu połączenie Wschodu z Zachodem. Mamy tu więc kamienny, solidny dom w europejskim stylu, a tuż obok niego drewniane chińskie pawiloniki i staw dla złotych rybek. Ach, bez problemu mogę sobie wyobrazić mieszkającego tu Europejczyka z wyższych (a przynajmniej średnich!) sfer. Mieszkał tu jednak, jak sama nazwa wskazuje, Chińczyk Yang, a konkretnie Yang Ruxuan, wysoki rangą oficer, bliski kolega Zhu De

Yang urodził się w 1895 roku w małej wiosce w Bingchuanie, w dzikich yunnańskich ostępach. Był najmłodszym z szóstki rodzeństwa, a niefortunny traf chciał, że już jako siedmiolatek został półsierotą. Dotąd uczył go ojciec; po śmierci rodzica Yang został pozbawiony możliwości nauki na całkiem długi czas. W sumie trudno powiedzieć, co mogłoby się z nim stać, gdyby nie interesujący przypadek. Otóż starszy brat naszego bohatera postanowił spróbować swych sił w wojsku, jednak koszarowe życie okazało się dlań za trudne i zdezerterował. Na jego miejsce poszedł najmłodszy brat, mający jeszcze wtedy mleko pod nosem. Początkowo żołnierzował w Dali, później jednak został przeniesiony do Kunmingu i oczywiście wylądował w Yunnańskiej Akademii Wojskowej, w jednej klasie z Zhu De. To właśnie oni, wraz z dwudziestoma innymi łebkami wybrali się pewnego październikowego wieczoru do Budynku Wielkiego Widoku, nie żeby podziwiać ten wspaniały widok, a żeby wsiąść na łódkę i konspirować - konkretnie: planować powstanie. I tak dziewiątego dnia dziewiątego miesiąca księżycowego 1911 roku w Kunmingu wybuchło powstanie, które było ważną cegiełką w obalaniu cesarstwa i tworzeniu republiki (昆明重九起义). I potem już tak jakoś było, że Yang Ruxuan zawsze był we właściwym miejscu o właściwej porze. Skończył Akademię, a tu już następna sprawa się szykuje: Wojna w Obronie Kraju, to znaczy krucjata przeciwko Yuan Shikaiowi, który stwierdził, że ma w nosie stanowisko prezydenta i woli być cesarzem. I znów Yang z kolegami pojechali na wycieczkę, tym razem do Świątyni Taihua w Zachodnich Górach i w 1915 roku wyzwolili Yunnan i ogłosili niepodległość, odrzucając zwierzchnictwo Yuan Shikaia. A Yang Ruxuan ramię w ramię z Zhu De, pod przywództwem Cai E walczyli w pierwszym szeregu. W 1920 roku zaczęło się wyganianie Tanga Jiyao; Yang znów awansował. W 1923 roku towarzyszył Wu Peifu w podboju północy, a później wojował po całych Chinach. Do Yunnanu wrócił dopiero w 1930 i sam Long Yun zaoferował mu stanowisko dyrektora w szkole policyjno-wojskowej. Kiedy zaś rozpoczęła się wojna chińsko-japońska i w w 1938 roku Japończycy zaczęli bombardować Kunming, to właśnie Yang wymyślał sposoby, by sobie z tymi nalotami poradzić. 

Coś jednak musiało pójść nie tak. Gdy bowiem w 1939 roku miał zostać szefem wszystkich szefów yunnańskiego wojska, nie objął stanowiska i zamiast tego wyjechał do Anningu, kupił chałupę i zaczął uprawiać warzywa i owoce. Nie bacząc na toczącą się wojnę, żył zupełnie zwyczajnym życiem. W 1941 roku przypomniał sobie o swoich korzeniach i wybudował gimnazjum w rodzinnym Bingchuanie. Ściśle współpracował z Południowo-Zachodnim Połączonym Uniwersytetem 西南联大. Po wojnie został członkiem Zgromadzenia Narodowego... za co oczywiście po dojściu komunistów do władzy został skazany i uwięziony. Dopiero w 1964 roku, gdy Zhu De wrócił do Yunnanu, Yang ubłagał, by go wypuścili. Nie oczyścili go jednak z zarzutów i nadal odbywał karę, tylko w swoim domu, a nie w więzieniu. Gdy zaczęła się Rewolucja Kulturalna, spryciarz wiedział, jak się zachować: dobrowolnie wrócił do więzienia, z którego ponownie wyszedł dopiero w 1973 roku. Potem nawet piastował kilka politycznych funkcji. W 1979 roku zmarł w Kunmingu. 

No a w 2020 roku, po czterdziestu latach kompletnego popadania w ruinę, jego dom w Anningu został wpisany na listę zabytków. Co ciekawe, dobrze poszukali w okolicy i na tej samej liście wylądowały podobne rezydencje Lu Hana (poza tą nad Szmaragdowym Jeziorem!), Long Yuna i innych tutejszych kacyków. Obecnie w rezydencji mieści się maleńka galeria i takaż herbaciarnia; można spędzić tam miłe popołudnie, pijąc herbatę i podziwiając na przykład ręcznie zdobioną chińską kaligrafią porcelanę.

2018-05-03

rwanie róż 摘玫瑰

Żeby dotrzeć do pól różanych Ośmiu Ulic, trzeba mieć dobry samochód. Raczej terenowy, albo przynajmniej osobówkę z wysokim zawieszeniem. Do samego miasteczka dochodzą oczywiście dobre asfaltowe drogi, ale okoliczne wsie dysponują tylko drogami z gliny utwardzonej pokruszonymi cegłami. Może dzięki temu tak łatwo zakochać się w tej okolicy - po prostu mało osób zadaje sobie trud, by tu przyjechać, więc jest pusto i dziko. Zapewne odstrasza ich też wizja sławojek z blachy falistej, brak bieżącej wody i kiepskie wifi. Akurat to ostatnie nie jest spowodowane zacofaniem, a sąsiedztwem bazy wojskowej. Nie da się stąd przesłać lokalizacji na mapie, internet trochę wariuje - dla młodych Chińczyków to musi być naprawdę nieznośne.
Kiedy dojechaliśmy do gospodarstwa "Pod Księżycem", ujrzeliśmy coś rozbrajającego: pięknie zagospodarowane hektary pól winogronowych, zagony aromatycznych róż, setki drzew brzoskwiniowych, zadbane dzikie morwy... i niewykończony dom, w którym jeszcze nie da się mieszkać. Wiecie, taka prowizorka - są ściany, dach i drzwi, ale kuchnia polowa, opalana węglem, a sławojka dość hardcore'owa. Sądząc po wielkości drzew rosnących na dziedzińcu, ta prowizorka trwa już ładnych parę (-naście?) lat... Stary Wang mówił, że zawsze, gdy zarobi trochę grosza i staje przed wyborem: ładować w dom czy w gospodarstwo, wybiera gospodarstwo. Z domem się nie spieszy, wszyscy już się przyzwyczaili. Syn wyrośnięty; nie trzeba się martwić, że ma złe warunki do nauki i tak dalej. Żona pochodzi ze wsi, tak samo jak Wang, i to, że mają w domu prąd, uważa za wystarczający luksus.
Po przyjeździe wypiliśmy po kilka łyków pysznej różanej herbatki. "To herbata z pączków róż, prawda?". Wang śmieje się i robi mały wykład: Robić herbatę z pączków róż to tak jak kazać rodzić dwunastoletniej dziewczynce. Można. Ale to bez sensu. Lepiej poczekać, aż róża dojrzeje i będzie miała pełny, mocny smak i aromat. Tak samo lepiej, by rodziła kobieta w pełni dojrzała, prawda? Dlatego na herbatę zasuszamy płatki dojrzałych róż; dzięki temu napar będzie dużo bardziej intensywny. Te wszystkie herbaty z pąków róż, które cieszą oczy w sklepach herbacianych, muszą mieć aromat wzbogacany olejkami różanymi, bo same pąki nigdy nie będą wystarczająco mocno pachnieć.
Idziemy polną drogą; Tajfuniątko zachwycone, bo motyle, ptaki, kamienie i patyki, a także fantastyczne głębokie kałuże są przecież wszystkim, czego dziecku trzeba do szczęścia.
Pola pełne są róż. Wang uprzedza nas, byśmy nie zrywali samych płatków, a całe okwiaty, czyli korony wraz z kielichami. Powiedział, że po zerwaniu samych płatków łodygi zaczynają umierać, więc zawsze trzeba odłamać okwiat przy samym czubku szypułki. Zrywaliśmy więc kwiaty w omdlewająco rozkosznym aromacie różanego ogrodu, a Wang opowiadał o gatunkach jadalnych róż, które są popularne w Yunnanie. Mamy więc różę jadalną wielkopłatkową i małopłatkową, a także różę o mocnym zapachu (糯香食用玫瑰), którą uprawia Wang. Dawniej yunnańskie wyroby cukiernicze - różane ciasteczka, woda papajowa z cukrem różanym itd. wyrabiane były z tej ostatniej odmiany. Obecnie chętnie używa się znacznie bardziej wydajnych róż wielkopłatkowych, które wszakże są dużo mniej aromatyczne. Róż jadalnych nie wolno oczywiście pryskać; podlewać należy idealnie czystą wodą źródlaną. I trzeba bardzo pilnować, żeby zrywać kwiaty, które są już w pełni dojrzałe, ale jeszcze nie przekwitłe. Dlatego trzeba codziennie chodzić po polach i zrywać kwiaty na bieżąco. W trakcie gdy my ze śmiechem próbowaliśmy nakłonić Tajfuniątko, by jednak zamiast bezpośrednio do dzioba, wsadzała kwiaty do koszyka, po pozostałych zagonach buszowało dziewczę z wielkim bambusowym koszem na plecach. Sprawnie przerzucając zerwane kwiecie przez ramię tempem mogłaby zawstydzić niejedną maszynę: w pół godziny zapełniła ogromny kosz. Sama przyjemność patrzeć na jej zręczne palce. Podśpiewywała piosenki; do pełni szczęścia brakowało mi tylko, by śpiewała tradycyjne pieśni pracy zamiast popu.
Dzień zwieńczyło "chłopskie jadło" - wszystko proste, ale pyszne. Najwspanialsze były smażone pędy dzikiej lebiody oraz róże w tempurze. O nich jeszcze napiszę. Do popicia dla dzieci i kierowców - herbatka różana, a dla pijących wspaniała nalewka na płatkach róż.
Do domu wróciliśmy obładowani kwieciem. Już mam parę kulinarnych pomysłów. Jednak najważniejsze, że wyrwaliśmy się znów z Kunmingu na cały dzień, że było pięknie, słonecznie, pachnąco, smacznie, wesoło i szczęśliwie. Prawda?