2023-04-28

Park Dżakarandowy

Z wielkim zdumieniem przyjęłam wieść o powstaniu "Parku Dżakarandowego". Czyżby jakąś połać zieleni obsadzono znienacka dżakarandami? A gdy jeszcze usłyszałam, że jest w samym centrum, rzut beretem od naszego mieszkania, aż się zatchnęłam. Nie, na pewno chodzi o coś innego! 

A jednak. Ta aleja, która "od zawsze" jest wysadzona dżakarandami i na której co rok zbierają się tłumy zachwycone Fioletową Mgłą, nagle została ogłoszona parkiem. Nie, nie wstrzymano ruchu samochodowego - nadal jest tam ruchliwie, tłoczno i gwarno. A jednak - coś się zmieniło. Poza straganami oferującymi lokalne przysmaki i - oczywiście! - lody turystyczne pojawiły się też murale, ukwiecone skwerki i dżakarandowe maskotki proszące o zachowanie ostrożności na drodze. To wszystko sprawia, że ta dość banalna dotąd ulica stała się miejscem miłego spaceru (byle nie iść w weekend, bo Was zadepczą).

Tajfuniątko zbierało dla mnie opadłe kwiaty - chętnie wykorzystam je podczas zajęć plastycznych w moim przedszkolu.
Dżakarandowe lody są sprzedawane przy każdym straganie zaopatrzonym w lodówkę :)
Biznes kwitnie: naliczyłam z dziesięciu fotografów uskuteczniających dżakarandowe sesje zdjęciowe.
"Zachowajcie ostrożność w trakcie przechodzenia przez jezdnię" ostrzega dżakarandowa maskotka.
Nad aleją krążą oczywiście dziesiątki dronów.
Spędziliśmy tam bardzo przyjemną godzinkę; gdybyśmy się zatrzymali na jakąś przekąskę, kawę czy choćby wizytę na pobliskim targowisku, pewnie dałoby się zamarudzić i całe popołudnie, ale - mówiąc szczerze - ja chyba jednak wolę parki, które naprawdę są parkami, więc do "parku" dżakarandowego będziemy przychodzić tylko na nasze prywatne sesje zdjęciowe. I LODY (krzyczy Tajfuniątko...).
 
Dżakarandy 2015
Dżakarandy 2017
Dżakarandy 2018
Dżakarandy 2019
Dżakarandy nad Szmaragdowym Jeziorem
Dżakarandy 2020
Dżakarandy 2021
Dżakarandy 2022

2023-04-24

Sour Heart

Traf chce, że ostatnio często trafiam na książki azjatyckich emigrantek bądź dzieci emigrantów azjatyckiego pochodzenia. Jako emigrantka i matka dziecka emigrantki jestem bardzo ciekawa, co autorzy mają do powiedzenia. I choć moja emigracja różni się od ich choćby kierunkiem, zadziwia mnie, jak wiele razy czuję, jak autorki trafiają swoimi opisami uczuć prosto w moje emigranckie serce. 

W tej książce Jenny Zhang mamy kilka opowiadań; narratorkami są młode Amerykanki chińskiego pochodzenia, których losy się jakoś tam splatają. Opis emigracji i jej konsekwencji dla rodzin, a przede wszystkim dla dzieci to jedno. O wiele cudowniejsza jest warstwa, w której autoka rewelacyjnie oddaje relacje rodzinne. Mam dla Was soczysty cytacik:

[...] my grandmother was never going to be the kind of mother who held her children in her arms and told them how smart and beautiful and talented they were. She was only ever going to scold them, make them feel diminutive, make them feel like they were never good enough, make them know this world wouldn't be kind to them, She wasn't going to let someone else be better then her at making her children feel pain or scare them more than she could, and to her, that was a form of protection.

Sarkazm i bystre obserwacje, oddanie z chirurgiczną precyzją tego, co ludzie sobie wzajemnie robią z miłości i mimo miłości - absolutnie fantastyczne! Nie mówię, że wszystkie opowiadania są na tak samo wysokim poziomie. Jednak o tych nudniejszych zapomnijmy na rzecz tych, które są rewelacyjne.

2023-04-19

bieganie

Dostałam zaproszenie na maraton. 

W Yunnanie, ale nie w Kunmingu. Zaśmiałam się i już miałam się pukać w głowę, kiedy zobaczyłam informację, że poza samym maratonem i półmaratonem przewidziane są też krótsze dystanse, a najkrótszy z nich, 2,5 km to dystans na "bieg rodzinny". Od razu mi się lampka w głowie zapaliła: a może mogłabym pobiec z Tajfuniątkiem? Dopytałam; możemy startować razem. Dostaniemy dyplomy i medale za samo uczestnictwo, jako "goście z dalekich krajów" nie musimy płacić wpisowego, mamy też za darmo pokój w hotelu w Shiping, gdzie mają się te biegi odbyć. Trasa została wyznaczona wokół przepięknego ponoć jeziora Yilong. Jeszcze nigdy tam nie byłam - więc świetnie, że się znajdzie okazja. 

Dziecko zapaliło się do pomysłu. Okazało się, że Tajfuniątko bardzo chce zacząć razem ze mną trenować - a że akurat znów otwarli stadion, który mamy tuż obok domu, na początku poszło jak z płatka. Bałam się trochę, że zapał okaże się słomiany, ale - zaczęłyśmy prawie trzy tygodnie temu i coraz lepiej nam idzie. Zaczęłyśmy od sześciu okrążeń stadionu, na przemian truchtem i marszem. Tajfuniątko po trzech padało na trawę i odpoczywało przez moje jedno kółko, żeby potem znów do mnie dołączyć. Ale z dnia na dzień jest coraz lepiej. I choć na żadne numerowane miejsce nie liczymy, bardzo się cieszę, że znalazłyśmy sobie coś do budowania wspólnoty i przyjemnego spędzania czasu. A po bieganiu chodzimy na basen, żeby się rozluźnić i wykąpać. Zgodnie z radą mojego brata, maratończyka, nie biegamy codziennie, tylko co drugi dzień, żeby się zdążyć zregenerować. 

Teraz moje sportowe życie wygląda więc tak: codziennie przynajmniej godzina roweru (jeżdżę rowerem do pracy), trzy razy w tygodniu 2-3 godziny badmintona, codziennie kwadrans rozgrzewki z moimi przedszkolakami, a trzy razy w tygodniu jeszcze około godzina na stadionie (bieg, marsz plus rozciąganie).

Większość znajomych mówi z podziwem: och, jaka będziesz chuda! A mnie tymczasem tak bardzo się poprawił apetyt, że w ogóle nie chudnę. Ale czuję się dobrze. Chyba lepiej niż kiedykolwiek w życiu...

2023-04-15

Selfie

W ramach wieczornej rozrywki obejrzałam serial o związku międzykulturowym, w którym rolę amanta zagrało azjatyckie ciacho - John Cho (OMG, jak bardzo w moim typie!) a amantki - biała. Niby nic nowego pod słońcem, prawda? Sama jestem w takim związku, a ZB i mnie różni zdecydowanie więcej, niż tylko grupa etniczna. A jednak - jest to kompletna nowość. Bo przecież w Holiłudzie Azjaci są mózgowcami, specami od IT, ewentualnie najlepszymi przyjaciółmi głównych bohaterów. Główna rola i to w komedii romantycznej?! Niesłychane!

Sam serial - cóż, widziałam lepsze, choć i ten ma momenty :) Ale przyjemnie było popatrzeć na to, co mimo wszystko rozkwita między bohaterami. Ja też mam takie mimo wszystko. I też rozkwitło ;)

2023-04-11

Macarena

Pamiętacie Macarenę? Jeśli jesteście w moim wieku bądź starsi - na pewno pamiętacie. Takich rzeczy się nie zapomina - cały świat szalał na punkcie tej piosenki. Każdy znał układ choreograficzny. 

Ostatnio moje przedszkole postanowiło zorganizować piknik, a nauczyciele mieli się zająć rozmaitymi "kącikami" - plastycznym, kawowym, s'more'owym i tak dalej. Ja wybrałam kącik muzyczno-taneczny, żeby było po linii zainteresowań i żebym nie musiała siedzieć kołkiem kilka godzin. Zapytana jaki będzie leitmotiv tańców, palnęłam oczywiście: Macarena! I tak oto spędziłam tydzień, ucząc dzieciaki choreografii, a w trakcie pikniku - tańcując dwie godziny z maleńkimi przerwami na kilka łyków herbaty. Oczywiście tańczyliśmy nie tylko Macarenę; nie po to ma się kapelę grającą na żywo, żeby grać w kółko to samo! Repertuar był szalenie interesujący, więc po prostu nie przestawałam tańczyć. No, raz przestałam. Kapela zagrała Hey, Jude, więc rzuciłam się do mikrofonu i zaśpiewałam :D

Wróciłam do domu zmęczona, ale szalenie radosna. I tak sobie rozkminiam - gdzie by tu jeszcze w moją codzienną rozpiskę wcisnąć taniec? Jak rozciągnąć dobę? Z czego zrezygnować, żeby starczyło czasu na takie doładowanie energii? Kurczę, pamiętam czasy, gdy regularnie w każdy weekend tańczyłam do samego rana. Teraz już nie mam na to zdrowia ani odpowiedniego towarzystwa, ale bardzo, barrrrrrrrrdzo mi tęskno do tych emocji, tej energii, tej radości... No i jeszcze śpiewanie. Bywały czasy, gdy codzienne kilkugodzinne śpiewy były u mnie normą. Gdzieś się to rozmyło - nie pamiętam tekstów, głos mi zdrewniał, nie mam gdzie, kiedy i z kim. Ale przecież tak bardzo kocham śpiewać! Hej, to nie może znów zniknąć... 

***

Najlepszym dowodem na to, że zupełnie nieoczekiwanie się zestarzałam niech będzie to, że najlepszą imprezą, na której byłam od wieków był przedszkolny piknik.

***

Swoją drogą, świetne miejsce na piknik. Do położonego niedaleko Gór Zachodnich parku Gogaga można dojechać metrem (i wspiąć się pod górkę - może ze dwa kwadranse); jest tu muzeum sztuki, parę zakątków kulinarno-kawowych, ładne tereny zielone... Może kiedyś zabiorę tu Tajfuniątko?

2023-04-07

Funny Ethnics

Tym razem trafiłam na książkę australijskiej debiutantki wietnamskiego pochodzenia - Shirley Le. Autobiograficzną powieść o życiu nastolatki lawirującej między dwoma kulturami i językami pochłonęłam bez konieczności odkładania lektury - pięciogodzinna podróż na trasie Chengdu-Kunming bardzo mi w tym pomogła, ale chyba bardziej znacząca była swoboda pióra i bardzo mi bliskie poczucie humoru autorki, a także - o dziwo! - podobne przemyślenia dotyczące napięć i przepychanek kulturowych. O ile mogłabym się przyczepić, że w żadną historię Shirley nie wchodzi wystarczająco głęboko i przez to pozostawia niedosyt, o tyle sposób prowadzenia narracji i wydarzenia, na których się dziewczyna skupia, a także podejście do tych wydarzeń - miodzio! 

Kilka historii utkwi mi w pamięci; kilka pewnie za parę dni zapomnę. Ale nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiła na mnie ta książka - a to całkiem sporo.

2023-04-02

Nie opuszczaj mnie

O matko, jak długo ten Ishiguro przeleżał na czytniku! Nie potrafiłam się wciągnąć. W końcu zamieniłam wersję językową z polskiej na oryginalną - i okazało się, że to pomogło. Nie wiem, czy to dlatego, że tłumaczenie mnie nie przekonało, czy po prostu inaczej mózg mi pracował na angielskim tekście. Ale nawet w tej wersji nie chapnęłam książki naraz; mogłam ją odłożyć. Ba, musiałam ją odkładać. Syciłam się tekstem i tym milionem drobiazgów, które dla nastolatki są TAKIE WAŻNE. A gdy już wiedziałam, co będzie dalej, serce mi się ściskało, bo jej - im - nie jest przeznaczone nic ważniejszego od tych drobiazgów. 

A potem serce się ścisnęło jeszcze bardziej - bo przecież my też przywiązujemy wagę do drobiazgów. Takie nam się ważne wydają, tak się o nie złościmy, z takim przekonaniem o nich mówimy. Ale wszystko zostanie nam zabrane - zostaną tylko wspomnienia. Spieszmy się tworzyć te dobre, piękne, związane z ludźmi, którzy są dla nas ważni. W przeciwieństwie do bohaterów Ishiguro nie wiemy, kiedy i co się nam przydarzy, jednak mamy nad swoim życiem mniej więcej taką samą kontrolę jak oni - to znaczy żadną. Czy to znaczy, że nie ma nadziei? Ależ skąd! To tylko znaczy, że trzeba czerpać garściami z tego życia, które zostało nam dane.