2024-07-05
Rozdzielenie Nieba i Ziemi 开天辟地
2024-02-24
Patykowy Targ 棒棒会
2022-07-10
O miłości do lotosu 愛蓮說
O miłości do lotosu wyryte na głazie w parku nad Stawem Czarnego Smoka w Lijiangu. |
水陸草木之花,可愛者甚蕃;晉陶淵明獨愛菊,自李唐來,世人甚愛牡丹。予獨愛蓮之出淤泥而不染,濯清漣而不妖;中通外直,不蔓不枝;香遠益清,亭亭凈植,可遠觀而不可褻玩焉。
予謂菊,花之隱逸者也;牡丹,花之富貴者也;蓮,花之君子者也。噫!菊之愛,陶後鮮有聞。蓮之愛,同予者何人?牡丹之愛,宜乎眾矣!
W wolnym tłumaczeniu:
Zarówno na wodzie, jak i na lądzie jest wiele roślin godnych miłości. Tao Yuanming z dynastii Jin lubił tylko chryzantemy. Od czasów dynastii Tang ludzie kochają peonie. A ja kocham tylko lotosy, które wyrastają z mułu, ale nie zostają nim splamione, a choć skąpane w czystej wodzie, nie wyglądają uwodzicielsko. Ich łodygi są połączone, dumnie wyprostowane, nie rodzą gałązek, wąsów czy węzłów, ich subtelny zapach niesie się daleko, dając uczucie świeżości. Rosną proste jak pędzel i czyste, można je tylko podziwiać z daleka, nie można jednak się nimi bawić bez respektu.
Sądzę, że chryzantemy są kwietnymi pustelnikami; peonie - arystokracją; lotosy zaś ludźmi szlachetnymi. Ech! Po Tao Yuanmingu rzadko już słyszy się o upodobaniu do chryzantem. Któż kocha lotosy jak ja? Bo przecie peonie kocha wielu.
Zhou Dunyi stworzył O miłości do lotosu w 1071 roku, tuż po tym, jak zbudował u stóp Góry Lu swe miejsce odosobnienia i ucieczki od "towarzystwa". Przed oknami swego gabinetu wykopał solidny dołek, zasadził lotosy i napełnił go wodą, tworząc lotosowy staw, który każdego lata był idealnym miejscem do obserwacji natury i szukania natchnienia. Esej składa się z zaledwie jedenastu nieregularnych wersów, utworzonych ze 119 znaków. Nazwałabym go chętnie poematem, ale Zhou pisał w starożytnym stylu 古文, który odnosił się do subtelnej i pełnej elegancji prozy z czasów dynastii Han, która w owych czasach była synonimem obycia, wysokiej kultury i wykształcenia.
Na pierwszy rzut oka wiersz (no, po prostu jest dla mnie tak wierszowaty, że patrzę przez palce na nieregularność wersów i brak rymów) to po prostu oda do kwitnących kwiatów z ogrodu Zhou, jednak jednocześnie jest kwintesencją jego filozofii, która w innych dziełach zaprezentowana została bardziej dosadnie. Lotos uosabia harmonię, do której winniśmy dążyć, jest dżentelmenem - osobą szlachetną - między kwiatami, a nie pięknością na pokaz, jak choćby peonia. W ten subtelny sposób Zhou łączy ideały taoistyczne (harmonia), konfucjańskie (君子 - osoba szlachetna) oraz buddyjskie (cała skomplikowana symbolika lotosu, który, choć wyrasta z błota, zawsze pozostaje czysty). Prawdziwy mędrzec nie trzyma się kurczowo jednej idei; dopiero synkretyzm religijny - a nawet religijno-filozoficzny - pozwala na zdobycie prawdziwej mądrości.
PS. Tak, lotosy nad Szmaragdowym Jeziorem już zakwitły!
2022-02-20
当美空普 Dangmeikongpu
当美空普 Dangmeikongpu to nie żadne czteroznakowe chińskie przysłowie, a chińska transkrypcja nazwy pewnego święta ludu Naxi. Święto owo przynajmniej od czasów mingowskich obchodzone jest dwudziestego dnia pierwszego miesiąca księżycowego, czyli właśnie dziś. Nazwa święta oznacza mniej więcej "otwarcie drzwi wielkiego domu", przy czym ten wielki dom oznacza dom przodków, który mieści się w świątyni buddyjskiej w Białych Piaskach. Tego dnia otwierano na oścież drzwi budynków świątynnych, do których zzwyczaj mieli dostęp tylko mnisi; miejscowi mogli wejść, zapalić trociczki i pomodlić się do wybranego buddy.
Wprawdzie dziś można zupełnie normalnie wejść do budynków świątynnych (choć oczywiście nie do wszystkich i nie we wszystkie miejsca), jednak samo święto przetrwało. Dziś jednak często robi się z niego pokazową "ceremonię ludu Naxi"; zamiast w świątyni odbywa się na przykład na jakimś dużym placu, a obserwują ją nie tylko sami zainteresowani i uczestnicy, a oficjele, zaproszeni goście i turyści. Nie zdziwcie się więc, jeśli przybywszy dziś do Białych Piasków, zobaczycie świętujących tubylców.
2022-01-24
siedmiogwiezdna peleryna 七星披肩
Tym razem nie miałam okazji oglądać z bliska przepięknych strojów naxijskich kobiet, jednak natrafiłam na piękną legendę, która o nich opowiada - a konkretnie o tym, jak to się stało, że kobiety Naxi mają na grzbietach siedem gwiazd.
Dawno, dawno temu dzisiejszy Lijiang był pięknym jeziorem otoczonym górami i lasami, a także rozległymi pastwiskami. Ludzie żyli u stóp gór, na brzegu jeziora i pracowali w trudzie i znoju - łowili ryby, uprawiali ziemię, hodowali bydło i polowali, by żyć. Jednak razu pewnego zdarzyło się nieszczęście: zjawił się demon suszy i wypuścił na niebo osiem dodatkowych ognistych słońc, by wypaliła ziemię na nic. Z dziewięcioma słońcami nie było łatwo - gdy jedno zachodziło, wschodziło drugie, jak wielka słoneczna karuzela. Nie było już nocy, zawsze był dzień, a w dodatku tych osiem ognistych słońc posyłało na ziemię promienie tak gorące, że nawet kamienie dymiły. Ludzie chowali się po domach i pocili niemiłosiernie, ale nie to było najgorsze. Najgorsze, że już niedługo powysychały wszystkie zboża, drzewa i krzewy wraz z najbardziej niegdyś wartkimi górskimi strumieniami. Już i z jeziora została ledwie błotnista kałuża; niedługo umrą z pragnienia zarówno ludzie, jak i zwierzęta.
Wtedy Ingu, wioskowa piękność, postanowiła ruszyć het, do morza i błagać Smoczego Króla o pomoc w poskromieniu demona suszy. A że była Ingu nie tylko piękna, ale również dobrze zbudowana, odważna i robotna, we wszystkich mieszkańców wstąpiła nadzieja. Przed wyruszeniem w podróż Ingu złapała, ile tylko mogła, umierające z pragnienia ptactwo wodne i z piór nieszczęsnych ptaków uszyła sobie piękną, kolorową pelerynę, która miała chronić ją przed słońcami. Zarzuciła ją na ramiona i ruszyła w drogę. Przeszła dziewięćdziesiąt dziewięć gór, siedemdziesiąt siedem dolin, przekroczyła trzydzieści trzy rzeki i w końcu stanęła na brzegu morza. Jak jednak znaleźć Króla Smoków? Brodząc w płytkiej wodzie zaśpiewała Ingu rzewną pieśń o tym, jak to przybył demon suszy i stał się przyczyną nieszczęścia nie tylko wszystkich ludzi, ale i całej natury. Chodziła tak Ingu brzegiem morza i śpiewała pieśń, a była ona tak piękna, że nawet fale przestały gniewnie rozbijać się o brzeg i słuchały głosu Ingu. Po jakimś czasie przy boku dziewczyny zjawił się młodzieniec przystojny jak bóg; był to trzeci syn Smoczego Króla, który właśnie dziś wypłynął był z Kryształowego Pałacu pofiglować w morzu. Usłyszawszy jednak piękną pieśń, postanowił sprawdzić, kto tak śpiewa. Zarówno głos, jak i piękno Ingu urzekły go tak, że zapragnął jej pomóc; prawdę rzekłszy nie tylko pomóc, ale również mieć ją na zawsze dla siebie. Podarował jej magiczny pierścień, dzięki któremu mogła oddychać pod wodą i powiódł dziewczę do pałacu na dnie mórz. Smoczego Króla bardzo ucieszyło, że trzeci syn pragnie się ustatkować i w dodatku że znalazł sobie tak piękną dziewczynę. Już-już chciał urządzić wesele, jednak Ingu padła mu do nóg... a może raczej do nóg tronu i znów błagała o pomoc: Smoczy Królu, uratuj mój lud i dopiero wtedy będzie czas na wesele. Smoczy Król od dawna chciał wyrównać rachunki z zaprzysięgłym wrogiem, demonem suszy. Podarował więc trzeciemu synowi Nefrytowy Konkokt Tysiąca Mil i wysłał go, by ten zgładził demona i pomógł ludziom.
Ingu objęła trzeciego syna za szyję, zamknęła oczy... Świst! I gdy je otworzyła, stała już w rodzinnej wiosce. A trzeci syn nie próżnował: przywołał churzyska i sprowadził deszcz, który nie tyle padał, ile wylewał się jak z chochli na spękaną ziemię. Umierający z pragnienia ludzie wychodzili z domów i pieśnią i tańcem dziękowali smoczemu synowi za łaskawość. Demon suszy prawie spłonął z gniewu; zaraz też wymyślił sposób na pozbycie się trzeciego syna. Niby wyzwał go na pojedynek i wyciągnął ku niemu ogniste łapska, by go pochwycić. Smoczy książę wypluł falę wielkiej wody, celując w przeciwnika, a przerażony demon suszy zwiał ile sił w nogach. Książę pognał za nim, nie wiedząc, że to podstęp i wpadł do głębokiej jamy przygotowanej przez demona. Daremnie próbował się wydostać, wyjścia pilnowały bowiem przywołane przez demona słoń i lew. Ingu, zobaczywszy jak trzeci książę spada do dziury, zebrała się w sobie i, narzuciwszy pelerynę z piór, rzuciła się do walki z demonem. Walczyli dziewięć dni i dziewięć nocy, aż w końcu Ingu, spragniona i wysuszona na wiór, padła na ziemię bez ducha, by już nigdy nie powstać.
Z dala beznadziejną walkę obserwował dobry wojowniczy duch Sanduo. Zlitował się nad ludźmi i wysłał Śnieżnego Smoka, by ten pokonał demona suszy. A Śnieżny Smok poszybował po niebie i jedno za drugim połknął osiem ognistych słońc. Gdy wychłódły w jego brzuchu, wypluł je z powrotem na ziemię, wszystkie z wyjątkiem jednego, które po wychłodzeniu zostawił na niebie jako księżyc. Gdy już dał radę słońcom, schwytał demona suszy i tak go ścisnął, że nędznik już nigdy nie dał rady wrócić. Dokonawszy tych mężnych czynów, Śnieżny Smok postanowił zostać już między ludźmi i pilnować, by demon suszy nigdy już nie wyściubił nosa ze smoczych splotów i odtąd trzyma smok pieczę nad Lijiangiem i okolicą jako pasmo Gór Nefrytowego Smoka*.
Wtedy to właśnie do uszu biednego trzeciego syna Smoczego Króla dotarła wieść o śmierci i upadku ukochanej Ingu. Mocą rozpaczy wychynął z jamy i pokonał swych strażników, Słonia i Lwa, którzy także zmienili się w góry**. Dziura, z której wyskoczył, stała się wówczas zdrojem czystym i jasnym. Jego wody to właśnie lijiański Staw Czarnego Smoka. Tak oto trzeci smoczy książę już na zawsze pozostał przy ukochanej Ingu.
A dobry Sanduo wziął siedem słońc, wyplutych przez Śnieżnego Smoka, zmienił je w okrągłe gwiazdy i inkrustował nimi wzorzystą pelerynę z piór, którą pozostawiła po sobie Ingu. Odtąd kobiety Naxi na pamiątkę dzielnej Ingu, która ocaliła Lijiang i wszystkich tutejszych ludzi, noszą peleryny ozdobione siedmioma gwiazdami.
Ciekawostką jest, że choć Naxi nazywają to ubranie siedmiogwiezdną peleryną, to Chińczycy Han wybrali dla tego stroju inną nazwę, związaną mocniej z chińską kulturą. O tym jednak kiedy indziej.
*O Górach Nefrytowego Smoka istnieje w okolicy Lijiangu wiele legend, jedną już zresztą kiedyś przytaczałam.
**O lijiańskiej Górze Słoniowej już kiedyś pisałam.
Tutaj znajdziecie ciekawostki o rękawach kimona.
2022-01-22
Wąwóz Skaczącego Tygrysa III 虎跳峡
Po wypoczynku u Tiny nie chciało nam się dłużej siedzieć na kawie. Niestety, wszechobecny pył i hałas uczyniły to miejsce mało sympatycznym. Zostawiliśmy więc tylko bagaże i ruszyliśmy do rzeki. Ta część trasy jest bardzo ucywilizowana - drabiny, łańcuchy, kosze na śmieci, sklepiki z wodą. Można nawet wynająć lektykę, jeśli się komuś nie chce męczyć nóżek. Umarłabym chyba ze strachu, gdyby mnie ktoś znosił w lektyce... Niestety, bilet wstępu nie obejmuje już tych wszystkich atrakcji, a to oznacza, że przy każdym straganie zostaniemy naciągnięci na kolejnych kilkanaście yuanów. Dopiero później dowiedziałam się, dlaczego. Otóż tę ścieżkę utrzymują w jakim-takim stanie okoliczni wieśniacy. To oni tu sprzątają po hordach turystów, dbają o to, żeby dróżka była przechodnia i tak dalej. Robią to na własny koszt. Za to właśnie trzeba zapłacić.
Wspomniałam o hordach turystów. Tak, te autokary wypchane po brzegi turystami podjeżdżają właśnie tutaj i tutaj robią szybką wycieczkę do tygrysiego głazu. Dlatego tutaj już często napotykaliśmy ludzi, ku mojemu wielkiemu żalowi.
2022-01-20
Wąwóz Skaczącego Tygrysa II 虎跳峡
Drugiego dnia można spokojnie zrobić do końca trasę do punktu, z którego możemy zostać odebrani przez autokar, czyli do Tina's Guesthouse (Tina's 客栈). Jednak dawniej autokary przyjedżały całe popołudnie, a teraz jedyny odjeżdża koło 15.30, więc jeśli tylko chcemy przejść z Halfway do Tiny, to oczywiście z palcem w nosie. Jeśli jednak po drodze chcecie robić zdjęcia, dużo zdjęć, rano w spokoju napić się kawy, a po zjawieniu się u Tiny jeszcze zejść do samej rzeki i słynnej skały, trzeba się będzie bardzo spieszyć. Dlatego rozbiłyśmy sobie tę trasę na dwie części - do Tiny, a dopiero następnego ranka do rzeki. Trasa między Halfway a Tiną jest łatwiutka i zazwyczaj prowadzi lekko w dół, więc ciężko doprawdy się zmęczyć. Słyszałam o hardkorowcach, którzy ten kawałek przebiegają. Jest tu jednak kilka miejsc dość niebezpiecznych - żleby wypełnione żwirem, po którym łatwo się ześlizgnąć kilkadziesiąt metrów w dół, przejścia koło wodospadów, tak mokre i śliske, że trzeba bardzo uważać. Chińczycy sieją defetyzm; koleżanka próbowała mnie zmusić szantażem emocjonalnym do kupna kijków trekingowych, jednak zapewniam z ręką na sercu, że nie są one potrzebne. Po drodze jest kilka zaledwie miejsc, w których warto się podeprzeć, a są na tyle wygodne, że można to zrobić ręką. Niestety, przy pensjonacie Tiny spotkało nas spore rozczarowanie: tuż obok trwa remont drogi i mostu. Wszystko było pokryte pyłem, łącznie z nami samymi. Pierwszy raz w życiu cieszyłam się, że od dwóch lat każdy nosi przy sobie maseczki. I znów - dawna lokalizacja, która była jednym z ważnych punktów widokowych na trasie, zmienia się w coś całkowicie nieatrakcyjnego z punktu widzenia turysty.
To był piękny dzień - słoneczny, ale nie przesadnie gorący, technicznie łatwy, a my wydłużyłyśmy sobie poranek i dopiero po lunchu wyruszyłyśmy w drogę. W Halfway warto zostać chwilę dłużej - taras widokowy jest jednym z najprzyjemniejszych miejsc, w jakich kiedykolwiek byłam, obsługa przemiła, jedzenie świetne, łóżka wygodne. Och, usiąść sobie z czytnikiem i kawą na końcu świata, z przyjemnym spacerem w perspektywie, w słońcu, z widokiem na pięciotysięczniki po drugiej stronie wąwozu!