Pokazywanie postów oznaczonych etykietą buddyzm 佛教. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą buddyzm 佛教. Pokaż wszystkie posty

2025-09-10

Garuda

Kolejne cudne warsztaty, na które wybrałyśmy się z Tajfuniątkiem do Muzeum Yunnańskiego, obejmowały zapoznanie się z lokalną wersją Garudy - ten konkretny ptak pochodzi z czasów Królestwa Dali i doskonale dowodzi faktu, jak ciekawą mieszanką kulturową był już wówczas Yunnan*. W ramach warsztatów najpierw wysłuchaliśmy opisu zabytku i zobaczyliśmy go z bliska, a następnie spróbowaliśmy wykonać własne wersje w formie złotej folii naniesionej na karton. Dlaczego akurat złotej? Bo ptak jest ze złoconego srebra, zdobionego perłami. 
Oczywiście, najtrudniejszym zadaniem było odwzorowanie Garudy, a potem delikatne pozbycie się nadmiaru złotej folii, ale w końcu dałyśmy jakoś radę. No i mamy ślicznego Garudę na pamiątkę. Tudzież po to, by nas strzegł przed chorobami ;)
*Jest to zabytek tak ważny i wartościowy, że aż ma własną stronę w Wiki, niestety tylko po chińsku.

2025-09-04

trwać w bezruchu 如如不动


Na jednej z najważniejszych "kaplic" tej buddyjskiej świątyni znajduje się motto 如如不动 rúrúbùdòng. Część 不动 - dosłownie: bezruch. Niektórzy odnoszą go do buddyjskiej medytacji i do tego, że trzeba wszystko odłożyć - czynności, uczucia, nawet myśli, by osiągnąć prawdziwe oświecenie. Z kolei 如如, czyli inna forma 真如 to chińskie tłumaczenie pojęcia Tathata czyli takość (istota bytu). Są tacy, którzy twierdzą, że buddyzm buddyzmem, ale przecież to się niczym nie różni od konfucjańskiego 成性存存,道义之门 (Dopełnienie wewnętrznej natury i ciągłe jej zachowywanie jest bramą moralności). 
Sformułowanie pochodzi z Sutry Diamentowej i ponoć stanowi jej kwintesencję, mówiąc o objaśnianiu, jakby się nie objaśniało. Kiedy widzi się świat i pozostaje się względem niego nieporuszonym. Kiedy serce nie drży co dzień, kiedy wszystko, co nam się przydarza, potrafimy przyjąć bez utraty wewnętrznego spokoju. Widzimy świat i ludzi wyraźnie, słyszymy i rozumiemy to, co wokół nas się dzieje, jednak potrafimy pozostać na to obojętnymi, czystymi, spokojnymi. To winien być nasz cel: zrozumienie własnego miejsca w świecie. I cudzych miejsc w świecie. Dostrzeżenie kolei losów wszystkich rzeczy, zjawisk i ludzi. Pogodzenie się z ich przemijaniem przy jednoczesnym zauważaniu ich piękna. Bardzo pięknie opisuje ten stan mistrz Thích Nhất Hạnh:
People usually consider walking on water or in thin air a miracle. But I think the real miracle is not to walk either on water or in thin air, but to walk on earth. Every day we are engaged in a miracle which we don't even recognize: a blue sky, white clouds, green leaves, the black, curious eyes of a child--our own two eyes. All is a miracle.
Jeszcze nie zawsze mi się to udaje... ale będę nad tym pracować. Podoba mi się to skupienie na chwili i dostrzeganie jej piękna, nawet jeśli moim celem jest raczej ekstatyczna radość istnienia, a nie osiągnięcie nirwany...

2025-08-22

Way Out Is In: The Zen Calligraphy of Thich Nhat Hanh

Właściwie nie interesuje mnie buddyzm jako taki. Przecierpiałam zajmowanie się nim na studiach dalekowschodnich i dodatkowo na filozofii tylko ze względu na jego niewątpliwe związki z Chinami. Wchodzę do świątyń i oczytuję się o bóstwach ludowej wersji buddyzmu nie intensywniej niż o bóstwach taoistycznych czy naszych lokalnych, yunnańskich. A jednak - od czasu do czasu coś przykuje moją uwagę tym, że akurat wpasowuje się w moje myśli nieuczesane i poplątane uczucia. 
Ostatnia podróż do Polski była nieco mniej trudna niż poprzednia, chwała lotosom. Miałam do załatwienia milion spraw - i wszystkie udało mi się załatwić. Powtarzam: wszystkie. Nigdy w życiu nie miałam takiego szczęścia. Mało tego, po zamknięciu ostatniej (i po paru dniach odpoczynku, bo ileż można?) nagle odczułam tak niezwykłą lekkość i radość, że nagle zaczęło do mnie docierać, jak wiele spraw i jak bardzo mi ciążyły. Niby wiedziałam, że coś tam nade mną jedno z drugim wisi, ale musi poczekać na swój czas, bo niestety Chiny są od Polski po prostu za daleko, więc pakuję gdzieś z tyłu głowy i w ostatnim kątku serca, a potem poprawiam koronę i zaiwaniam dalej. Dopiero gdy poczułam niespotykaną przez ostatnich parę lat lekkość i radość, nagle odkryłam, jak wielki był mój balast. 
Wreszcie znów patrzę na świat w zachwyceniu, znów uśmiechem witam każdy poranek, znów mam czas i cierpliwość sprzątać z Tajfuniątkiem biblioteczkę i podbiurkowy bunkier. Znów marzę o gotowaniu, robieniu przetrworów, badmintonie, spacerach i porannej kawie niezakłóconej żadną sprawą-nie-cierpiącą-zwłoki, otulonej słońcem (względnie mżawką kunmińskiej pory deszczowej) i ptasim świergotem. Każde Teraz jest cudowne, pokropione herbatą i satysfakcją, lekkie jak chmurka.
Jak dobrze, że nietypowe anglojęzyczne kaligrafie zen autorstwa najsławniejszego bodaj wietnamskiego mistrza zen trafiły w me ręce właśnie teraz! Są... no cóż, są po prostu kwintesencją tego, co chciał nam przekazać mistrz Thich: skupieniem, medytacją, oddechem... mam nadzieję, że nie będę zbyt obrazoburcza, jeśli stwierdzę - modlitwą. 
Książeczka maleńka, ale do wielokrotnego szukania pomocy w oddechu, spokoju i Byciu W Teraz. No i świetny wstęp do licznych innych dzieł autora.

2025-06-15

Sutra Serca

Trafiłam na najniezwyklejszą muzyczną interpretację Sutry Serca po chińsku:  
Ciekawe, czy ktoś ośmieliłby się w Polsce zapodać w ten sposób modlitwy...

2025-06-09

真觉禅寺 Świątynia Prawdziwego Przebudzenia

Ostatnim zwiedzonym przez nas w Heijingu zabytkiem była buddyjska świątynia zen. Niestety, jak dotąd nie trafiłam na żaden jej opis. Wydaje się raczej zaniedbana, zwłaszcza na tle przynajmniej części heijińskich zabytków.
Góra Dziesięciu Tysięcy Wiosen
Lotosowy Staw
Bóstwo kompletnie mi nieznane.
Świątynia Ziemskiego Cesarza
Chętnie wróciłabym tam w towarzystwie kogoś, kto się zna...

2025-06-03

石头庵 Kamienny Konwent

Po morderczej wspinaczce do "przylatującej" Świątyni Feilai trzeba było trochę odpocząć, posilić się, nacieszyć widokami. Jednak nie można było zbyt długo zwlekać, gdyż chcieliśmy wrócić do Heijingu okrężną drogą, zwiedziwszy uprzednio wszystkie ważne miejsca. Z tablicy informacyjnej wynikało, że będzie można przyjrzeć się bliżej pięknie ozdobionym mnisim grobowcom i jednej jeszcze świątyni. Ruszyliśmy więc w drogę, o tyle zadowoleni, że spory kawałek był przyjemnym spacerkiem a nie wyczerpującą wspinaczką po schodach.
Widoczki cały czas były bardzo przyjemne.
A w tle - pozostawiona w tyle Świątynia Feilai
Niestety, gdy dotarliśmy do mnisiego cmentarza, okazało się że niewiele zeń zostało. To znaczy - groby są oczywiście, ale zostały obrabowane ze wszystkich pięknych posągów i innych ozdób. Widać też gołym okiem, że nikt nie dba ani o ścieżkę, ani o groby.
Zostało pewnie tylko dlatego, że nie udało się ukraść...
Cokolwiek rozczarowani, ruszyliśmy w dalszą drogę. Ta zaś okazała się raczej przyjemna - trafiliśmy w końcu na prawdziwe tutejsze wioski z oryginalną zabudową i stylem życia. Domy z suszonych czerwonych cegieł, górska dróżka sprzed setek lat i wiele, wiele warstw niesprzątanych latami kozich bobków względnie krowich placków...
Nagle ujrzeliśmy drogowskaz wskazujący położenie Kamiennego Konwentu. Zdziwiło mnie wprawdzie, dlaczego drogowskaz ten tak mocno odbiegał od wzorca - wszystkie inne były pięknie rzeźbione w drewnie - ale postanowiłam i tak zwiedzić to miejsce. Co okazało się być błędem.
Kamienny Konwent okazał się być świątynią... prywatną. Zorganizowaną przez kilka lokalnych kobiet, uprawiających ziemię, a z datków utrzymującą "konwent". Obecnie żyją tam trzy świeckie mniszki; dwie staruszki i jedna żwawa emerytka. Której jedynym zadaniem wydawało się być wymuszanie datków. Teraz dopiero zrozumiałam swój błąd. Gdyby to była prawilna świątynia, objęta byłaby oczywiście państwową opieką. Za nią poszłyby nie tylko określone pieniądze, ale również - zasady. W żadnej oficjalnie uznanej świątyni w Chinach żaden turysta nie jest zmuszany do ofiarowania jałmużny. Można kupić coś w przyświątynnym sklepiku - np. wyrabiane przez mnichów trociczki czy zdecydować się na jakąś odpłatną usługę - np. przeprowadzenie jakiejś ceremonii lub wróżenie. Nigdzie jednak nie będzie chodził za tobą krok w krok mnich czy mniszka, trzęsąc miseczką czy skarbonką i nachalnie domagając się datków. A tu czułam się tak zaszczuta, że w końcu wrzuciłam do skarbonki całego jednego yuana, choć miałam ochotę po prostu kobietą potrząsnąć. W całym obiekcie szukałam informacji - może pomagają samotnym matkom albo opuszczonym emerytkom? Może dokarmiają ubogich? Może przyczyniają się jakkolwiek do szerzenia dobra i opieki nad społecznością? Nie znalazłam jednak żadnej informacji; główna opiekunka świątyni również nic nie powiedziała poza tym, że "państwo się nami nie opiekuje, więc dej pani na horom curke wrzuć do skarbonki". Wyszedłszy stamtąd czułam się zbrukana i postanowiłam trzymać się od tego typu miejsc z daleka. Było się domyślić, dlaczego konwent nie został przedstawiony na turystycznej mapce...