Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Xishuangbanna 西雙版納. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Xishuangbanna 西雙版納. Pokaż wszystkie posty

2024-05-30

Pawia Królewna - film

Youtube okazał się prawdziwą kopalnią skarbów, jeśli chodzi o Pawią Królewnę. Znalazłam ramotkę sprzed ponad czterdziestu lat, opartą na tej samej dajskiej legendzie! Tym razem królewna ma na imię Namunuona 喃穆诺娜, po drodze królewicz ratuje smoka, a w odnalezieniu królewny pomaga młodemu Złoty Jeleń - a potem żyli długo i szczęśliwie. W filmie można zobaczyć dajski styl życia - może trochę za bardzo trącący tym, co Hanowie wyobrażają sobie na temat dajskiego stylu życia, ale jednak. 
Zwróćcie uwagę na ścieżkę dźwiękową. Jej twórca, Tian Liantao, był znanym chińskim kompozytorem i etnomuzykologiem. Swego czasu spędził ładnych kilka miesięcy zbierając dajskie pieśni ludowe i starając się je przekuć w muzykę filmową. Wszystkie ważne postaci mają swoje leitmotivy, niektóre zaczerpnięte wprost z folkloru - na przykład melodia szamana naprawdę nazywa się "wiedźmią nutą" 巫娘调. Jednocześnie postarał się czerpać inspiracje i z innych typów muzyki - są tu muzyczne wątki birmańskie, yijskie, a nawet zachodnie - niektóre utwory są po prostu sonatami. Jeden z utworów, który po skróceniu dzieła nie znalazł się w filmie, to Taniec Kaktusowej Uwodzicielki 仙人掌妖女舞:
   
W którym dość niespodziewanie pojawiają się wpływy hiszpańskie (!). 
W celu uetnicznienia wykorzystał w partyturze kilka dajskich instrumentów: pi, ding (instrument strunowy szarpany podobny do lutni), bęben "słoniowa noga", gong "mang" i dajskie talerze - czy raczej talerzyki - 小镲 xiǎochǎ. W połączeniu ze zwykłą orkiestrą daje to efekt bardzo niecodzienny i ciekawy.
Miłego oglądania!
 

2023-10-15

开门节 Święto Otwarcia Drzwi

Święto Otwarcia Drzwi, nazywane również Wyjściem z Bagna 出洼, jest obchodzone przez wyznających buddyzm therawada Dajów, Bulangów, De‘angów i nawet część Wa, popularne w Chinach głównie w Yunnanie, a poza Chinami m.in. w Laosie i Tajlandii. Dokładna data jest wyznaczana zgodnie z dajskim kalendarzem na piętnasty dzień dwunastego miesiąca, jednak w związku z potrzebą nałożenia tego kalendarza na kalendarz gregoriański, oficjalną datę obchodów wyznaczono na piętnastego października. Siostrzanym świętem jest oczywiście Święto Zamknięcia Drzwi 关门节, często zwane też po prostu Świętem Początku Lata 入夏节, ponieważ odbywa się tradycyjnie parę miesięcy wcześniej, wraz z wejściem w porę deszczową (obecnie data jest wyznaczona na 15 lipca). Takie jest zresztą pochodzenie tego wywodzącego się z Indii święta - zróbmy wszystko, by w zdrowiu i spokoju przeżyć porę deszczową i cieszmy się, gdy się ona po mniej więcej kwartale skończy. Z tej okazji kończą się również rozmaite tabu: w lecie nie wolno się na przykład pobierać czy nawet zaręczać, budować domów (bo w regionie to również czynność "weselna"), a także wyjeżdżać w dalsze podróże czy choćby nocować poza domem. Podczas Święta Otwarcia Drzwi niezamężna i nieżonata młodzież idzie więc pięknie ubrana do świątyń paść Buddzie do stóp i ofiarować mu jedzenie, kwiaty, wódeczkę i pieniądze, dziękując za to, że wreszcie mogą planować życie, a starsi i młodsi dziękują zapewne za to, że im już znudzona młodzież nie będzie psuć krwi. Starszyzna zabiera również ze świątyń i spala ofiary, które przyniosła podczas Wejścia do Bagna 进洼 - skoro udało się z owego bagna wyjść, ofiarę można przecież zabrać. Po części religijnej i ceremonialnej zazwyczaj zaczynają się buddyjskie "odpusty" - fajerwerki, wysyłanie lampionów do nieba, taniec, śpiew, a także korowód po okolicznych wioskach z lampionami w kształcie rozmaitych zwierząt. A że zazwyczaj właśnie w tym okresie dobiegały końca zbiory ryżu, Święto Otwarcia Drzwi pełniło przy okazji funkcję dożynek. 

Dawniej często obchody rozkładano na trzy dni: pierwszego dnia szła starszyzna, drugiego młodzież, a odpust z dożynkami zaczynał się dopiero trzeciego dnia, jednak dziś najczęściej wszystko jest upchnięte w czasie jednego dnia - przynajmniej w miasteczkach. Choć święto ma korzenie religijne, osobie, która maczała palce w tworzeniu koncepcji otwierania i zamykania duchowych drzwie, nie można odmówić sprytu, a co najmniej zmysłu praktycznego. Dawnymi czasy lato było najpracowitszą porą roku. Zamiast pozwalać młodzieży na harcowanie na sianie, obcowanie z płcią przeciwną uczyniono w tym okresie tabu, dzięki czemu siła robocza miała siłę skupić się na robocie. I na modłach, bo w całym "bagiennym" okresie raz w tygodniu obywały się w świątyniach... mam pokusę napisać "msze" - oczywiście buddyjskie spotkania modlitewne to nie to samo, ale wiecie, o co chodzi. 

Oczywiście, obchody święta różnią się w rozległym regionie i między poszczególnymi grupami etnicznymi. Na przykład u Achangów i De'angów obchody nadak trwają pełne trzy dni - pierwszego dnia strojnie odziani kawalerowie wędrują po wioskach bijąc w wielkie bębny, a starcy udają się do świątyń, by spalić papier ku czci Buddy; z kolei następnego dnia do świątyń idą panny. Trzeciego dnia organizuje się jarmark, który staje się doskonałą okazją do oględzin płci przeciwnej, bo wszyscy mogą w nim uczestniczyć. Oczywiście, pod pozorem słuchania nauk wioskowych mnichów. Bez względu jednak na szczegóły różniące obchody, główna idea jest jedna: radujmy się!

Poza pragmatycznym wyjaśnieniem powstania świąt zamknięcia i otwarcia drzwi, istnieje oczywiście i religijne. Ponoć co roku w połowie dajskiego dziewiątego miesiąca Budda udawał się do Czystej Krainy, by się spotkać z matką i wspólnie recytować sutry. Wracał dopiero po kwartale. Pewnego razu nadgorliwym uczniom wydało się dobrym pomysłem ruszyć między prosty lud z buddyjskimi naukami. Misja nie spotkała się z dobrym przyjęciem - z jednej strony nie można ignorować mnichów głoszących słowo, z drugiej jednak - robota sama się nie zrobi. Lud zaczął się burzyć i narzekać na czas, który wybrali mnisi na głoszenie słowa. Gdy cała historia dotarła do uszu Buddy, uczuł on wielki niepokój i zarządził, by odtąd przez trzy miesiące, które on spędzał w Czystej Krainie, mnisi spędzali zgromadzeni w swoich świątyniach i klasztorach; nie mogli z nich wywędrowywać, mogli tylko w cichości serca żałować za przysporzenie kłopotu wieśniakom. Stąd w dawnych czasach nazwano moment zamknięcia mnichów w klasztorach Świętem Zamknięcia Drzwi, a powrót do normalności - Świętem Otwarcia Drzwi. 

Poniżej możecie zerknąć na kilka migawek z obchodów tego święta oraz na dłuższy program o nim opowiadający.

 

2020-04-22

Tropikalny Ogród Botaniczny 热带花卉园

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl, czyli pod egidą Unii Azjatyckiej. 

Z okazji Dnia Ziemi chciałam Wam pokazać piękne miejsce, w którym się wiele nauczyłam o roślinach dotąd całkiem mi nieznanych. Podczas ostatniej wycieczki do Jinghongu wybraliśmy się do tamtejszego Ogrodu Botanicznego. Właściwie nie wiedziałam, czego się spodziewać - może małego parczku z pojedynczymi sztukami atrakcyjnych roślin? W żadnym wypadku nie spodziewałam się TEGO - jednego z najpiękniejszych parków, które w życiu widziałam. Na powierzchni około 100 hektarów zgromadzono - i świetnie opisano - ponad tysiąc tropikalnych roślin.
Poza samym zgromadzeniem eksponatów w tym miejscu prowadzone są też badania, głównie te dotyczące uprawy powyższych roślin, w tym dużej ilości drzew owocowych, a także popularnych lekarstw medycyny tradycyjnej. Tutejsi badacze dbają również o to, by popularyzować wiedzę na temat roślin tropikalnych. O "ważności" ogrodu i badań świadczą wizyty najważniejszych osób w państwie - od Zhou Enlaia poczynając, przez Jiang Zemina i Hu Jintao aż na Xi Jinpingu kończąc - i na świecie - przyjeżdżają tu bowiem botanicy z całego świata: z Francji, Kanady, Japonii, Tajlandii...
Obszar można z grubsza podzielić na cztery główne obszary: rośliny tropikalne, kauczukowce, owoce tropikalne i część pamiątkowa (to znaczy: na pamiątkę tych wszystkich ważnych osób, które tu były i sadziły drzewa). Jednak tak naprawdę ogród jest podzielony na dziesiątki pomniejszych "ogrodów tematycznych" - tutaj same kąciciernie, tutaj palmy, tutaj wiszące ogrody, tutaj ogrody wodne i tak dalej. O jednym z tych ogrodów tematycznych napiszę zresztą kiedyś, bo mnie zachwyciła sama koncepcja. Wracając do głównych atrakcji: możemy tu na przykład prześledzić powstawanie kauczuku od zasadzenia drzewa do zbiorów; możemy zobaczyć, jak rosną owoce, które wprawdzie można już kupić w Polsce, ale, ponieważ przywieziono je z daleka, nie zawsze wiemy, jak są uprawiane. No i - można spacerować, piknikować, słuchać śpiewu ptaków i cieszyć się soczystą zielenią zarówno w słońcu, jak i w błogosławionym cieniu.
Ogród jest otwarty w godzinach 8-18 i powiem szczerze, wydaje mi się, że jeśli interesują nas rośliny tropikalne albo po prostu mamy z sobą dobrą książkę, warto tu spędzić cały dzień - z dala od zgiełku miasta, trochę w dżungli, ale jednak - cywilizowanej. Przyjść rano, połazić, w południe zrobić sobie owocowy piknik (na miejscu można dostać sezonowe owoce prosto z tego ogrodu!), posjestować, a potem cyknąć foty w ciepłym popołudniowym słońcu. Wybrać się tam warto jak rok długi - zawsze coś będzie akurat kwitło albo owocowało. Oczywiście, w porze deszczowej (maj-październik) może nas złapać deszcz, jednak my byliśmy we wrześniu i było po prostu cudownie. Jest gdzie usiąść, jest co robić, jest gdzie wybiegać Tajfuniątko. Jeśli zaś chcecie pogłębić wiedzę o roślinach tropikalnych (i znacie chiński), możecie sobie nawet wynająć przewodnika. My nie skorzystaliśmy, bo przewodnik i Tajfuniątko w jednej grupie to zbytek szczęścia.

strelicja czyli orchidea zerkającego żurawia ;)
To nie photoshop. Tam naprawdę tak jest.
Czterolistna koniczyna! E... nie koniczyna... Ale przynajmniej czterolistna :)
drzewa pomelowe
cudowne papaje...
karambola!
Oczywiście, że będę jeszcze o tych roślinkach pisać. Potrzebuję tylko trochę czasu...

A tutaj poczytacie o recyklingu po japońsku.

2020-04-14

podniebny szlak 望天樹景区

Dziś Dzień Gapienia Się W Niebo. Dlatego Unia Azjatycka, czyli japonia.info i ja, przygotowała dla Was wpisy tematyczne.

Xishuangbanna to moje najukochańsze yunnańskie tropiki. Jeździłam tam, kiedy mogłam, ba, nawet mieszkałam tam przez pół roku! Cudowny klimat, a za tym idzie - mnóstwo wspaniałych owoców i roślin (niestety, również chmary owadów); w tym kilka gatunków endemicznych - np. xishuangbańska męczennica, czyli passiflora xishuangbannaensis. Dla niewtajemniczonych - owoce męczennicy (oczywiście jej jadalnej odmiany) to po prostu znana wszystkim bardzo dobrze marakuja. Poza gatunkami endemicznymi są również takie, które wprawdzie występują i w innych miejscach, ale jednak nie są zbyt częste. A wśród nich bohaterowie dzisiejszego wpisu, czyli Drzewa Patrzące w Niebo 望天树 - parashorea chińska Parashorea chinensis, które tworzą podniebny szlak w Xishuangbanna.

Wędruje się tam po takich wąziutkich mostkach, zawieszonych 3-5 metrów nad ziemią: Byłam przerażona. Mam taki lęk wysokości, że kręci mi się w głowie, gdy wchodzę na krzesło. Te wysokości wydają mi się straszne. A jednak... wspięłam się tam i wędrowałam, przystając, by nabrać tchu, a także starając się odegnać wrażenie, że zaraz na pewno spadnę i nie będzie co zbierać.


Byle do przodu... Po tym podniebnym spacerze z prawdziwą przyjemnością łaziłam po ziemi. A nawet jeśli nie po ziemi, to przynajmniej blisko ziemi. To właśnie w tym parku po raz pierwszy huśtałam się na lianie!



Podniebny szlak złożony z Drzew-Patrzących-w-Niebo jest położony w powiecie Mengla 勐腊; jest częścią parku narodowego, który zajmuje powierzchnię ponad 860 hektarów. Wewnątrz parku znajdują się nie tylko wiszące ścieżki i szklany most (brrrr), ale również domki na drzewach, które można wynająć, a dla ludzi o słabszych nerwach są i pokoje w zwykłym hotelu - to dobry sposób na ominięcie konieczności wyjścia z parku o osiemnastej, jeśli sądzimy, że nie zwiedziliśmy wystarczająco dogłębnie. A jest co zwiedzać - poza piękną dżunglą i ścieżkami, zarówno na ziemi, jak i w koronach drzew, znajduje się tu urokliwa rzeczka Nanla 南腊河, czyli "Amazonka Azji" - jest spławna, więc można kilkukilometrową wyprawę łódką potraktować jako część wycieczki. Jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o tutejszych ludziach, jest też tzw. Centrum Lasu Deszczowego 热带雨林风情体验馆, w którym zgormadzono artefakty pięciu grup etnicznych: ludów Aini 爱尼人, Buguo 补过人, Paijiao 排角人, Kemu 克木人 i Kami 卡米人. Bilety są niestety dosyć drogie - jeśli chcemy skorzystać ze wszystkich atrakcji, kosztują około 200 yuanów od osoby. Jeśli interesuje nas tylko chodzenie wśród drzew, są oczywiście znacznie tańsze. Jeśli jeszcze się wahacie, zareklamuję miejsce po królewsku: sam książę Filip był tu podczas oficjalnej wizyty w Chinach w 1986 roku i bardzo go ten kawałek dżungli tropikalnej w Chinach zainteresował. Na jego pamiątkę powstała tutaj nawet tzw. ścieżka Filipa 菲利普小道. Inna ścieżka została nazwana na cześć słynnego chińskiego botanika Cai Xitao 蔡希陶, całe niemal życie związanego z Yunnanem. To podobno właśnie on odkrył nasze Drzewa-Patrzące-W-Niebo 望天树. Są to drzewa sięgające nawet 70 metrów wysokości, z grubaśnym pniem, pokrytym szarą lub brązową korą. Drewno tych dzew jest bardzo twarde i trwałe, rzadko niszczone przez robactwo, chętnie wykorzystywane w stolarstwie - choć obecnie podobno są chronione. Dawniej były mylnie włączane do damarzyków, stąd druga łacińska nazwa, zgrabnie wykorzystująca chińską: Shorea wangtianshuea.  

O japońskim niebie poczytacie tutaj.

2018-10-20

czermień błotna 水芋

Uwielbiam chińskie knajpy typu "chłopskie jadło" między innymi dlatego, że często zaopatrują się one w warzywa sezonowe oraz dzikie. Wiecie, chwasty i tym podobne. W Jinghongu miałam szczęście, ponieważ akurat, kiedy poszłam zamawiać do "menu" - czyli lodówki, w której znajdowały się wszystkie dostępne owego dnia produkty spożywcze - zjawiła się staruszka, ubrana w ludowy strój i z ogromnym bambusowym koszem na plecach. Przyniosła całą masę dziwacznych kłączy, łodyg i liści, a właścicielka knajpy podejmowała decyzję, co kupi. Wtrąciłam się, pytając - a co to? Odpowiedź "wodne taro" bardzo mnie zaintrygowała, zwłaszcza, że zielonobiałe kłącza wydawały mi się zupełnie niepodobne do prawdziwego taro.
Chwilę później talerz z przepysznym zielonym warzywem, lekko gąbczastym, ale bardzo świeżym i sycącym, wylądował na naszym stole.
Przed Państwem czermień błotna, ku mojemu zdumieniu nazywana również wodną wszą. Jest to roślina trująca - zawiera aroinę i kwas szczawiowy. Oczywiście, trujące właściwości znikają po suszeniu lub gotowaniu. Co ciekawe, jest jadana nie tylko w Azji. W Szwecji wysuszone i sproszkowane kłącze czermieni błotnej, zawierające skrobię, było dodawane do mąki używanej do pieczenia chleba. W Bangladeszu z gotowanego kłącza przygotowuje się potrawę typu curry - następnym razem chętnie spróbowałabym takiej wersji. W Ameryce Północnej Indianie używali czermieni jako rośliny leczniczej.
Na takie skarby można trafić, jeśli się jada to, czego się nie znało wcześniej. Inna rzecz, że gdybym wiedziała, że produkt jest trujący, pewnie jakoś mniej chętnie bym go zamówiła...

2018-10-18

domy budowane nad pustką

Kiedy byłam w Jinghongu po raz pierwszy, zaledwie dziesięć lat temu, wystarczyło wyjść parę kroków poza bezpośrednie centrum, by natrafić na jedno z yunnańskich dziwactw - domy budowane nad pustką. Czyli takie, które mają otwarty parter, a życie toczy się na piętrze. Dawniej był to sposób i na trzymanie zwierząt hodowlanych jednocześnie na powietrzu i pod dachem, na ograniczenie ilości robactwa i na radzenie sobie z częstymi powodziami. W miarę bogacenia się wiosek, parter zmienił się raczej w garaż dla motorów albo i wypasionych fur, a także miejscem spędzania czasu ze znajomymi i rodziną. Drewniane bądź bambusowe drabinki ustąpiły miejsca wykafelkowanym, szerokim schodom, prowadzącym na piętro, a piękne, palmowe strzechy często zaczęła wspierać cokolwiek mniej urocza blacha falista.
Tym razem w poszukiwaniu takich domostw musieliśmy wyjechać z Jinghongu; nawet jednak w okolicznych wsiach znalazłam tylko kilka przykładów takiej zabudowy. Pamiętam, jak parę lat temu podczas spacerów bywałam zapraszana "na parter" (na piętro nie wpuszczali, ale też się nie pchałam, bo to miejsce bardzo prywatne) na czarkę herbaty i garść prażonego słonecznika. Nawet nie żeby pogadać, a po prostu żeby usiąść i nacieszyć się wspólnotą i skrawkiem cienia. Teraz domy takie chronione są przed "najeźdźcą" przez wysokie płoty. Ja wiem, że zmienił się stan posiadania - teraz już jest co ukraść. Ja wiem, że zmienia się też mentalność i że nie ma się co dziwić - bo przecież my sami nie mamy na oścież otwartych furtek i domów. A jednak... tak mi żal!...
Dziś w samym Jinghongu bodaj tylko kilka restauracji zdecydowało się na pozostawienie takiej "otwartej" zabudowy, przy czym wielkość tych chałup jest znacznie bardziej imponująca od ich pierwowzorów, a tradycyjne materiały zostały zastąpione betonem. 
Cóż. Dobre i to.Mogliby przecież zamiast tego wybudować zwykły wieżowiec...

2018-10-16

Torani พระแม่ธรณี 大地女神

Mówiłam, że wspomnę jeszcze o tej pani, która wyjątkowo często pojawiała się w okolicach świątyń buddyjskich w Jinghongu. Jest to chtoniczne bóstwo z mitologii buddyjskiej, bardzo popularne w Azji Południowo-Wschodniej (zwłaszcza w Birmie, Kambodży, Tajlandii i Laosie). Jest to bogini ziemi i też z ziemią związane jest jej imię - po tajsku zwie się Nang Thorani czyli pani ziemia lub Mae Thorani czyli matka ziemia, po chińsku - bogini ziemi 大地女神, ale w innych krajach azjatyckich ma inne imiona, choć zawsze podobnie wygląda. W sumie tajskie imię jest stosunkowo najbardziej zbliżone do palijskiego dhāraṇī, oznaczającego właśnie ziemię. Najczęściej ukazywana jest jako obrończyni Buddy, często znajduje się między nim a demonami. Zgodnie z buddyjskimi mitami, jest to młoda kobieta, która wyżyma swe piękne i długie włosy, by utopić Marę. Mara to demon, który niecnymi sztuczkami, np. pokazywaniem pięknych i skąpo odzianych pań, chciał oderwać Gautamę Buddhę od medytacji pod Drzewem Bodhi. Wprawdzie Mara jest najczęściej tłumaczony jako niespersonifikowana niewiedza, ale w rysunkach i rzeźbach obecnych w buddyjskich świątyniach jest to zawsze brzydal, któremu tylko jedno w głowie.
A było to tak:
Bodhisattwa siedział, medytując, na swym tronie (na macie?) pod Drzewem Bodhi. Wtedy przybył Mara, zły i zazdrosny, i nie chciał dopuścić, by Gautama osiągnął oświecenie. Razem z nim przybyli wojownicy, dzikie zwierzęta, a także ponętne córki Mary. Nie szczędzili wysiłków, by przegonić Bodhisattwę. Wszystkie bogi, otaczające dotąd Buddę, już dawno uciekły, on jednak nie bał się Mary. Wyciągnął prawą dłoń i dotknął ziemi, powołując ją na świadka, że zasłużył na osiągnięcie oświecenia. I ziemia, pod postacią pięknej pani, wyrosła tuż przed miejscem medytacji Gautamy. Zakręciła długimi splotami i za każdą jego szczodrość (dana paramita) ze wszystkich wcieleń, z włosów spływała kolejna fala; było ich tak wiele, że zmieniły się w potop, który porwał Marę z jego armią. I nie było już żadnych przeszkód, i Bodhisattwa osiągnął oświecenie.
Ponieważ zgodnie z legendą z włosów Torani płynie woda, często jest przedstawiana jako rzeźba w fontannie.
Torani z parku przy Głównej Buddyjskiej Świątyni w Jinghongu
Torani z Świątyni Mengle
Zawsze jakoś mi się wydaje, że w Chinach i w ogóle w buddyzmie brakuje fajnych postaci kobiecych (to zresztą bolączka nie tylko buddyzmu :P). Torani rozbija bank - jest piękna, odważna, ocala Buddę od Mary i jakie ma włosy!

2018-10-13

Śliwiec pierzasty 嘎喱啰

Jak już wspominałam, nieodłączną częścią kuchni ludu Dai, zamieszkującego Xishuangbanna, są dipy nanmi. Często w menu pojawia się przede wszystkim nazwa dipu, a dopiero na drugim miejscu znajduje się ten składnik, który zamierzamy w dipie maczać. Bardzo często również, choć nazwa jest zapisana chińskimi znakami, oddaje tylko brzmienie nazwy w dajskim języku. Dlatego zawsze szukam w dajskich menu bezsensownych zbitek chińskich znaków i pytam, co to takiego. 
Tak było i tym razem. Natrafiłam w menu na zbitkę 嘎喱啰 galiluo, która po chińsku nic nie znaczy, i zapytałam, cóż to. Biedny kelner nie wiedział, jak mi wytłumaczyć, więc przyniósł kiść dziwacznych, śliwkowatych owoców. Oczywiście nie znał nazwy chińskiej, łacińskiej, ani żadnej innej. Co ja się tego naszukałam! Ale znalazłam. Proszę Państwa, przed Państwem rozpestlin, czyli inaczej śliwiec pierzasty. Z polskiej wikipedii dowiecie się tylko, że owoce są jadalne i że z drzewa pozyskuje się żywicę amara. Anglojęzyczna wiki jest trochę lepsza, bo mówi, jak jest ten owoc nazywany w azjatyckich językach. Dlaczego w azjatyckich? Bo chyba tylko w Azji owoc ten jest popularny i jadany. Stąd dowiemy się, że po chińsku zwie się "zieleń betelu" 槟榔青, a po tamilsku, w tłumaczeniu, "kwaśny owoc". I że owoce dojrzewają w sierpniu i wrześniu. Mieliśmy szczęście - trafiliśmy w sam środek sezonu! Koniecznie chciałam spróbować.
Spróbowałam i... chciałam wypluć. Było gorzkie. To było prawdziwe wyzwanie dla moich kubków smakowych. Bo wiecie? Nie wyplułam. Delikatnie rozprowadziłam pastę po całym języku. Pojawiły się inne smaki: przede wszystkim ostry, bo przecież nanmi musi zawierać chilli. Potem kwaśny - ponoć bez dodatku limonki, sam rozpestlin daje właśnie taką kwaśną goryczkę. Było też słonawe. Brakowało tylko smaku słodkiego... I dlatego przyniesiono nam ten dip ze słodkimi pędami bambusa. To było idealne połączenie smaków. 
Nie mówię, że śliwiec stanie się od razu moim ukochanym owocem, jednak od czasu, gdy nauczyłam się delektować goryczką przepękli, coraz chętniej sięgam po gorzkie potrawy. Coś w nich jest. Nie są tak proste jak słodycze, ale - uzależniają.
Jeśli będziecie mieć okazję, spróbujcie koniecznie :)