2023-07-29

cynowód chiński 黄连

Rzadko miewam problemy żołądkowe. Po pierwsze: mam szczęście. Po drugie: jadamy zazwyczaj w domu lub w miejscach bezpiecznych pod tym względem. Po trzecie: kiedy tylko zaczynam czuć, że coś mogło pójść nie tak, zażywam najlepsze chińskie tabletki na problemy żołądkowe: 黄连素. Są one wspaniałym przykładem wykorzystania chińskiej medycyny tradycyjnej dla stworzenia współczesnego leku na modłę zachodnią. I to działa! 

Kiedy w polskich źródłach szukamy, co to jest cynowód/złotnica, dowiadujemy się głównie, że to taka tam sobie roślinka, niczemu nie służąca. Już w świecie anglojęzycznym jest lepiej. Po pierwsze okazuje się, że można tę roślinkę nazwać przepięknie "złotą nicią" goldthread zamiast cynowodem. Po drugie zaraz otrzymujemy skład chemiczny kłącza: znajdują się tu m.in. berberyna, palmatyna i koptyzyna. No ale to zostało zbadane bardzo, bardzo późno. Za to Chińczycy wieki temu włączyli Coptis chinensis w swoich pięćdziesiąt podstawowych ziół, wierząc, że ma właściwości przeciwnowotworowe, przeciwzapalne, przeciwbakteryjne i w dodatku pomaga na układ krwionośny. Dla nas najważniejsza jest w tym wszystkim berberyna, ponieważ ją dość dokładnie już zbadano. I okazało się, że

Berberyna wykazuje silną aktywność biologiczną: ma działanie przeciwbakteryjne, przeciwpierwotniakowe, przeciwbiegunkowe, przeciwrakowe, przeciwcukrzycowe, przeciwnadciśnieniowe, antydepresyjne, przeciwzapalne oraz obniża poziom cholesterolu. Ponadto berberyna wykazuje właściwości korzystne w redukcji tkanki tłuszczowej. Zwiększa aktywność hormonu adiponektyny, a także oddziaływanie na SIRT-1, dzięki czemu pozytywnie wpływa na metabolizm, reguluje apetyt, a także przemiany tlenowe zachodzące w organizmie i pracę mitochondriów. Właściwości te znalazły zastosowanie nie tylko w terapii odchudzającej, ale także leczeniu zespołu metabolicznego i cukrzycy typu 2. (za polską Wiki)

Z tego wszystkiego najbardziej mnie jednak interesuje jej działanie na mój przewód pokarmowy. Nigdy dotąd nie spotkałam się z lekiem, który potrafi skutecznie wyleczyć biegunkę po jednorazowym zażyciu.  Dzięki chińskim bogom za tabletki berberynowe! I choć oczywiście mam nadzieję, że będąc w Chinach nie padniecie ofiarą klątwy faraona cesarza, to jednak ufam, że sobie zapamiętacie nazwę tego leku. 

PS. Przy okazji działa u mnie oczywiście patriotyzm lokalny: duże ilości cynowodu chińskiego są uprawiane na potrzeby medyczne właśnie w Yunnanie. 

PS.2. A Tajfuniątko leczymy, jak już wspominałam, kurzym złotem.

2023-07-24

węzły 結

Ciekawostka anatomiczna na dziś: jabłko Adama zowie się po chińsku po prostu "węzłem szyjnym" 喉結 hóujié. Oczywiście węzeł szyjny zaraz mi się z gordyjskim skojarzył, więc od razu sprawdziłam, jak to po chińsku jest. I okazało się, że albo tłumaczą bezidiomowo jako trudny problem 
難題 nántí, albo fonetycznie: 
戈耳狄俄斯之结 Geerdiesi zhi jie (używa się zresztą rozmaitych znaków z podobną fonetyką). 
Za to "przeciąć węzeł gordyjski" ma - poza oczywistym tłumaczeniem dosłownym, nieużywanym zresztą w chińszczyźnie, jeszcze jedno, już bardziej chińskie tłumaczenie: 
快刀斷亂麻 kuàidāoduànluànmá
快刀斬亂麻 kuàidāozhǎnluànmá 
Oba znaczą dosłownie: ostry miecz przecina splątany sznur. 
Ten idiom pojawia się po raz pierwszy w tangowskiej Kronice Północnego Qi 北齊書, w rozdziale czwartym, opowiadającym o cesarzu Wenxuan 文宣帝. Ciekawe, czy Li Baiyao, autor kroniki, sam wpadł na pomysł ze sznurem, czy była to opowieść żyjąca od wieków w przekazie ustnym, czy też jakimiś dziwacznymi drogami przyplątała się wprost z Frygii...
 
Przy okazji jeszcze jedna ciekawostka: Słówko 快 kuài, które pojawia się w powyższych idiomach, jest jednym z bardzo podstawowych znaków chińskich i ma bardzo dużo znaczeń. Najczęściej pojawia się jako "szybki", ale to żadną miarą nie wyczerpuje znaczeń. Poza wspomnianym "ostrym" (stosowanym przy nożach i dowcipie) jest również: zaraz, prawie, szczwany, prostolinijny, szczery, uradowany, przyjemny... Pewnie nie wyczerpałam listy.

2023-07-20

orchideowe fasolki 兰花豆

Jedną z najpopularniejszych chińskich słonych przekąsek są "orchideowe fasolki". Nie chodzi o fasolę ozdobioną jadalnymi przecież kwiatami storczyków, a o... zwykły bób. By stał się "orchideową fasolką, należy go namoczyć, osuszyć i usmażyć w głębokim tłuszczu. Wychodzą z tego bobowe chipsy, które są słone, aromatyczne i chrupiące.
Teoretycznie powinno się zdjąć z bobu skórkę. W praktyce nikt tego nie czyni; skórkę nacina się za to, żeby wnętrze mogło się solidnie usmażyć. Oczywiście, przed wrzuceniem bobu na rozgrzany tłuszcz, należy go porządnie osuszyć. Smażymy na niezbyt gorącym tłuszczu, pilnując, żeby bób nie zbrązowiał. Po odsączeniu z tłuszczu przekąskę solimy. W Yunnanie często smaży się bób z dodatkiem kilku sztuk suszonego chilli, żeby smak był bardziej zdecydowany.

2023-07-16

Zalew Zhaozong 昭宗水库

Jest w granicach miasta i w zasięgu miejskich autobusów zalew, w którym niektórzy pływają nago, nad którym Chińczycy się opalają i w którym kąpią psy. W którym morsują w niezbyt mroźne, ale jednak zimnawe kunmińskie zimy. Zalew, który jest rajem dla osób nie lubiących pływania w niezbyt czystej chlorowanej basenowej wodzie, ale który jest też miejscem, przed którym starzy kunmińczycy przestrzegają dzieci. Zalew, w którym kąpiel jest "surowo wzbroniona", czego nikt nie pilnuje. Zalew, w którym co roku topi się przynajmniej kilka osób. Zalew, w którym niektórzy pływają od dziesiątek lat, a inni wolą się nawet nie zbliżać. 

Dawno, dawno temu były tu cztery naturalne jeziorka, które później połączono w większy zbiornik, który służył nawadnianiu pobliskich pól uprawnych. Jednak w latach dziewięćdziesiątych XX wieku miasto wchłonęło te tereny i pola zaczęły znikać, a jezioro przestało się liczyć jako rezerwa wodna dla rolników. W 2000 roku zalew zaczął zarastać ze wszystkich stron, a w 2008 roku władze miasta odrobinę te tereny doinwestowały i stworzyły "Park Zhaozong". Wtedy też na dużo większą skalę zaczęli się tu pojawiać pływacy, którzy nic sobie nie robią z doniesień, że co rok się tu ktoś topi, że dno jest nierówne i niebezpieczne, że nie wolno. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zginęło tu w trakcie pływania co najmniej 130 osób. Inna rzecz, że i czystość wody pozostawia wiele do życzenia. Jako, że pływanie i kąpiel są tu oficjanie wzbronione, nie pojawiają się oczywiście jakieś ogólnie dostępne wiadomości na temat czystości wody w zbiorniku, ale o ile kiedyś woda była ponoć tak przejrzysta, że z łatwością dało się dostrzec, co jest na dnie, dziś daleko jej do takiego stanu. 

Wybraliśmy się tutaj na spacer, bo zalew jest ładnie położony i otoczony niewielkim laskiem. Niewielkim i bardzo młodym - zaledwie w 2010 roku zdarzył się tu wielki pożar, który pochłonął dużą część okolicznych lasów. Zalew okazał się świetnym miejscem na piknik, poczytanie w spokoju książki i pomoczenie nóg (żadnemu z nas nie wyskoczyły żadne zmiany skórne). Tajfuniątko było zachwycone, tym bardziej, że początkowo planowaliśmy spacer po pobliskim parku i Górze Snu 眠山, ale ten spacer okazał się wielkim rozczarowaniem, ponieważ 90% góry i "parku" jest ogrodzone i nie da się tam wejść. Tu w sukurs nam przyszedł GPS i mapy w telefonie, które pokazały, jak blisko już stąd do zalewu, który swoją drogą wiele razy chciałam odwiedzić - swego czasu kolega urządzał tu akcje "Sprzątania Zalewu" połączone z piknikiem i zabawą. Niestety, w owym czasie byłam po łokcie urobiona przy Tajfuniątku, dla którego takie eskapady były odrobinę zbyt długie i zbyt męczące. No, może były męczące nie dla niej, a po prostu dla mnie z nią u boku... 

W każdym razie - serdecznie polecam ten zalew na spacer i piknik. Jednocześnie jednak przestrzegam: w weekendy, zwłaszcza popołudniami, jest tu tak wielu ludzi, że szpilki nie ma gdzie wetknąć. Dobrze się tu wybrać wczesnym porankiem albo po prostu w dzień powszedni.

droga nie jest zbyt zachęcająca, ale warto, bo już za chwilę...
nie brak tu wędkarzy...
po raz pierwszy widziałam tu opalających się Chińczyków!
Życie jest cennym skarbem! Bezpieczeństwo przede wszystkim! By zachować bezpieczeństwo własne i postronnych, zabrania się pływania, kąpieli, zabaw w wodzie, wędkowania, łapania ryb. Konsekwencje powyższych zachowań poniesiecie na własną odpowiedzialność.
Oczywiście, nikt sobie nic z tego nie robi.

Kilka dni później, gdy spotkaliśmy się ze świekrami, opowiedzieliśmy o wycieczce nad ten zalew. Aż pobledli. "Ale nie wchodziliście do wody? Nie pozwoliliście dziecku pływać?". Okazuje się, że trwoga przed straszliwym śmiercionośnym zalewem jest w starych kunmińczykach głęboko zakorzeniona. Musieliśmy obiecać, że nigdy nie pozwolimy tam Tajfuniątku pływać. Inna rzecz, że ja akurat się nie palę do wchodzenia do wody, o której nic nie wiem. 

A z drugiej strony... Jeździło się na Mazury, wypływało bez opieki na środek jeziora czy rzeki, a ostrzeżenia nigdy nie dotyczyły wchodzenia do wody w ogóle, a tylko wskakiwania do wody o nieznanej głębokości i podłożu oraz tego, żeby absolutnie nie pływać po spożyciu alkoholu. Inne czasy, inne miejsce... Ale bardzo zazdrościłam tym, którzy sobie w tym pięknym zalewie spokojnie pływali...

2023-07-12

Imbir prążkowany 阳荷

Kiedy zobaczyłam nazwę, myślałam, że mi się przywidziało. Słoneczny lotos? 阳荷? Przecież to wygląda jak fioletowa, prążkowana cebulka! Oczywiście przy najbliższej okazji zamówiłam w lokalnej knajpie. Okazało się, że jest to warzywo będące jednocześnie przyprawą. Albo na odwrót. Bo chociaż wygląda jak cebulka, smakuje imbirem. Intuicja imbirowa okazała się prawidłowa - jest to faktycznie rodzaj imbiru, po łacinie zwany Zingiber striolatum, który potrafi dorosnąć nawet do wysokości półtora metra. W Chinach jest uprawiany przede wszystkim w Syczuanie, Guizhou, Hubei, Hunanie (tu ma nawet odrębną nazwę: imbirowy bambus 姜笋), Jiangxi i Kantonie, ale coraz popularniejszy jest też w Yunnanie, w którym dawniej był zbierany dziki (stąd tutejsza nazwa: dziki imbir 野姜). Rośnie w cieniu i radzi sobie świetnie, więc uprawa polega po prostu na tym, żeby wiedzieć, gdzie rośnie i mu nie przeszkadzać. Nie imają się go w zasadzie żadne szkodniki, więc nikt go nie zalewa litrami owadobójczych chemikaliów. Często sadzi się go obok rozmaitych bobowatych jako świetny użyźniacz ziemi. Jako źródło aminokwasów, białka i błonnika świetnie nadaje się na warzywo; dość powszechnie używa się go również w celach leczniczych. Ma ponoć działanie przeciwbakteryjne, przeciwbólowe, przeciwkaszlowe i jeszcze działa wspomagająco na żołądek. 

W celach kulinarnych używa się młodych pędów, które można smażyć bądź zajadać w sałatkach; z kolei zbierane w lecie pąki kwiatów można smażyć lub kisić. Zimą zbiera się bulwy, które można jeść przyrządzonych na najwięcej sposobów: gotowane, surowe, smażone, duszone, pieczone - do wyboru, do koloru. W Yunnanie najczęściej przyrządza się go na kilka podstawowych sposobów: smaży z domowymi wędzonkami/suszonkami czyli z "grudniowym mięsem" 腊肉 (jak widać na poniższych zdjęciach), podaje w sałatkach albo kisi na słodko-słono-ostro z chilli, cukrem i solą (trzeba odcedzić wodę). Zresztą, szumnie mówię "sałatka", a to po prostu niedbale posiekany imbir prążkowany wymieszany z odrobiną soli, oleju sezamowego i płatków chilli dla smaku. 

Oprócz tego pełni rolę ochronną... przed komarami. Zasadzony i postawiony w pobliżu okna albo na ganku będzie świetnie przeganiać rozmaite uciążliwe drobne owady. Już nie mówiąc o tym, że pięknie kwitnie. Bardzo często bywa mylony z imbirem japońskim (mioga), przede wszystkim dlatego, że faktycznie są dość podobne i mogą być podobnie stosowane.

2023-07-08

John Wick

Tak rzadko oglądam filmy dla dorosłych, że mam okropne zaległości. Pamiętam, że w Polsce lubiłam chodzić do kina; w Chinach nienawidzę, bo Chińczycy są w kinach głośni, rozmawiają przez telefon albo piszą wiadomości i jeszcze w dodatku niekulturalnie jedzą i piją. Niektórzy nawet palą papierosy. Z kolei w domu mamy niby telewizor, ale bez podłączonej kablówki; oglądamy głównie te filmy, które mamy na płytach DVD - nie mamy Blue Raya. No i właśnie niedawno chciałam dla Tajfuniątka kupić Hobbita na płytach, ale okazało się, że w sklepach z filmami nie ma już DVD poza jakimiś niesprzedawalnymi resztkami i że powinniśmy zmienić sprzęt na Blue Raya... No ale to taka dygresja. W każdym razie: wszystko to do kupy sprawia, że mam ogromne zaległości filmowe. Czasem jednak nagle trafi mi się jak ślepej kurze ziarno okazja. Ostatnio taka sposobność pojawiła się w Święto Smoczych Łodzi, kiedy zapadłam na COVID. Przeszłam go jak wyjątkowo ciężką grypę; byłam tak słaba, że ZB musiał mnie prowadzać do ubikacji i karmić. Całe szczęście rozłożyliśmy się jedno po drugim, więc zawsze był ktoś, kto mógł się opiekować tą drugą osobą. 

Po COVIDzie długo dochodziłam do siebie. Właściwie dopiero dwa dni temu przestałam czuć zmęczenie po wejściu po schodach do domu (a mieszkamy na drugim piętrze). Dlatego wolne popołudnia spędzałam leżąc i starając się nie myśleć (od myślenia pękała głowa). Zupełnym przypadkiem trafiłam na pierwszy film o Johnie Wicku i... przepadłam. W ciągu następnych paru dni pochłonęłam wszystkie cztery części i - jestem zakochana. Uważam, że jest to rola życia Keanu Reevesa. On jest oczywiście pierwszym azjatyckim elementem i powodem, dla którego mogę o filmie wspomnieć na blogu. Drugim azjatyckim elementem jest tło czwartej części przygód Johna - część dzieje się w Osace, a w dodatku poznajemy dwóch dawnych przyjaciół Johna: Japończyka i Chińczyka, którzy są grani przez fantastycznych aktorów. 

Fabuły nie będę zdradzać. Powiem jednak, że dawno się tak dobrze nie bawiłam. No, może przy okazji Kill Billa, chociaż John Wick podoba mi się chyba jeszcze bardziej niż postać Umy Thurman. Pierwsza i czwarta część (zwłaszcza czwarta) wcisnęły mnie w fotel; pozostałe dwie były poprawne, choć do nich pewno nie wrócę. No i Keanu!... Kiedy wychodziłam za Chińczyka, po cichutku marzyłam, żeby nasza mieszanka też była tak udana. Jest oczywiście jeszcze lepsza, bo przecież moja. Ale Keanu też daje radę ;) 

Oglądajcie Johna Wicka!

2023-07-03

Chengdu z dzieckiem

W związku z koniecznością wizyty w konsulacie pojechaliśmy we trójkę do Chengdu. Jako, że konsulat nie jest czynny w weekendy, wszyscy wzięliśmy urlopy na poniedziałek, jednak do samego Chengdu wybraliśmy się już w sobotę bladym świtem - w końcu coś nam się od tego życia należy, prawda? Dlatego już w sobotnie popołudnie błądziliśmy chengduńską Pokątną, pokazując Tajfuniątku, czym się różni Chengdu od Kunmingu. Niedzielę za to spędziliśmy łażąc godzinami po parku pand - ku wielkiej radości małej, która na widok rocznych pandziątek piszczała z zachwytu. Wieczór zastał nas na Jinli, które wszakże tym razem okazało się wielkim niewypałem - nie wytrzymała porównania z kunmińskim Targiem Ptaków i Kwiatów, który pełni podobną rolę, ale jest mniej tandetny, a w dodatku nie jest wypełniony oszustami. Przed wyjazdem zdołaliśmy jeszcze tylko rzucić okiem na obiekty znajdujące się tuż przy konsulacie. I tak właśnie powstała lista tego, co można robić w Chengdu z dzieckiem, jeśli się przyjechało na zaledwie parę dni. 

1) Park Pand to świetne miejsce choćby i na cały dzień - poza obleganą przez turystów główną trasą, przy której można podziwiać pandy jest to po prostu spory park, obfitujący w ładne zakamarki. My spędziliśmy w nim około sześć godzin i wyszliśmy właściwie tylko dlatego, że Tajfuniątko już padało z nóg. Poza samym parkiem odwiedziliśmy też muzeum pand i "pandzią uliczkę", na której Tajfuniątko obkupiło się w pamiątki. 








2) Chengduńskie Muzeum - dla takiej fanki muzeów i galerii jak Tajfuniątko - akurat. 

PS. W weekendy ma tu miejsce cykl "muzeum dzieciom" - fantastyczna sprawa. Tutaj ich oficjalna strona, niestety tylko po chińsku :( 

3) Tuż obok muzeum znajdziecie meczet Huangcheng dostępny dla zwiedzających. Świetne miejsce nie tylko, by zobaczyć ciekawą architekturę i porozmawiać o rozmaitych religiach, ale również by zaopatrzyć się w arabskie przysmaki - tuż koło meczetu znajduje się kilka straganów z przysmakami całkiem odmiennymi od typowo chińskich. 



4) Uliczki Szerokowąskie 宽窄巷 czyli ciekawie odbudowane i opatrzone opisem ulice zamieszkałe dawniej przez Mandżurów, którzy przybyli do Syczuanu w niezbyt pokojowych zamiarach. Jest tu wiele lokalnych ciekawostek; znajdzie się też miejsce, by głodnego nakarmić, a spragnionego napoić. 





5) Park Ludowy 人民公园 - Tajfuniątko w ogóle nie chciało z niego wyjść. Wydawało nam się, że to żadna atrakcja, bo przecież Tajfuniątko widziało już dziesiątki chińskich ogrodów. Okazało się jednak, że i ten był dla niej szalenie interesujący. Skały, po których można się wspinać, herbaciarnie, targi matrymonialne, łódki z prawdziwymi wiosłami, emeryci grający w zośkę - wszystko okazało się bardzo ciekawe. 



I to już tyle - bo wizyta też była bardzo krótka. 

PS. W Chengdu nie ma jedzenia. To znaczy: w porównaniu z Kunmingiem. Kiedyś w to nie wierzyłam, ale teraz podpisuję się pod tym stwierdzeniem wszystkimi kończynami. Bo ileż można w kółko jeść drętwo-ostry gorący kociołek, maocai i inne przekąski na tę samą nutę?...

PS.2. Tak, byliśmy w Chengdu w marcu, a ja dopiero teraz zdołałam wrzucić zdjęcia i krótki wpis. Jestem zapracowana, zajęta i chronicznie niewyspana. Dobrze, że w ogóle jeszcze mi się czasem chce włączyć kompa...