2017-12-30

smażona wątroba wieprzowa 爆炒猪肝

Obecnie w czasie wizyt w Polsce najbardziej zadziwiają mnie... sklepy mięsne. A konkretnie to, że produkty luksusowe takie jak nerki, wątroby czy kurze łapki są w Polsce sprzedawane za bezcen. Niestety, Mama nie pozwala mi "tych paskudztw" robić w rodzinnym domu. Dlatego po powrocie do Chin nacieszam się tymi jakże bogatymi smakami.

Składniki:
  • wątroba wieprzowa
  • cebula/cebulka zielona/por
  • papryka - świeża, dla co wrażliwszych nawet zwykła, słodka, albo suszone chilli
  • imbir
  • czosnek
  • pieprz syczuański
  • alkohol/ocet winny
  • sos sojowy
  • sól
  • cukier
  • mąka ziemniaczana
Wykonanie:
  1. Wątrobę umyć i wsadzić do mocno osolonej wody na minimum godzinę. Zamiast tego można ją po prostu w posolonej wodzie obgotować, ale wówczas smaki będą się mniej wchłaniać.
  2. Po namoczeniu/obgotowaniu pociąć w cienkie plasterki, a następnie dodać alkohol bądź ocet, sól, trochę zmiażdżonego imbiru i mąkę ziemniaczaną - nie za wiele, tak, żeby była wyczuwalna pod palcami, ale nie tworzyła skorupy ani grudek. Marynować przynajmniej kwadrans, a najlepiej około godziny.
  3. Świeżą paprykę oraz cebulę pokroić - nie za drobno, na kawałki niewiele mniejsze od plasterków wątroby.
  4. Przygotować przyprawy - czosnek i imbir niedbale posiekać, pieprz syczuański i suszone chilli przygotować na talerzyku.
  5. Rozgrzać tłuszcz i na dużym ogniu obsmażyć cebulę, paprykę i resztę przypraw.
  6. Dodać wątrobę, nadal smażyć, cały czas mieszając.
  7. Dodać sos sojowy i odrobinę cukru. Wymieszać. Gotowe!

2017-12-23

wegetariański kurczak 素鸡

Chińczycy są mistrzami podróbek. I choć oszukiwane mleko w proszku czy fałszywy ryż budzą mój głęboki sprzeciw i obrzydzenie, przyznać muszę, że niektóre podróbki są nader udatne. Kiedy bowiem pierwszy raz spróbowałam wegetariańskiego kurczaka, zrobionego w całości ze "skórki tofu" czyli yuby, byłam święcie przekonana, że to faktycznie mięso. Dopiero dokładniejszy rzut oka uświadomił mi pomyłkę, nie zmniejszył jednak apetytu. Skórkę tofu znam i lubię, szczególnie tę w pomidorach. Nie wiedziałam jednak, że można mnie nią aż tak oszukać! Chińczycy z południa doskonalili technikę przez setki lat, więc w sumie nie powinno mi być głupio, że się nie skapnęłam.
Przygotowanie skórki tofu tak, by przypominała kurczaka jest pracochłonne. Najpierw trzeba wielowarstwową, cienką skórkę mocno namoczyć, aż będzie całkiem miękka. Wówczas rozłożyć i skrupulatnie "rozprasować" - to znaczy wygładzić powierzchnię. Następnie zwinąć w ciasny a gruby wałek i owinąć kawałkiem materiału, który następnie mocno związujemy. Później trzeba gotować na małym ogniu około godzinę, a gdy już będzie ugotowane na wskroś, można wystudzić, kroić na dość grube plastry i podawać. U nas można często kupić wegetariańskiego kurczaka w ostrym sosie z fistaszkami i suszonym chilli, ale można też go smażyć i przetwarzać na setki innych sposobów.
I choć jestem baaaaardzo mięsożerna, nie mam nic przeciwko zastąpieniu prawdziwego kurczaka tym wegetariańskim.

2017-12-21

kumkwaciki

Kumkwat zwariował. Na jednym drzewku znajdują się świeże listki, dojrzałe owoce i ledwo rozkwitłe kwiaty. Ale właśnie dzięki temu będę miała idealne drzewko bożonarodzeniowe :)

2017-12-19

Ganeśa

Słoń w Tajlandii jest święty. No, nie dla wszystkich, oczywiście - ci, którzy prowadzają w wielkich miastach małe słoniątka na łańcuchach, żeby wyżebrać parę bahtów, zapewne nie wierzą w słoniową świętość. Całe szczęście wzrasta turystyczna świadomość i coraz mniej ludzi stawia sobie za punkt honoru jeżdżenie na słoniu w Tajlandii, woląc przyglądać się tym pięknym zwierzętom raczej w sanktuariach.
Jest jednak jeden typ słoni, który nie znikł i pewnie nigdy nie zniknie z tajskich ulic. Są to słoniowe posągi, przedstawiające Ganeśę.To hinduistyczne bóstwo bez problemu utorowało sobie drogę do tajskiego buddyzmu. Mam teorię - że przecież skoro słoń jest dla Tajów tak ważny, to proweniencja tego bóstwa była absolutnie drugorzędna. Najważniejsza była jego słoniowość.
Ganeśa jest wszędzie. Każdy przecież modli się o powodzenie przedsięwzięć, od biznesowych po matrymonialne. A to przecież łaska naszego słonia usuwa wszelkie przeszkody; to on zapewnia nam również dobrobyt. Dlatego większość Tajów ma za co słoniowi dziękować i robi to podczas każdego spotkania. A że na tajskich ulicach posągów Ganeśi jest sporo, niektórzy co ulicę przystają, by krótko pokłonić się słoniowi i podziękować mu za dobrodziejstwa.
Do tych, którzy za każdym razem dziękują, należy i Piękna Cnota. Nie poprzestaje, jak większość, na ukłonie ze złożonymi dłońmi. Za każdym razem zdejmuje obuwie i klęka przed Ganeśa, by trzykrotnie pochylić głowę do ziemi. Mówi, że też powinnam tak robić, a przynajmniej kiwać głową na powitanie. Przecież wszyscy wiedzą, że jest złośliwy, a żeby go udobruchać, trzeba po prostu okazywać mu należny szacunek.
Potakuję ze zrozumieniem. Jeśli Ganeśa uzna to za znak szacunku, tym lepiej dla mnie...

2017-12-16

pochrzyn na słodko

Choć pochrzyn chiński jest bardzo zdrowy - jego chińska nazwa to "górskie lekarstwo" 山藥 - muszę przyznać, że nieczęsto ląduje na moim stole. Jakoś zwykle przechodzę mimo i dopiero gdy w domu gotuję aromatyczną zupę na żeberkach, przypominam sobie, że przecież z pochrzynem byłaby znakomita. Odkładam zakup do następnego razu, ale przy kolejnej wizycie na targu znów o nim zapominam. Niedawno jednak poznałam potrawę, dzięki której pochrzyn zapewne zagości na moim stole na stałe. Jest to pochrzyn deserowy, na słodko, podany z dżemem jagodowym czy też dowolnym innym. Potrawa najprostsza z możliwych i przy tym pyszna.

Składniki:
  • bulwa pochrzynu chińskiego
  • ewentualnie cukier puder
  • dżem - jagodowy, z owoców leśnych a nawet konfitura wiśniowa - na co macie fantazję
Wykonanie:
  1. Bulwę obrać, przepłukać i ugotować do miękkości. Zrobić purée.
  2. Z purée przy pomocy łyżki do lodów albo ręcznie formować kulki wielkości orzecha włoskiego i układać na dużym talerzu.
  3. Całość posypać delikatnie cukrem pudrem.
  4. Na każdej pochrzynowej kulce zrobić oczko z dżemu. Gotowe! 

2017-12-15

Złote Koniuszki

Nie wiem, czy wiecie, ale właśnie dziś jest Międzynarodowy Dzień Herbaty.  Z tej okazji pierwszy od dawna wpis herbaciany. W dodatku - dziś będzie nie o herbacie chińskiej, a cejlońskiej, co jest o tyle sensowne, że tu raczej się z obchodami Dnia Herbaty nie spotkałam. Albo inaczej: tu codziennie jest dzień herbaty.
Od razu powiem: nie bardzo przepadam za cejlońską herbatą. W sprzedaży dostępne są przede wszystkim rozmaite mieszanki i mocno poniszczone w trakcie obróbki herbaty czarne. Dla chińskiej herbaciarki, która jakość herbaty ocenia przede wszystkim po wyglądzie i stanie liści, takie "zmiotki z podłogi" to żadna gratka. Zwłaszcza, że zazwyczaj nadają się tylko do jednokrotnego parzenia, albo... na prezent dla kogoś, kto takie herbaty lubi.
Z tym większym zdumieniem przywitałam królewski dar od jednej z Cioć, w dodatku całkiem nieherbacianej. W maleńkim pudełku znajdowała się perła wśród pereł - Złote Koniuszki, czyli najlepsza cejlońska biała herbata, rzadko spotykana, wytwarzana zaledwie na kilku plantacjach, a przez to okropnie droga. Składa się niemal wyłącznie z pokrytych białym puszkiem długich pędów; od białych herbat chińskich różni się lekko owocowo-miodowym aromatem. Akurat ta nasza pochodziła z Błękitnych Pól Herbacianych i mogę ją z ręką na sercu polecić każdemu herbaciarzowi.
Herbaty nie są tradycyjnym napojem Cejlończyków. Dopiero Brytyjczycy, gdy już ukradli sadzonki herbaciane Chińczykom, zaczęli obsadzać nimi tereny, nad którymi sprawowali kontrolę. Nie wiedzieli oni jednak, że z tych samych krzaczków herbacianych można stworzyć każdy rodzaj herbaty; umieli tylko wytwarzać czarną i taka właśnie była wytwarzana na Cejlonie. Zresztą - może nawet umieli wytwarzać inne, ale im nie smakowały? Nie od dziś wiadomo, że europejskim podniebieniom bardziej przypadła do gustu mocna czarna herbata, oczywiście posłodzona, niż delikatne herbaty zielone czy białe. Dopiero w ostatnich latach ludzie uczą się parzyć i pijać różne typy herbat... Ale odeszłam od naszego cejlońskiego złota.
Pochodzi ono z krzewów herbacianych rosnących na wysokościach między 2200 a 2500 m.n.p.m. Pędy na Złote Koniuszki zbiera się ponoć tylko raz do roku, oczywiście tylko ręcznie. Następnie, również ręcznie, leciutko się je roluje i pozostawia na słońcu, by zwiędły i wyschły.
Tak przygotowane liście możemy wielokrotnie parzyć w wodzie o temperaturze około 70-80 stopni. Ja oczywiście zaparzyłam ją na sposób chiński, w gaiwanie.
Wiele parzeń, miodowy kolor... To było bardzo miłe herbaciane popołudnie.
A z okazji Międzynarodowego Dnia Herbaty życzę Wam takich często!

2017-12-11

samoloty i lotniska

Dopóki podróżowałam samolotami sama, liczyło się dla mnie tylko to, by jak najszybciej dotrzeć z punktu A do punktu B i żeby bilet był tani. Wiecie, Kunming jest daleko od mojego rodzinnego Bytomia, więc nie chciałam sobie utrudniać bardziej niż to konieczne. Jakość obsługi czy wygląd lotniska mnie nie bardzo obchodziły.
A potem pojawiło się dziecko, które drastycznie zmieniło moją perspektywę. Dziś o podróży z Kunmingu do Polski i z powrotem, o tym, czego mnie to nauczyło i na co odtąd będę zwracać uwagę.

Loty
1) Kunming-Bangkok, tajskie linie lotnicze (Thai Airways International).
Wspaniałe wyżywienie, nie tylko dla nas, ale i dla dziecka (tubka z kleikiem z mięsem i warzywami oraz tubka owocowa), bez proszenia.
Mocowane na ścianie łóżeczko oraz dla nas miejsca w pierwszym rzędzie, bez proszenia.
Zabaweczki dla dziecka: balonik z misiem-pilotem i gustowny śliniaczek firmowy, bez proszenia.
Miła, uśmiechnięta obsługa.

2) Bangkok-Kijów, ukraińskie linie lotnicze (Ukraine International Airlines)
Wyżywienie ok, ale tylko dla nas, dla dziecka nie.
Mocowane na ścianie łóżeczko, a dla nas miejsca w pierwszym rzędzie po uprzedniej prośbie na lotnisku.
Miła, uśmiechnięta obsługa.

3) Kijów-Warszawa, ukraińskie linie lotnicze (Ukraine International Airlines)
Wyżywienie tylko za złodziejską opłatą.
Brak łóżeczka, bo samolot mały, siedzenia gdzieś tam daleko bez względu na małe dziecko.
Obsługa taka sobie, brak uśmiechów, bo nie zamówiliśmy jedzenia.

4) Kraków-Helsinki, fińskie linie lotnicze (Finnair)
Wyżywienie ok, brak jedzenia dla dziecka.
Brak łóżeczka, bo mały samolot, brak miejsc z przodu.
Obsługa dość miła.

5) Helsinki-Bangkok, fińskie linie lotnicze (Finnair)
Wyżywienie znośne, brak jedzenia dla dziecka.
Brak łóżeczka, brak miejsc z przodu, mimo prób zamówienia takich miejsc. Żadna z trzech podróżujących tym samolotem matek z małym dzieckiem nie dostała miejsca dla rodziców z dziećmi.
W prezencie ręczniczek z muminkami i reklamówka na wymioty/zużyte pieluszki.
Obsługa rzeczowa.

6) Bangkok-Kunming, chińskie linie lotnicze (China Eastern Airlines)
Wyżywienie ok, dodatkowa bułeczka dla dziecka, bez proszenia.
Brak łóżeczka, bo samolot mały, ale odstąpienie trzech miejsc w rzędzie, żeby dziecko mogło pospać.
Obsługa wspaniała, priorytetowe obsługiwanie matek z małymi dziećmi – weszłyśmy na pokład jeszcze przed biznesklasą, a w obliczu śpiącego dziecka obsługa chodziła na paluszkach.

Lotniska
  • Kunming – wspaniały plac zabaw dla dzieci, szybsza obsługa rodziców z dziećmi, przewijaki w każdej ubikacji.
  • Bangkok – osobna linia obsługi dla rodziców z dziećmi na każdym etapie podróży (obsługa celna, obsługa wizowa), przewijaki w prawie każdej ubikacji, w niektórych ubikacjach wydzielone miejsca do karmienia z fotelami.
  • Kraków – celnicy pomagający zająć się dzieckiem w trakcie odprawy.
  • Warszawa – brak jakiejkolwiek pomocy i jakiegokolwiek przyśpieszania załatwiania formalności, czekanie trzy kwadranse przy okienku.
  • Helsinki – ubogo zaopatrzony placyk zabaw dla dzieci; świetnie wyposażone ubikacje z przewijakami, czystymi nocnikami i nawet muzyczką uspokajającą dla dzieci.

Szczerze mówiąc, byłam bardzo zaskoczona faktem, że lotnisko w Helsinkach było mniej wygodnym miejscem przesiadkowo-dziecięcym niż mocno prowincjonalny Kunming; tak samo zaskoczyło mnie, że miejsca specjalnie dostosowane do potrzeb rodziców z małymi dziećmi (zaczepy na łóżeczko w ścianie) w tajskich czy ukraińskich liniach są oczywiście przyporządkowane rodzicom, a w fińskich liniach są przywilejem, którego nie sposób sobie wywalczyć (chciałam nawet dopłacić za takie miejsce, ale nawet to się nie udało).
Zadziwiło mnie również to, że z wyjątkiem tajskich i chińskich linii w innych nie uważa się, że mały pasażer również powinien jeść. Skutek był taki, że w fińskich i ukraińskich liniach dziecko mi zjadło wszystkie posiłki, pozostawiając nędzne resztki. Oczywiście – byłam zaopatrzona w suchy prowiant, ale uważam, że o ile na krótkich trasach kwestia jest dyskusyjna, o tyle podczas dziesięciogodzinnych lotów międzykontynentalnych dziecko bezspornie powinno otrzymać ciepły posiłek.
Podsumowując: planując podróż z maleńkim dzieckiem, sprawdźcie dokładnie nie tylko to, czy linia cieszy się sympatią podróżników, ale i to, jak traktuje małych pasażerów i ich rodziców. Czasami można się bardzo zdziwić...

2017-12-09

zupa tasznikowa z klopsikami z tofu i kurczaka

Uwielbiam jeść nasze yunnańskie chwasty. A gdy trafiam do knajpy, w której dział roślin zielonych jest trzy razy bardziej rozbudowany niż mięsny, jestem w raju. Czasem zdarza mi się w takich knajpach zamówić zupy, które doskonale potrafię ugotować sama, ale, wstyd przyznać, nie chce mi się, bo obróbka zieleniny bywa męcząca. Uwielbiam również klopsiki tofu z dodatkiem kurczaka, ale one są równie problematyczne, ponieważ nie posiadam maszynki do mięsa, a mięso musi być mielone albo naprawdę drobniusieńko posiekane.
Cóż. Dzięki mojemu lenistwu zarabiają knajpy, a dla Was przepis - bo być może Wy okażecie się mniej leniwi :)

Składniki:
  • solidny bukiet tasznika
  • odsączone z wody tofu
  • zmielony kurczak - tyle samo, co tofu
  • drobniusieńko posiekany imbir
  • sól, pieprz
  • ewentualnie jajko/mąka do poprawienia konsystencji klopsików
Wykonanie:
  1. Robimy klopsy według tego przepisu.
  2. Wrzucamy je na wrzątek i zdejmujemy ewentualne szumowiny.
  3. Do klopsików dorzucamy porządnie oczyszczony tasznik i gotujemy 5-10 minut na małym ogniu (żeby klopsiki się nie rozpadły).

2017-12-05

rower miejski... do ćwiczeń

Ostatnie lata to wielki sukces firm, oferujących bardzo tanie przejazdy rowerami miejskimi. W Chinach te rowery mogą parkować w wyznaczonych miejscach - ale jest tych miejsc tak dużo, że to właściwie żadne ograniczenie. Wystarczy aplikacja mobilna - i już. Mamy przejazd za parę groszy. A rowerów jest tak dużo, że zawsze się na pewno jakiś znajdzie.
Władze Kunmingu postanowiły iść z duchem czasu i włączyć rowery w sferę usług komunikacji miejskiej. Dlatego przy większości przystanków autobusowych powstały stojaki z rowerami komunikacji miejskiej - żeby taki rower wypożyczyć, musisz błysnąć kartą miejską, a nie aplikacją telefoniczną.
Pewnie ze względu na to, że trzeba je w konkretnych miejscach wypożyczać i parkować, rowery te nie są aż tak oblegane, jak zwykłe miejskie rowery. Zazwyczaj więc na stojaku znajduje się przynajmniej parę sztuk. Nie są jednak nieprzydatne! Ostatnio ujrzałam, jak pani w średnim wieku z dziarską miną na taki rower (tak, nadal przypięty do stojaka!) wsiadła i zaczęła pedałować, coraz szybciej i szybciej. Obserwowałam ją bacznie, popijając koktajl. Równo po kwadransie zsiadła z roweru i poszła w swą stronę.
Czyli mamy przewagę rowerów komunikacji miejskiej nad tymi zwykłymi: dzięki stojakom mogą robić za siłownię! I to darmową!

2017-12-02

山楂 głóg

Kolejny z owoców, który owszem, występuje w Polsce, ale pierwszy raz spożyłam go w Chinach, w których jest łatwo dostępny i jadany na wiele sposobów to pospolity głóg. W Polsce nie tylko nigdy nie jadłam surowych owoców. Nawet przetworów z głogu typu konfitury czy nalewki nigdy jakoś nie miałam okazji spróbować. Internet niby roi się od przepisów, ale próżno szukać owoców w warzywniakach czy gotowych przetworów w sklepach. A przecież głóg jest nie tylko smaczny (jadalne są owoce, młode liście i kwiaty), ale i zdrowy. Gdybym miała ogródek, posadziłabym koniecznie, bo poza niewątpliwymi walorami spożywczymi jest jeszcze po prostu piękny.
Wróćmy do Chin. Najbardziej popularnym głogowym deserem są "cukrowe tykwy". Kocham je nad życie, choć zdecydowanie niekorzystnie wpływają na obwód w pasie. Nie wyczerpują one jednak sposobów podania głogu. Są jeszcze rozmaite dropsy i cukierki, a także suszone plasterki głogu, które można wcinać jako przekąskę oraz zaparzać jak herbatkę. Ja wykorzystuję je jeszcze do gotowania kompotów - między innymi tego z suszu, wigilijnego. No co? To nie moja wina, że tu występują inne suszone owoce niż w Polsce!
A jednak, przy całym moim umiłowaniu tego owocu i wysokiej częstotliwości spożycia przekąsek z niego zrobionych, dopiero niedawno spróbowałam głogu surowego, w wersji, że tak powiem, podstawowej. Kwaśny, trochę jak przejrzałe kwaśne jabłko. Pyszny. Jeśli będziecie mieć okazję - spróbujcie!