2017-02-28

sakura!

W Kunmingu zawsze coś kwitnie. W grudniu magnolie, w styczniu azalie i kamelie, na przełomie stycznia i lutego pojawiają się peonie. Zimy są zazwyczaj dość ciepłe; jeśli tylko wychodzi słońce, temperatura sięga dwudziestu stopni i można się nawet ładnie opalić. Jak więc poznać, że do Kunmingu przyszła wiosna? Przecież cały styczeń i luty jest słonecznie, zielono i kwietnie!
Odpowiedź jest prosta: dopiero na wiosnę kwitną jabłonie i wiśnie. To wtedy rozpoczynają się pielgrzymki do kunmińskiego ZOO, będącego jednocześnie pięknym parkiem obsadzonym gęsto wończą (ale na nią trzeba poczekać do jesieni), jabłoniami i wiśniami.
My nie pielgrzymujemy. My po prostu tu mieszkamy i wiosną niemal codziennie chodzimy podziwiać coraz piękniej kwitnące drzewa.
Jabłonki kwitną zawsze trochę wcześniej, więc są już przepiękne, gdy na wiśniach dopiero zaczynają się pojawiać pierwsze, nieśmiałe pączki.







Jednak wszystko jest już przygotowane na szał sakury w Kunmingu. Mianowicie: w parku czekają stragany z okołowiśniowymi drobiazgami. Mamy więc wiśniowe ciasteczka, herbatę z kwiatów wiśni, wiśniową biżuterię i gumki do włosów, wiśniowe galaretki i wiśniowe lizaki - z płatkiem wiśni zamkniętym w cukrze.





 Nie mogłam sobie odmówić ciasteczek, mimo że są nadziane pastą z fasoli. Okazały się być przepyszne!!

 Takie tam marketingowe chwyty... Gdy więcej wiśni zakwitnie, pojawią się stanowiska, na których można się przebrać w kimono i odbyć japońską sesję zdjęciową; pojawi się rękodzieło stworzone z płatków wiśni i kaligrafie wiśniowe też się znajdą. Wtedy w parku będzie od świtu do nocy tylu ludzi, że my pewnie zrezygnujemy z odwiedzin... Ale teraz, gdy sakurowe szaleństwo dopiero się zaczyna, codziennie cieszę oczy tym ulotnym pięknem.

2017-02-26

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 XX

Zapłakał i bambus wypuścił pędy 哭竹生筍

Meng Zong żył w Okresie Trzech Królestw. Ojciec odumarł go młodo i zostawił go wraz z matką w nienajlepszej sytuacji materialnej. Pewnej zimy matka ciężko zachorowała i błagała o miseczkę zupy z pędami bambusa, która na pewno postawiłaby ją na nogi. Tylko... skąd wziąć pędy bambusa w środku zimy, gdy wszystko pokrył śnieg i lód? A jednak Meng Zong, uzbrojony w łopatę, wyruszył na poszukiwanie pędów bambusa. Nie chciał przecież zawieść ciężko chorej matki...
W ośnieżonej gęstwinie znalazł, a jakże, zmrożone liście i oblodzone pnie bambusów; oczywiście - żadnych świeżych pędów. Na samą myśl o biednej matuli, czekającej na łożu boleści na bambusową zupę, biednego chłopca zabolało serce, a gorące łzy poleciały ciurkiem na ziemię. Nie tracił nadziei: "może gdybym lepiej szukał..." pomyślał i... potknął się o wybrzuszoną ziemię. Przykląkł, by sprawdzić, co to takiego; ostrożnie rozgarnął ziemię drżącymi dłońmi i znalazł całą grządkę świeżusieńkich pędów bambusa! Przeszczęśliwy Meng Zong zgarnął, ile zdołał wetknąć za pazuchę i popędził do domu. Od razu ugotował zupę, która szybko postawiła jego matkę na nogi.
Sąsiedzi, usłyszawszy tę historię, orzekli, że to szczera i nieegoistyczna synowska miłość sprowokowała niebiosa do zadania kłamu prawom natury. Dotąd świeże pędy bambusa były dostępne tylko w ciepłe pory roku. Jednak po wyczynie Meng Zonga stał się cud: pojawiła się nowa odmiana, wypuszczająca pędy nawet w mroźne zimy. Została nazwana "zimowymi pędami bambusa" 冬筍. Odtąd jedząc zimą świeże pędy bambusa, Chińczycy wspominają wielką miłość Meng Zonga do matki.

Żeby było śmieszniej, bambus wypuszczający świeże pędy zimą naprawdę istnieje. Nazywa się bambusem Meng Zonga (ta nazwa przetrwała zresztą również w Japonii), a we współczesnych Chinach nazywa się go również bambusem włochatym 毛竹 i bambusem kociogłowim 貓頭竹. Rośnie bardzo wysoki (nawet do 28 metrów) i jest chętnie wykorzystywany w przemyśle tekstylnym i meblarskim. To właśnie jego pędy zimowe są słodkie i przepyszne, a na wiosnę i w lecie - łykowate i gorzkie. Ot, ciekawostka przyrodnicza. To będzie chyba mój faworyt wśród opowieści o dobrych synach :)

2017-02-25

wyjazd do Chin

Z okazji trzydziestolecia programu stypendialnego Erasmus, blogerzy językowi i kulturowi postanowili napisać erasmusowe wpisy w ramach akcji W 80 blogów dookoła świata. No i klops! Na Erasmusie nigdy nie byłam. Dawniej bowiem wyjazdy dotyczyły tylko krajów europejskich. Ostatnio się to zmieniło i również Chiny należą do państw partnerskich, ale ja już dawno nie jestem studentką i skorzystać nie zamierzam. O czym więc mogłabym napisać?
Również o wyjazdach. Nieerazmusowych, ale też stypendialnych. Do Chin, oczywiście. Dlaczego warto rzucić wszystko i przyjechać? Oczywiście - nie tylko na stypendium, ale dzięki stypendium to nie my za to wszystko płacimy ;)

1. Zanurzenie w języku.
Można być nawet najpilniejszym studentem i cały czas poświęcać na wkuwanie słówek i oglądanie chińskich seriali, ale prawda jest taka, że żywego chińskiego najszybciej nauczymy się w Chinach. Tu mała uwaga: jeśli planujesz zdobywanie szlifów w języku mandaryńskim, przyjrzyj się dobrze, w których częściach Chin nie jest on specjalnie popularny ani powszechny na ulicach.

2. Przygoda życia.
Choć podróżowanie jest coraz łatwiejsze i nawet Chiny nie wydają się już tak egzotyczne, jak parędziesiąt lat temu, z ręką na sercu muszę powiedzieć, że do dziś (a mieszkam tu już ładnych parę lat!) trafiają mi się tu przygody, od których spada mi szczęka. Po prostu tu jest zupełnie inaczej.

3. Wyjście ze strefy komfortu.
Próba życia w kompletnie innym miejscu, bez parasola ochronnego rodziny i przyjaciół, bez znajomości wszystkich kodów kulturowych i językowych - to właśnie wtedy masz szansę rozwoju. To nic, że czasem rozwój ten bywa mocno bolesny i jest opłacony gorzkimi łzami.

4. Ludzie!
Chińczyk w Polsce to zupełnie inny Chińczyk, niż ten w jego własnym kraju. Do dziś się uczę "właściwego" postępowania z tymi tak odmiennymi ludźmi. Kiedy jeszcze byłam na stypendium, czasem ich zupełnie odmienna logika doprowadzała mnie do rozpaczy... albo furii. Ale nic tak dobrze nie wpływa na samoświadomość, jak zrozumienie własnej inności i tego, że ten sam świat jest zupełnie różny, jeśli się go widzi różnymi oczami.

5. Kuchnia :)
Stali bywalcy wiedzą, że uwielbiam chińską kuchnię - ze szczególnym wskazaniem na yunnańską. I kantońską. I szanghajską. No dobra, lubię za dużo, żeby wymieniać wszystkie po kolei. Już noblistka Pearl S. Buck powiedziała, że ludzie zachodu jedzą, by żyć, a Chińczycy żyją, by jeść. Ja tam się pod tym względem chętnie podporządkowałam kulturze chińskiej. Choć może nie powinnam się chwalić tym, że jestem okropnym łasuchem...

Oczywiście, jest masa argumentów przeciw. Niewydolne chińskie szkolnictwo, smog (choć akurat w Kunmingu jest znacznie lepiej niż w Krakowie!) i inne zanieczyszczenia, wszechobecne charkanie na ulicach i palenie papierosów, tłumy Chińczyków, którzy tylko czekają, by Cię oszukać i wykorzystać, niezniszczalne karaluchy w akademikach i zwykłych mieszkaniach, cenzura internetu, kompletne nieprzestrzeganie zasad ruchu drogowego... Jasne. Bywa strasznie. Bywa męcząco. Bywa tak, że nawet upicie się perfumowaną chińską wódką wydaje się dobrą opcją. Codziennie. A jednak... Gdyby tu było tak strasznie, nie zostałabym tu już na stałe, prawda? Czasem właśnie stypendium jest możliwością, by odkryć, czego się naprawdę pragnie. Jak się okazało, ja pragnęłam właśnie Yunnanu, z jego herbatą, niezliczonymi grupami etnicznymi, ludowymi tańcami, opracowanymi kulinarnie chwastami, z jego niespiesznym tempem życia, błękitnym niebem, górskim słońcem i prawie tropikami. Z ludźmi zewsząd, którzy wybierają go na swój dom. Zupełnie jak ja.

A dlaczego warto wyjechać w inne miejsca świata?
Francja: FRANG.pl - Studia we Francji - czy to dobry pomysł?; Demain, viens avec tes parents! - Erasmus; Madou en France - Moje studia we Francji; Blog o Francji, Francuzach i j. francuskim - Francja, Erasmus i ja
Hiszpania: HIszpański na luzie - Gdzie wyjechać na Erasmusa do Hiszpanii?
Kirgistan: Kirgiski.pl - Erasmus w Niemczech a sprawa kirgiska
Szwecja: Szwecjoblog - Czego nauczył mnie Erasmus?

Jeśli podoba się Wam ta akcja i chcielibyście dorzucić swoją cegiełkę, piszcie na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

2017-02-21

Albicja jedwabista

Ponieważ park przy Szmaragdowozielonym Jeziorze powstał był bardzo dawno temu, zachowało się tu sporo starych drzew. Jednym z nich jest ponad stuletnie drzewo jedwabne czyli albicja jedwabista, daleka kuzynka mimozy. Staruszka ta była mocno zgarbiona już za moim pierwszym pobytem w Kunmingu; teraz otoczono ją płotkiem i żywopłotem, by krnąbrnej młodzieży nie wpadały do głowy niecne pomysły ze wspinaczką itd.
Jest piękna, oczywiście, jak wszystkie stare drzewa. Ale zawsze, gdy widzę, jak o nią się tu dba, zastanawiam się przede wszystkim, dlaczego tak wrażliwi na piękno i historię kunmińczycy nie dbają o zabytki zbudowane ludzką ręką tak samo jak o te, które stworzyła natura?...

2017-02-19

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 XIX

Mocował się z tygrysem, by ocalić ojca 扼虎救親

Za czasów dynastii Jin był sobie czternastoletni chłopiec o imieniu Zapach Topoli. Codziennie wraz z ojcem szedł pracować w polu. Pewnego dnia, gdy szli zbierać plony na poletko ryżowe, nagle ich oczom ukazał się wielki tygrys. Kłapnął raz zębami i ojciec chłopaka już znalazł się w jego pysku, a tygrys postanowił, że spożyje posiłek w lesie. Ojciec błagał o pomoc. Gdy chłopak usłyszał krzyki ojca, odwrócił głowę w jego stronę i ujrzał, jak monstrualny kot uprowadza staruszka. Nie namyślając się wiele, Zapach Topoli rzucił się ojcu na ratunek. Nie bacząc na własne bezpieczeństwo rzucił się w pogoń. Wskoczył tygrysowi na grzbiet i zaczął z całej siły dusić bestię. Przyduszony tygrys walczył o każdy oddech; w końcu musiał wypluć mężczyznę uwięzionego pomiędzy kłami. Przerażony zajadłością chłopięcego ataku podkulił tygrys ogon pod siebie i uciekł jak niepyszny.
Jak się okazało, ojciec Zapachu Topoli był tylko mocno przerażony, ale tygrys nie zdążył zrobić mu krzywdy. Syn zaniósł go na własnych plecach do domu, by staruszek mógł dojść do siebie po ciężkich przejściach. A syn jego przez wszystkich sąsiadów został obwołany bohaterem i wspaniałym synem.

Tygrys, który bierze do gęby człowieka i go niesie do lasu? :D

2017-02-17

Gliniane koty 瓦猫

Właściwie nie wiadomo, kiedy to się zaczęło. Wiadomo tylko, że podczas gdy w całych Chinach przed drzwiami i bramami stawia się kamienne lwy czy inne bóstwa drzwi dla ochrony przed Złem, w części Yunnanu domostwa bronią koty. W której części? Przede wszystkim w okolicach Kunmingu, Yuxi, Heqingu i Qujingu, czyli raczej Yunnan północny niż południowy. Oczywiście - dziś można na nie natrafić i w innych miejscach, częściej zresztą traktowane są jak ozdoba niż jak duch chroniący dom, a zaklęty w glinie. Tym niemniej w niektórych yijskich wioskach podczas budowy domu nadal "zaprasza" (nie "kupuje"! Zwierzę mogłoby się poczuć urażone i nie wywiązać z obowiązków, bo przecież każdy kot chadza własnymi drogami!) się glinianego kota, po czym kurzą krwią otwiera się mu oczy. Odtąd ma baczenie na nowy dom i wszystkich jego mieszkańców.
Nie są to nasze gliniane słodkie figurynki, z typu kup komplet za pięć złotych i zasłodź połowę rodziny jakimś durnostojem. Yunnańskie gliniane koty są spore i... straszne. Z szeroko rozwartymi paszczami i takimiż oczami wyglądają tyleż przerażająco, co złośliwie. No cóż, mają w końcu odstraszać złe duchy, nie mogą być kjutaśne, prawda?
Tradycja ma się dobrze. Niektóre manufaktury szczycą się pięciopokoleniową tradycją wyrobu naszych kocisk. W sumie sam wyrób nie jest specjalnie skomplikowany: glina idzie na koło garncarskie, po zrobieniu tułowia i szkieletu głowy suszy się dzień lub dwa w yunnańskim słońcu. Gdy już się nie lepi do rąk, można głowę połączyć z tułowiem. A potem - już tylko uszy, mordka itd., ewentualnie napisy na kocim czole czy ozdoby w łapkach. I znów do suszenia, a potem - wypalanie w 1300 stopniach. I już! Jeśli chcecie zobaczyć wyrób tych kotów krok po kroku, zapraszam na tę stronę.

Poza figurkami tworzy się też kocie talerze, miski czy słoje. Swego czasu była to jedyna metoda na przetrwanie "kocich" manufaktur. Kiedy bowiem do Yunnanu wkroczył Postęp z Nowoczesnością, a stare drewniano-gliniane domy zaczęły być zastępowane wieżowcami i blokami, nikt już nie zapraszał kotów do ochrony nowego budynku. Kocia sztuka prawie umarła; dopiero parę lat temu "odkryto" te cokolwiek groteskowe, a przecież urocze figurki. Ponieważ zaś w międzyczasie Yunnańczycy się dorobili i stać ich na bibeloty, koty wróciły do łask - już mniej jako "ochrona", a bardziej jako małe dzieła sztuki.

Dziś można je dostać na licznych straganach z rękodziełem w centrum Kunmingu (m.in. koło sceny Smoczej Chmury, nad Szmaragdowozielonym Jeziorem). Jeśli jednak chcecie zerknąć na rzecz całą u źródła, możecie się wybrać na przykład do Wioski Piecyków 小窑村, gdzie znajdują się główne kunmińskie kocie manufaktury. 


Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kota!

2017-02-16

tulipany

Jak co roku w okolicach chińskiego Nowego Roku, Szmaragdowozielone Jezioro zostaje obsadzone tulipanami. O ile ściętych nie lubię, o tyle pięknie otwierające kielichy żywe kwiaty w zupełnie odlecianych kolorach są czymś, na co się napatrzeć nie mogę.
Każdy miesiąc nad Szmaragdowozielonym Jeziorem jest piękny. Ale styczniowe kamelie, lutowe tulipany, letnie lotosy i jesienne drzewa to chyba najwspanialsze obrazy z Kunmingu.

2017-02-14

Radosne cukierki XIV

Pudełko całkiem zwyczajne. Za to zawartość! Poza cukierkiem podwójnego szczęścia i pseudoczekoladką Meltykiss
w środku były jeszcze miniwafelki "chrupki chrupki rekin"!
Nie oddałam ZB ani okruszka :P

Radosne cukierki
Radosne cukierki II
Radosne cukierki III
Radosne cukierki V
Radosne cukierki VI
Radosne cukierki VII
Radosne cukierki VIII
Radosne cukierki IX
Radosne cukierki X
Radosne cukierki XI
Radosne cukierki XII
Radosne cukierki XIII

PS. Dobry wpis na Walentynki prawda? Wszystkiego najlepszego!

2017-02-12

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 XVIII

Położył się na lodzie szukając karpi  臥冰求鯉
Żył za czasów dynastii Jin młodzieniec o imieniu Wang Szczęściarz. Niestety, matka jego zachorowała i umarła, a ojciec pojął drugą żonę, by zapewnić chłopcu i sobie opiekę. Macocha miała podły charakter i była skora do kłótni, a w dodatku od pierwszego wejrzenia znienawidziła pasierba. Jedyne słowa, jakie miała do powiedzenia mężowi o synu, to były wstrętne oszczerstwa i w końcu udało jej się wężowym językiem sprawić, by rodzony ojciec znielubił syna. Mimo to Wang Szczęściarz z oddaniem wypełniał swe obowiązki względem nich.
Owego roku przyszła zima stulecia; śnieg padał już od wielu dni, przysypując cały dom, a niewielkie źródełko nieopodal zostało skute lodem. Ludzie nie wychodzili z domów, nawet dzikie zwierzęta znajdowały sobie jakiś kąt, by przeczekać ten trudny czas. I właśnie wtedy macocha Wanga Szczęściarza zachorowała. Uważała, że jedynie świeża ryba może uratować jej zdrowie - tylko skąd ją wziąć? Przecież cały czas trwała śnieżyca, a rzeki były skute lodem!
Wang Szczęściarz nie mógł patrzeć na smutek rodziców spowodowany chorobą macochy. Zdołał się wydostać z zakopanego w śniegu domu i przedzierając się przez zaspy udał się nad rzeczkę, drżąc z zimna. Rzeczka zamarznięta na amen, brak więc dostępu do wody i ryb. Usiadł na lodzie, zrozpaczony, że zawiódł i że nie zdoła zdobyć karpia dla macochy. Długo płakał; w pewnym momencie wpadł jednak na pomysł, jak zdobyć rybę. Zdjął mianowicie wszystkie ubrania, położył się na lodzie i pozwolił, by ciepło jego ciała oraz gorące łzy wytopiły przerębel w rzece. Dwa karpie, uwięzione dotąd w przykrytej lodem rzeczce, wyskoczyły na brzeg, a uszczęśliwiony Wang Szczęściarz zgarnął je i szybko zaniósł chorej macosze. Ta, widząc dwie żywe jeszcze ryby w rękach pasierba, zawstydziła się strasznie, że dotąd tak źle o nim myślała i mówiła. Ponoć to wydarzenie zmieniło ją w kochającą i czułą opiekunkę.

Wang faktycznie był szczęściarzem. Annały nie wspominają bowiem, by po całej tej akcji z leżeniem nago na lodzie zachorował na zapalenie płuc...

2017-02-11

mięso smażone z bakłażanowym dża 茄子鲊炒肉

Odkąd w naszym życiu pojawiła się Joasia, podarowałam sobie wymyślne potrawy. Ba, nawet te proste sobie czasami odpuszczam. Nie zawsze mam czas pójść na targ i zaopatrzyć się w dużą ilość świeżych warzyw. Wybieram głównie te, które się powoli psują - pomidory, ziemniaki, ogórki... Ale ileż można jeść w kółko to samo? Dlatego lodówka jest obficie zaopatrzona w tradycyjne kunmińskie "dosmaczacze" - czyli kiszonki, pikle, co podleci. Poza kiszonym czosnkiem, chińską szalotką na ostro i najzwyklejszym kimchi prym wiodą oczywiście bakłażanowe dża. Usmażone z czymkolwiek są absolutnie przepyszne.

Składniki:
  • wieprzowina pokrojona w cienkie plasterki albo w paseczki
  • garść bakłażanowych dża
  • sos sojowy
  • odrobina alkoholu/octu
  • łyżeczka mąki ziemniaczanej
  • olej do smażenia
Wykonanie:
  1. Wieprzowinę zamarynować w sosie sojowym i alkoholu. Nie wolno przesadzić z ilością płynu - mięso nie może pływać.
  2. Zamarynowane mięso wymieszać z mąką ziemniaczaną i zostawić na minimum kwadrans.
  3. Rozgrzać olej i szybko obsmażyć mięso. Gdy już nie będzie surowe, zmniejszyć ogień i dodać dża. Na niewielkim ogniu obsmażyć dbając, by dża solidnie wymieszać z mięsem. Gotowe!

2017-02-09

Szmaragdowozielone Jezioro - wystawa fotografii

Pogoda tak piękna, że aż szkoda nie pójść na jakiś miły spacer. Jeśli mam ograniczenie czasowe, wybieram oczywiście Szmaragdowozielone Jezioro.
Nad którym jeszcze mewy, już kamelie i magnolie, gdzie słońce, muzyka i całkiem niespodziewana wystawa fotografii. A na niej - to, co lubię najbardziej, czyli zdjęcia pokazujące mój ukochany Yunnan:
lud Hani świętuje
Lunch ludu Aini
Kurczak ludu Miao
Lud Yi świętuje
Lud Hani ubija placki
I moje ukochane - aktor opery pekińskiej zajadający misieny :)
Czem prędzej się wybierajcie i nad Cuihu pospieszajcie :) Takich perełek jest tam dużo, dużo więcej!

2017-02-07

język ojczysty

Urodziłam się na Śląsku. Z językiem śląskim zetknęłam się jednakowoż dopiero pierwszego dnia podstawówki. Nie chodziłam do przedszkola, z zerówki Mama mnie szybko zabrała, gdy okazało się, że nauczycielka po odkryciu, że płynnie czytam, zostawiała mnie z książką i bandą dzieci, a sama szła na kawę. Moi Rodzice, oboje urodzeni też tutaj - nie są Ślązakami i po śląsku mówić nie potrafią. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie i przerażenie, gdy pierwszego dnia szkoły podeszła do mnie dziewczynka, która chciała się zaprzyjaźnić i ze mną siedzieć, a ja nie rozumiałam, co ona do mnie mówi!... Nie usiadłam z nią, a ona po latach mi wypomniała, że od niej uciekłam. W międzyczasie ona się nauczyła mówić po polsku, a ja zaczęłam trochę rozumieć gwarę. Zawsze jednak między Ślązakami czuję się obco - nie nauczyłam się mówić po śląsku, nie czuję się patriotką lokalną, z śląską kulturą nic mnie nie łączy.
No ale moja sytuacja jest prosta - Rodzice też nie są Ślązakami. Językiem zarówno mojego ojca - ojczystym - jak i matki - matczynym - jest polski.
Kiedy zaczęłam się uczyć chińskiego, zwróciłam uwagę na to, że po chińsku język ojczysty to język matczyny - 母語, dokładnie "język matki"*. Wydaje się to bardziej logiczne od naszego "języka ojca", bo przecież dzieci uczą się swej pierwszej mowy właśnie od matek. Tyle, że w moim obecnym słowniku te dwa terminy istnieją osobno, bo dla Joasi językiem ojczystym będzie dialekt kunmiński, a językiem matczynym - polski. Dawniej różnice w logice języka i w sposobie jego używania badałam tylko z ciekawości. Teraz - nad każdą przystaję i zastanawiam się, jaki Joasia będzie miała świat w głowie. Polski? Chiński? Mieszany? W jakim języku będzie śniła? Co sama będzie uważać za swój - nie ojczysty czy matczyny, ale SWÓJ język. Mam nadzieję, że zdołam w Niej zaszczepić miłość do polskiego, ale... zrozumiem, jeśli będzie z różnych względów wolała angielski czy chiński. Mówię do Niej po polsku - i będę mówić cały czas, ale... jeśli odpowie po chińsku, przeżyję to z godnością, choć z nutką smutku.

*wiem, że po angielsku też tak jest, ale nad angielską logiką języka nigdy się nie zastanawiałam ;)

2017-02-05

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 XVII

 Zachęcał komary, by pożywiały się jego krwią 恣蚊飽血

Za dynastii Jin żył ośmioletni chłopiec zdumiewający głębią poświęcenia. Rodzina jego była tak uboga, że nie mogła pozwolić sobie na moskitierę. Dlatego w gorące letnie noce komary kłębiły się w ich mieszkaniu. Chłopiec zdejmował wówczas koszulkę i nie bronił się, gdy owady lądowały na jego nagiej skórze. Ze spokojem obserwował, jak opijały się jego krwią i odlatywały. Nigdy ich nie przepędzał, bez względu na to, jak nieprzyjemne były ich ukłucia. Wu Meng wiedział bowiem, że nad łóżkiem jego rodziców nie wisi moskitiera. Gdyby odpędził komary, poleciałyby one pożywić się krwią jego matki i ojca, przy okazji budząc ich bzyczeniem. Wolał więc w tajemnicy chronić ich spokojny sen; każdego ranka budził się wcześniej niż oni, by zdążyć przykryć koszulą bąble i wrócić do łóżka, nie chciał bowiem, by się dowiedzieli, co dla nich robi. Pewnego razu jednak po pełnej komarów nocy był tak zmęczony, że nie zdążył się obudzić i nałożyć koszuli. Ojciec wstał wcześniej i ujrzał opuchnięte ciało syna leżące przy łożu rodziców. Ojcu wystarczyło jedno spojrzenie na pokrytą bąblami skórę syna, by zrozumieć, co Wu Meng zrobił. Pan Wu natychmiast obudził żonę i o wszystkim jej opowiedział. Zapłakali oboje nad pełnym poświęcenia i altruizmu synem, a łkali tak głośno, że słyszeli ich nawet sąsiedzi. Wszyscy zgodnie twierdzili, że ośmioletni chłopiec jest wspaniałym synem. Wieść o nim dotarła nawet do cesarza, który w uznaniu jego cnót zapewnił mu stypendium, by Wu Meng mógł się uczyć - oraz komplet moskitier i niewielkie dofinansowanie, by niczego im już nie brakowało.

Tę opowieść w skrócie już Wam kiedyś przedstawiałam, przy okazji tłumaczenia książeczki Pani Pastorowej Mortimer. Ze wstydem przyznaję, że ja jako małe dziecko nie troszczyłam się tak o rodziców: ugryziona przez komara raczej budziłam Mamę, żeby posmarowała Ranę Kłutą przekrojoną cebulą...

2017-02-04

cukinia z cebulką

Młodą cukinię najbardziej lubię po prostu ugotowaną na parze albo podduszoną z czosnkiem. Cokolwiek starszą - wolę smażoną, pachnącą cebulką i chilli.

Składniki
:
  • pokrojona w paseczki cukinia
  • drobno posiekana cebulka zielona - solidna garść
  • dwie-trzy sztuki suszonego chilli
Wykonanie:
  1. Na odrobinie oleju przesmażamy chilli, a gdy zapachnie, dodajemy cebulkę.
  2. Natychmiast dodajemy pokrojoną cukinię, która powinna puścić sok. Jeśli soku jest za mało, można dodać parę łyżek wody, ale nie za dużo, bo cukinia ma być smażona, a nie duszona.
  3. Dodać szczyptę soli i smażyć na małym ogniu aż cukinia będzie al dente.

2017-02-02

北門書屋 Księgarnia przy Północnej Bramie

Najbardziej zdeptaną przeze mnie ulicą Kunmingu jest bez wątpienia ulica Północnej Bramy - 北門街. Tuż przy niej mieszkałam za pierwszym w Kunmingu pobytem; łaziłam wzdłuż niej idąc na najbliższy targ czy do Świątyni Yuantong; przy niej się gimnastykowałam w pogodne dni, od niej odbijałam idąc nad Szmaragdowozielone Jezioro. Tak, tak - widziałam tabliczkę "Tutaj znajdowała się Księgarnia przy Północnej Bramie" na obdrapanym budynku, ale - wstyd przyznać - nie bardzo mnie interesowało, dlaczego została tak upamiętniona jakaś księgarnia. A powinnam była się zainteresować. Przecież przy ulicy Północnej Bramy "od zawsze" mieszkali ważni ludzie i działy się ważne rzeczy! To tu za Qingów mieszkał słynny kaligraf Kan Zhenzhao 阚祯兆, to tu w rezydencji z wielgachnym, pięknym ogrodem mieszkał "król Yunnanu" Tang Jiyao. Teraz, podtrzymując dobrą tradycję mieszkania przy tej ulicy, zamieszkałam tu ja. I powoli odkrywam historię tej niepozornej uliczki. A jest się w co wgłębiać.
Nasza dobrze oznakowana księgarnia znajdowała się przy ulicy Północnej Bramy pod numerami 68-70. Jest to budynek drewniany lecz podmurowany, w chińskim stylu, jednopiętrowy, o powierzchni około 180 metrów kwadratowych. Piękne lokum należało do dalijskiego biznesmena Li Zhuoana, jednak w 1942 roku wprowadził się tu Li Gongpu. Dwa pokoje na piętrze zostawił dla siebie - urządził tu sobie sypialnię i biblioteczkę, a parter przeznaczył na księgarnię, w której można było nabyć postępowe książki i magazyny. Intelektualista ten nie był zamożny, ale - w tamtym czasie chyba łatwiej było idealistom przekonać do idei ludzi biznesu. Gdy bowiem właściciel budynku dowiedział się, że na parterze powstała księgarnia, przestał pobierać czynsz. Fantastyczny pomysł, prawda? Dzięki temu Li Gongpu już rok później wraz z Zhangiem Guannian, zagorzałym komunistą, i innymi "nieprawomyślnymi", kawałek dalej przy tej samej ulicy założył również Wydawnictwo przy Północnej Bramie 北門出版社; oba miejsca były kolebką yunnańskiej myśli demokratycznej, postępowej i ośrodkiem ruchu oporu przeciw Japończykom. Z Li Gongpu współpracowali ściśle najwięksi ówcześni intelektualiści Kunmingu: Wen Yiduo, Chu Tunan*, Wu Han oraz ten idiota Pan Guangdan. Li był niezrównany, jeśli chodzi o nawiązywanie kontaktów i namawianie do współpracy ówczesnych poetów, pisarzy czy wykładowców. Spotykał się z nimi na przyjacielskiej stopie, niejako przy okazji dając im możliwość wydrukowania postępowych dzieł. Z drugiej strony potrafił się również zaprzyjaźnić z mecenasami - yunnańskimi bogaczami, którzy chętnie te dwie instytucje wspierali. 
Niestety, za rozgłosem i sympatią intelektualistów przyszło zainteresowanie ze strony rządu. Kuomintang zaczął od wybadania, cóż to za książki się tu drukuje i sprzedaje, a gdy okazało się, że m.in. rewolucyjne mrzonki - wiadomo było, że się to dobrze nie skończy. Zaczęło się od utrudnień. Potem były groźby. Oczywiście była i cenzura - przed dopuszczeniem książki do druku musiała zostać zatwierdzona przez Kuomintang. To zresztą dotyczyło książek w wszystkich wydawnictwach, ale na Wydawnictwo przy Północnej Bramie uwzięli się szczególnie - nawet jeśli jakimś cudem puszczono książkę, to zmieniano w niej tak wiele, że właściwie była już inną książką i powinna być podpisana innym nazwiskiem... Li Gongpu wykłócał się zresztą o tę gwarantowaną ponoć w Republice wolność słowa; z czasem stała się to sprawa publiczna, więc Kuomintang musiał spuścić z tonu. Ta walka udowodniła, że bez demokracji nie ma wolności słowa - i przywiązanie intelektualistów do demokracji systematycznie wzrastało. Wydawali Niekrasowa, Gorkiego, Tołstoja i co im jeszcze z nowej literatury wpadło w ręce. Ba! Drukowali nawet w zaprzyjaźnionej podziemnej drukarence dzieła Mao, za które można było skończyć w ciupie. Zresztą - nie tylko w samym wydawnictwie i w księgarni działy się rzeczy, które nie podobały się władzom. Przez prywatną kwaterę Li Gongpu przewijały się codziennie setki ludzi - a to małe spotkanie Ligi Demokratycznej, a to zebranie feministek, rozmowy do świtu i dużo wielkich słów. Spotykali się tu nie tylko miejscowi; z czasem miejsce stało się swoistą wizytówką kunmińskiego fermentu intelektualnego i trafiali tu wszyscy nieprzypadkowi podróżnicy. A to jakiegoś intelektualistę wypuszczono mimo wszystko z więzienia - i oczywiście przyjeżdżał tu jak do siebie, a to po kolejnych pogróżkach przyjeżdżał mówca płomiennych mów... Różnie nazywano dom Li Gongpu - "domem demokracji", "salonem kultury" etc. Zwłaszcza to ostatnie miano łatwo uzasadnić. W zależności od tego, kto akurat miał czas przyjść w weekendowy wieczór, spotkania miały różny, acz zawsze kulturalny, ton. Zjawił się jakiś dobry muzyk - wieczór upływał na śpiewach, tańcach, grze na instrumentach i dyskusjach o muzyce. Zjawił się poeta - były recytacje, spontaniczne pisanie wierszy itd. Cudowna atmosfera! Pewnie właśnie ona sprawiała, że pracownicy księgarni i wydawnictwa nie upominali się o wypłaty. Wszyscy wiedzieli, że sam Li Gongpu cienko przędzie; bardzo niewielkie dochody były rozdzielane tak, by każdemu starczyło na życie - i właściwie tylko na to.
Gdy w 1946 roku Li Gongpu i Wen Yiduo zostali zamordowani, wymuszono zamknięcie księgarni i oficyny wydawniczej. Co dziwne, sam budynek zachował się w oryginalnej formie (to w dzisiejszym Kunmingu prawdziwa rzadkość); dziś co prawda mocno tknięty zębem czasu, ale jednak. Żona i dzieci Li Gongpu wynieśli się po jego śmierci z Kunmingu, a budynek wylądował w rękach poprzedniego właściciela, który wkrótce sprzedał go Zhong Guanghanowi, przywódcy wojskowemu z ramienia Kuomintangu. Żona tego pana, bardzo przedsiębiorcza osóbka, wkrótce zaczęła budynek wynajmować innym. Następnie dawną księgarnię zmieniono w sklep spożywczy. W końcu, w 1983 roku, budynek trafił na listę kunmińskich zabytków, jednak mam silne wewnętrzne przekonanie, że nie runął jeszcze tylko dlatego, że w części budynku działa... knajpa. To właściciele tej knajpy zadbali o to, żeby zachować murowane i drewniane części, żeby nie zmieniać zanadto struktury wnętrza czy choćby - żeby nie zamieniać tradycyjnych dachówek na blachę falistą. Niestety, druga część budynku, niegdyś również zajęta przez knajpę, obecnie stoi zabita dechami i niszczeje w zastraszającym tempie. Wydawnictwo też nie miało szczęścia - trafiło w ręce "inwestorów"; budynek zburzono, żeby wybudować coś bardziej nowoczesnego...
Wracając do knajpy - jeśli będziecie kiedyś w Kunmingu, idźcie tam koniecznie. Nie tylko z umiłowania historii i chęci bliskiego z nią obcowania, a po prostu dlatego, że jest to jedna z najlepszych knajp z yunnańską kuchnią, na jakie w centrum Kunmingu trafiłam. Knajpa ta zowie się 广益饭店 i z ręką na sercu mogę ją polecić każdemu łasuchowi :)





*Reprezentant mniejszości Yi z Wenshan, pierwszy szef Chińskiego Towarzystwa Przyjaciół Obcokrajowców ;)