Historia, jakich wiele: ona Japonka, on Amerykanin. Smak podkręcony tym, że on to wojskowy stacjonujący w Japonii tuż po wojnie, a ona to Japonka urodzona w Stanach, która z racji wojny musiała do Japonii wrócić wraz z rodzicami. Skoro ona - całe życie w Stanach, zaledwie parę lat w Japonii i on, Amerykanin - to niby co mogło pójść nie tak?
Wszystko.
Autorka bardzo oszczędnie opisuje historię tych dwojga; w dzisiejszych czasach pewnie dałoby się na tej podstawie nakręcić dwunastoodcinkowy serial, ale Buck zostawia pole do wyobraźni czytelnikowi. Muszę przyznać, że o ile sama lektura wciągająca była umiarkowanie, o tyle rozmyślanie o bohaterach w późnych godzinach nocnych odbierało mi sen dość skutecznie.
Drażnił mnie Amerykanin, bo ona koniecznie musi się ubierać w kimono, w kimonie wygląda tak piękne, a w zwykłych ubraniach niczym się nie różni od innych dziewcząt. Grrr. Typowy objaw "żółtej gorączki" - nawet teraz mężczyzn kuszą Azjatki w tych wytwornych strojach: kimono, qipao, nawet aodai.
Drażniła mnie Japonka, bo tak doskonale weszła w rolę tradycyjnej Japonki, choć całą młodość mieszkała w Stanach.
Drażnili mnie oboje, bo są tchórzami, którzy próbowali się bawić w dorosłość, ale nie wyszło. To nie różnice kulturowe zniszczyły ten związek, a brak odwagi i konsekwencji. Oboje zrezygnowali z uczuć z wygody. A już moment, kiedy Japonka oddała dziecko... Zrozumcie, patrzę na buzię śpiącego Tajfuniątka i gdyby ta bohaterka była z krwi i kości i stała obok mnie, chyba bym ją udusiła! Jak można oddać dziecko? A już zwłaszcza takie, które się kocha?!
-A ty, moja droga - powiedział cicho po chwili - nadal miłujesz tego Amerykanina?
Na to pytanie gwałtownie uniosła głowę. To on zapytał, jednak sama również wielokrotnie je sobie zadawała. Tak, bardzo kochała Allena, lecz była to miłość wypalona, i zawsze będzie go kochać, lecz już bez żadnej nadziei. Nie powinni byli się spotkać. Urodzili się z dala od siebie, toteż powinni żyć i umrzeć po przeciwległych stronach świata. Nie był jej połówką ani ona jego. Bogowie rozdzielili ich, a mimo to Allen i Josui postanowili złamać ich odwieczne prawa. Nie czuła w sobie buntu i prawie w ogóle rozpaczy, a jedynie smutek niezgłębiony niczym jej życie.
- Moja miłość do niego nie ma sensu - rzekła wprost.
Nie urodzili się z dala od siebie, a oboje w Stanach. A jednak - równie dobrze mogliby się urodzić gdziekolwiek, bo tu chodzi raczej o odległość kulturową, oczywiście. On urodził się w zamożnej rodzinie Południowców, a ona w rodzinie japońskiej, na tyle tradycyjnej, że świekra wybrała żonę dla syna. Ale - to byłoby do przezwyciężenia, gdyby istniało chciejstwo. To kwestia chciejstwa, czy mała kliteczka jest piekłem czy rajem. Ja kocham męża, więc 45 metrów kwadratowych to mój mały raj. To kwestia chciejstwa, czy pozostanie się z dzieckiem, czy je odda. Nie wątpię, że niezamężnej kobiecie było w owych czasach jeszcze trudniej niż teraz, ale... Wtedy, gdy ta dziewczyna mówiła, że sobie nie poradzi i tak dalej, nagle uświadomiłam sobie, że mniej mniej więcej w tym samym czasie osadzona jest inna powieść z nieślubnym, mieszanym dzieckiem - Świat według Garpa. Ta matka chciała dziecka, więc zrobiła wszystko, co w jej mocy, by syna zatrzymać. Oczywiście, to są tylko powieści. Powieści powieściami, a życie życiem.
Swoją drogą, dopiero ta książka uświadomiła mi istnienie w Stanach obozów przesiedleńczych dla Japończyków; przypomniała również, jak długo w poszczególnych stanach utrzymywało się prawo, zakazujące mieszanych małżeństw i piętnujące mieszane dzieci. Dziś pamięta się głównie o dyskryminacji czarnych i mulatów, ale przecież tak naprawdę każda mieszanka była zakazana. Ponoć w owych czasach na mieszane dzieci patrzyło się raczej z fascynacją podszytą obrzydzeniem; ciekawe, że dziś to właśnie mieszańce uważane są często za najbardziej atrakcyjne (vide Keanu Reeves i moja ulubiona Karen Mok).
Każda książka o związku międzykulturowym daje mi możliwość zatrzymania się od nowa nad własnym małżeństwem. Po raz kolejny dziękuję niebiosom, że przyszło mi urodzić się w czasach i w kraju, w których pewne decyzje kobieta może podjąć sama. A jeśli decyzja okaże się błędna, zawsze jest przynajmniej parę rozwiązań problemu, nie tylko ucieczka z domu pod nieobecność chłopa...
Książeczka raczej błaha; nie wiem, czy fatalnie przetłumaczona, czy nieszczególnie dobrze stylistycznie napisana, bo styl męczący i dobór słów taki sobie (słowo "miłować" na zawsze wyjdzie z mojego słownika). Ale... cieszę się, że przeczytałam i znów zerknęłam na mój międzykulturowy miks z zupełnie innej strony.
Jak to się czasy zmieniają. Teraz mixed babies jest wręcz trendy, mam wrażenie, że niektórzy ludzie specjalnie szukają partnerów z innej nacji, żeby potem masowo wrzucać dzieci na insta, te blond murzyniątka z błękitnymi oczami, albo pół czy ćwierć Azjaci z ciemnymi oczami, ale brązowymi włosami, wreszcie miksy w którymś pokoleniu... fascynujące. A przecież jeszcze niedawno... Kiedyś czytałam "Mniej niż nic" Elizabeth Kim o dziecku pół-koreańskim adoptowanym przez amerykańską rodzinę... wstrząsające. Zjawisko mieszańców w krajch azjatyckich było jeszcze bardziej piętnowane niż w USA. Matka Elizabeth została zamordowana przez własną rodzinę, bo splamiła honor rodziny rodząc mieszane dziecko. Dziecko cudem przeżyło i dostało się do sierocińca, jak wiele innych. Ech.
OdpowiedzUsuńTak. Choć żadne czasy nie są idealne, bardzo się cieszę, że żyję teraz a nie wtedy.
UsuńJa również się nie zachwyciłam "Ukrytym kwiatem".
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się wtedy: co na to wpłynęło? Ale nie znalazłam powodu... może trochę podchodziło pod operę mydlaną...
Ja się nie zachwyciłam, ale dał mi do myślenia. A to też coś warte :)
Usuń