2018-12-31

bieda

Ostatnio okazało się, że jesteśmy biedni.
Zobaczyliśmy tabelkę rocznych dochodów Chińczyków i w jakich przedziałach ich te dochody plasują:
Rodziny bogate - ponad 2 miliony yuanów rocznie
Rodziny zamożne - 800 tysięcy - 2 miliony yuanów rocznie
Klasa średnia - 500-800 tysięcy yuanów rocznie
Umiarkowanie zamożni - 360-500 tysięcy yuanów rocznie
Później zaczynają się już ludzie ubodzy, zaznaczeni na czerwono:
Niezamożni - 100-360 tysięcy yuanów rocznie
Biedni - 50-100 tysięcy yuanów rocznie
Ludzie, którzy z trudnością wiążą koniec z końcem - 30-50 tysięcy yuanów rocznie
Nędzarze - poniżej 30 tysięcy yuanów rocznie
Jesteśmy więc biedni. Dotąd wiedziałam, że ja jestem biedna (o tym, dlaczego wedle standardów chińskich "jestem biedna", pisałam tutaj), ale myślałam, że chociaż ZB się uchronił - choć odkąd pozbył się samochodu, status mu spadł na łeb na szyję. Jednak okazało się, że jako rodzina nie żyjemy może na skraju nędzy, ale niewiele nam brakuje.
Hmmm... jak na to, że jesteśmy tak okropnie biedni, to strasznie rozrzutnie żyjemy. I te wczasy w Europie i Tajlandii! I to łażenie po knajpach! I tony książek i muzyki! I w ogóle (zwłaszcza i w ogóle)! Chociaż... ubieram Tajfuniątko i siebie w szmateksach, kupuję tanie warzywa w promocjach i częściej używam komunikacji miejskiej niż taksówek... Hmmmm...
Nie będę Was pytać, czy sami jesteście biedni czy bogaci, ale może powiecie mi chociaż, czy zgadzacie się z podziałem, dobrze? :)
No i - miejmy nadzieję, że przyszły rok przyniesie nam bogactwo :D

2018-12-30

Japoński wachlarz

Czytam sobie książkę o Japonii, traktując ją trochę jak powtórkę części materiału ze studiów dalekowschodnich. Trochę. Bo reszta to jest przyjemność m.in. językowa - pięciosylabowe wyrazy po polsku sprawiają mi wielką przyjemność - co jakiś czas przeplatana irytacją - przecież mangę się (jak widać) odmienia! Nie będę się jednak skupiać na irytacji, skoro mogę na rzeczach przyjemniejszych. A tych jest sporo.
Przede wszystkim - bardzo wiele rzeczy czułam dokładnie tak jak Autorka. A konkretniej - czułam, gdy byłam na Tajwanie i w pierwszych latach pobytu w Chinach. Ba, nadal czasem tak czuję. Cudowna, siostrzana więź w japońskich łaźniach (na Tajwanie też ich sporo), otwieranie się na nowe doznania, próby nawiązania nowych znajomości, które nie skończą się po jednym spotkaniu... Każda rozmowa może się - zupełnie niespodziewanie - stać przyczynkiem do szperania w źródłach, do pogłębiania wiedzy, która zawsze pozostanie zbyt płytka, do nowych doznań, które czasem tak ciężko opisać. Nie wiemy bowiem, czy doświadczyliśmy czegoś typowego, czy wyjątkowego. Nie wiemy, czy będziemy jeszcze mieli okazję ujrzeć coś podobnego, czy też była to okazja jedna na tysiąc. Tradycja czy nowa świecka tradycja? Rzecz oczywista dla każdego tubylca czy znana tylko lokalnie? Pół bidy, jeśli możemy coś wyguglać albo podpytać znajomych. Co jednak, jeśli wszystkie opisy są w języku, którego nie znamy, a tubylcy to akurat grupa etniczna, z którą w ogóle nie potrafisz się dogadać? Zostaje zewnętrzny opis, Twój opis - ale jeśli się na czymś nie znasz, to nie wiesz, CO masz opisywać. W oczy rzucają ci się rzeczy, które są kompletnie drugorzędne i nie mają dla tubylców znaczenia, a twoja wiedza jest zbyt płytka, by dostrzec głębszy sens.
Przeczytałam wiele bardzo krytycznych recenzji - że autorka się nie zna, bo była w Japonii tylko dwa lata, a książki wydaje. Że pewne sprawy traktuje powierzchownie. Że skupia się na czymś tam, a o czymś innym nawet nie wspomni. Że język.
Pomijam te błędy, które wynikają ze zbyt małej wiedzy i nieznajomości języka. Autorka na samym początku przeprasza za to, że w sposób niedoskonały próbuje opisać nieopisywalne. Przymykam więc oko na te rzeczy i staram się wgryźć w doświadczenia autorki.
Jak to jest jechać gdzieś, nie znając języka, starając się nie żyć w kompletnej samotności bądź w otoczeniu tylko innych Obcych, starając się co dzień uczyć czegoś nowego i nie zwariować od nadmiaru danych? Jak to jest, codziennie próbować się do kogoś zbliżyć i być odrzucaną raz po raz, by w końcu raz się udało? Jak to jest, próbować żyć jak tubylcy, choć czasem tak mocno tęskni się za domem i chciałoby się mieć w nosie panujące zwyczaje - choćby ten jeden raz? Jak to jest próbować rozmawiać na trudne tematy z kompletnie obcymi ludźmi?
Ja to wiem. Czuję przez karty tej książki nie tylko te rzeczy, które się udały, ale również te wszystkie zmagania Obcego w dziwacznym miejscu, samotnego, choć otwartego. Chyba nawet bardziej czuję te rzeczy, o których autorka nie pisze, a które wydarzać się musiały - te wszystkie porażki, dla których nie ma miejsca w annałach, a które są wstępem do prób poznania i zrozumienia kultury i ludzi innego kraju.
Czytam i wzruszenie mnie dławi. Czytam, bo ona to ja. Mój blog jest świadectwem tego, jak miłość i zrozumienie do miejsca i jego mieszkańców rozwija się latami, jak po kilku latach wraca się do starych tekstów i je zmienia, nie wierząc, że napisało się tyle głupot - z czystego niezrozumienia. Niestety, nie zachowały się moje zapiski z czasów, gdy pojechałam na Tajwan - a szkoda. Ciekawe, na co zwracałam uwagę wtedy...
Dwa lata to tak strasznie mało!
Po pierwszych dwóch latach wiedziałam o Kunmingu ułamek tego, co teraz. A przecież - znam język, mam na wyciągnięcie ręki rozmaite źródła, włącznie z mężem i wszystkimi Krewnymi-i-Znajomymi-Królika no i - Chiny są moim podstawowym hobby, a nawet zawodem! Gdy czytam, że po dwóch latach Autorka powinna mieć na koncie rozmowy z większą ilością Japończyków i opisywać więcej osobistych doświadczeń, zamiast dawać pokaz erudycji stricte akademickiej, śmiech pusty mnie ogarnia. Bo wiem, że nie jest tak łatwo nawiązywać sensowne znajomości. Bo wiem, że zawsze ma się niedosyt wiedzy. Bo wiem, że zawsze ktoś będzie wiedział lepiej. Czy to znaczy, że mam nie pisać? Że nie mogę się dzielić tym, co dla mnie ważne, tą wiedzą, którą z takim trudem wyszarpałam miejscu, o którym piszę? Czy mogłam jakoś uniknąć tych dziesiątek znajomości, które nie przetrwały, w których byłam zbyt obca, w których zostałam zraniona, które nie były warte nawet jednej notki na blogu, czy mogłam uniknąć straty czasu, związanej z tym, że poznawałam i poznaję "niewłaściwych" ludzi? Jak uniknąć tych niewłaściwych, nudnych miejsc, knajp, wydarzeń? I właściwie dlaczego trzeba ich unikać? Są taką samą częścią życia, jak te wspaniałe. Może tylko niekoniecznie chcę o nich pisać...
Co jakiś czas ktoś mówi: "powinnaś wydać książkę", "ależ Ty masz wiedzę!" i tak dalej. O tak. Mam wiedzę. Ale są tacy, którzy mają bogatszą. Są tacy, którzy lepiej piszą. Którzy robią lepsze zdjęcia. Którzy nie marnują czasu na powroty do tej samej, ukochanej restauracji, tylko zwiedzają sto różnych i piszą przewodnik "sto najlepszych knajp w mieście X". Którzy nie chcą co tydzień wracać do tego samego parku, tylko za każdym razem robią coś nowego, a potem wydają przewodnik po danym mieście, regionie, kraju. Są tacy, którzy z każdego napotkanego człowieka potrafią wycisnąć historię, zanim się ta osoba spostrzeże. I powstaje książka-reportaż o losach zwykłych ludzi. Są tacy, którym przydarzają się przygody, które mnie by przeraziły, a im udaje się ze swadą zmienić je w barwną anegdotę. Są tacy, którzy, jeśli wieczorem wymyślą świetny akapit, to rano nadal go pamiętają.
Bardzo tych ludzi podziwiam. Ja sama jestem dużo bardziej jak Joanna Bator, która wychodzi od małych, codziennych doświadczeń. Której udaje się oswoić ogromne miasto - a przynajmniej jego wycinki - i jednocześnie zachować pokorę. Ona wie, że nie dowie się wszystkiego, że nie wszystko zrozumie, że może opowiadać tylko o kawałkach kultury japońskiej. Całe szczęście, akurat u Niej te drobinki zmieniają się w piękny kalejdoskop, z bardzo osobistym obrazem.
I na koniec cytat, w którym Bator opowiadająca o Tokio zawarła kwintesencję mojego oglądu Kunmingu:
Tak skolonizowana wyobraźnia wydala na świat miasto, które bardzo chciało zapomnieć o swojej przeszłości. Na szczęście nie do końca mu się to udało. Przeszłości, która ukryta jest w betonowej tkance Tokio, nie dostrzeże jednak niewprawne oko kilkudniowego turysty. Nawet dla jego rdzennych mieszkańców nie zawsze jest ona widoczna. Tylko zapaleni "tokiofile" potrafią czytać to marsjańskie miasto jak palimpsest, gdzie mała szczelina w zewnętrznym tekście pozwala dotrzeć wgłąb, do jego spodnich warstw, przywrócić zapomniane konteksty zniekształconego znaczenia.
/Joanna Bator - Japoński wachlarz/

Podłóżcie sobie Kunming zamiast Tokio - i już macie jak na dłoni obraz moich zmagań z miastem, w którym żyję już od dziesięciu lat...
W nadchodzącym Nowym Roku życzę Wam - i sobie - byśmy umieli oglądać świat tak uważnie, jak Joanna Bator. Uważnie, z sympatią, z chęcią dowiedzenia się czegoś więcej. By cały świat był dla nas równie jak dla niej ciekawy.

2018-12-29

kurczak z papryką i ananasem

Dziś danie, które wymyśliłam dla Tajfuniątka... i okazało się, że wszystkim smakuje. Dla chińskiej rodziny po prostu poza słodką papryką dodaję też pod koniec smażenia drobno posiekane chilli. Ważne jest, by podstawowych trzech składników było mniej więcej po równo: tyle samo kurczaka, papryki i ananasa.

Składniki:
  • pierś lub podudzie kurczaka
  • słodka papryka, najlepiej różnobarwna, bo ładniejsza
  • ananas
  • sól, pieprz
  • ewentualnie chilli
Wykonanie:
  1. Mięso pokroić w kostkę, posolić, popieprzyć, jeśli nie mają tego jeść bardzo małe dzieci, ewentualnie dosmaczyć po swojemu - sosem sojowym, sosem BBQ, curry itd. Odstawić na kwadrans.
  2. Papryki i ananas również pokroić w kostkę. Jeśli lubicie pikantne dania, nie wyrzucajcie pestek papryki, tylko dodajcie je do mięsa.
  3. Rozgrzać olej w woku. Obsmażyć mięso na złoto, a potem dodać papryki i ananasa. Powinny puścić tyle soku, że nie trzeba dodawać wody, ale gdyby było za suche, dodajcie pół szklanki wody.
  4. Jeśli gotujecie dla bardzo małego dziecka, duście aż papryka będzie prawie miękka. Jeśli jeść będą sami dorośli, obróbkę termiczną możecie zakończyć, gdy tylko kurczak będzie na wskroś usmażony i przejdzie sosem.

2018-12-27

Tamaryszek 檉柳

Wiecie, co to tamaryszek? Ja wiem, bo Mama posadziła w ogródku. Takie krzewy. Podobno czasem mogą być niewielkimi drzewami.
No. To popatrzcie na grubość pnia tamaryszka chińskiego, który rośnie w pobliskim parku:
Niewielkie drzewo. Ja, mhm...
Druga niespodzianka jest językowa. Jeśli znak tamaryszka 檉 rozbić na części pierwsze, otrzymamy święte 聖 drzewo 木. :D

2018-12-24

świątecznie

Kochani! Dziękuję za to, że ze mną jesteście, że mogę dla Was pisać, za wszystkie miłe słowa i lajki (mała rzecz, a cieszy). Życzymy Wam cudownych Świąt Bożego Narodzenia!

2018-12-23

Cuda za rogiem

Rzadko mam takie szczęście: przeczytałam recenzję, zapragnęłam książki i natychmiast dostałam ją w prezencie. Chyba w tym roku byłam wyjątkowo grzeczna...
Przeczytawszy, nie mam dylematów moralnych, nie muszę szperać po encyklopediach i słownikach, mogę lekturę zapomnieć - bo to tylko powiastka. Ale... został mi po niej uśmiech na ustach. Uśmiech do magii, do dobra, do niespełnionych miłości, do wyrzutów sumienia i do pragnienia, by naprawić błędy. Do spełnionych obietnic. To może niedużo... albo i bardzo wiele.
Tutaj recenzja, z którą się zgadzam w całej rozciągłości. Jeśli macie ochotę na trochę Japonii i dobra - sięgnijcie :)

2018-12-22

Yam Som-O ยำส้มโอ sałatka z pomelo

Dwa ogromne, soczyste pomelo za dwanaście julków? Trzeba kupić! I zużyć, zanim się zestarzeje i zeschnie. Jedno zostawiam dla Tajfuniątka, a z drugiego robię dla nas sałatkę z przepisu wspaniałego Kena Hom.

Składniki:
  • duże pomelo
  • dwie łyżki oleju
  • posiekana szalotka
  • sporo posiekanego czosnku
  • 2 małe, świeże chilli - albo mniej, jeśli nie chcecie zionąć ogniem
  • 3 łyżki pokruszonych fistaszków
  • posiekana zielona cebulka
  • sok z jednej limonki
  • łyżka sosu rybnego
  • łyżka cukru
  • garść świeżych liści kolendry
Wykonanie:
  1. Na suchej patelni uprażyć pokruszone fistaszki albo inne świeże, niesolone orzechy.
  2. Obrać pomelo, usunąć skórki, drobne pestki i podzielić na mniejsze cząstki.
  3. Do miski z pomelo wsypać chilli, fistaszki i zieloną cebulkę
  4. Rozgrzać patelnię, wlać olej, na gorącym oleju smażyć cebulkę i czosnek na złoto/pachnąco.
  5. Obsmażone przyprawy wraz z olejem, w którym się smażyły, wlać do miski z pomelo, aż zasyczy.
  6. W małej miseczce wymieszać sok z limonki, sos rybny i cukier. Polać sosem sałatkę i ostrożnie wymieszać.
  7. Podawać od razu.

2018-12-21

Nie odchodź! 行かないで

Grrr. Co się zakocham w jakiejś chińskiej piosence, okazuje się, że wcale nie jest chińska. Tak jest z Głęboką Jesienią 秋意浓, o której już kiedyś wspominałam. Tym razem okazało się, że jest coverem japońskiej piosenki o równie żałosnym nastroju. I którą wykonuje piosenkarz-aktor, w którym zakochałam się od pierwszego usłyszenia:

Kōji Tamaki ma zaledwie sześćdziesiąt lat, więc jest w takim wieku, jaki bardzo mi się podoba. Zadebiutował wtedy, kiedy ja się urodziłam :) Niestety, nawet pobieżne przejrzenie jego życiorysu utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie warto kochać celebrytów - zdrady, przemoc domowa i inne takie kwiatki to dla nich chleb powszedni, a mnie to jednak trochę brzydzi. Przyznać jednak muszę, że głos ma świetny i dobrze z niego korzysta :)

2018-12-20

azalie i kamelia

A przede wszystkim - słońce!
W przyszłym tygodniu Wigilia. Nie, nie zamierzam pucować okien. Ba! W tym roku po raz pierwszy nie będę robić dwunastu dań! Zostaliśmy zaproszeni na kolację wigilijną przez koleżankę-Polkę, do której przyjechała na Święta Mama. My dostarczymy jedno danie (konkretnie: cudowną rybę w czerwonym sosie w wykonaniu ZB) i samych siebie. Polska społeczność w Kunmingu, licząca całkiem sporo, bo kilkadziesiąt osób, nagle stała się ważną częścią mojego życia. Choć na stałe utrzymuję kontakt z niewielką ilością ludzi, to muszę przyznać, że są dla mnie namiastką domu. Okazało się w pewnym momencie, że faktycznie potrzebuję pogadać po polsku, powzdychać nad niektórymi chińskimi absurdami i po prostu czuć się "swoja". Cieszę się, że mam taką możliwość :)

2018-12-19

jak nauczyć obcokrajowca chińskiego?

Wczoraj był piękny, słoneczny dzień. Jednak mnie najbardziej podobał się wieczór, kiedy to pojechałam do Chenggong, czyli miasteczka uniwersyteckiego na południe od Kunmingu. Tak, wiem, że teoretycznie Chenggong należy do Kunmingu, ale jeśli z centrum jedziesz tam godzinę metrem, to znaczy, że to jest osobne miasto i to całkiem daleko ;)
Kiedy w końcu dotarłam do kampusu Yunnan Open University, zostałam przechwycona przez wykładowczynie, prowadzące zajęcia dla studentów tego kierunku, który ja sama również kiedyś studiowałam - czyli nauczania obcokrajowców chińskiego. To właśnie dla grupy takich studentów poprowadziłam wykład o tym, jak efektywnie nauczyć obcokrajowca chińskiego, na co zwrócić uwagę, jakie czekają na nich - jako na przyszłych nauczycieli - pułapki, a wszystko okraszone solidną dawką humoru i anegdot z życia. Pewnie to właśnie anegdotami z życia ich zawojowałam; pokazałam, jak długa jest droga do opanowania znośnie jakiegoś języka, pokazałam, jakimi wybojami i pułapkami jest upstrzona. Pokazałam własne błędy i to, że najważniejsza jest - zawsze i wszędzie - komunikacja międzykulturowa, werbalna i nie. Że to może być dla obu stron piękna podróż.
Chyba im się podobało, bo bardzo długo bili brawo :D
Muszę powiedzieć, że raz się zapętliłam i nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć. Prowadzenie wykładu nawet w języku ojczystym bywa wyzwaniem, a w obcym to dopiero. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu, gdy nagle brakowało mi chińskiego słowa, w mózgu otwierała się szufladka ze słowami angielskimi, nie polskimi! Tak samo, jak wtedy, gdy prowadzę zajęcia po angielsku, a na czubku języka mam chiński... Ale - pomyślnie wybrnęłam. W końcu.
A na zajęcia dotarła też pani dziekan, której się tak podobało, że chciała ode mnie wydobyć deklarację, że w przyszłym semestrze zjawię się przynajmniej pięć-sześć razy. Zobaczymy, co los przyniesie. Zawsze chętnie podejmuję takie wyzwania, więc nie wykluczam dalszej współpracy.

2018-12-18

w poszukiwaniu magnolii

Jak każdej zimy, wybraliśmy się do Magnoliowej Świątyni, by się pozachwycać magnoliami, kwitnącymi w zimie. Następnym razem wybierzemy się oczywiście na Święto Peonii, ale to dopiero za jakieś dwa miesiące. Na wiosnę poza peoniami będzie można również nasycić oczy cudnymi pigwowcami.
Wróćmy jednak do magnolii. Bardzo zmartwiło mnie ołowiane niebo; białe magnolie na białoszarym tle są średnio widoczne. Mimo niesprzyjającej aury udało mi się popełnić kilka miłych dla oka fotek, głównie dzięki temu, że park był mocno wyludniony. Fakt, zanosiło się na deszcz i było zimno jak w psiarni. Sama chętniej wskoczyłabym pod kołdrę zamiast łazić po parku... ale jednak jestem bardziej entuzjastką piękna i Kunmingu niż leniem i zmarzluchem. A przynajmniej tym razem tak właśnie było.
spryciara: założyła puchówkę i  jej nagle niestraszne te obrzydliwe temperatury...
oczywiście zimą w Kunmingu kwitną nie tylko magnolie. Mama chciała mnie zastrzelić za tę feerię barw w parku w połowie grudnia...
taki rozmiar czajniczka to ja rozumiem :)
pomnik Yuan Jiagu, jedynego yunnańskiego zhuangyuana
magnoliowy teatr cieni
ponoć to jest właśnie zimowy jaśmin - czy ktoś, kto się zna, mógłby mnie oświecić?
grzeczne dziewczynki
niegrzeczne dziewczynki :D
to różowe to yunnańska zimowa wiśnia
Uwielbiam chińskie parki wtedy, gdy nikogo w nich nie ma. Są naprawdę przepiękne, tylko - zazwyczaj tak zatłoczone, że ciężko się zorientować...