Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chengdu 成都. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chengdu 成都. Pokaż wszystkie posty

2023-07-03

Chengdu z dzieckiem

W związku z koniecznością wizyty w konsulacie pojechaliśmy we trójkę do Chengdu. Jako, że konsulat nie jest czynny w weekendy, wszyscy wzięliśmy urlopy na poniedziałek, jednak do samego Chengdu wybraliśmy się już w sobotę bladym świtem - w końcu coś nam się od tego życia należy, prawda? Dlatego już w sobotnie popołudnie błądziliśmy chengduńską Pokątną, pokazując Tajfuniątku, czym się różni Chengdu od Kunmingu. Niedzielę za to spędziliśmy łażąc godzinami po parku pand - ku wielkiej radości małej, która na widok rocznych pandziątek piszczała z zachwytu. Wieczór zastał nas na Jinli, które wszakże tym razem okazało się wielkim niewypałem - nie wytrzymała porównania z kunmińskim Targiem Ptaków i Kwiatów, który pełni podobną rolę, ale jest mniej tandetny, a w dodatku nie jest wypełniony oszustami. Przed wyjazdem zdołaliśmy jeszcze tylko rzucić okiem na obiekty znajdujące się tuż przy konsulacie. I tak właśnie powstała lista tego, co można robić w Chengdu z dzieckiem, jeśli się przyjechało na zaledwie parę dni. 

1) Park Pand to świetne miejsce choćby i na cały dzień - poza obleganą przez turystów główną trasą, przy której można podziwiać pandy jest to po prostu spory park, obfitujący w ładne zakamarki. My spędziliśmy w nim około sześć godzin i wyszliśmy właściwie tylko dlatego, że Tajfuniątko już padało z nóg. Poza samym parkiem odwiedziliśmy też muzeum pand i "pandzią uliczkę", na której Tajfuniątko obkupiło się w pamiątki. 








2) Chengduńskie Muzeum - dla takiej fanki muzeów i galerii jak Tajfuniątko - akurat. 

PS. W weekendy ma tu miejsce cykl "muzeum dzieciom" - fantastyczna sprawa. Tutaj ich oficjalna strona, niestety tylko po chińsku :( 

3) Tuż obok muzeum znajdziecie meczet Huangcheng dostępny dla zwiedzających. Świetne miejsce nie tylko, by zobaczyć ciekawą architekturę i porozmawiać o rozmaitych religiach, ale również by zaopatrzyć się w arabskie przysmaki - tuż koło meczetu znajduje się kilka straganów z przysmakami całkiem odmiennymi od typowo chińskich. 



4) Uliczki Szerokowąskie 宽窄巷 czyli ciekawie odbudowane i opatrzone opisem ulice zamieszkałe dawniej przez Mandżurów, którzy przybyli do Syczuanu w niezbyt pokojowych zamiarach. Jest tu wiele lokalnych ciekawostek; znajdzie się też miejsce, by głodnego nakarmić, a spragnionego napoić. 





5) Park Ludowy 人民公园 - Tajfuniątko w ogóle nie chciało z niego wyjść. Wydawało nam się, że to żadna atrakcja, bo przecież Tajfuniątko widziało już dziesiątki chińskich ogrodów. Okazało się jednak, że i ten był dla niej szalenie interesujący. Skały, po których można się wspinać, herbaciarnie, targi matrymonialne, łódki z prawdziwymi wiosłami, emeryci grający w zośkę - wszystko okazało się bardzo ciekawe. 



I to już tyle - bo wizyta też była bardzo krótka. 

PS. W Chengdu nie ma jedzenia. To znaczy: w porównaniu z Kunmingiem. Kiedyś w to nie wierzyłam, ale teraz podpisuję się pod tym stwierdzeniem wszystkimi kończynami. Bo ileż można w kółko jeść drętwo-ostry gorący kociołek, maocai i inne przekąski na tę samą nutę?...

PS.2. Tak, byliśmy w Chengdu w marcu, a ja dopiero teraz zdołałam wrzucić zdjęcia i krótki wpis. Jestem zapracowana, zajęta i chronicznie niewyspana. Dobrze, że w ogóle jeszcze mi się czasem chce włączyć kompa...

2020-04-11

trójskładnikowe purée 三合泥

Koleżanka z Dzikiej Pszczoły otworzyła knajpkę. Nie byle jaką, a franczyzową knajpę jednej z bardzo znanych restauracji syczuańskich, podających tradycyjne chengduńskie przekąski. Wybraliśmy się na otwarcie, a ponieważ nam zasmakowało, od czasu do czasu chadzamy tam na lunch - albo na deser. Musicie bowiem wiedzieć, że Chengdu to nie tylko drętwo-ostry smak mala, ale również pyszne słodkości. Do tych ostatnich należy właśnie nasze purée. Robi się je przede wszystkim z ryżu kleistego, czarnego sezamu i orzechów - dlatego nazywa się trójskładnikowe - ale dodatków może być dużo, dużo więcej. Dawniej była to jedna z ulubionych przekąsek changduńczyków. Nie tylko dlatego, że jest pyszna, ale również dlatego, że w czasach, gdy mięso i jajka były na kartki, a zagraniczne słodycze można było dostać pewnie tylko w Szanghaju, takie delicje, słodkie, tłuste i sycące - były prawdziwym szczęściem w misce. Wygląda nieszczególnie - bo jest czarnym purée. W dodatku daleko mu do zdrowych przekąsek - stoi dokładnie po drugiej stronie Mocy. A jednak od czasu do czasu marzę właśnie o tej konsystencji i tym smaku.
Jak zrobić takie purée?
Najpierw trzeba wymieszać mąkę z kleistego ryżu z wodą. Wody nie może być bardzo dużo; ma być raczej gęste. Następnie trzeba wodę z mąką zagotować i gotować, cały czas mieszając, aż otrzymacie huhu. Mieszać trzeba energicznie, żeby się nie zrobiły krupy. Gdy już nie będzie surowe (po około 5-10 minutach), można dodać prażone fistaszki, prażone orzechy, prażony sezam, suszone owoce, owoce kandyzowane - tylko wyobraźnia jest naszym ograniczeniem - wymieszać i gotować dalej, aż będzie bardzo gęste, a potem usmażyć całość na tłuszczu (tradycyjnie był to smalec) wraz z cukrem, najlepiej brązowym, cały czas mieszając, na małym ogniu, żeby ani nie przywierało, ani się nie przypaliło - no i żeby wszystko dobrze wymieszać. Podaje się właśnie takie gorące, czarne od sezamu i słodkie. Jeśli purée jest dobrze zrobione, nie przywiera ani do zębów, ani do łyżki, ani do miseczki, w której jest podane.
Druga wersja jest nie na mące ryżowej, a na kleiku z kleistego ryżu - ale taki kleik jest bardzo czasochłonny, bo razem z moczeniem ryżu jego zrobienie zajmuje kilkanaście godzin. Czyli nie ugasi niczyjej hipoglikemii ;) Dlatego warto się jednak wybrać do chengduńskiej przekąskarni i nacieszyć się oryginalnym smakiem.

2016-07-28

Most Anshun 安顺桥

Gdybym miała powiedzieć, jaki widok najlepiej zapamiętałam z Chengdu, odparłabym, że ten:
Most Anshun, o którego pierwowzorze pisał ponoć sam Marco Polo, mijałam chyba codziennie. Za każdym razem tak samo zachwycała mnie koncepcja mostu, który jest zadaszony i zaopatrzony w restaurację. Tak. Chengduńczycy są prawie takimi łasuchami, jak ja :)

2016-07-26

Chengdu - Park Muzyczny 成都东区音乐公园

Wyobraźcie sobie tę część miasta, która dawniej była fabrykami, a teraz została wchłonięta przez miasto. Fabryki poumierały bądź poprzenosiły się gdzieś dalej i został kawał złomu do uprzątnięcia i kawał ziemi do zagospodarowania. Różne miasta różnie sobie z tym radzą. Chengdu poradziło sobie wyśmienicie - stworzyło Park Muzyczny. Który jest nie tylko parkiem i sceną, ale również miejscem, w którym dzieje się szeroko pojęte życie muzyczne - od lekcji muzyki przez koncerty i studia poczynając po tę otoczkę, którą tak lubimy, czyli bary i restauracje, by miejsce nie było pustynią. Ba! Zrobili coś więcej: zostawili tu trochę "resztek" po dawnych fabrykach i biurach z czasów czerwonej cegły i ścisłej współpracy z ZSRR. Jest trochę industrialnie, trochę oldskulowo, trochę współcześnie. Aleja gwiazd (Jakież ten Leehom ma wielkie łapska!) plus zardzewiałe rury, hipsterskie knajpy w obskurnych kontenerach. Cudo!

Z przyjemnością tamtędy pospacerowałam. Chociaż lało. A to już coś mówi ;)

2016-07-21

Wuhouci - Fortel "Pusty Fort" 空城計

W muzeum Wuhouci poza całą masą ślicznych figurynek i innych zabytkowych kusz, znalazł się cudny porcelanowy talerz ozdobiony fortelem "Pusty Fort". 
No oczywiście! W miejscu kultu Zhuge Lianga nie mogło zabraknąć takiej pamiątki... O co jednak chodzi?
W Epoce Trzech Królestw zdarzyło się raz, że wielki wódz Zhuge Liang, popełniwszy kilka okropnych pomyłek, został z garstką (2500) żołnierzy w Zachodnim Mieście 西城. Nagle kurier przybył ze straszną zaiste, w tych warunkach, wieścią: „Sima Yi na czele 150 tysięcy żołnierzy zbliża się do miasta!”.
Zhuge Liang, pozbawiony nie tylko dobrych dowódców, ale i zwykłych żołnierzy, otoczony urzędasami, którzy słysząc te wieści oczywiście spanikowali, zarządził co następuje: „Po schowaniu wszystkich flag żołnierze mają się poukrywać w wartowniach. Jeśli ktoś będzie łazikował bądź głośno mówił – zabić! Otworzyć wszystkie bramy miasta, a przy nich postawić 20 ubranych po cywilnemu żołnierzy, którzy będą zamiatać ulice. Gdy przybędą wrogie wojska, nie wolno wam panikować. Osobiście się wszystkim zajmę, mam plan”.
Po wydaniu tego cokolwiek dziwnego rozkazu, Zhuge Liang przystroił się w odświętne szaty, po czym kazał dwóm młodzieńcom przynieść guqin (chińską starodawną cytrę), usiadł na szczycie murów miejskich i, przy miłej woni trociczek, rozpoczął koncert – a dźwięki płynące spod jego palców słodkie były i spokojne.
Takim właśnie go ujrzeli, w pośpiechu i z żądzą mordu w sercach przybywający szpiedzy Sima Yi. Ich przełożony, usłyszawszy o tym, nie uwierzył i pospieszył zweryfikować informacje przy pomocy osobistych oględzin. Takoż ujrzał Zhuge Lianga, siedzącego spokojnie na murze, z uśmiechem oddającego się grze na cytrze, w towarzystwie dwóch młodzieńców. Brama miejska otwarta na oścież, a włóczący się w jej okolicy mieszkańcy zajmują się zamiataniem ulic, jakby na świecie nie istniały jego, Sima Yi, wojska!
Hmm, pomyślał Sima Yi, czują się tak bezpieczni, że pogłoski, jakoby Zhuge Liang pozbawion był wojska, wydają mi się nie tylko mocno przesadzone, ale wręcz niemożliwe! Musiał zastawić na mnie zasadzkę, a wewnątrz miasta pewnie są tysiące żołnierzy!
To pomyślawszy, pospiesznie wycofał swoich ludzi. Jego syn, Sima Zhao, nie rozumiejąc tej decyzji, pyta: „Ojcze, przecież widać, że Zhuge Liang nie ma żołnierzy, dlaczego chcesz się wycofać?”. Jego ojciec zaś odrzekł: „Zhuge Liang to szczwany lis, ale i ostrożny, nigdy nie wystawia się na zbędne ryzyko. Skoro dziś, wiedząc, że się zbliżamy, otworzył bramy miejskie na oścież, najwidoczniej pewien jest, że nas pokona. Gdybyśmy weszli do miasta, pewnikiem wpadlibyśmy w pułapkę. Więc lepiej się wycofać, rozumiesz?”.
Zhuge Liang, ujrzawszy odwrót nieprzyjaciela, zaśmiał się w głos. Urzędnicy zapytali go: „Jakimże cudem Sima Yi i jego 150 tysięcy żołnierzy ujrzawszy Ciebie na murze, zawrócili w popłochu?”.
Zhuge Liang odparł: „Cóż, założył, że skoro zawsze jestem ostrożny, to na pewno nie mając wojsk, nie czułbym się tak pewny siebie, żeby sobie koncertować na murach miasta. Dlatego uciekł. A przecież ja po prostu nie miałem innego wyjścia niż zaryzykować!”.
Z pełnym szacunkiem zaczęli więc wszyscy mówić: „Och, wodzu, na taki fortel nie wpadłby nawet sam diabeł! Gdybyśmy to my dowodzili, zapewne ucieklibyśmy z miasta!”.
Zhuge Liang zaś odpowiedział: „Mamy przecież zaledwie 2500 ludzi. Nie ucieklibyśmy daleko, zostalibyśmy wyrżnięci w pień. Wtedy klęska byłaby pewna, a tak to była tylko jedną z opcji. Poza tym „Sztuka wojny” mówi: znając siebie i swojego wroga można wygrać każdą bitwę. Wiedziałem, co myśli Sima Yi. Gdyby to Cao Cao stał u bram, nie odważyłbym się zastosować tego fortelu.”.
Fortel ten jest trzydziestym drugim ze słynnych 36 Forteli, a powyższa historia została opisana w słynnej powieści „Opowieść o Trzech Królestwach” (Romans Trzech Królestw”) Luo Guanzhonga. Fortel faktycznie został kilkukrotnie zastosowany, aczkolwiek nie ma żadnych dowodów na to, że akurat Zhuge Linag maczał w tym palce – Luo Guanzhong po prostu zawsze wszystkie genialne podstępy przypisywał Zhuge Liangowi, uwielbiając go bez żadnych zastrzeżeń.
Pooglądajcie sobie, jak to mogło wyglądać: 

A na deser ciekawostka: jak Chińczyk przez roztargnienie wyjdzie z domu zostawiając drzwi niezamknięte, można się z niego naśmiewać, że próbuje uskuteczniać fortel „pusty fort” (擺空城計).

2016-07-19

Wuhouci - Przysięga w Brzoskwiniowym Sadzie

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Jestem okropnie opóźniona i niewykształcona jeśli chodzi o klasyczne powieści chińskie. To znaczy - wiem mniej więcej, o co w nich chodziło i nawet kto je napisał, ale bez żadnych szczegółów. Próbowałam kiedyś oglądać seriale powstałe na ich podstawie, ale nudziły mnie śmiertelnie i nigdy w tym postanowieniu nie wytrwałam. Kiedy jednak w parku przy Wuhouci ujrzałam tę scenę, od razu przypomniałam sobie, o co chodzi.
Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel: za parę lat mieć u stóp cały świat... aaaa, sorry, zapędziłam się. Nie świat u stóp, tylko mieli ochraniać swój kraj przed Żółtymi Turbanami. Mieli również być szlachetni, mądrzy i dobrzy - no, trzech muszkieterów, pardon, bohaterów. Mowa oczywiście o najsłynniejszych bodaj chińskich braciach krwi: Liu Bei, Guan Yu i Zhang Fei obiecali sobie ponoć w Brzoskwiniowym Sadzie, że choć nie urodzili się jednego dnia, odtąd będą braćmi i mają nadzieję razem umrzeć, tak im dopomóż cały świat. Tak swoją drogą - wspólna śmierć im się nie udała. Ale i tak do dziś są symbolem lojalności i braterstwa.
I choć scena ta nie jest obecna w źródłach historycznych, a jedynie w powieści Opowieść o Trzech Królestwach, do dziś pobudza wyobraźnię czytelników i wzrusza.

Skąd jednak tak od razu wiedziałam, że to ta scena i ta trójka bohaterów?
Cóż.
Po kolorach.
Od zawsze bowiem Zhang Fei jest przedstawiany w czerniach a Guan Yu w czerwieni. W chińskiej operze czerwony kolor twarzy sugeruje odwagę, oddanie i lojalność (w wypadku Guan Yu - względem Liu Beia), a czerń - gwałtowny charakter i/albo bezstronność i sprawiedliwość. Nasi dwaj bohaterowie są wzorcowymi postaciami opery pekińskiej i ich maski zawsze są utrzymane we właściwych tonacjach kolorystycznych. Tak kolorowe posągi - to MUSIELI być oni. Zwłaszcza w parku przy Wuhouci, czyli miejscu poświęconym Liu Beiowi...

2016-06-28

Wuhouci 武侯祠

Wyobraźcie sobie, że w wielu miastach w Polsce... ba, w Europie! stoją świątynki ku czci Zawiszy Czarnego. Tak, tego słynnego rycerza, zaufanego doradcy Jagiełły, o którym głośno było w całej Europie.
Ciężko, co?
A tymczasem w wielu chińskich miastach stoją świątynie ku czci Wojowniczego Markiza - czyli Zhuge Lianga, doradcy Liu Beia, mądrego i cwanego przywódcy z Epoki Trzech Królestw, który konceptami swemi wyprowadzał wrogów w pole niczym Zagłoba, a jego imię do dziś żyje w przysłowiach, anegdotach i na kartach ksiąg.
Oczywiście, jedna z najbardziej znanych jego świątyń mieści się w stolicy dawnego Państwa Shu, czyli w Chengdu. Nie jednego Zhuge Lianga się tam czci; nie mniej ważne jest mauzoleum Liu Beia, czyli założyciela Państwa Shu. Zresztą - właśnie mauzoleum jest najstarszym budynkiem tego kompleksu świątynnego - zaczęło powstawać już w 223 roku, tuż po śmierci władcy. Część poświęcona Zhuge Liangowi powstała natomiast zapewne przed początkiem panowania dynastii Tang, naprzeciwko świątyni czczącej Liu Beia. Oczywiście, od tamtego czasu wszystkie trzy budynki były wielokrotnie przebudowywane i odbudowywane - niestety, w wojennym zapale świątynie zostały zmiecione z powierzchni ziemi już za Mingów. Dopiero Kangxi w drugiej połowie XVII wieku odbudował to jakże ważne miejsce. Miejmy nadzieję, że przemienienie Wuhouci w muzeum i wpisanie na listę ważnych syczuańskich zabytków ustrzeże to miejsce przed dalszymi przeróbkami i zniszczeniami.
Jest ona ciekawa z paru powodów. Po pierwsze - to jedyna w Chinach świątynia, w której czci się i władcę, i podwładnego - czyli znajdziemy tu ołtarze i z wizerunkiem Liu Beia, i z podobizną Zhuge Lianga. Po drugie - jest stara. Po trzecie - jest tu fantastyczne muzeum. Oprócz samych budynków świątynnych i muzeum, na terenie dzisiejszej Wuhouci znajduje się i park, którym można dojść aż do ulicy Jinli, z którą tak bardzo kontrastuje - Wuhouci jest bowiem cichym i spokojnym miejscem, odpowiednim do przyswajania solidnej lekcji historii.
Gdybym miała powiedzieć, co w Wuhouci sprawiło mi największą przyjemność, bez zastanowienia odparłabym - muzeum. Jest interesujące i wystarczająco dobrze opisane. Tutaj znajduje się strona internetowa tego przybytku; niestety, wersja angielska jest mało interesująca w porównaniu z chińską. Na chińskiej możemy bowiem znaleźć zdjęcia i opisy wielu posągów i zabytków, które się w Wuhouci znalazły.
Drugim wspaniałym miejscem jest oczywiście park, po którym się przyjemnie spaceruje nawet w deszczu.
Na trzecim miejscu postawiłabym krużganki, w których poustawiano posągi ważnych historycznych postaci z czasów Zhuge Lianga i Liu Beia. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu odkryłam wśród nich... Yunnańczyków :) Ale o tym kiedy indziej.