Historia, wiara i sztuka w jednym. Obojętnie, czy to Kaplica Sykstyńska, czy malunki rodem z Góry Kamiennego Skarbu - malowanie na ścianach, sufitach i skałach jako sposób na utrwalenie wiary "na zawsze" bardzo mi się podoba. W Yunnanie miejsc z takimi malowidłami jest całkiem sporo - głównie w rejonie Dali i Shaxi; większość źle zaopiekowana, wystawiona na działanie wiatru i deszczu, blaknąca nieubłaganie... Dopiero ostatnimi czasy zaczyna do tutejszych władz docierać, że warto o takie zabytki zadbać. Nie są bowiem tylko świadectwem religijności tutejszych ludzi, pięknie pokazują też tutejsze kanony estetyczne, zwyczaje itd.
Powyższe zdjęcia zrobiłam w Shaxi oraz na Górze Kamiennego Skarbu. Właśnie to ostatnie miejsce mnie zaskoczyło - słynie z rzeźbionych ołtarzy i nigdzie nie spotkałam się z sugestią, że znajdę tam również skalne "freski". Nie jest ich dużo, fakt. Ale... Dzięki nim mam wrażenie, że ludzie na całym świecie tak samo czczą swych bogów...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Shaxi 沙溪. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Shaxi 沙溪. Pokaż wszystkie posty
2016-08-02
2015-06-17
5 najpiękniejszych miejsc Yunnanu
Poniższy wpis powstał w ramach majowego projektu Klubu Polki na Obczyźnie.
Jak w ogóle można próbować wybrać najpiękniejsze miejsca, skoro Yunnan jest przepiękny w całości? W samym Kunmingu można się zakochać (czego jestem najlepszym dowodem), a przecież w porównaniu z resztą Kunming jest wyjątkowym brzydactwem.
W internecie roi się od różnych "top 10 attractions of Yunnan" i innych list z yunnańskimi must-see. Tą, którą właśnie zalinkowałam naprawdę z ręką na sercu mogę polecić. Yuanyang z tarasami ryżowymi, Kamienny Las, okolice Jeziora Erhai czy parki w Shangri-la - to wszystko jest piękne i bardzo dobrze opisane w internetach. Ale dziś, specjalnie dla Klubu Polki na Obczyźnie, pokażę Wam 5 miejsc, które na tych różnych listach pojawiają się rzadko albo wcale, a piękno ich mnie zaczarowało. Kolejność przypadkowa :)
1) Luoping
Luoping to "województwo" położone we wschodnim Yunnanie, na styku trzech prowincji: Yunnanu, Guizhou i Guangxi. Jest znany z pięknych widoków - Wodospady Dziewięciu Smoków,
Rzeka Duoyi
z pięknymi młynami wodnymi,
urocze pagórki Złotego Kogucika to tylko niektóre z pięknych miejsc. Miejsce jest znane również z lokalnych produktów - oleju rzepakowego, miodu, papierosów itd. Największą atrakcją turystyczną są pola rzepaku, kwitnącego w drugiej połowie marca. Luoping i okolice zmieniają się wtedy w "Morze Żółte", olśniewające kolorem i zapachem.
Miejsce słynie z rękodzieła oraz z kolorowego ryżu.
2) Jianshui
Urokliwe miasteczko w "województwie" Honghe, czarujące gości starą, dobrze zachowaną (bądź odrestaurowaną) architekturą, a także pięknymi okolicznościami przyrody. Domostwo klanu Zhu,
tamtejsza Świątynia Konfucjusza,Most Pary Smoków czy qingowska wioska Tuanshan położona tuż za miastem - to miejsca, w których można się zatracić na dobre.
W mieście warto spróbować lokalnych smakołyków - grillowanych robaków, pysznych słodyczy czy nietypowych warzyw. Jianshui słynie również z ceramiki, która będzie doskonałą pamiątką z podróży.
3) Shaxi
Shaxi to dziw na skalę światową: chińskie stare miasto, które, zamiast zostać zburzone i odbudowane w betonie, jak się dzieje z 99% chińskich "zabytków", jest poddawane wspaniałej, doskonale udokumentowanej renowacji. Były suszone cegły z drewnem? Są nadal. Były kamienie? Są i one. Była glina ze słomą? A jakże, teraz też jest. Brakujące kawałki drewna można uzupełnić świeżym drewnem, zamiast zalewać betonem. Da się! To dlatego spacer po tym drewniano-gliniano-słomiano-kamiennym miasteczku jest taki przyjemny: można dotknąć historii. Warto w Shaxi spędzić piątkowy poranek - piątek to dzień targowy i do miasteczka schodzą z okolicznych gór reprezentanci tutejszych grup etnicznych, odmiennych od etnicznych Chińczyków, z rękodziełem i przysmakami.
Tuż obok, w Górach Kamiennego Skarbu, znajdują się jedne z najsłynniejszych yunnańskich świątyń buddyjskich, z "ołtarzami" wyrzeźbionymi w skałach - z pewnością kompleks jest wart obejrzenia.
4) Fuxianhu
Czyli Jezioro Pieszczenia Nieśmiertelnych.
Wcale się nie dziwię, że Nieśmiertelni poddają się pieszczocie tego jeziora - jest przepiękne. Tuż koło miasta Yuxi, na południe od Kunmingu, 216.6 metrów kwadratowych powierzchni, drugie co do głębokości jezioro w Chinach - średnia głębokość 95.2 metry, w najgłębszym miejscu aż 158.9 metro=ów, a w dodatku woda pierwszej klasy czystości, nadaje się do picia i wszystko przez nią widać. Po prostu marzenie! W dodatku na dnie znaleziono... miasto, nazywane oczywiście chińską Atlantydą. Piękne widoki, wspaniałe miejsce odpoczynku, możliwość poszperania w historii regionu i najlepsze ryby w Yunnanie - czego chcieć więcej?
Można tu nabyć lotosową wersję kisielu, która może być wspaniałą przekąską i dobrym prezentem.
5) Jiuxiang
To urokliwe miejsce. Do tego stopnia urokliwe, że wylądowało na liście najważniejszych parków krajobrazowych w Chinach. Dlaczego? Yunnańskie zjawisko krasowe pokazuje tu, zgodnie z nazwą, całą krasę. Kompleks naszych jaskiń jest po pierwsze ogromny: znajduje się tu około setki jaskiń, przy czym niektóre biją na głowę nawet podziemny kościół w Wieliczce jeżeli chodzi o wielkość. Po drugie, znajdują się tu cudowne, podziemne krajobrazy - nie tylko nudne stalaktyty, stalagmity i stalagnaty, ale też jaskinie uformowane jak tarasowe pola ryżowe czy też naturalne skalne mosty.
Po trzecie, znajdują się tu skalne malowidła ludu Yi z III w.p.n.e., a do muzeum przyjaskinnego trafiają wciąż wydobywane zęby czy narzędzia paleolitycznych przodków. Doskonałe miejsce na jednodniową wycieczkę.
Jeśli więc los przygna Was kiedyś do Yunnanu, postarajcie się odwiedzić nie tylko "top miejsca" z zestawień biur turystycznych, ale i kilka mniej znanych miejsc - są tego warte.
Ten projekt jest dedykowany Stowarzyszeniu Piękne Anioły.
Jeżeli spodobał Ci się mój post, możesz wesprzeć Fundację dowolną kwotą. Więcej informacji na naszym blogu.
Jak w ogóle można próbować wybrać najpiękniejsze miejsca, skoro Yunnan jest przepiękny w całości? W samym Kunmingu można się zakochać (czego jestem najlepszym dowodem), a przecież w porównaniu z resztą Kunming jest wyjątkowym brzydactwem.
W internecie roi się od różnych "top 10 attractions of Yunnan" i innych list z yunnańskimi must-see. Tą, którą właśnie zalinkowałam naprawdę z ręką na sercu mogę polecić. Yuanyang z tarasami ryżowymi, Kamienny Las, okolice Jeziora Erhai czy parki w Shangri-la - to wszystko jest piękne i bardzo dobrze opisane w internetach. Ale dziś, specjalnie dla Klubu Polki na Obczyźnie, pokażę Wam 5 miejsc, które na tych różnych listach pojawiają się rzadko albo wcale, a piękno ich mnie zaczarowało. Kolejność przypadkowa :)
1) Luoping
Luoping to "województwo" położone we wschodnim Yunnanie, na styku trzech prowincji: Yunnanu, Guizhou i Guangxi. Jest znany z pięknych widoków - Wodospady Dziewięciu Smoków,
Rzeka Duoyi
z pięknymi młynami wodnymi,
urocze pagórki Złotego Kogucika to tylko niektóre z pięknych miejsc. Miejsce jest znane również z lokalnych produktów - oleju rzepakowego, miodu, papierosów itd. Największą atrakcją turystyczną są pola rzepaku, kwitnącego w drugiej połowie marca. Luoping i okolice zmieniają się wtedy w "Morze Żółte", olśniewające kolorem i zapachem.
Miejsce słynie z rękodzieła oraz z kolorowego ryżu.
2) Jianshui
Urokliwe miasteczko w "województwie" Honghe, czarujące gości starą, dobrze zachowaną (bądź odrestaurowaną) architekturą, a także pięknymi okolicznościami przyrody. Domostwo klanu Zhu,
tamtejsza Świątynia Konfucjusza,Most Pary Smoków czy qingowska wioska Tuanshan położona tuż za miastem - to miejsca, w których można się zatracić na dobre.
W mieście warto spróbować lokalnych smakołyków - grillowanych robaków, pysznych słodyczy czy nietypowych warzyw. Jianshui słynie również z ceramiki, która będzie doskonałą pamiątką z podróży.
3) Shaxi
Shaxi to dziw na skalę światową: chińskie stare miasto, które, zamiast zostać zburzone i odbudowane w betonie, jak się dzieje z 99% chińskich "zabytków", jest poddawane wspaniałej, doskonale udokumentowanej renowacji. Były suszone cegły z drewnem? Są nadal. Były kamienie? Są i one. Była glina ze słomą? A jakże, teraz też jest. Brakujące kawałki drewna można uzupełnić świeżym drewnem, zamiast zalewać betonem. Da się! To dlatego spacer po tym drewniano-gliniano-słomiano-kamiennym miasteczku jest taki przyjemny: można dotknąć historii. Warto w Shaxi spędzić piątkowy poranek - piątek to dzień targowy i do miasteczka schodzą z okolicznych gór reprezentanci tutejszych grup etnicznych, odmiennych od etnicznych Chińczyków, z rękodziełem i przysmakami.
Tuż obok, w Górach Kamiennego Skarbu, znajdują się jedne z najsłynniejszych yunnańskich świątyń buddyjskich, z "ołtarzami" wyrzeźbionymi w skałach - z pewnością kompleks jest wart obejrzenia.
4) Fuxianhu
Czyli Jezioro Pieszczenia Nieśmiertelnych.
Wcale się nie dziwię, że Nieśmiertelni poddają się pieszczocie tego jeziora - jest przepiękne. Tuż koło miasta Yuxi, na południe od Kunmingu, 216.6 metrów kwadratowych powierzchni, drugie co do głębokości jezioro w Chinach - średnia głębokość 95.2 metry, w najgłębszym miejscu aż 158.9 metro=ów, a w dodatku woda pierwszej klasy czystości, nadaje się do picia i wszystko przez nią widać. Po prostu marzenie! W dodatku na dnie znaleziono... miasto, nazywane oczywiście chińską Atlantydą. Piękne widoki, wspaniałe miejsce odpoczynku, możliwość poszperania w historii regionu i najlepsze ryby w Yunnanie - czego chcieć więcej?
Można tu nabyć lotosową wersję kisielu, która może być wspaniałą przekąską i dobrym prezentem.
5) Jiuxiang
To urokliwe miejsce. Do tego stopnia urokliwe, że wylądowało na liście najważniejszych parków krajobrazowych w Chinach. Dlaczego? Yunnańskie zjawisko krasowe pokazuje tu, zgodnie z nazwą, całą krasę. Kompleks naszych jaskiń jest po pierwsze ogromny: znajduje się tu około setki jaskiń, przy czym niektóre biją na głowę nawet podziemny kościół w Wieliczce jeżeli chodzi o wielkość. Po drugie, znajdują się tu cudowne, podziemne krajobrazy - nie tylko nudne stalaktyty, stalagmity i stalagnaty, ale też jaskinie uformowane jak tarasowe pola ryżowe czy też naturalne skalne mosty.
Po trzecie, znajdują się tu skalne malowidła ludu Yi z III w.p.n.e., a do muzeum przyjaskinnego trafiają wciąż wydobywane zęby czy narzędzia paleolitycznych przodków. Doskonałe miejsce na jednodniową wycieczkę.
Jeśli więc los przygna Was kiedyś do Yunnanu, postarajcie się odwiedzić nie tylko "top miejsca" z zestawień biur turystycznych, ale i kilka mniej znanych miejsc - są tego warte.
Ten projekt jest dedykowany Stowarzyszeniu Piękne Anioły.
Jeżeli spodobał Ci się mój post, możesz wesprzeć Fundację dowolną kwotą. Więcej informacji na naszym blogu.
2015-01-03
地参 ziemny żeńszeń
Pokochałam Shaxi z całego serca. Chcę tam wrócić na dłużej. Żeby zdążyć pochodzić po górach i wioskach, żeby zwiedzić porządnie kompleks świątyń Góry Kamiennego Skarbu, żeby przynajmniej parę razy w dzień targowy obkupić się pysznościami. Na przykład takimi, jak popularny w Dali i okolicach "ziemny żeńszeń". Naprawdę nazywa się karbieniec jasny (lycopus lucidus) i jest bliskim kuzynem karbieńca pospolitego, który nawet w Polsce jest znany jako bardzo zdrowe zioło. Szkopuł w tym, że w Polsce używa się zielska, a w Dali - kłączy.
Ponoć usprawniają obieg krwi i qi, wspomagają organizm kobiety w połogu, działają moczopędnie... Dla mnie jednak słodko-gorzkie kłącza są przede wszystkim pyszną przekąską. Z tego samego względu zakochał się w karbieńcu cesarz Kangxi, który ponoć w 1709 roku po raz pierwszy go spróbował i, zachwycony, nazwał "perełką wśród jarzyn". Jego zieleninę można podać w sałatce, usmażyć, albo ugotować w zupie, jednak najczęściej spożywa się nie to, co nad ziemią, a to, co spod niej - kłącza. Smażone, gotowane, w zalewie, kandyzowane - można je jeść na wiele sposobów. Często są dodawane do wzmacniających rosołków z kurczaka czy żeberek. Ja jednak ukochałam je sobie zrobione na wzór czipsów - usmażone w głębokim tłuszczu, leciutko posolone.
Składniki:
*garść kłączy karbieńca
*dużo oleju
*szczypta soli
Wykonanie:
1)Kłącza dokładnie umyć i wysuszyć.
2)Rozgrzać olej - musi go być dużo, bo kłącza będą w woku rosły.
3)Usmażyć na złoto - temperatura nie może być zbyt wysoka, bo jeśli zbrązowieją, zrobią się gorzkie.
4)odsączyć, posolić i zajadać.
Lepiej smażyć w małych porcjach, bo usmażony karbieniec nie znosi przechowywania - na drugi dzień zrobi się gumowaty, a tylko chrupki jest tak pyszny.
Ponoć usprawniają obieg krwi i qi, wspomagają organizm kobiety w połogu, działają moczopędnie... Dla mnie jednak słodko-gorzkie kłącza są przede wszystkim pyszną przekąską. Z tego samego względu zakochał się w karbieńcu cesarz Kangxi, który ponoć w 1709 roku po raz pierwszy go spróbował i, zachwycony, nazwał "perełką wśród jarzyn". Jego zieleninę można podać w sałatce, usmażyć, albo ugotować w zupie, jednak najczęściej spożywa się nie to, co nad ziemią, a to, co spod niej - kłącza. Smażone, gotowane, w zalewie, kandyzowane - można je jeść na wiele sposobów. Często są dodawane do wzmacniających rosołków z kurczaka czy żeberek. Ja jednak ukochałam je sobie zrobione na wzór czipsów - usmażone w głębokim tłuszczu, leciutko posolone.
Składniki:
*garść kłączy karbieńca
*dużo oleju
*szczypta soli
Wykonanie:
1)Kłącza dokładnie umyć i wysuszyć.
2)Rozgrzać olej - musi go być dużo, bo kłącza będą w woku rosły.
3)Usmażyć na złoto - temperatura nie może być zbyt wysoka, bo jeśli zbrązowieją, zrobią się gorzkie.
4)odsączyć, posolić i zajadać.
Lepiej smażyć w małych porcjach, bo usmażony karbieniec nie znosi przechowywania - na drugi dzień zrobi się gumowaty, a tylko chrupki jest tak pyszny.
2014-12-30
Jianchuańskie rzeźby w drewnie 剑川木雕
Będąc w Shaxi nie sposób nie natknąć się na piękne egzemplarze rzeźby w drewnie. Słynie z nich całe województwo Rzeki Mieczy (Jianchuan 剑川). Rejon ten zaczął słynąć z drewnianych rzeźb już w X wieku. To znaczy: zaczął słynąć wśród ludności chińskiej, która wtedy dopiero zaczęła się na większą skalę z Jianchuańczykami kontaktować. Oczywiście, Hanowie twierdzą, że całe piękno tych rzeźb wynikło z połączenia tradycji bajskiej i chińskiej, ale... wiecie, Bajowie mają na ten temat swoje zdanie.
Początkowo była to sztuka stricte użytkowa - produkowano na wielką skalę meble, przyrządy kuchenne itd. Później dopiero zaczęto upiększać drzwi i meble, a także tworzyć bibeloty. Sądzę, że nie od rzeczy było położenie Rzeki Mieczy i okolic na trasie Szlaku Końsko-Herbacianego. Zapewne kupowanie pamiątek z podróży nie jest wymysłem dzisiejszych czasów... Z czasem Jianchuan zaczęto zwać "ojczyzną stolarzy" i ludzie z dalekich stron przybywali, by oglądać wyrzeźbione ptaki, kwiaty, krajobrazy czy ludzkie portrety. Z czasem w rzeźby wkradły się i elementy chińskie - pismo czy charakterystyczne dla Hanów symbole - feniksy, smoki i inne znaki szczęścia. Najchętniej używane gatunki drewna to mahoń, południowoazjatycka brzoza i palisander, a cacuszka z nich wykonane potrafią być droższe nawet od uwielbianego tu marmuru. A już najwspanialszym dziełem świata są meble, w których w jianchuańską rzeźbioną oprawę wbudowano dalijski marmur...
Robi się tak stoły, krzesła, futryny, szafki, durnostoje typu akcesoria herbaciane czy kaligraficzne; prawdziwą pięknotką jest wykończone głowami smoka bajskie banjo - Trzystrunnik sanxian 三弦:
Powstają też całe serie płaskorzeźb przedstawiających legendy, bajskie i chińskie, z Nieśmiertelnymi czy bajskimi bohaterami.
Dzięki projektowi powolnej i sensownej odbudowy, przy odnawianiu starych, drewnianych budynków w Shaxi postanowiono skorzystać z umiejętności lokalnych artystów. Stąd w sercu Sideng tyle maleńkich warsztatów. Oczywiście, artyści nauczyli się już, że chińskim turystom łatwiej sprzedać wyrzeźbiony znak szczęścia niż jakiś oryginalny wzór bajski. Żywię jednak nadzieję, że uda im się zachować przy życiu tę sztukę i dawną estetykę - choćby po to, żeby można było pokazać wnukom, że i Bajowie mają z czego być dumni...
Początkowo była to sztuka stricte użytkowa - produkowano na wielką skalę meble, przyrządy kuchenne itd. Później dopiero zaczęto upiększać drzwi i meble, a także tworzyć bibeloty. Sądzę, że nie od rzeczy było położenie Rzeki Mieczy i okolic na trasie Szlaku Końsko-Herbacianego. Zapewne kupowanie pamiątek z podróży nie jest wymysłem dzisiejszych czasów... Z czasem Jianchuan zaczęto zwać "ojczyzną stolarzy" i ludzie z dalekich stron przybywali, by oglądać wyrzeźbione ptaki, kwiaty, krajobrazy czy ludzkie portrety. Z czasem w rzeźby wkradły się i elementy chińskie - pismo czy charakterystyczne dla Hanów symbole - feniksy, smoki i inne znaki szczęścia. Najchętniej używane gatunki drewna to mahoń, południowoazjatycka brzoza i palisander, a cacuszka z nich wykonane potrafią być droższe nawet od uwielbianego tu marmuru. A już najwspanialszym dziełem świata są meble, w których w jianchuańską rzeźbioną oprawę wbudowano dalijski marmur...
Robi się tak stoły, krzesła, futryny, szafki, durnostoje typu akcesoria herbaciane czy kaligraficzne; prawdziwą pięknotką jest wykończone głowami smoka bajskie banjo - Trzystrunnik sanxian 三弦:
Powstają też całe serie płaskorzeźb przedstawiających legendy, bajskie i chińskie, z Nieśmiertelnymi czy bajskimi bohaterami.
Dzięki projektowi powolnej i sensownej odbudowy, przy odnawianiu starych, drewnianych budynków w Shaxi postanowiono skorzystać z umiejętności lokalnych artystów. Stąd w sercu Sideng tyle maleńkich warsztatów. Oczywiście, artyści nauczyli się już, że chińskim turystom łatwiej sprzedać wyrzeźbiony znak szczęścia niż jakiś oryginalny wzór bajski. Żywię jednak nadzieję, że uda im się zachować przy życiu tę sztukę i dawną estetykę - choćby po to, żeby można było pokazać wnukom, że i Bajowie mają z czego być dumni...
2014-12-23
2014-12-19
Legenda o Górze Kamiennego Dzwonu 石钟山的传说
W Górach Kamiennego Skarbu, tuż za Świątynią Kamiennego Dzwonu znajduje się wielki głaz, kształtem przypominający dzwon - to właśnie od niego nazwę wzięła świątynia.
Nie wszyscy jednak wiedzą, że wieki temu to nie był kamień, a prawdziwy złoty dzwon, lśniący w promieniach słońca. Koło dzwonu rosła sobie sosna, licząca tysiąc lat albo i więcej. Z ukośnej sosnowej gałęzi zwisał złoty młot, który przy każdym silniejszym powiewie wiatru uderzał o bok złotego dzwonu, wydobywając słodkozłote brzmienie: ding, ding, ding... A była ta piękna muzyka donośna nad podziw, słyszalna na wiele mil - powiadają, że można było dzwon usłyszeć nawet nad Jeziorem Erhai! Muzyka ta zaś nie tylko była piękna i słodka, ale i miała magiczną moc: przynosiła ludziom radość, odwracając od nich nieszczęścia i klęski.
Tak było i roku owego: deszcze były obfite i wiatry umiarkowane; nie groziła wioskom ani powódź, ani susza. Minęło Święto Pochodni, sadzonki ryżu zieleniły się na polach, radując oczy ludu. Nawet plewienie daje radość, gdy widzisz, jak zdrowe rośliny nagradzają Twój trud, a Tobie pozostaje tylko w radości czekać zbiorów.
To miał być kolejny obfity w plony, bogaty rok. Pewnego dnia jednak wychynęło z ziemi robactwo, pożerające liście i łodygi. W ciągu jednej nocy szkodniki ogołociły wielkie pole ryżowe; zamiast zieleniejących zbóż można było ujrzeć tylko nagą ziemię. Wieśniacy, nie w ciemię bici, poszli w góry, powykopywali korzenie trujących roślin i ugotowali z nich zupę, której zadaniem było zniszczenie robali. A bo to pierwszy raz szkodniki wchodzą ludziom w paradę? Spryskanie wywarem pól powinno wytępić robactwo, tak przecież czyniono od wieków. Choć jednak receptura była dawno znana i zawsze skuteczna, tym razem wywar nie zdołał wytruć szkodników. Cóż począć? Przypomnieli sobie całe szczęście o złotym dzwonie, który miał ratować w nieszczęściu. I faktycznie: ledwo przebrzmiał pierwszy soczysty dźwięk, a już szkodniki nie mogły się ruszyć, sparaliżowane zdychały pokotem na ziemi.
Zanim jednak zdążyli nacieszyć się tym cudem, wydarzyło się następne nieszczęście. Okazało się, że szkodniki owe powstały z sierści dziewięciogłowego smoka. Gdy zdechły, smok odczuł to jak śmierć własnych mieszków włosowych i bolało go tak, że zaczął się wiercić. Wiercąc się zaczął kombinować, cóż to mogło go wyrwać z błogiej drzemki i w końcu wykoncypował, że to z pewnością sprawka złotego dzwonu. Zazgrzytał w złości zębiskami; najchętniej rozbiłby dzwon od razu w drobny mak, serce jego pełne było złości. Dajmy jednak spokój smoczemu sercu - o wiele groźniejsze są czarnoksięskie zaklęcia, mamrotane przezeń pod nosem. Dosiadłszy czarodziejskiego wiatru, napędzanego złością, w kilka chwil zjawił się u dzwonu. Blask od dzwonu bijący poraził smocze ślepia; wpół oślepiony smok rozwarł paszczę i wypuścił z trzewi smoczy ogień. Nie przewidział jednego: że lśniąca powierzchnia dzwonu odbije płomień i uderzy w niego samego, spalając jedwabistą sierść aż do skóry. Zaklął smok siarczyście i poszedł po rozum do głowy: przecież ma dziewięć łbów, dziewięć paszcz i tym samym dziewięć strumieni ognia! Zazwyczaj jeden wystarczał, by spalić góry w równiny, by spalić żelazo na popiół, skoro jednak trafiła kosa na kamień, trzeba spróbować ciężkiej amunicji. Smok zagrał va banque: zebrał wszystkie siły, rozwarł dziewięć paszcz, bluzgnął dziewięcioma smoczymi płomieniami. Tym razem dopiął swego: zniszczył dzwon. Złoto spłynęło, pozostawiając chropowaty, spękany kamień. Smok też poniósł uszczerbek na zdrowiu: jak sparaliżowany runął na ziemię, śmiertelnie zmęczony. Wtem ujrzał na sośnie nietknięty złoty młotek. Ostatkiem sił wyczarował magiczny topór, którym ściął gałąź przedwiecznej sosny i skradł złoty młoteczek. Odtąd nie było już dane ludziom usłyszeć słodkiego brzmienia złotego dzwonu. Słońce straciło blask, księżyc skryły czarne chmury, a zarazy i klęski żywiołowe na stałe zagościły w bajskich wioskach. Młodzi tracili ukochanych, starzy - dzieci i wnuki. Zboże wyschło na wiór a oczy smuciła wizja głodu.
U stóp Gór Kamiennego Dzwonu, na jednym z shaxijskich pagórków, mieszkała para zakochanych. Chłopiec był uzdolnionym kamieniarzem, o imieniu Kamienna Fala, niespotykanie silnym - jego młot, zdolny otworzyć górę, ważył dobre trzydzieści jinów*. Młotem tym mógł ciosać skalne stopnie długie na zhang**. Wyrzeźbione przezeń kamienne lwy były jak żywe; dumnie prężyły pierś w słońcu i zbierały się do ataku.
Smykałka do pracy z kamieniem nie był jedynym talentem Kamiennej Fali; był on też sławnym na wiele li*** muzykiem. Gdy przygrywał na trójstrunnej lutni, nawet chmury spływały z nieba, by go posłuchać. Gdy dziewczęta słuchały jego gry, zaczynało je swędzieć gardło: natychmiast poczynały do wtóru śpiewać. I choć wszystkie kamelie jednako pięknieją na zboczach gór, tylko jedna z urodą podbiła serce Kamiennej Fali, a zwała się ona Kasja. Na polu przodowała pracy, hafty jej nie miały sobie równych - niemal mogłeś poczuć zapach kwiatów, bałeś się, że ptaki zaraz odfruną. Najpiękniej zaś - śpiewała. Jej głos był dla uszu tym, czym dla spragnionego gardła woda z miodem - kwintesencją słodyczy. W te dni jednak dłoń Kamiennej Fali nie sięgała po trójstrunną lutnię, a i serce dziewczęcia zbyt smutnym było, by śpiewać słodkie pieśni. Jak tu się weselić, skoro na lud spadło tak wielkie nieszczęście? Oboje ze zmartwienia stracili apetyt, a nocami wiercili się w łożach, nie mogąc zasnąć - takie to były złe czasy.
Pewnego wieczoru, a było to pod koniec siódmego miesiąca księżycowego, przewracała się Kasja z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Gdy tylko przymykała oczy, widziała wychudłego ze zgryzoty ukochanego - Kamienna Fala głowił się nad znalezieniem sposobu na dziewięciogłowego smoka; na razie nic nie wymyślił, więc ze zmartwienia schudł straszliwie; bardziej przypominał kościotrupa niż żywego człowieka. Kiedy zapiał kogut, ujrzało zaspane dziewczę białobrodego staruszka o lasce, który powolutku dokuśtykał przed jej oblicze i z uśmiechem zagaił: "Dobre dziewczę, niech smutek zniknie z Twej twarzy. Zamartwianie się nie rozpędzi burzowych chmur, tylko radość może zwyciężyć tarapaty! Razem z Kamienną Falą zbierzcie tysiąc miłujących się wzajemnie par i dialogujcie miłośnie w pieśniach. Tak jak słońce ma moc roztopienia śniegu i lodu, tak Wasze pieśni mogą zwyciężyć złe moce!". Kasja chwyciła dłoń staruszka, już miała zarzucić go gradem pytań, gdy nagle błysnęło jasne światło i staruszek zniknął. Kasja otwarła szeroko oczy, w izdebce zaczęło właśnie świtać. Ach... A więc to był tylko sen... Kasja nie zdążyła nawet się umyć i uczesać, a już pędziła do Kamiennej Fali. Spotkali się w połowie drogi, bo on też właśnie do niej zmierzał - chciał jej opowiedzieć piękny sen, w którym wyśnił, jak pokonać magię złego smoka... Gdy okazało się, że wyśnili to samo, pełni radości zaczęli śpiewać. Śpiewając chodzili od wioski do wioski, opowiadając o śnie wszystkim, którzy chcieli słuchać i zbierając zakochane pary. Trzeciego dnia były już ich setki, śwarni chłopcy z trójstrunnymi lutniami i piękne dziewoje, wyśpiewujący ile sił w płucach u stóp Gór Kamiennego Skarbu. Nieopodal kamiennego już teraz dzwonu rozpalono ogniska; śpiewali dniami i nocami, w skwar i deszcz, śpiewali jakby nie było jutra. Pijani śpiewem nie przestraszyli się wielkiej wichury, która sprawiała, że koło uszu świstały im głazy. Kamienna Fala i Kasja śpiewali: Piach i skały nie przewrócą starej sosny, wielki wiatr nie skrzywdzi Góry, zróbmy ścianę z naszych ciał, by zatrzymać zły wiatr i śpiewajmy dalej!". Śpiewali, a tysiące głosów im odpowiadały echem, śpiewali, a tłem były im ptaki i szum traw, śpiewali tak, by przekrzyczeć zły wiatr.
Gdy pokonali magiczny wiatr, zawył smok: "uciekajcie, uciekajcie szybko, uciekajcie, bo inaczej wszystkich was liźnie mój smoczy płomień!". Oni jednak nadal śpiewali, śpiewali na przekór smokowi, bez bojaźni, bez trwogi. Smok zionął ogniem... pffff! Z dziewięciu pysków poszło tylko dziewięć smużek czarnego dymu, wzbudzających raczej politowanie. Cóż to? Co się stało? Czyżby smok stracił magię? Wtedy właśnie Kasja podała Kamiennej Fali młot. Chłopak włożył w uderzenie cały swój żal i całą siłę, celował w smoczy łeb. Smok nigdy jeszcze nie doświadczył takiego bólu - zawsze dotąd chroniła go magia - dlatego... uciekł. Zwiewał w podskokach, gdzie pieprz rośnie. Choć inni już zaczęli się cieszyć, Kasja i Kamienna Fala przysięgli, że nie spoczną, dopóki nie smoka nie dogonią, nie zabiją, a jego ciała nie pokawałkują na dziesięć tysięcy kawałków. Popędzili więc za smokiem, a za nimi reszta żądnych zemsty śmiałków. Smok wiedział, że się nie wywinie, więc skoczył do wnętrza góry. Kasja i Kamienna Fala złapali smoka w ostatniej chwili... i zapadli się razem z nim pod ziemię.
Wielki smutek zaległ nad doliną. Ludzie darli włosy z głów, bili się w piersi, a ich żałobne krzyki słychać było wiele li dalej. Dlaczego para bohaterów zginęła? Dlaczego zwycięstwo trzeba było okupić tak wielkim poświęceniem? I wtedy właśnie spłynęła z nieba barwna chmura, za którą pysznił się szmaragdowy smok. Na jego grzbiecie siedzieli właśnie oni: Kasja i Kamienna Fala. Machali do zgromadzonych, jakby chcieli powiedzieć: przyjaciele, nie bójcie się już, śpiewajcie i grajcie z radością. To nie tylko da nam ukojenie, ale i pomoże odtworzyć złoty dzwon i złoty młoteczek!".
Odtąd w każdą rocznicę śmierci młodych bohaterów spotykają się Bajowie u stóp Gór Kamiennego Skarbu, nie tylko po to, by ich upamiętnić, ale też dlatego, żeby spróbować odwrócić zły czar i przywołać dawną postać złotego dzwonu****.
Obiecałam legendę o powstaniu Festiwalu Pieśni, prawda? :) Bardzo podoba mi się legenda, w której muzyka może odwrócić zło. Gdybym do tej pory nie wiedziała, dlaczego nucę od rana do wieczora, to już bym wiedziała :)
*Jin - mniej więcej pół kilograma.
**Zhang - 3,3~3,5 metra.
***Li - około pół kilometra.
****Legendę opracowałam na podstawie przekazu zawartego w książeczce "Lśniąca Perła Szlaku Końsko-Herbacianego. Shaxi" (茶马古道上的明珠沙溪).
Nie wszyscy jednak wiedzą, że wieki temu to nie był kamień, a prawdziwy złoty dzwon, lśniący w promieniach słońca. Koło dzwonu rosła sobie sosna, licząca tysiąc lat albo i więcej. Z ukośnej sosnowej gałęzi zwisał złoty młot, który przy każdym silniejszym powiewie wiatru uderzał o bok złotego dzwonu, wydobywając słodkozłote brzmienie: ding, ding, ding... A była ta piękna muzyka donośna nad podziw, słyszalna na wiele mil - powiadają, że można było dzwon usłyszeć nawet nad Jeziorem Erhai! Muzyka ta zaś nie tylko była piękna i słodka, ale i miała magiczną moc: przynosiła ludziom radość, odwracając od nich nieszczęścia i klęski.
Tak było i roku owego: deszcze były obfite i wiatry umiarkowane; nie groziła wioskom ani powódź, ani susza. Minęło Święto Pochodni, sadzonki ryżu zieleniły się na polach, radując oczy ludu. Nawet plewienie daje radość, gdy widzisz, jak zdrowe rośliny nagradzają Twój trud, a Tobie pozostaje tylko w radości czekać zbiorów.
To miał być kolejny obfity w plony, bogaty rok. Pewnego dnia jednak wychynęło z ziemi robactwo, pożerające liście i łodygi. W ciągu jednej nocy szkodniki ogołociły wielkie pole ryżowe; zamiast zieleniejących zbóż można było ujrzeć tylko nagą ziemię. Wieśniacy, nie w ciemię bici, poszli w góry, powykopywali korzenie trujących roślin i ugotowali z nich zupę, której zadaniem było zniszczenie robali. A bo to pierwszy raz szkodniki wchodzą ludziom w paradę? Spryskanie wywarem pól powinno wytępić robactwo, tak przecież czyniono od wieków. Choć jednak receptura była dawno znana i zawsze skuteczna, tym razem wywar nie zdołał wytruć szkodników. Cóż począć? Przypomnieli sobie całe szczęście o złotym dzwonie, który miał ratować w nieszczęściu. I faktycznie: ledwo przebrzmiał pierwszy soczysty dźwięk, a już szkodniki nie mogły się ruszyć, sparaliżowane zdychały pokotem na ziemi.
Zanim jednak zdążyli nacieszyć się tym cudem, wydarzyło się następne nieszczęście. Okazało się, że szkodniki owe powstały z sierści dziewięciogłowego smoka. Gdy zdechły, smok odczuł to jak śmierć własnych mieszków włosowych i bolało go tak, że zaczął się wiercić. Wiercąc się zaczął kombinować, cóż to mogło go wyrwać z błogiej drzemki i w końcu wykoncypował, że to z pewnością sprawka złotego dzwonu. Zazgrzytał w złości zębiskami; najchętniej rozbiłby dzwon od razu w drobny mak, serce jego pełne było złości. Dajmy jednak spokój smoczemu sercu - o wiele groźniejsze są czarnoksięskie zaklęcia, mamrotane przezeń pod nosem. Dosiadłszy czarodziejskiego wiatru, napędzanego złością, w kilka chwil zjawił się u dzwonu. Blask od dzwonu bijący poraził smocze ślepia; wpół oślepiony smok rozwarł paszczę i wypuścił z trzewi smoczy ogień. Nie przewidział jednego: że lśniąca powierzchnia dzwonu odbije płomień i uderzy w niego samego, spalając jedwabistą sierść aż do skóry. Zaklął smok siarczyście i poszedł po rozum do głowy: przecież ma dziewięć łbów, dziewięć paszcz i tym samym dziewięć strumieni ognia! Zazwyczaj jeden wystarczał, by spalić góry w równiny, by spalić żelazo na popiół, skoro jednak trafiła kosa na kamień, trzeba spróbować ciężkiej amunicji. Smok zagrał va banque: zebrał wszystkie siły, rozwarł dziewięć paszcz, bluzgnął dziewięcioma smoczymi płomieniami. Tym razem dopiął swego: zniszczył dzwon. Złoto spłynęło, pozostawiając chropowaty, spękany kamień. Smok też poniósł uszczerbek na zdrowiu: jak sparaliżowany runął na ziemię, śmiertelnie zmęczony. Wtem ujrzał na sośnie nietknięty złoty młotek. Ostatkiem sił wyczarował magiczny topór, którym ściął gałąź przedwiecznej sosny i skradł złoty młoteczek. Odtąd nie było już dane ludziom usłyszeć słodkiego brzmienia złotego dzwonu. Słońce straciło blask, księżyc skryły czarne chmury, a zarazy i klęski żywiołowe na stałe zagościły w bajskich wioskach. Młodzi tracili ukochanych, starzy - dzieci i wnuki. Zboże wyschło na wiór a oczy smuciła wizja głodu.
U stóp Gór Kamiennego Dzwonu, na jednym z shaxijskich pagórków, mieszkała para zakochanych. Chłopiec był uzdolnionym kamieniarzem, o imieniu Kamienna Fala, niespotykanie silnym - jego młot, zdolny otworzyć górę, ważył dobre trzydzieści jinów*. Młotem tym mógł ciosać skalne stopnie długie na zhang**. Wyrzeźbione przezeń kamienne lwy były jak żywe; dumnie prężyły pierś w słońcu i zbierały się do ataku.
Smykałka do pracy z kamieniem nie był jedynym talentem Kamiennej Fali; był on też sławnym na wiele li*** muzykiem. Gdy przygrywał na trójstrunnej lutni, nawet chmury spływały z nieba, by go posłuchać. Gdy dziewczęta słuchały jego gry, zaczynało je swędzieć gardło: natychmiast poczynały do wtóru śpiewać. I choć wszystkie kamelie jednako pięknieją na zboczach gór, tylko jedna z urodą podbiła serce Kamiennej Fali, a zwała się ona Kasja. Na polu przodowała pracy, hafty jej nie miały sobie równych - niemal mogłeś poczuć zapach kwiatów, bałeś się, że ptaki zaraz odfruną. Najpiękniej zaś - śpiewała. Jej głos był dla uszu tym, czym dla spragnionego gardła woda z miodem - kwintesencją słodyczy. W te dni jednak dłoń Kamiennej Fali nie sięgała po trójstrunną lutnię, a i serce dziewczęcia zbyt smutnym było, by śpiewać słodkie pieśni. Jak tu się weselić, skoro na lud spadło tak wielkie nieszczęście? Oboje ze zmartwienia stracili apetyt, a nocami wiercili się w łożach, nie mogąc zasnąć - takie to były złe czasy.
Pewnego wieczoru, a było to pod koniec siódmego miesiąca księżycowego, przewracała się Kasja z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Gdy tylko przymykała oczy, widziała wychudłego ze zgryzoty ukochanego - Kamienna Fala głowił się nad znalezieniem sposobu na dziewięciogłowego smoka; na razie nic nie wymyślił, więc ze zmartwienia schudł straszliwie; bardziej przypominał kościotrupa niż żywego człowieka. Kiedy zapiał kogut, ujrzało zaspane dziewczę białobrodego staruszka o lasce, który powolutku dokuśtykał przed jej oblicze i z uśmiechem zagaił: "Dobre dziewczę, niech smutek zniknie z Twej twarzy. Zamartwianie się nie rozpędzi burzowych chmur, tylko radość może zwyciężyć tarapaty! Razem z Kamienną Falą zbierzcie tysiąc miłujących się wzajemnie par i dialogujcie miłośnie w pieśniach. Tak jak słońce ma moc roztopienia śniegu i lodu, tak Wasze pieśni mogą zwyciężyć złe moce!". Kasja chwyciła dłoń staruszka, już miała zarzucić go gradem pytań, gdy nagle błysnęło jasne światło i staruszek zniknął. Kasja otwarła szeroko oczy, w izdebce zaczęło właśnie świtać. Ach... A więc to był tylko sen... Kasja nie zdążyła nawet się umyć i uczesać, a już pędziła do Kamiennej Fali. Spotkali się w połowie drogi, bo on też właśnie do niej zmierzał - chciał jej opowiedzieć piękny sen, w którym wyśnił, jak pokonać magię złego smoka... Gdy okazało się, że wyśnili to samo, pełni radości zaczęli śpiewać. Śpiewając chodzili od wioski do wioski, opowiadając o śnie wszystkim, którzy chcieli słuchać i zbierając zakochane pary. Trzeciego dnia były już ich setki, śwarni chłopcy z trójstrunnymi lutniami i piękne dziewoje, wyśpiewujący ile sił w płucach u stóp Gór Kamiennego Skarbu. Nieopodal kamiennego już teraz dzwonu rozpalono ogniska; śpiewali dniami i nocami, w skwar i deszcz, śpiewali jakby nie było jutra. Pijani śpiewem nie przestraszyli się wielkiej wichury, która sprawiała, że koło uszu świstały im głazy. Kamienna Fala i Kasja śpiewali: Piach i skały nie przewrócą starej sosny, wielki wiatr nie skrzywdzi Góry, zróbmy ścianę z naszych ciał, by zatrzymać zły wiatr i śpiewajmy dalej!". Śpiewali, a tysiące głosów im odpowiadały echem, śpiewali, a tłem były im ptaki i szum traw, śpiewali tak, by przekrzyczeć zły wiatr.
Gdy pokonali magiczny wiatr, zawył smok: "uciekajcie, uciekajcie szybko, uciekajcie, bo inaczej wszystkich was liźnie mój smoczy płomień!". Oni jednak nadal śpiewali, śpiewali na przekór smokowi, bez bojaźni, bez trwogi. Smok zionął ogniem... pffff! Z dziewięciu pysków poszło tylko dziewięć smużek czarnego dymu, wzbudzających raczej politowanie. Cóż to? Co się stało? Czyżby smok stracił magię? Wtedy właśnie Kasja podała Kamiennej Fali młot. Chłopak włożył w uderzenie cały swój żal i całą siłę, celował w smoczy łeb. Smok nigdy jeszcze nie doświadczył takiego bólu - zawsze dotąd chroniła go magia - dlatego... uciekł. Zwiewał w podskokach, gdzie pieprz rośnie. Choć inni już zaczęli się cieszyć, Kasja i Kamienna Fala przysięgli, że nie spoczną, dopóki nie smoka nie dogonią, nie zabiją, a jego ciała nie pokawałkują na dziesięć tysięcy kawałków. Popędzili więc za smokiem, a za nimi reszta żądnych zemsty śmiałków. Smok wiedział, że się nie wywinie, więc skoczył do wnętrza góry. Kasja i Kamienna Fala złapali smoka w ostatniej chwili... i zapadli się razem z nim pod ziemię.
Wielki smutek zaległ nad doliną. Ludzie darli włosy z głów, bili się w piersi, a ich żałobne krzyki słychać było wiele li dalej. Dlaczego para bohaterów zginęła? Dlaczego zwycięstwo trzeba było okupić tak wielkim poświęceniem? I wtedy właśnie spłynęła z nieba barwna chmura, za którą pysznił się szmaragdowy smok. Na jego grzbiecie siedzieli właśnie oni: Kasja i Kamienna Fala. Machali do zgromadzonych, jakby chcieli powiedzieć: przyjaciele, nie bójcie się już, śpiewajcie i grajcie z radością. To nie tylko da nam ukojenie, ale i pomoże odtworzyć złoty dzwon i złoty młoteczek!".
Odtąd w każdą rocznicę śmierci młodych bohaterów spotykają się Bajowie u stóp Gór Kamiennego Skarbu, nie tylko po to, by ich upamiętnić, ale też dlatego, żeby spróbować odwrócić zły czar i przywołać dawną postać złotego dzwonu****.
Obiecałam legendę o powstaniu Festiwalu Pieśni, prawda? :) Bardzo podoba mi się legenda, w której muzyka może odwrócić zło. Gdybym do tej pory nie wiedziała, dlaczego nucę od rana do wieczora, to już bym wiedziała :)
*Jin - mniej więcej pół kilograma.
**Zhang - 3,3~3,5 metra.
***Li - około pół kilometra.
****Legendę opracowałam na podstawie przekazu zawartego w książeczce "Lśniąca Perła Szlaku Końsko-Herbacianego. Shaxi" (茶马古道上的明珠沙溪).
2014-12-15
石宝山 Góry Kamiennego Skarbu
Niedaleko Shaxi, powyżej pięknej doliny, jest pasmo górskie, które, ze względu na piękne ukształtowanie tamtejszych głazów, nazwano Górami Kamiennego Skarbu. Niektóre głazy przypominają żółwie skorupy, niektóre ułożone są na kształt śpiącego lwa, inne wyglądają jak zastygłe w bezruchu słonie czy małpy. Nie dziwota, że zachwycił się nimi najwspanialszy bodaj chiński geograf i podróżnik Xu Xiake, piszący z podziwem o "kamieniach, których powierzchnia przypomina smocze łuski". Będąc w Shaxi szkoda byłoby odpuścić przechadzkę po tych pięknie zalesionych terenach, dlatego wybrała się tam i moja Wycieczka.
Pierwszym łakomym kąskiem, jaki udało nam się tam upolować, były oczywiście słynne kamienne groty na Górze Kamiennego Dzwonu, położonej na południu Gór Kamiennego Skarbu. Dlaczego są takie słynne?
Po pierwsze: są stare. Wiadomo, że pierwsze rzeźbione wnęki powstały już za czasów Królestwa Nanzhao. Łącznie tych grot powstało 17, a wyrzeźbiono w nich 139 buddyjskich posągów. Mało tego. Jak wiadomo, w rejonie tym szczególnie popularny był bajski odłam buddyzmu wadżrajana - są więc te rzeźby ciekawym splotem tradycji bajskiej, ówczesnej chińskiej tradycji buddyjskiej i innych naleciałości. Tworzy to fascynującą i jedyną w swoim rodzaju mieszankę, która jest łakomym kąskiem dla historyków, religioznawców, historyków sztuki i etnografów, a przy okazji namacalnym dowodem na szeroko zakrojoną wymianę kulturalną nie tylko Bajów z Chińczykami, ale też z innymi krajami azjatyckimi. O tym, że płaskorzeźby w grotach są po prostu przepiękne, nie muszę nawet wspominać. Znaleźć wśród nich można bodhisattwów, monarchów, a nawet obcokrajowców (mnichów o wyraźnie niechińskich rysach twarzy). Poza tymi w sumie zwykłymi płaskorzeźbami, natrafiamy na dość wyraźny przejaw kultu kobiet - dzieło przedstawia dość realistycznie wyrzeźbioną waginę, wyniesioną na ołtarze. Dziś miejsce to jest traktowane jako jedno z najważniejszych źródeł wiedzy o kulturze państw Nanzhao i Dali. Choć pod względem wielkości obiektu i ilości artefaktów są uboższe, często porównuje się je do Jaskiń Dunhuang w Gansu*.
Najchętniej obfotografowałabym każdą rzeźbę z osobna po sto razy, zachwycając się szczególikami. Zachwycać się zachwycałam, ale przy wszystkich płaskorzeźbiach widniały zakazy fotografowania. Na pamiątkę cyknęłam więc dla siebie kilka fotek; wolałabym kupić album z dobrze zrobionymi zdjęciami, ale taki niestety nie istnieje - dlatego popełniłam parę zdjęć mimo zakazu. A potem powędrowaliśmy zobaczyć, jak świątynia prezentuje się z sąsiedniego zbocza. Zresztą - dużo by mówić, ale lepiej - zobaczcie sami:
Chętnie bym tam wróciła i się jeszcze trochę po tych górach poszlajała. Ech, za dużo tych miejsc, do których bym chciała wrócić...
*北有敦蝗,南有剑川 - na północy jest Dunhuang, a na południu Jianchuan. Jianchuan to nazwa "województwa", w którym znajduje się Shaxi.
Pierwszym łakomym kąskiem, jaki udało nam się tam upolować, były oczywiście słynne kamienne groty na Górze Kamiennego Dzwonu, położonej na południu Gór Kamiennego Skarbu. Dlaczego są takie słynne?
Po pierwsze: są stare. Wiadomo, że pierwsze rzeźbione wnęki powstały już za czasów Królestwa Nanzhao. Łącznie tych grot powstało 17, a wyrzeźbiono w nich 139 buddyjskich posągów. Mało tego. Jak wiadomo, w rejonie tym szczególnie popularny był bajski odłam buddyzmu wadżrajana - są więc te rzeźby ciekawym splotem tradycji bajskiej, ówczesnej chińskiej tradycji buddyjskiej i innych naleciałości. Tworzy to fascynującą i jedyną w swoim rodzaju mieszankę, która jest łakomym kąskiem dla historyków, religioznawców, historyków sztuki i etnografów, a przy okazji namacalnym dowodem na szeroko zakrojoną wymianę kulturalną nie tylko Bajów z Chińczykami, ale też z innymi krajami azjatyckimi. O tym, że płaskorzeźby w grotach są po prostu przepiękne, nie muszę nawet wspominać. Znaleźć wśród nich można bodhisattwów, monarchów, a nawet obcokrajowców (mnichów o wyraźnie niechińskich rysach twarzy). Poza tymi w sumie zwykłymi płaskorzeźbami, natrafiamy na dość wyraźny przejaw kultu kobiet - dzieło przedstawia dość realistycznie wyrzeźbioną waginę, wyniesioną na ołtarze. Dziś miejsce to jest traktowane jako jedno z najważniejszych źródeł wiedzy o kulturze państw Nanzhao i Dali. Choć pod względem wielkości obiektu i ilości artefaktów są uboższe, często porównuje się je do Jaskiń Dunhuang w Gansu*.
Najchętniej obfotografowałabym każdą rzeźbę z osobna po sto razy, zachwycając się szczególikami. Zachwycać się zachwycałam, ale przy wszystkich płaskorzeźbiach widniały zakazy fotografowania. Na pamiątkę cyknęłam więc dla siebie kilka fotek; wolałabym kupić album z dobrze zrobionymi zdjęciami, ale taki niestety nie istnieje - dlatego popełniłam parę zdjęć mimo zakazu. A potem powędrowaliśmy zobaczyć, jak świątynia prezentuje się z sąsiedniego zbocza. Zresztą - dużo by mówić, ale lepiej - zobaczcie sami:
Chętnie bym tam wróciła i się jeszcze trochę po tych górach poszlajała. Ech, za dużo tych miejsc, do których bym chciała wrócić...
*北有敦蝗,南有剑川 - na północy jest Dunhuang, a na południu Jianchuan. Jianchuan to nazwa "województwa", w którym znajduje się Shaxi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)