Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W 80 blogów dookoła świata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W 80 blogów dookoła świata. Pokaż wszystkie posty

2019-05-27

福林堂 Szczęśliwy Las

W tym miesiącu blogerzy językowi i kulturowi piszą o uznanych, starych markach "swoich" krajów. W to mi graj! Kocham miejsca, w których można dotknąć historii. A z tym konkretnym miejscem wiąże się dużo wspomnień. Niekoniecznie szczęśliwych... No ale o tym później.
Szczęśliwy Las 福林堂* to najstarsza działająca do dziś yunnańska apteka. Założył ją w 1857 roku Li Yuqing 李玉卿, który wraz z ojcem przybył do Yunnanu z Hubei. Jako, że mieli wiedzę medyczną na najwyższym poziomie, założyli aptekę w samym centrum Kunmingu - przy ulicy Okazałej 光華街. Początkowo zwała się ona Wyplatana Tacka 簸箕堂 i była maleńką kanciapą. Z przodu lekarz badał pacjentów, a z tyłu był składzik z ziołami. Dwaj medycy, biorąc za wzór Dong Fenga, słynnego doktora z Epoki Trzech Królestw, nie wymagali od biedaków zapłaty, prosząc tylko, by ozdrowieńcy sadzili drzewka morelowe za apteką - lżej chorzy po jednym drzewie, a ciężko chorzy po trzy. Z czasem powstał tam prawdziwy las, a ojciec i syn nazwali swą aptekę Szczęśliwym Lasem - bo też i każde drzewo z tego lasu oznaczało czyjeś szczęśliwe wyzdrowienie.
Kolejne pokolenia rodziny Li prowadziły aptekę, zyskując sławę nie tylko dlatego, że biednych leczyli za darmo, ale też dlatego, że można było polegać na ich uczciwości i skuteczności terapii. Apteka Szczęśliwy Las szybko się rozrosła; stała się jednym z najważniejszych punktów na mapie Starego Kunmingu. Za republiki była już największą apteką w mieście. Dziś rozrosła się do sieci prawie stu aptek, zatrudniających setki ludzi. Produkują własne ziołowe lekarstwa, ale przede wszystkim - specjalizują się w tradycyjnym podejściu do pacjentów. To znaczy: w drzwiach apteki wita Was doktor medycyjny chińskiej, który za drobną opłatą może cię zbadać: zmierzy pulsy, obejrzy język, zapyta o stolec, zajrzy do gardła itd., a potem wypisze receptę. Składniki to w większości zioła, ale zdarzają się też produkty odzwierzęce, więc wegetarianom radziłabym uważać. Z taką receptą idzie się wgłąb apteki, gdzie w tradycyjnych szafkach czekają składniki, które aptekarz sprawnie odważy tradycyjną wagą - bezmianem i zapakuje je w szary papier. I wtedy mamy dwa wyjścia: albo bierzemy pakę do domu, by samemu sobie uwarzyć lekarstwo, albo prosimy, by nam je zrobiono na miejscu. Osobiście prawie zawsze proszę o tę drugą opcję, ponieważ jeśli sama gotuję, to zapach chińskich ziółek unosi się w mojej kuchni przez następny tydzień - a nie jest to przyjemny aromat. Smak zresztą też jest ohydny, ale - ze wszystkich drobnych chorób leczę Tajfuniątko i siebie właśnie w ten sposób.
Jak już wspominałam, składnikami leków są głównie zioła. Część jest dostępna tylko na receptę, ale część sprowadzają w wielkich ilościach z rozmaitych miejsc i sprzedają pod własnym szyldem, który jest gwarancją jakości. Wiciokrzew i lukrecja chińska na kaszelek? Żeńszeń na osłabienie? Gorzkie migdały? Wszystko znajdziesz właśnie tutaj.
Kiedy idę się leczyć, zazwyczaj wybieram któryś z nowszych oddziałów Szczęśliwego Lasu. Zazwyczaj jest tam po prostu mniej tłoczno. Kiedy jednak spaceruję uliczkami dawnego Kunmingu, chętnie zachodzę do najstarszej siedziby - powoli odnawiany budynek apteczny przy ulicy Okazałej nadal istnieje! Można tam pójść do lekarza (lekarze świetni!), pooglądać zioła i rozmarzyć się - bo to jedno z nielicznych miejsc w Kunmingu, w których czas się zatrzymał. Jedyny smuteczek to ten, że po dawnym morelowym Szczęśliwym Lesie nie pozostał nawet najmniejszy ślad...
*Nazwę przetłumaczyłam dosłownie, pomijając tylko tang 堂 - sala. Ten znak jest popularnym zakończeniem nazw aptek i szpitali tradycyjnej medycyny chińskiej.

Poniżej znajdują się linki do wpisów innych blogerów, biorących udział w naszej akcji:
FRANCJA: FRANG - CITROËN to nie tylko francuskie samochody; Zabierz Swego Lwa - Fleur de Lis
JAPONIA: japonia-info-pl - Japońskie marki i ich nazwy
KIRGISTAN: Kirgiski.pl - Szoro, czyli co jeszcze pije się w Kirgistanie
NIEMCY: Niemiecki w Domu - Znane niemieckie marki
TURCJA: Turcja okiem nieobiektywnym - Szklane imperium
WŁOCHY: Po Prostu Włoski - Tradycyjne włoskie marki i firmy

2019-04-25

华亭寺 Świątynia Huating


Dzisiejszy wpis jest częścią akcji W 80 blogów dookoła świata. Tym razem blogerzy kulturowi i językowi mieli napisać o jakimś słynnym zabytku albo o słynnych ruinach. Świątynia Huating, temat mojego dzisiejszego wpisu, wiele razy była ruinami, a obecnie jest zabytkiem, więc doskonale pasuje do profilu wpisu.
Przy okazji ostatniej wycieczki w Góry Zachodnie odwiedziliśmy, jak zawsze, Świątynię Huating. Położona jest ona na zboczu Huating - nazwa świątyni wzięła się właśnie od nazwy miejsca, choć nie była to pierwsza nazwa nadana tej świątyni. Piękna okolica: bambusy i sosny chroniące przed słońcem, a wśród nich - bogato zdobione budynki świątynne z charakterystycznymi czerwonymi ścianami. Za chwilę opowiem jej historię, ale najpierw - pasjonujący kawałek dziejów Yunnanu i rodów grupy etnicznej Bai, dziś uznawanej za "chińską mniejszość etniczną", a dawniej - głównych mieszkańców i arystokrację regionu Dali.
Nazwa Góry Huating utrwaliła się już za czasów Królestwa Dali - pamiętajmy bowiem, że wtedy Yunnan nie należał jeszcze do Chin. Historia miejsca jest szalenie ciekawa. Wyobraźcie sobie, że to miejsce w 1063 roku markiz Shanchanu (to dawna nazwa Kunmingu), Gao Zhisheng, wybrał sobie na... domek w górach. Jeden z jego potomków nazwał górę Huating; cała rodzina Gao uważała to miejsce za doskonały punkt wycieczkowo-piknikowy.
Gao Zhisheng to ciekawa postać. Urodził się w pierwszej połowie XI wieku w Górach Błękitnych koło Dali. Rok 1063 to rok, gdy udało mu się zdusić powstanie Yang Yunxiana. Ówczesny, jedenasty król Królestwa Dali - Duan Silian - bardzo serdecznie za to podziękował, oddając mu we władanie spory kawałek ziemi i ludzi na niej żyjących - i to z prawem dziedziczenia. Wkrótce potem Gao został wyniesiony do godności markiza Shanchanu. Wkrótce sprawy się jednak pokomplikowały - w 1080 roku wybuchło następne powstanie, wzniecone przez Yang Yizhena, któremu udało się załatwić dwunastego króla Dali, Duana Lianyi. Oczywiście natychmiast sam się ogłosił cesarzem. Wtedy Gao Zhisheng wysłał syna, Gao Shengtai, by ten zrobił porządek. I zrobił: przywrócił tron rodzinie Duan, osadzając na tronie bratanka poprzedniego króla, Duana Shouhui. Okazało się jednak, że fatalnie wybrali, dlatego ściągnęli go z tronu i obsadzili na stanowisku Duana Zhengminga. Ten mianował Gao Shengtaia najwyższym urzędnikiem - nazwijmy to stanowisko premierem - i wszystko byłoby w porządku, ale apetyt Gaoshengtaia rósł w miarę jedzenia, dlatego w 1094 roku stwierdził on, że z Duana Zhengminga taki król, jak z koziej d... trąbka i on sam się na tym stanowisku sprawdzi zdecydowanie lepiej. Na wszelki wypadek zmienił nazwę państwa z "Królestwa Dali" na "Królestwo Dazhong" (pewnie żeby uniknąć porównań) i byłby sobie tak rządził do końca świata, gdyby nie to, że dwa lata później zapadł na śmiertelną chorobę. Widać sumienie go wówczas ruszyło, bo kazał synowi przekazać tron znów w ręce rodu Duan. Duan Zhengchun, młodszy brat Duana Zhengminga, został nowym władcą Królestwa Dali (nowa nazwa się nie obroniła). Co ciekawe, nowy władca, zamiast wyrżnąć całą rodzinę Gao na pniu, nadal pozwolił im zajmować wysokie stanowiska. Bał się? A może doceniał fakt, że w pokojowy sposób przekazali mu władzę?... Tamte czasy bardzo pobudzają wyobraźnię. Nic dziwnego, że słynny powieściopisarz Jin Yong wybrał je sobie na tło powieści "Półbogowie i półdemony" (天龍八部), która z kolei była ekranizowana ładnych parę razy - a w Górach Błękitnych pozostawiono nawet dekoracje, do których pielgrzymują fani kina tego typu.
Wróćmy jednak do naszej świątyni. Budowę rozpoczęto za mongolskiej dynastii Yuan - bo to właśnie ona podbiła Yunnan "dla Chin". W 1320 roku stary mnich Xuan Feng zbudował tu sobie szałas z trawy, by praktykować buddyzm w odosobnieniu. Swoją drogą, ten mnich to też był aparat. Wywodził się z królestwa Chu (dzisiejsze tereny Hunan i Hubei), ale już jego dziad dostał ciepłą posadkę urzędniczą w południowym Yunnanie. On sam był spełnieniem proroczych a wspaniałych snów matki: od dziecka był niespodziewanie inteligentny i mądry, jako dwunastolatek znał na wyrywki wszystkie dzieła konfucjańskie, jako czternastolatek odrzucił z obrzydzeniem życie doczesne i, mając w małym palcu buddyjskie sutry, poszedł na mnicha. Ponoć oświecenie osiągnął po siedmiodniowej medytacji na brzegu lasu, okraszonej świergotem i gruchaniem srok i gołębic. Później pojechał na wschód, zdobyć kopie pism buddyjskich, z których nauczał, gdy już wrócił do Kunmingu i zamieszkał w swojej chatynce. Dożył sędziwego wieku (84 lata); był sławny na całe Chiny.
W 1323 roku dzięki datkom wybudowano Wielką Jasną Świątynię 大光明殿, która dała schronienie tuzinowi Bodhisattwów i Buddzie. Następnie Xuan Feng zdobył środki na wybudowanie bramy, zadaszonych korytarzy i niewielkich pomieszczeń. Świątynia zaczęła się więc rozrastać. Nazywano ją wówczas Świątynią Yuanjue 圆觉寺. W 1339 roku udał się na kolejną pielgrzymkę na wschód, by wybłagać cały buddyjski kanon. 1465 skrzynek z całością umieszczono w Sali Wielu Skarbów 多宝殿. W późniejszych latach, w zależności od nastrojów religijnych, świątynia wielokrotnie dziczała i pustoszała, a następnie była odbudowywana, czasem przez mnichów, czasem przez bogaczy, a czasem nawet przez cesarskich eunuchów. Za cesarza Zhu Qizhena świątynia została przemianowana na Świątynię Huating.
Pod koniec panowania dynastii Ming świątynię mocno zniszczyły działania wojenne. Za to za cesarza Kangxi, w 1687 roku, xunfu Wang Jiwen ją odbudował. Ponowne mocne zniszczenie zawdzięcza muzułmanom, którzy podpalili ją w czasie jednego z powstań, w 1857 roku. Gdy za cesarza Guangxu (w 1883) ją znów odbudowano, straciła pierwotny kształt i rozmach; o niektórych pawilonach czy salach można było co najwyżej poczytać w dziełach historycznych.
Za początków Republiki Świątynia Huating zarosła zielskiem i grasowały po niej dzikie zwierzęta. Dopiero w 1920 roku mój ulubiony Tang Jiyao, najlepszy watażka Yunnanu, poprosił Xu Yuna, jednego z najsławniejszych chińskich mnichów, by ten poprowadził wielką ceremonię buddyjską i wymodlił obronę i spokój kraju oraz zdrowaśkę recytację dla zmarłych żołnierzy. Po tej ceremonii Tang Jiyao poprosił Xu Yuna, by ten zajął się odbudową świątyni - a sam dostarczył środków finansowych. Odbudowa trwała sześć lat i gdy się skończyła, przepych świątyni sprawiał, że niejednemu oko zbielało. Na stałe mieszka tu ponad pięćdziesięciu mnichów. Bez specjalnego ścisku, tyle Wam powiem...










za niewielką opłatą można zadzwonić w dzwon na szczęście.






















Świątynia jest otwarta codziennie w godzinach 8.30-17.00, więc jeśli idziecie na całodzienną wycieczkę w góry, pamiętajcie, by odpowiednio wcześnie zacząć schodzić.
A na deser, specjalnie dla Was - serial na podstawie powieści Jin Yonga i to z angielskimi napisami!

Poniżej znajdziecie wpisy innych blogerów biorących udział w akcji:
Finlandia: Finolubna - Trzy ciekawe zamki w Finlandii
Gruzja: Gruzja okiem nieobiektywnym - Ruiny z widokiem na Abchazję
Japonia: japonia-info.pl - Rashōmon - brama duchów
Kirgistan: Kirgiski.pl - Osz - Turkijska Stolica Kultury i jej zabytki
Szwecja: Szwecjoblog - Z książką zamiast przewodnika: Arn, templariusze i ruiny
Turcja: Turcja okiem nieobiektywnym - Uçhisar, czyli Trzy Twierdze; Enesaj.pl - Rok Göbekli Tepe

2019-03-25

Język chiński w Tajlandii

Dzisiejszy wpis to część projektu W 80 blogów dookoła świata. Na pewno się stęskniliście - kilka miesięcy blogerzy językowi i kulturowi wahali się, czy mamy jeszcze czas i pomysły. Okazało się jednak, że mamy pomysły, a czas też chyba się znajdzie, więc próbujemy znów podołać zadaniu. Tym razem piszemy o językach w diasporach i o innych jego zmianach. Ja na tapetę wzięłam temat, którego nie dam rady wyczerpać, ani nawet się weń wgryźć tak naprawdę porządnie, ale uważam, że i tak warto spróbować o nim coś opowiedzieć. Podczas wycieczek do Tajlandii zawsze tak samo mnie fascynuje obecność chińskiego jako bardzo rzucającego się w oczy i w uszy języka Tajlandii. Skąd się jednak ten chiński tam wziął?

Chińczycy w Tajlandii, czyli obywatele tajscy chińskiego pochodzenia, to według oficjalnych statystyk około 6 milionów osób (nieoficjalnie około 10 milionów), czyli kilkanaście procent obywateli tajskich. Dla porównania: w Polsce podczas spisu powszechnego ponad 97% ludzi zadeklarowało się jako Polacy, a najliczniejsza mniejszość narodowa (Ślązacy) liczy mniej niż milion osób. Czyli nawet biorąc pod uwagę fakt, że mamy prawie dwa razy mniej ludności, jesteśmy dużo bardziej jednorodni.
Mamy więc chińską diasporę w Tajlandii. Uchodzi ona za jedną z największych na świecie. Ponad połowa tej diaspory wywodzi się z jednego maleńkiego regionu Chin - Chaozhou w prowincji Guangdong. Region ten ma swój specyficzny dialekt teochew, który został zaimportowany do Tajlandii. Inne grupy Chińczyków w Tajlandii to przede wszystkim potomkowie imigrantów grupy Hakka (16%) i imigrantów z Hajnanu (11%). Na przestrzeni ostatnich dwustu lat Chińczycy przeniknęli do bodaj wszystkich warstw tajskiego społeczeństwa; nawet tajska rodzina królewska jest częściowo pochodzenia chińskiego. W związku z bardzo silną taizacją*, większość Chińczyków, którzy mieszkają na stałe w Tajlandii, dobrze włada językiem tajskim; języki chińskie są dla nich "językiem domowym". Bardzo częste są chińsko-tajskie małżeństwa, dzięki czemu Chińczycy się szybko i dość bezboleśnie asymilują; często potomkowie, mimo oczywistego mieszanego pochodzenia, sami siebie identyfikują jako Tajów, nie Chińczyków - jest to ich wybór; nikt nie nakazuje im być Tajami, ale oni się z Tajlandią identyfikują dużo bardziej niż z krajem przodków. Tajski lingwista Theraphan Luangthongkum ocenia, że gdyby wziąć pod uwagę wszystkie osoby z domieszką chińskiej krwi, bez względu na ich własne poczucie przynależności (bądź jego brak), liczba ludności "chińskiej" wzrosłaby nawet do 40% tajskiego społeczeństwa.
Asymilacja Chińczyków dotyczy nie tylko języka i zwyczajów, ale i na przykład religii: taoizm i buddyzm mahajana przeszły w ciekawą mieszankę opartą na tajskim buddyzmie therawada, ale obfitującą w chiński folklor religijny, pojedyncze zwyczaje taoistyczne, a nawet święta związane z chińskim tradycyjnym kalendarzem. Obchodzą sobie na przykład nadal chiński Nowy Rok - który odbywa się w zupełnie innym terminie niż tajski, a i obchody są kompletnie inne. Bodaj jedyną niesynkretyczną grupą religijną chińskiego pochodzenia są oczywiście muzułmanie, którzy wywodzą się głównie z yunnańskich Hui, a żyją głównie na północy Tajlandii (okolice Chiang Mai). Inny aspekt asymilacji to zmiana nazwisk z chińskich na tajskie. Jest to zmiana konieczna, by dostać tajskie obywatelstwo. Można więc powiedzieć, że jeśli trafiamy na tajskiego Chińczyka, który ma zwykłe chińskie nazwisko, to znaczy, że albo niedawno tu przyjechał, albo że nie ma i nie zamierza mieć tajskiego obywatelstwa. Nazwiska tajskich Chińczyków łatwo poznać, ponieważ często zawierają cząstki związane z chińskim mianem - np. Lim w nazwisku Limthongkul to nasze swojskie 林, wymawiane po hajnańsku. Innym sposobem było dodawanie przed tajską transkrypcją chińskiego nazwiska przedrostka Sae-, np. Saechio to tak naprawdę "nazwisko Chio", przy czym samo Chio jest tajską transkrypcją nazwiska 周.
Największa jest chińska diaspora w Bangkoku, Chiang Rai i... na wyspie Phuket. Phuket jest ponoć pierwszym miejscem w Tajlandii, do którego dotarli Chińczycy. Długą historię bytowania Chińczyków w tych miejscach łatwo poznać po architekturze, obfitującej w chińskie elementy. Zresztą, wpływy chińskie łatwo zauważyć nie tylko w architekturze. Chińczycy bardzo wpływali - i nadal wpływają - na tajską gospodarkę; ich smykałka do biznesu sprawiła, że obecnie są ważną grupą napędzającą tajską ekonomię. Na pierwszy rzut oka widać przede wszystkim restauracje oraz firmy importowe, ale jeśli poszukać głębiej, okazuje się, że znajdziemy Chińczyków prowadzących również salony tajskiego masażu, apteki czy zakłady krawieckie. Widać ich również w tajskiej polityce - większość osób zasiadających w tajskim parlamencie ma przynajmniej domieszkę chińskiej krwi. Jest to jeden ze skutków wyjątkowo mądrego traktowania chińskich imigrantów w przeszłości (i nadal): od XVII wieku co bogatsi i sensowniejsi chińscy kupcy byli włączani w grono szlachty. Tak, tak. My wtedy łaskawie pozwalaliśmy Żydom mieszkać po drugiej stronie rzeki...
Wszystko zaczęło się od przyjazdu chińskich kupców nie później niż w XIII wieku; na początku XVII wieku ówczesny król bardzo interesował się obcokrajowcami, a dokładniej: jak wykorzystać obcokrajowców do wzbogacenia własnego kraju oraz do jego ochrony. W wielkiej liczbie pojawiali się więc zagraniczni kupcy oraz zaciężni żołnierze. A potem było jeszcze lepiej - królem został Taksin, syn chińskiego imigranta - zachęcał on Chińczyków do przybywania, tak w celach handlowych, jak i po prostu po to, żeby się osiedlali. Pod koniec panowania Mandżurów w Chinach podatki były tak wysokie, a warunki życia tak kiepskie, że ogromne ilości Chińczyków przyjeżdżały do Tajlandii za ryżem. Co najlepsze - przyjeżdżali prawie wyłącznie nieżonaci mężczyźni, którzy oczywiście zaczęli się wiązać z Tajkami i płodzić mieszane dzieci. Dopiero na początku XX wieku do Tajlandii zaczęły przybywać również Chinki.
Z drugiej strony zaczęli do Tajlandii przybywać również Chińczycy, którzy krajowi raczej szkodzili niż pomagali. Mowa tu o yunnańskich bandytach, którzy regularnie napadali na słabą wówczas Tajlandię, która miała wówczas wystarczająco dużo problemów z białymi kolonizatorami. To spowodowało nastroje mocno antychińskie. Jednocześnie, ponieważ handel - główne zajęcie chińskich imigrantów - wpadł po części w szpony kolonizatorów, Chińczycy zaczęli handlować opium a także ściągać podatki, co jeszcze bardziej nastawiało Tajów przeciw Chińczykom.
Na przełomie XIX i XX wieku tysiące Chińczyków przybyło do Tajlandii drogą lądową; osiedlili się głównie na wybrzeżu oraz w Bangkoku. Bardzo wielka ich liczba przybyła z... Yunnanu. Przybyli w trzech partiach: około jedna trzecia to muzułmanie, szukający w Birmie i Tajlandii schronienia po muzułmańskich rebeliach. Druga partia to ci Chińczycy od narkotyków, którzy osiedlili się głównie w Złotym Trójkącie, z najsłynniejszym, Ma Hseuh-fu, na czele. Trzecia część to republikanie, którzy zwiali do Tajlandii po dojściu Mao Zedonga do władzy. Byli to głównie pracowici rzemieślnicy, drobni przedsiębiorcy itd.: kowale, budowniczy kolei, rikszarze, rzeźnicy itd. Przywozili z sobą idee, które niekoniecznie podobały się tajskiemu królowi - stąd wielka kontrola nad chińskimi szkołami i wydawanymi przez Chińczyków pismami. M.in. edukacja musiała się odbywać po tajsku i wszyscy nauczyciele musieli zdać egzamin z języka tajskiego. Niechęć do przybyszów raczej się nasilała niż blakła - pewnie stąd faszystowskie pomysły tajskiego premiera Plaeka Pibulsongkrama, który, choć sam był chińskiego pochodzenia, porównywał Chińczyków w Tajlandii do Żydów w Niemczech i pewnie chętnie rozwiązałby "kwestię chińską"... W miarę, jak pogarszała się sytuacja osób, które przyznawały się otwarcie do chińskiego pochodzenia (wykluczenie z handlu ryżem, benzyną czy tytoniem, nowe podatki i środki kontroli etc.), coraz więcej osób ubiegała się o tajskie obywatelstwo, rezygnując z chińskiego. W latach '70 XX wieku ponad 90% Chińczyków urodzonych w Tajlandii wyrzekło się chińskiego obywatelstwa i przyjęło tajskie. Dziś prawie wszyscy Tajowie pochodzenia chińskiego uważają tajski za swój ojczysty język.
Języki chińskich imigrantów odcisnęły jednak na języku tajskim piętno w postaci rozmaitych słów (na dole posta znajdziecie linki do dwóch anglojęzycznych artykułów na ten temat). Poza tym - w miastach, w których żyje chińska diaspora, często zdarzają się dwujęzyczne witryny sklepowe; język chiński jest obecny, mimo że tutejsi Chińczycy uważają się za Tajów. Co ciekawe, choć Tajowie chińskiego pochodzenia prawie w ogóle nie pochodzą z rejonów, w których obowiązuje mandaryński, dziś te rodziny wysyłają swe dzieci do Chin czy na Tajwan właśnie po to, żeby nauczyły się mandaryńskiego. Pragmatyzm Chińczyków: nie jest to język ich przodków, ale uważają, że jest językiem tak przydatnym, że dzieci powinny się go uczyć - może tylko pomóc w zrobieniu kariery i kontaktach handlowych. Jest też wielkie zapotrzebowanie na nauczycieli chińskiego w samej Tajlandii - dlatego chińscy studenci studiów nauczycielskich często jeżdżą na praktyki do małych tajskich miasteczek, by o nieludzkich porach uczyć dzieci mandaryńskiego. Dlaczego o nieludzkich? Wprawdzie chiński jest nauczany w szkołach, ale zazwyczaj jako przedmiot nieobowiązkowy, którego lekcje odbywają się na przykład o siódmej czy szóstej rano, jeszcze przed całą resztą zajęć. Chiński przydaje się w miejscach atrakcyjnych turystycznie, ponieważ Tajlandia jest jednym z najukochańszych wakacyjnych miejsc milionów Chińczyków. Zresztą, sam pomysł uczenia się chińskiego nie jest w Tajlandii tak ekscentryczny jak choćby w Polsce: w tajskich radiach można często usłyszeć chińskie piosenki, na tajskie ekrany trafiają chińskie produkcje. Język chiński jest w Tajlandii po prostu obecny, według mnie nawet dużo bardziej niż angielski - który oczywiście też się przebił, jako język ważny w turystyce. Szkoły chińskiego wyrastają jak grzyby po deszczu i z roku na rok przyjmują więcej uczniów. A ponieważ Tajlandię odwiedzają ponad dwa miliony Chińczyków rocznie, to wszędzie zaczęły pojawiać się sklepy czy restauracje opatrzone chińskimi znakami. Dlatego dla mnie, jako dla osoby nie znającej tajskiego, dużym uproszczeniem podczas wizyt w Bangkoku są właśnie chińskie napisy. Inna rzecz, że tak samo, jak opisy angielskie, często są one mało zrozumiałe lub nawet błędne. Poniżej mały zbiór bangkockiej "chińszczyzny", która sama w oczy lezie, nie trzeba się nawet starać, żeby znaleźć:
wielojęzycznie podpisany kokos
sklep z ciuchami z chińskimi napisami na tajskim targowisku
...i dwujęzyczna nazwa tego sklepu
po chińsku nazwa tego dania tak samo nie ma sensu, jak po angielsku :)
ciekawe, czy w tym domu faktycznie ktoś wyznaje taoizm :)
Również wycieczkowe trasy bangkockimi kanałami są dobrze opisane po chińsku.
To wygląda na opis starej firmy - napisy jeszcze tradycyjnie od prawej do lewej.
reklama chińskich plastrów przeciwbólowych "dzień dobry, śnie!"
stara chińsko-tajska apteka. Znów napisy od prawej i tradycyjne znaki.
Za nieładnym blaszanym płotem kryje się stary chiński cmentarz.
Przy chińskich restauracjach i innych chińskich "biznesach" obowiązkowe czerwone latarnie.
Nie ma to jak na dachu wieżowca strzelić sobie chiński pawilon. Od razu wiadomo, że to biurowiec Chińczyków.
Kolejna apteka.
Trafiłam też na cały kwartał starych chińskich domostw niedaleko pewnego kanału. Na wszystkich poza tajskim adresem są też informacje po chińsku o tym, kto tam mieszka.
Ostatnie zdjęcie to świadectwo tego, że tajski chiński to nie zawsze prawdziwy chiński chiński. Na tym straganie jest otóż sprzedawana słynna tajska sałatka z zielonej papai, som tam. Na użytek większości turystów stragan opisano również po angielsku: "papaya salad" już z daleka świeci w oczy. Wiadomo jednak, że u Chińczyków ze znajomością angielskiego raczej kiepsko. Stąd chińskie znaki. Jednak zamiast swojskiej 青木瓜沙拉 (qingmuguashala) czyli dosłownie "sałatki z zielonej papai", widnieją trzy znaki: 索姆谭. Znaki, które nie mają żadnego sensu. Ta zbitka nic nie znaczy. No chyba, że przeczytamy na głos: suomu tan. Tak. To fonetyczne "tłumaczenie" nazwy som tam na chiński. Gdyby Chińczyk powiedział Tajowi, że prosi o qingmuguashala, niewielu by go zrozumiało. Za to gdy powie suomu tan, to się Taj domyśli. Tylko... czy Chińczyk się domyśli, że "suomu tan" to sałatka z zielonej papai?...
Taki jest wierzchołek góry lodowej jeśli chodzi o język chiński w Tajlandii. Fascynujące, prawda?
Poniżej znajdziecie nie tylko linki do innych wpisów w ramach akcji, ale też parę linków związanych z Chińczykami w Tajlandii.
Finlandia: Suomika: Język fiński w Szwecji
Japonia: japonia-info.pl: Brazylia - ojczyzna największej japońskiej diaspory
Niemcy: Ostez Vostre Lion: Anabaptyści i niemiecka emigracja w Ameryce
Szwecja: Szwecjoblog: Język szwedzki w Finlandii
Turcja: Turcja okiem nieobiektywnym: Turecki Berlin

*O tym, skąd "taizacja" się wzięła, warto poczytać chociażby tutaj.
Do poczytania:
Tajskie słowa chińskiego pochodzenia cz. I (ang)
Tajskie słowa chińskiego pochodzenia cz. II (ang)
Chińczycy w Tajlandii (ang)
Jeśli interesuje Was zderzenie chińskiej i tajskiej kultury, polecam też tę książkę (ang).