Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Okres Wiosen i Jesieni 春秋時代. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Okres Wiosen i Jesieni 春秋時代. Pokaż wszystkie posty

2025-04-03

寒食节 Święto Zimnego Jedzenia

Dokładnie 105 dni po przesileniu zimowym przyszedł czas na Święto Zimnego Jedzenia, zwane również Świętem Zakazanego Ognia 禁火节, Świętem Zakazanego Dymu 禁烟节, Świętem Sto Pięć 百五节 albo po prostu Zimnym Świętem 冷节. Najłatwiej zapamiętać nie licząc dni od przesilenia, a po prostu kojarząc, że to dzień lub dwa przed Świętem Czystym i Jasnym czyli chińskim świętem zmarłych. 
Większość uważa, że święto nasze obchodzone jest ku pamięci szlachcica o mianie Jie Zitui 介子推, żyjącego w Okresie Wiosen i Jesieni. Początkowo Jie czczony był tylko lokalnie, jednak z czasem kult przestał być w zasadzie kojarzony z upamiętnianiem jednej osoby, a stał się okazją do oddawania czci przodkom i rozprzestrzenił się nie tylko w wielkiej części Chin, ale również w innych krajach, m.in. w Wietnamie i Korei. Jak łatwo się domyślić, nazwy wiążą się ze zwyczajem, by w trakcie obchodów nie rozpalać ognia, nawet po to, by przyrządzić posiłek. Co chyba najbardziej zaskakujące, początkowo obchody nie dość, że trwały cały miesiąc, to jeszcze w dodatku zaczynały się od przesilenia zimowego! Władze w trosce o zdrowie i życie poddanych zakazały jednak tego typu obchodów w środku zimy i w Okresie Trzech Królestw (III w.n.e.) święto zostało ograniczone do trzydniowych obchodów w okolicach Święta Jasnego i Czystego. I choć dziś oficjalnie obchodzi się tylko to drugie święto i mało kto (przynajmniej w moim bezpośrednim otoczeniu) pamięta o Zimnym Święcie, to nadal bywa obchodzone przez co bardziej tradycyjne społeczności czy rodziny. 
A wszystko przez Jie Zitui; stał się on symbolem poświęcenia i lojalności. A było to tak: 
Królestwo Zhou chyliło się ku upadkowi, a możni coraz mniej przejmowali się królem i losami królestwa, nade wszystko pragnąc wolności i władzy. Każdy próbował uszczknąć coś dla siebie. Jednym z takich państewek było Jin, mieszczące się w okolicach dzisiejszego Shanxi. Król Jin miał, jak to podówczas bywało, wiele żon, a jedną z nich była Li Ji - niższego stanu, uboga dzikuska z Zachodu, sprytna na tyle, by zostać pełnoprawną żoną, a jej syn został ogłoszony następcą tronu. Jak jednak do tego doszło? Tak zamotała, że poprzedni następca tronu, książę Chong'er został oskarżony o zdradę stanu, w konsekwencji czego uciekł na Północ wraz z piętnastoma śmiałkami. Ich tułaczka trwała ponoć dziewiętnaście lat! Jednym z druhów był Jie Zitui, który dbał o dobry nastrój władcy śpiewając dlań i recytując wiersze. Jednak największą troską był się wykazał, gdy skradziono im wszystkie zapasy, a Jie, by ratować księcia od głodu uwarzył zupę na mięsie z własnego uda*. To musiało księciu dodać sił, bo sprzymierzywszy się z księciem Qin napadł na królestwo ojca i osiadł w Jin jako jego król. Ponoć wykazywał wielką wdzięczność względem swych starych druhów... zapominając jednak o Jie, który w związku z tym wycofał się z życia publicznego i zamieszkał w małej chatce w lesie na pobliskiej górze. Poniewczasie Chong'er się zorientował, że najlepszy towarzysz znikł mu z oczu i próbował go skłonić do powrotu na dwór królewski, ten jednak odmówił. Nie pociągało go dworskie życie, nie miał politycznych ambicji, a w dodatku był tak skrajnie lojalny wobec swojego władcy, że nigdy by go nie skrytykował, nawet widząc popełniane przezeń błędy. Uparcie żył więc w lesie w górach ze swą matką staruszką, unikając kontaktu ze światem zewnętrznym. Nie w smak to było władcy, oj nie! Postanowił on wykrzurzyć Jie z domu - podpalił las z trzech stron i czekał w miejscu, którędy Jie musiał uciekać. Nie docenił był jednak uporu sługi - ten wolał wraz z matką zostać spalonym żywcem niż wrócić na dwór swego króla. Dopiero wówczas poczuł król wyrzuty sumienia. Górę tę nazwał górą Jie, a pobliskie miasteczko przechrzcił na Jiexiu (Odpoczynek Jie) i zarządził Święto Zimnego Jedzenia, by uczcić jego pamięć. 
Potomni wychwalali już to jego lojalność i pokorę, z jaką przyjął zapominalstwo (brak wdzięczności?...) swego władcy, już to altruizm i brak przerośniętych ambicji. Niektórzy zaczęli go nawet czcić jako jednego z taoistycznych Nieśmiertelnych. Od słowa do słowa zaczęło się czczenie jego pamięci przez jedzenie wyłącznie zimnych potraw, co w środku zimy było raczej średnim pomysłem. W końcu więc jeden z cesarskich urzędników stwierdził, że mędrzec taki jak Jie na pewno nie życzyłby sobie, żeby dla uczczenia jego pamięci ludzie chorowali czy nawet umierali z zimna. Czas jakiś później obchody zostały przeniesione na wiosnę, a przy okazji zaczęły się rozprzestrzeniać z Taiyuanu na całe Chiny i nawet poza granice Chin. Rozmaici władcy próbowali zakazywać obchodów tego święta - Cao Cao, Shi Le i wielu innych - jednak bez względu na surowość kar, zwyczaj przetrwał, choć w nieco zmienionej formie. W końcu w Chinach zrósł się ze Świętem Czystym i Jasnym, wzmacniając jego wymowę - szacunek dla starszych i pikniki (czyli zimne jedzenie) prawdopodobnie wzięły się właśnie stąd. 
Inne głosy twierdzą, że początkowo Zimne Święto było związane z obchodami równonocy wiosennej, rozpoczynaniem na wiosnę nowego roku i tak dalej. Niestety, nie pomogę. Wręcz przeciwnie, zamierzam namieszać jeszcze bardziej. Otóż na przekór północnowschodnim tradycjom mamy tradycje południowozachodnie. Tu zakaz ognia został wprowadzony na znak szacunku dla ducha jednego z tutejszych królów - króla Mi, któremu podczas wielkiej bitwy odrąbano głowę, jednak od pozostał na końskim grzbiecie i dojechał aż do pobliskiej wioseczki. Na pamiątkę tego niezwykłego wydarzenia w okolicy obchodzono święto będące odpowiednikiem północnego Święta Zimnego Jedzenia. Nie obchodzono go jednak raz do roku, a zgodnie z zaleceniami taoistycznych mistrzów. Jako naturalizowana Yunnanka myślę, że i takie święto mogłabym zacząć obchodzić... 
Tyle legend. Do dziś trwają jednak dyskusje, czy aby legenda o Jie faktycznie tłumaczy proweniencję święta. A może po prostu wraz ze zmianą pory roku i zmianą gatunków drzew rąbanych na opał trzeba było zrobić sobie dzień przerwy? W czasach, gdy ogień krzesano przy pomocy dwóch drewienek, może uważano, że ten wysiłek trzeba uczcić zmianą drewna i zmianą ognia 改季改火? 
No dobrze. Wróćmy do tej najbardziej znanej wersji święta. Co wówczas robiono? Po pierwsze: jedzono kleik zbożowy 醴酪 lǐlào, który charakteryzuje dodatek pachnących migdałami pestek moreli a także słodzidło w postaci maltozy. Po drugie: odwiedzano groby przodków, urządzano walki kogutów, trzepano koce i kołdry, a także bawiono się wesoło w przeciąganie liny na przykład. Po trzecie i najważniejsze nie wolno było pod żadnym pozorem zapalać ognia! Widać więc wyraźnie, że choć samo święto zostało zapomniane, wpłynęło ono na obchody Święta Czystego i Jasnego. 
W Korei święto również zrosło się ze świętem zmarłych, więc obchody zaczynają się od odwiedzenia i oczyszczenia grobów. Ciekawostką jest to, że ponieważ Koreańczycy tego samego dnia obchodzą Dzień Drzew, to podczas wizyty na cmentarzu sadzą wokół grobów młode drzewka. W Wietnamie święto niemal zanikło; tam, gdzie jeszcze się o nim pamięta, jest obchodzone trzeciego dnia trzeciego miesiąca księżycowego (w tym roku był to 31 marca). Wietnamczycy gotują wtedy swoją wersję tangyuanów czyli knedelków z kleistego ryżu podanych w słodkiej zupie, zwanych tam chè xôi nước. Zarówno w Wietnamie, jak i w Korei, a także w samych Chinach pochodzenie święta oraz tabu związane z ogniem zostały w zasadzie doszczętnie zapomniane; w niektórych częściach Chin Południowych pozostał jednak zwyczaj spożywania potraw na zimno przy okazji Święta Czystego i Jasnego (清明节食寒食). 
My zwyczaju nie przestrzegamy, albo raczej - przestrzegamy go połowicznie. Zazwyczaj z okazji długiego weekendu związanego ze świętem zmarłych idziemy bowiem na jakąś wycieczkę, zabierając z sobą wałówę, którą jemy na zimno. ZB nie przetrwałby jednak chyba całego dnia bez miski czegoś ciepłego, więc na kolację idziemy już normalnie, do restauracji i zamawiamy zwyczajne, ciepłe potrawy. 

*W innej wersji mięso upiekł. Szaszłyczki zrobił, no!

2021-02-28

na tej samej łodzi

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej. 

Język chiński zna wiele określeń na współpracę, jednak ja zdecydowanie najbardziej lubię dwa przysłowia:

風雨同舟 [风雨同舟] fēngyǔtóngzhōu - na jednym wózku. Dosł. dzielić łódkę w trakcie wiatru i deszczu - i oczywiście wspólnie walczyć z żywiołem. Czyli ideał małżeństwa. Mogłabym niemal podstawić pod wiatr i deszcz moje małe Tajfuniątko, żeby było dramatyczniej ;) 

Skąd jednak to przysłowie się wzięło? Tu należy sięgnąć do jego innej wersji: 吳越同舟 [吴越同舟] Wú Yuè tóngzhōu - Wu i Yue w jednej łódce; kooperacja między rywalami; współpracować, by osiągnąć jeden cel. Często jednak używa się tego przysłowia po prostu, by podkreślić, jak ważna jest współpraca, współdziałanie, by przezwyciężyć trudności. A ta historia pochodzi już od wspaniałego Sun Zi, czyli autora słynnej Sztuki wojennej. W księdze jedenastej tego dzieła opowiadał on o tym, jak naturalni wrogowie pochodzący z walczących z sobą państw Wu i Yue, jeśli wypadnie im podróżować jedną łodzią, trafiwszy na niesprzyjające warunki atmosferyczne, żeby się ocalić, muszą pomóc sobie wzajemnie, działając jak prawa i lewa ręka [《孙子·九地》:“夫吴人与越人相恶也,当其同舟而济,遇风,其相救也如左右手。”]. 

A było to tak: Za czasów Wiosen i Jesieni państwo Wu i państwo Yue często z sobą walczyły. Nic więc dziwnego, że kiedy nawet był akurat pokój, ludność tych dwóch państw nie zmieniała się nagle w najlepszych przyjaciół. No ale handlować i podróżować trzeba - więc rzeką graniczną kursował prom, a mądry przewoźnik nie odmawiał ani ludziom Wu, ani ludziom Yue - byle się tylko kasa zgadzała. Dnia owego na promie znajdowała się zarówno garstka Wu, jak i Yue. Boczyli się i atmosfera była raczej napięta. A prom niezmordowanie zmierzał ku środkowi rzeki. Nagle wody rzeki zaczęły się burzyć, a na niebie z małego obłoczka zrobiło się wstrętne, czarne chmurzysko. Rozpętała się burza; lało jak z cebra, a ogromne fale jedna za drugą atakowały prom. Załoga nie dałaby rady opanować promu tak, by mógł dopłynąć do brzegu i gdzieś po drodze się nie wykopyrtnąć. Całe szczęście klientela, nie bacząc na to, czy są z Wu czy z Yue, ręka w rękę pracowała, by bezpiecznie doprowadzić prom do brzegu. 

I choć w potocznym języku dużo częściej używa się konstrukcji typu 

團結互助 [团结互助] tuánjiéhùzhù - zjednoczona wzajemna pomoc 

同心協力 [同心协力] tóngxīnxiélì - czynić wspólny wysiłek, razem pracować 

to jednak łódź mnie zachwyciła dużo bardziej. 

Tutaj poczytacie o tym, jak się współpracuje po japońsku.

2020-07-02

束氏狸狌 Kot pana Shu

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Pan Shu i koty to opowiastka z czasów dynastii Ming, napisana przez Song Liana 宋濂, który był historykiem i politykiem, a także doradcą pierwszego cesarza dynastii Ming. Pewnie właśnie za pomocą takich opowiastek doradzał cesarzowi. Mało który cesarz przyswajał dobre rady, jeśli były podane w mniej przyjemnej formie...

卫人束氏,举世之物,咸无所好,唯好畜狸狌。狸狌,捕鼠兽也。畜至百余,家东西之鼠捕且尽,狸狌无所食,饥而嗥。束氏日市肉啖之。狸狌生子若孙,以啖肉故,竟不知世之有鼠。但饥辄嗥,嗥则得肉食,食已与与如也,熙熙如也。 南郭有士病鼠,鼠群行有堕瓮者,急从束氏假狸狌以去。狸狌见鼠双耳耸,眼突露如漆,赤鬓,又磔磔然,意为异物也,沿鼠行不敢下。士怒,推入之。狸狌怖甚,对之大嗥。久之,鼠度其无他技,啮其足,狸狌奋掷而出。

Żył w państwie Wei* człowiek o nazwisku Shu, który niczego na świecie nie lubił - poza kotami. Jak wszyscy wiedzą, koty łapią myszy. Pan Shu hodował ponad sto kotów, a one całe sąsiedztwo wyczyściły z myszy, a gdy myszy nie stało, zrobiły się tak głodne, że aż zawodziły po nocach. Pan Shu chodził więc co dzień na targ i kupował dla nich mięso. A koty rodziły następne pokolenia kocich synów i wnuków, które od kocięcia jadły tylko mięso, a o myszach nigdy nawet nie słyszały i nie wiedziały, że takie stworzenia istnieją. Umiały tylko zawodzić, gdy były głodne, a wtedy dostawały mięso. Gdy już spożyły posiłek, leniwie wracały do swojego spokojnego, miłego życia.
Na południu miasta żył człowiek, który cierpiał z racji plagi myszy; było ich tak dużo, że chodziły całymi stadami; wpadały do beczułek z alkoholem czy wodą. W pośpiechu poszedł ów człowiek pożyczyć kota od pana Shu, by pomógł mu on schwytać myszy. Gdy kot ten ujrzał myszy z postawionymi uszami, oczami czarnymi jak laka i z rudą, gęstą sierścią postawioną na sztorc, przestraszył się tych dziwolągów. Tkwił na szczycie beczułki, patrzył na gryzonie i nie śmiał zejść. Człowiek ten wpadł w furię i zepchnął kota. Ten zaś na widok myszy ze strachu zamiauczał. Po jakimś czasie mysz stwierdziła, że widać kot ten nie stanowi zagrożenia, więc go... ugryzła w łapę. Kot zwiał w podskokach.
Jak widać, choć przypowiastka z morałem (Ech! Wojownicy, którzy od pokoleń cieszą się przywilejami, gdy zobaczą rozszalałych rabusiów, też będą takimi kotami!), akurat koty są w niej całkiem zwykłe. Skąd w takim razie pomysł umieszczenia ich w cyklu o fantastycznych zwierzętach? To wszystko przez nazwę. Zwróćcie uwagę na to, że w tytule pojawia się dobrze już nam znany znak 狸 (który poznaliśmy przy okazji jenota), a obok niego archaiczny 狌. 狸狌 líshēng wygląda tajemniczo - jenotowato i bestialsko. A jednak w tych kotach nie ma żadnej magii. To po prostu dawne określenie na dzikie koty, dachowce, które współcześnie nazywa się dosłownie "dzikimi kotami" 野猫 yě​māo.

Tutaj o kocie japońskim, a tutaj o kocie w kulturze chakaskiej.

*jedno z państewek z Okresu Wiosen i Jesieni.

2020-05-01

Lu Ban 魯班

Dziś Święto Pracy. Dlatego dziś piszę o chińskim bogu, który stał się bogiem właśnie dzięki pracy.

Lu Ban, żyjący w Okresie Wiosen i Jesieni, był cieślą, budowniczym, wynalazcą - takim genialnym starożytnym inżynierem. Urodził się w państwie Lu, w rodzinie ciesielskiej, jednak nie tylko przerósł poprzedników w swoim rzemiośle, ale i usprawnił ich pracę swymi wynalazkami i poprawkami narzędzi - piły, kątownika, heblarki, świdra, sznura traserskiego (z tuszem zamiast kredy) i wielu innych, ze specyficznymi chińskimi uchwytami na kołatki włącznie. Podobno jego żona wynalazła parasol - by mógł pracować w czasie niepogody. Szybko awansował i dostał pracę na dworze w państwie Chu. Tam pełnił rolę inżyniera wojskowego: konstruował haki i tarany, używane w czasie walk morskich oraz drabiny używane przy oblężeniach miast - prawdziwe maszyny oblężnicze. Wspominany w wielu klasycznych tekstach, m.in. u Mencjusza i Mo Di, był ponoć tak zdolny, że skonstruował z drewna i bambusa maszynę latającą, która mogła się unosić w powietrzu trzy dni bez przerwy (prototyp latawca? Szybowiec?). Przypisuje mu się wynalezienie wozu i sposobu kierowania - czyli woźnicy - a nawet roweru!. Znana jest legenda o tym, jak wynalazł piłę: gdy wspinał się po stromym zboczu, szukając drewna, ostry, kolczasty liść przeciął mu rękę. Wtedy Lu Ban stwierdził, że może tę budowę wykorzystać, by stworzyć wydajniejsze narzędzie do cięcia drzew. Oczywiście to tylko legenda. Zarówno sama piła, jak i chiński znak na piłę, znane były grubo przed czasami Lu Bana. No właśnie: był tak znany, że zaczęły powstawać o nim legendy. Ilekroć ktoś miał jakiś problem natury technicznej, Lu Ban w cudowny sposób miał się tam zjawić i problem rozwiązać. Pewnego razu wzniósł ponoć pagodę, a potem ją ładnie poprosił, żeby się przeniosła z Hangzhou do Pekinu - a pagoda zmieniła się w starca i powędrowała z Lu Banem do Pekinu. Jego imieniem nazywa się w Chinach rozmaite wynalazki przypisywane Lu Banowi: układanka burr to po chińsku zamek Lu Bana 鲁班锁.
źródło
Protoplastą metra krawieckiego, takiego zwijanego, była "linijka Lu Bana" 鲁班尺. Niezły był, co? Nic dziwnego, że został deifikowany i jest czczony przez rzemieślników. Co roku 13 dnia szóstego miesiąca księżycowego obchodzone są urodziny Lu Bana - święto stolarzy. W dniu tym spożywa się specjalną potrawę składającą się z ryżu gotowanego z makaronem sojowym, krewetkami i wspięgą - nazywa się to Ryż Mistrza 师傅饭. Wierzy się, że dzieci jedząc tę potrawę będą szybko rosły i staną się tak mądre jak Lu Ban. Oprócz tego w niektórych rejonach czci się go jako jednego z pięciu taoistycznych bogów Wody - to ci, do których marynarze modlą się o opiekę, gdy wyruszają w podróż wodą. Wszedł też w sferę językową - istnieją powiedzonka i przysłowia związane z Lu Banem - ale o tym następnym razem.​
Od dziś mam nowe motywacyjne powiedzonko dla Tajfuniątka: pracuj pilnie, a zostaniesz bogiem! Względnie boginią. Choć tu muszę powiedzieć jak bardzo mi przykro, że ubóstwiono Lu Bana, a jego żona, czyli twórczyni parasola, nie jest szerzej znana...
Miłego Święta Pracy! I pamiętajcie, że już niedługo urodziny Lu Bana.

2020-03-23

rytualne oczyszczenie 祓禊

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl, czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Zbliża się Podwójna Trójka czyli trzeci dzień trzeciego miesiąca księżycowego 三月三 (będzie w najbliższy czwartek). Jego druga nazwa to Święto Shangsi 上巳節; pod tą właśnie nazwą było obchodzone co najmniej od Okresu Wiosen i Jesieni. Nie wiadomo, dlaczego Chińczycy uznali, że ten dzień się nadaje na święto. Może jest to związane z tym, że ponoć to właśnie Trzeciego Trzeciego urodził się nasz stary znajomy, Żółty Cesarz? Samo święto obchodzone jest nie tylko w Chinach, ale też w Wietnamie, Korei i Japonii (choć, żeby skomplikować, inne kraje sobie przeniosły datę świętowania). Trzeba się do tego święta odpowiednio przygotować, więc piszę odpowiednio wcześniej. W ubiegłym roku pisałam o tym, jak obchody Podwójnej Trójki wyglądały dawniej i wyglądają obecnie w Kunmingu. Istotą święta jest wyjście nad jakąś wodę, a także - oczywiście - piknik i rwanie kwiatów. Tylko to pozostało po rytuałach oczyszczających z dawnych czasów. Oczyszczenie to zresztą miało być zarówno fizyczne, jak i duchowe - dzięki czemu chroniło nie tylko przed chorobami, ale i przed pechem. Obrzędy oczyszczenia znalazły się także w literaturze wysokiego lotu za sprawą Mędrca Kaligrafii, Wanga Xizhi. On to wspomina Podwójną Trójkę w słynnej Przedmowie do rękopisu z Altany Orchidei. Tam też właśnie pojawia się sformułowanie 修禊 xiū​xì, które oznacza "przeprowadzić obrzęd oczyszczający". To nas prowadzi prosto do znaku 禊 xì czyli rytualnego oczyszczenia.

Rozbijmy znak na części pierwsze. Mamy tu "boski" klucz 礻, który styka nas ze wszystkim, co paranormalne. Obok jest cząstka fonetyczna 契 qì, która wszakże jest według mnie również cząstką semantyczną, oznacza bowiem porozumienie, umowę. Gdy rozbić znak jeszcze bardziej, okazuje się, że jest to wielka 大 umowa 㓞, którą wyryto nożem 刀, by nie była tylko na gębę. Mamy więc rytuał oczyszczenia, który pomaga nam się układać z bogami. Z którymi bogami? O tym kiedy indziej. Napomknę tylko, że nasze święto to był nie tylko dzień oczyszczenia, ale również swoisty karnawał - tego dnia młodzież stanu wolnego płci obojga mogła przestawać z sobą nawzajem, romansować i robić plany na przyszłość... albo i ich nie robić - jeśli wiecie, co mam na myśli. Wszyscy się cieszyli na bezkarne obcowanie, nawet Du Fu się ekscytował:
三月三日天气新,
Trzeciego Trzeciego na nową pogodę
长安水边多丽人.
Nad brzegiem rzeki w Chang'an tak dużo jest ślicznotek!

Dopiero po dynastii Song nastąpiła "odnowa moralna" i zwyczaj poszedł w zapomnienie.
Wróćmy jednak do oczyszczenia. Już w Dialogach Konfucjańskich jest opis rytualnej kąpieli na brzegu jeziora/rzeki 祓除畔浴 - w wiosenny wieczór dorośli w grupach po pięć-sześć osób i chłopcy w grupach po sześć-siedem osób zażywają kąpieli w Rzece Yi, wiatr dmie, a oni składają tańcem ofiarę bogom deszczu, a potem wracają do domów z pieśnią na ustach*.
Tu pojawia nam się drugi znak związany z rytualną kąpielą: 祓 fú - oczyszczać, ale również egzorcyzmować, wypędzać złe duchy, a także choroby. Zwróćcie uwagę na to, że w znaku oczyszczenia znów pojawia się znany nam już boski klucz 礻. Było to więc oczyszczenie zarówno duchowe, jak i cielesne. Tę kąpiel zwie się również kąpielą wiosenną 春浴** albo wręcz 除恶之祭 ceremonią pozbywania się zła. Początkowo, w ludowej wersji, za rytuał odpowiadały wiedźmy/szamanki względnie kapłani taoistyczni czy inni pośrednicy między ludźmi a bogami - to oni dbali o duchowy wymiar kąpieli i spłukanie nie tylko brudu, ale i pecha. Później zwyczaj przejęła arystokracja i uczeni. W święto Podwójnej Trójki spotykali się, by po odprawieniu ceremonii piknikować nad brzegiem wody, zrywając kwiecie, pisząc wiersze, pijąc wódkę i ucztując - jak wspomniany już Wang Xizhi. Tego też dnia kończyły się uroczystości i jarmarki poświęcone dobrze już nam znanym twórcom Chin, boskiemu małżeństwu Nüwa i Fuxi.

Możecie więc zapamiętać:
  • 祓 fú - oczyszczać, usuwać nieczystości, rytuał odżegnujący od pecha i zapraszanie szczęścia.​
  • 禊 xì - ceremonia oczyszczająca​, która odbywała się dwa razy do roku nad wodą.
Dają nam razem
  • 祓禊 fú​xì - rytuał oczyszczenia ciała i ducha, odbywany nad wodą dwa razy do roku, zazwyczaj przy pomocy szamana.
I jeszcze dwa słówka, bezpośrednio związane z poprzednimi:
  • 祓濯 fú​zhuó - oczyszczać (濯 zhuó to zmyć, spłukać)​
  • 修禊 xiū​xì - brać udział w ceremonii oczyszczającej​ (修 xiū​ to naprawiać, ale w dawnych czasach dotyczyło to przede wszystkim naprawiania siebie samego: 修行 xiū​xíng znaczy praktykować religię - głównie buddyzm albo taoizm, ale nie tylko! - i poświęcać się jej tak, by się rozwijać duchowo. Czasem czyjaś sztuka jest traktowana jak religia - można się wznosić na wyżyny duchowe również doprowadzając do mistrzostwa jakieś rzemiosło.
Tutaj możecie poczytać o rytualnym oczyszczeniu w Japonii.

*暮春者,春服既成,冠者五六人,童子六七人,浴乎沂,風乎舞雩,詠而歸。
**tak, też mnie brzydzi to, że dawniej ludzie się kąpali dwa razy do roku...

2019-02-09

Fan Li 范蠡

Jest w chińszczyźnie powiedzenie 知子莫若父 zhī​zǐ​mò​ruò​fù - nikt nie zna syna lepiej od jego ojca. Ma również wersję żeńską: 知女莫若母 zhī​nǚmò​ruò​mǔ, czyli - nikt nie zna córki lepiej od jej matki. To stwierdzenie jednocześnie jest mądre i głupie, bo czasem bywa piramidalną bzdurą, gdy rodzice pojąć nie mogą, co dzieci do nich mówią, ale z drugiej strony - nie można mu odmówić pewnej logiki: w końcu jeśli się kogoś uważnie obserwuje od urodzenia, to przy odrobinie empatii dość łatwo sobie wyobrazić, co powie albo zrobi. Przynajmniej czasem.
Tak właśnie było z Fan Li 范蠡 i jego synem.
W Okresie Wiosen i Jesieni pierwszym ministrem królestwa Yue był Fan Li. Jego drugi syn pojechawszy do królestwa Chu, nieopatrznie wplątał się w jakąś awanturę i zamordował człowieka, skazano go więc na karę śmierci, którą miano wykonać na jesieni. Gdy wieść ta dotarła do uszu Fana Li, przygotował on tysiąc liangów złota i list, po czym rozkazał najmłodszemu synowi jechać do królestwa Chu i błagać o pomoc tamtejszego pierwszego ministra, brata krwi Fana Li. Było to nie w smak pierworodnemu - jakże ojciec wysyła z tak ważną misją gołowąsa, zamiast jego, najstarszego syna? Fan Li odrzekł: bo gdybym posłał ciebie, dla twego młodszego brata nie byłoby już ratunku; tylko twój najmłodszy brat może go ocalić. To jeszcze bardziej rozwścieczyło pierworodnego: przecież taki sam list, taki sam prezent zawiozę, dlaczegóż to nie miałbym tego dobrze załatwić? 
Fan Li nie zdołał przekonać pierworodnego i musiał go puścić. Przed wyjazdem przestrzegł go tylko, że prezent to prezent - obojętnie, czy sprawę brata uda się załatwić, czy nie, nie wolno żądać jego zwrotu.
Najstarszy syn Fana Li wybrał się więc do Królestwa Chu i pospieszył do pierwszego ministra, by złożyć mu wizytę i hołd przy okazji; oczywiście w trakcie audiencji wręczył mu prezent i list. Na drugi dzień pierwszy minister zaproponował władcy Chu, by ogłosić amnestię dla więźniów skazanych na śmierć. Przepowiadał klęskę żywiołów, a amnestia miała być świetnym sposobem na przebłaganie niebios i uniknięcie katastrof naturalnych. Król Chu posłuchał i wydał dekret uwalniający więźniów. Pierworodny Fana Li, usłyszawszy, że brat został uwolniony, pożałował tysiąca liangów złota, złożonych w darze ministrowi i czym prędzej poszedł je odebrać. A minister wpadł w furię i tak rzecze do króla: "Królu, tyś ogłosił amnestię, by uniknąć klęski żywiołowej, jednak zaczęła krążyć plotka, że przekupił mnie Fan Li, a ja podsunąłem pomysł z amnestią tylko po to, by ocalić jego syna. Jeśli go uwolnimy, lud będzie bardzo wzburzony i niełatwo będzie go udobruchać". Król Chu na takie dictum zareagował rozkazem, by natychmiast uciąć głowę synowi Fan Li. Gdy głowa toczyła się po posadzce, na dwór króla Chu właśnie dotarła trumna wysłana przez najmłodszego syna.
Skąd Fan Li wiedział, że sprawy tak się potoczą? Cóż, najstarszy syn urodził się w czasach, gdy rodzina była uboga, dlatego był pazerny i kochał złoto. Za to młodszy syn przyszedł na świat, gdy rodzina Fan była już bogata, dla niego tysiąc liangów złota to w ogóle nie był problem. Stąd Fan Li wiedział, że pierworodny nie zdoła dobrze załatwić tej sprawy. Za tysiąc liangów złota sprzedał życie młodszego brata.

Ten ojciec, który znał na wylot wady i zalety swoich synów, przeszedł jednak do historii wcale nie za sprawą ojcowskiej intuicji, a dlatego, że był nie tylko mężem stanu, strategiem, dyplomatą i filantropem, zapalonym taoistą, ale również świetnym ekonomistą i ojcem chińskiego biznesu. Urodzony w VI w.p.n.e. jest uważany za najbogatszego Chińczyka w historii Chin. Tak, wliczając w to współczesnych bilionerów chińskich. Trzy razy doszedł do fantastycznego majątku - i trzy razy pozbył się wszystkiego, co miał. Wierzył bowiem, że ten, kto naprawdę rozumie pieniądze, z radością je porzuci, jeśli staną się ciężarem. Pieniądze są przecież tylko środkiem, nie celem. Choć nie stawiał pieniędzy na piedestale, uważał jednak, że trzeba sobie z nimi radzić i je zdobywać zgodnie z zasadami, które zresztą spisał. One zaś do dziś pozostają zadziwiająco aktualne. Aby odnieść sukces, trzeba:
  • Znać się na ludzkich charakterach.
  • Umieć radzić sobie z ludźmi.
  • Być skupionym na biznesie.
  • Być zorganizowanym.
  • Być elastycznym.
  • Umieć wyegzekwować należność.
  • Umieć wykorzystywać pracowników zgodnie z ich talentami.
  • Umieć się zareklamować.
  • Umieć sensownie kupować.
  • Umieć analizować rynek.
  • Dawać dobry przykład.
  • Być przewidującym.
Miał łeb, muszę to przyznać. Razem z królem Yue stał się kiedyś jeńcem w królestwie Wu. Byli w niewoli trzy lata, a gdy wrócili do Yue, wprowadzili takie reformy, że niedługo później podbili królestwo Wu. A jednak zamiast do końca życia zbierać łapówki od podwładnych - poszedł "na emeryturę" i wiódł życie w odosobnieniu pod innym imieniem: Tao Zhugong. U jego boku pozostawała piękna Xi Shi; ponoć przemierzał z nią jeziora na maleńkiej łódeczce i wiedli życie godne taoistycznych Nieśmiertelnych.  
Po śmierci zaś zaczęto go czcić jako Boga Pieniędzy. Stąd właśnie dzisiejszy wpis: dziś przecież piąty dzień nowego roku, czyli właśnie dziś powinniśmy bić Bogu Pieniędzy pokłony.
A mnie tylko jedno nie daje spokoju. Taki niby mądry ten Fan Li, tak wszystko wiedział - a nie potrafił zakazać najstarszemu synowi wyprawy, przez którą stracił drugiego syna... 
Bóg Pieniędzy ze Świątyni Prawdziwej Celebracji Zhenqingguan w Kunmingu
PS. Kiedyś, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, odkryłam, że można wsadzić Boga Pieniędzy również do świątyni buddyjskiej...

2016-11-06

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 VII

戲彩娛親 Wygłupiał się ku uciesze rodziców

W Okresie Wiosen i Jesieni żył przykładny syn - Stary Laizi. Od dzieciństwa był posłuszny i pełen szacunku względem rodziców. Był zawsze posłuszny ich życzeniom, tym wypowiedzianym i tym skrywanym na dnie ich serc. Nawet, gdy już miał 70 lat, nadal był przykładnym synem - pewnie właśnie dlatego rodzice żyli tak długo. W zimie dbał on o to, by mieli ciepło, a w lecie - żeby się nie przegrzali. Gdy potracili ze starości zęby, podawał im miękkie pożywienie, z którym bez problemu radziły sobie bezzębne usta. By nie robić im przykrości, Stary Laizi nigdy przy rodzicach nie użył słowa "stary". By uchronić ich od przemyśleń na temat zaawansowanego wieku, imał się różnych metod: wypożyczył chłopięcy strój z cyrku, naśladował wybryki młodych łobuzów, albo i przemalowywał sobie twarz na wzór komediowych postaci. Śpiewał dziecinne piosenki, bawił się zabawkami i wygłupiał na milion różnych sposobów, by wywołać śmiech rodziców. W ten sposób przeganiał ich smutki i sprawiał, że myśli o własnej starości nie dręczyły ich przez wiele dni. Priorytetem Starego Laizi było dobre samopoczucie nie tylko fizyczne, ale i psychiczne, jego rodziców. Ta pełna synowskiej nabożności postawa była przedmiotem podziwu współczesnych, a sława Starego Laizi sięgała daleko.

Nie no, serio? Siedemdziesięcioletni facet się przebiera za dziecko i wydurnia, żeby rodzicom nie było przykro? Powariowali wszyscy, zwłaszcza ci, którzy uważali, że to takie wspaniałe...

2016-10-30

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 VI

Przynosił sarnie mleko rodzicom 鹿乳奉親

W Okresie Wiosen i Jesieni żył w rodzinie Tan dobry syn, którego imię zatarło się w ludzkiej pamięci. Mówiono o nim po prostu jako o młodym paniczu Tan albo jeszcze prościej - Tanzi. Gdy był jeszcze bardzo młody, jego rodzice zapadli na dziwną chorobę oczu. Doktorzy powiedzieli, że można ją wyleczyć tylko pojąc rodziców sarnim mlekiem. Ponieważ rodzina była biedna, a sarnie mleko rzadko spotykane i bardzo drogie, młodzieniec bardzo się martwił, że nie może dostarczyć rodzicom potrzebnego lekarstwa. Razu pewnego, gdy włóczył się po górach rozmyślając bezskutecznie nad zaistniałą sytuacją, na łące przed sobą ujrzał stado pasących się saren, wśród których harcowały źrebięta, od czasu do czasu podbiegające do mam uzupełnić niedobór płynów.
Tanzi aż się rozjaśnił: Zdobędzie mleko dla rodziców! Następnego ranka, przebrany w jelenią skórę razem z głową, ogonem i sierścią, Tanzi zjawił się na polanie z wiadrem w dłoni. Gdy młode biegały, on biegał z nimi; gdy się pasły, i on spuszczał głowę ku trawie, a gdy szły się posilić, on również ściągał mleko - jednak nie do swego żołądka, a do wiaderka.
Pod koniec dnia, z wiaderkiem pełnym mleka, zadowolony młodzieniec wrócił do domu, a rodzice nachwalić się nie mogli jego sprytu i inteligencji. Odtąd każdy dzień przez wiele tygodni wyglądał tak samo, a rodzicom powoli wracał wzrok.
Pewnego dnia, gdy Tanzi jak zwykle bawił się z młodymi sarniątkami, przywódca stada dał hasło do odwrotu i stado w popłochu skryło się w lesie, zostawiając Tanzi samego na polanie. Przyczyną nagłej ucieczki było pojawienie się myśliwego, który w tejże chwili zaczął strzelać. Strzały brzęczały koło uszu Tanzi, postanowił więc się ujawnić: wstał, odrzucił przebranie i krzyknął do myśliwego, że nie jest zwierzyną, tylko człowiekiem. Zadziwiony myśliwy przestał strzelać i zaczął wypytywać chłopaka, po kiego diabła się on tak przebrał. Młodzieniec opowiedział myśliwemu całą historię, a ten, wzruszony, rzekł, że rzadko widuje się dziecko, które gotowe jest zaznać takich trudów dla rodziców. Przestrzegł go jednak, że przebierając się za dziką zwierzynę, łatwo może stać się celem myśliwych i powinien być na przyszłość ostrożniejszy.

No nareszcie jakaś opowieść, która naprawdę mi się spodobała! Przebranie za jelonka i dojenie saren - fantastyczna opowiastka dla dzieci! Prawie jak "Baśnie z dalekich wysp i lądów", które czytałam za dziecięctwa!

2016-10-23

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 V


Nosił ryż dla rodziców 爲親負米

Uczeń Konfucjusza, Zi Lu, urodził się za czasów dynastii Zhou. Był wspaniałym i oddanym synem. Rodzina jego była uboga, więc chłopcem będąc musiał zbierać chwasty i dzikie korzonki, by się wyżywić. Chciał jednak, by rodzice żywili się odpowiednio, więc za pracą wędrował bardzo daleko. Wstawał długo przed świtem i zostawiał stół rodziców obficie zastawiony korzonkami, jarzynami i suszonymi owocami - tyle, żeby wystarczyło do jego powrotu. Sam zaś udawał się do sąsiednich królestw, imając się każdej pracy, by móc kupić wystarczającą ilość ryżu dla rodziców. Po czym biegł objuczony ryżem z powrotem do domu, by zdążyć ugotować pożywny posiłek dla rodziców. Póki rodzice jego żyli, Zi Lu dokładał wszelkich starań, by rodzicom niczego nie brakowało.
Po ich śmierci udał się Zi Lu do Państwa Chu na południu. Król Chu był pod wielkim wrażeniem uczoności i prawości Zi Lu i zaproponował mu ciepłą posadkę, którą ten oczywiście przyjął. W krótkim czasie stał się bogaty i pławił się w luksusie. Nigdy jednak nie zapomniał lat młodości i często wzdychał: Całe to bogactwo nie ma dla mnie smaku. Tak chciałbym, by wróciły dawne dni, gdy jadłem chwasty i nosiłem na plecach ryż dla rodziców! Byłem wówczas tak szczęśliwy! Teraz, gdy oni już odeszli, nie mam dla kogo być posłusznym synem...

Przynajmniej do tego faceta się nie mogę przyczepić - faktycznie, wygląda na to, że troszczył się o rodziców w sensowny sposób :)

2016-10-02

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 IV


Nędznie odziany a posłuszny matce 單衣順母

Uczeń Konfucjusza, Min Ziqian, był wyjątkowym przykładem nabożności synowskiej. Matka odumarła go młodo, a jego ojciec zagłuszył żal kolejnym małżeństwem. Niestety, macocha okazała się być bardzo niedobra dla pasierba, przemawiała doń okrutnymi słowy i traktowała nazbyt surowo. Min Ziqian często był głodny i zziębnięty, już nie mówiąc o tym, że samotny - bo jego macocha kochała i rozpieszczała tylko własnych dwóch synów.
Gdy zrobiło się zimno, druga pani Min zrobiła dla swych dwóch synów cieplutkie kurtki na grubej podszewce. Ziqian dostał jednak tylko kurtkę ocieploną wysuszoną trzciną. Z zewnątrz kurtki wyglądały podobnie, ale ta trzcinowa nie dawała w ogóle ciepła ani nie chroniła przed wiatrem. Jako, że to było jedyne zimowe ubranie Ziqiana, trząsł się on zawsze z zimna.
Pewnego mroźnego dnia ojciec chłopaka miał coś do załatwienia na mieście i powiedział chłopcu, by ten przyprowadził konia i zaprzągł go do bryczki. Mroźne było powietrze tego wieczoru, wiał silny wiatr, a młodzieniec cały drżał jak osika. Kończyny miał przemarznięte tak, że ledwo nimi poruszał. Ze zdrętwiałych palców wypadły lejce, a ojciec go porządnie zrugał za niezdarność. W gniewie złapał chłopca za fraki i rozerwał rękaw. Wtedy to jego oczom ukazało się nietypowe "ocieplenie" kurtki; ojciec nie mógł wyjść z szoku zobaczywszy nędzne odzienie syna. W nagłym przebłysku zrozumiał, jak niesprawiedliwie macocha traktowała chłopca, w furii pobiegł do domu, szukając żony. Ta, zestrachana, uklękła przed mężem, który, nieprzejednany, kazał jej opuścić domostwo i nigdy nie wracać. Ku jego zdumieniu Ziqian ukląkł przy macosze i prosił o to, by ojciec pozwolił jej zostać. Uzasadnił to tymi słowy: gdy matka tu jest, zimno cierpi tylko jeden chłopiec, a gdyby odeszła, o całą trójkę nie miałby kto zadbać.
Zawstydzona macocha zapłakała; tak głęboko poruszyły ją słowa chłopca, że odtąd zaczęła traktować pasierba z taką samą miłością jak własnych synów.

Chciałam zwrócić Waszą uwagę na to, że tu nasz bohater nie ma być nawet posłuszny własnym rodzicom, a macosze, która w dodatku go źle traktuje. Grrr. Poza tym bardzo nie lubię tego, że zarówno w chińskim, jak i w angielskim macocha jest poniekąd matką - późniejszą matką 后母 bądź stepmother. Matka to matka, macocha to macocha, do diaska...

2016-09-18

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 III


Poczuł ból w sercu, gdy matka ugryzła się w palec 齧指痛心

W Okresie Wiosen i Jesieni żył uczeń Konfucjusza, Zeng Shen. Ojciec odumarł go młodo; młodzian pozostał jednak pełen szacunku i posłuszeństwa wobec matki. Każdego dnia chłopak szedł w góry po drewno na rozpałkę podczas gdy matka jego tkała materiały na sprzedaż.
Pewnego dnia Zeng Shen wyruszył bardzo wcześnie. Traf chciał, że akurat tego dnia w domu zjawił się przybyły z daleka gość. Rodzina jednak była tak biedna, że nie było czym zabawić gościa ani go odpowiednio przyjąć. Wobec nieobecności syna matka kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić; miała tylko nadzieję, że syn wróci wcześnie i coś poradzi. Jednak on jak na złość się nie pojawiał, a matka jego była coraz bardziej zdenerwowana. Z tych nerwów bezwiednie wsadziła palec do buzi i mocno ugryzła - tak mocno, że aż zaczął krwawić. I wtedy Zeng Shen, nadal przebywający w górach, nagle poczuł kłujący ból w piersi; natychmiast zrozumiał, że coś się musiało stać jego matce. Szybko pozbierał więc chrust i w te pędy pobiegł do domu.
Przybywszy, ukląkł przed progiem i zapytał, co się stało. Matka, już uradowana i szczęśliwa, odparła: Przyjechał gość, a ja byłam tak wytrącona z równowagi, że ugryzłam się w palec. Och, jakże dobrym jesteś synem, skoro będąc tak daleko znałeś myśli swojej matki!

Abstrahując od tej doprawdy wkraczającej w sferę fantastyki więzi między matką i synem, ta mamuśka to taka raczej niezbyt rozgarnięta. Nie wie, co zrobić z gościem, więc się gryzie w palec i jeszcze się cieszy, że syna też zabolało...

2014-09-24

Rozumiejący-Muzykę-Mojej-Duszy 知音

Dawno, dawno temu, w Okresie Wiosen i Jesieni, żył w państwie Chu sławny muzyk, zwący się Yu Boya 俞伯牙. Już będąc dziecięciem objawił muzyczny talent, pozwolono mu więc uczyć się muzyki od Lian Chenga, słynnego nauczyciela. Po trzech latach nauczył się odeń wszystkiego, co tamten mógł przekazać, ale nasz Boya chciał się uczyć dalej. Mistrz poradził uczniowi: udaj się na łono natury, ona pokaże ci dalszą drogę. Nie będzie cię nikt rozpraszał, śpiew ptactwa i szmer strumieni będzie ci nauczycielem. Popłynął więc Boya na wyspę Penglai, by lepiej zrozumieć muzykę. Za nauczycieli były mu rzeki, góry, ptaki i lasy, a gdy opuścił Boya wyspę, na całym świecie nie było równych mu muzyków. Choć cieszyła go sława i własna wirtuozeria, był jednak Boya smutny - nikt bowiem nie rozumiał muzyki, którą grał.
Razu pewnego, gdy Boya płynął statkiem po rzece, straszliwie się rozpadało. Statek nie mógł płynąć dalej, zacumowali więc u brzegu wysokiej góry. Gdy Boya usłyszał, jak deszcz dzwoni, uderzając o taflę wody, wyjął swą cytrę qin i zaczął grać do wtóru deszczom. Wkrótce zauważył, że ma słuchacza: na brzegu siedział człowiek zasłuchany w piękną muzykę. Boya zaprosił go do siebie, na statek, przy okazji się ze słuchaczem zaznajamiając. Nazywał się on Zhong Ziqi 鐘子期.
Yu Boya kontynuował występ. Zagrał melodię zatytułowaną "Wysoka góra" 高山. Zasłuchany Zhong Ziqi się zachwycił: "Ta góra jest tak wysoka, jak Góra Tai!" Po chwili Boya zagrał "Płynącą wodę", a Zhong Ziqi znów błyskawicznie zareagował: "Niezmierzone są rzeki i oceany". Wzruszony Yu Boya wyznał słuchaczowi: "To wspaniałe! Twoje serce jest takie samo, jak moje!". W ten sposób zaczęła się ich wspaniała przyjaźń.
Gdy statek Yu odpływał w dalszą podróż, umówili się oni, że gdy Boya wróci z podróży, odwiedzi on Zhonga w jego rodzinnym domu. Nie można było przewidzieć, że zanim Boya skończy podróż, Ziqi zachoruje tak poważnie, że Boya nie zdąży przybyć przed śmiercią przyjaciela. Zamiast "rozumiejącego muzykę jego duszy", ujrzał Boya zimny grób. Nie mogąc pogodzić się ze stratą, roztrzaskał Boya swój instrument o grób przyjaciela i nigdy już nie zagrał znowu. Po co? Przecież jedyna na całym świecie osoba, która rozumiała grę jego, niczego już usłyszeć nie może...

Historię tę możemy znaleźć w Liezi. Dla mnie jest ona tym, czego oczekuję od najlepszego przyjaciela: chcę, żeby rozumiał, co mi w duszy gra. Dlatego tak bardzo pokochałam te dwa słowa: jakże dokładnie ujęły to, o co mi chodzi!
I Chińczykom ta historia wydała się inspirująca, na tyle, że powstała nawet opera chińska "Boya niszczy qin" 伯牙碎琴. Oczywiście, istnieje też wiele pięknych kaligrafii i rzeźb, inspirowanych tą historią.

 Uwielbiam słuchać Płynącej Wody, wyobrażając sobie, że to sam Yu Boya gra dla mnie na guqinie...

Piękny kawałek, prawda? Nie dziwię się wcale, że w 1977 roku wylądował na Voyager Golden Record wraz z Beethovenem, Mozartem i Chuckiem Berry ;)

2014-04-10

szukać rumaka po obrazku 按圖索驥

Dawno, naprawdę dawno temu - nikt chyba nie zaprzeczy, że Okres Wiosen i Jesieni był dawno temu - w państwie Qin mieszkał sobie Sun Yang, człowiek, który o koniach wiedział wszystko. Obojętnie, jakiego konia przed nim postawić, on zawsze wiedział, co to za koń. Jedno spojrzenie wystarczało, by ocenić jego wartość, by ujrzeć jego wszystkie wady i zalety. Ludzie przychodzili doń, by pomógł im konia ocenić, wybrać, kupić. Uważali jego umiejętności niemal za magiczne. Przyrównywali go do Bo Le - niebiańskiego koniuszego. Z czasem ta ksywa przylgnęła do niego jak drugie imię i nikt już nie pamiętał, że Bo Le zwał się Sun Yang.
Dnia pewnego Sun Yang, będąc w podróży, ujrzał nagle konia zaprzężonego do wozu z solą, rżącego w niebogłosy. Gdy podszedł bliżej, oczom nie mógł uwierzyć: cóż ten wspaniały rumak, mogący biec tysiąc mil bez zmęczenia, robi w solnym zaprzęgu?! Fakt, nie jest pierwszej młodości, ale... Sun Yang widział smutek i upokorzenie w oczach pięknego konia. Przecież mógłby się przydać do pięknych bojów i odkrywania nowych granic, zamiast pędzić smętny żywot chabety zaprzężonej do wozu... Zapłakał Sun Yang nad gorzkim losem konia. A potem, chcąc by więcej ludzi potrafiło się poznać na koniach, zamiast je bezmyślnie zaprzęgać do wozów, zasiadł do pisania dzieła swego życia, knigi "相馬經", gromadzącej całą wiedzę o koniach, jaką udało się Sun Yangowi zdobyć.
Miał Sun Yang syna. Syn ów, przeczytawszy ojcowską księgę od deski do deski, stwierdził, że ocena koni jest zadaniem niespecjalnie skomplikowanym. Wziął więc książkę jako ściągawkę i poszedł szukać dobrego konia. Szukał i szukał, kierując się tylko tym, co znalazł w książce. I znalazł! Stworzenie posiadało wszystkie cechy szczególne wspaniałego rumaka, jakie uwzględnił ojciec w księdze. Szkopuł w tym, że było... ropuchą...
Synalek przyprowadził znalezisko do domu i pochwalił się ojcu, skarżąc się, że wszystko pasuje, tylko kopyta jakieś nie teges. Sun Yang zadumał się nad bezdenną głupotą potomka; nie wiedział - śmiać się czy płakać. W końcu delikatnie uświadomił syna, że "rumak" jest nieco zbyt skoczny, by móc go dosiąść czy też zaprząc...
Stąd właśnie wzięło się chińskie przysłowie wymienione w tytule, a używane często wobec osób, które trzymając się sztywno reguł, tracą z oczu rzeczywistość, a prędzej umrą, niż odejdą od tego, co "było napisane".
A dla Państwa kreskówka :)

2013-03-15

食言而肥 przytyć ze zjadania własnych słów

W Okresie Wiosen i Jesieni, w Państwie Lu, żył sobie wielki pan Meng Wubo 孟武伯, w którego ani jedno słowo nie warto było wierzyć, w związku z czym władca, Lu Aigong 鲁哀公, był z niego mocno niezadowolony.
Razu pewnego Lu Aigong zorganizował przyjęcie w Pięciu Ślazach, a Meng Wubo jak zwykle wziął w nim udział. Zdarzyło się jednak, że dnia tego zjawił się także minister Guo Zhong 郭重, tłuścioch jakich mało, ulubieniec władcy. Te dwa powody absolutnie wystarczają, by Guo stał się obiektem zazdrości i złośliwych uwag Menga. Tym razem Meng, przepijając do władcy, pozwolił sobie zapytać Guo wprost: „Czym-eś się tak obżarł, żeś spasiony jak świnia?”
Władca, wykazując się niezłym refleksem, odpowiedział za pupilka: „Dużo zeżarł własnych słów, ot i przytył...” – to zaś zdanie było ewidentnym przytykiem do Menga, który często coś obiecywał, a gdy przyszło co do czego, słowa te nagle magicznie wracały mu do gęby bez żadnego widocznego rezultatu. Usłyszawszy coś takiego, w dodatku w przytomności wszystkich możnych, i to z ust władcy, Meng spiekł raczka ze wstydu.
Odtąd “przytył od połykania słów” 食言而肥 to powiedzenie opisujące ludzi, których słowu nie można wierzyć. Dlatego też solenną obietnicę można poprzeć stwierdzeniem: “na pewno nie połknę słów” 决不食言.
Historyjkę w wersji uproszczonej można obejrzeć w internetach:

Mnie zaskoczyła fraza "jeść słowa" czyli być niesłownym. U nas zjada się słowa z pośpiechu i nerwów, a nie po to, żeby ich nie dotrzymać...