blog azjofilski 亞洲迷的部落格

Moje zdjęcie
Kunming, Yunnan, China
Blog o Azji. Blog o Chinach. Blog o chińskiej kuchni. Blog o Yunnanie. Blog o Kunmingu. Blog o mnie. Można by tak długo... Przygodę z Azją zaczęłam w 2004 roku. Jakiś czas później wpadłam na to, żeby zacząć zaklinać czas blogiem. Jest tu o ludziach, miejscach, kuchni, muzyce, są ciekawostki językowe i moje przygody. Nie zawsze za to pojawiają się polskie znaki, za co serdecznie przepraszam wszystkich Czytelników.

2023-09-25

szukając studni w Jianshui

W obrębie starówki Zbudowanej Wody czyli Jianshui, miasteczka znajdującego się w yunnańskiej prefekturze Honghe, znaleźć można wiele skarbów. Stare siheyuany, parę świątyń, prześlicznie odnowione budyneczki w starym stylu, służące obecnie za kawiarnie czy pensjonaty. Jednak większość przyjezdnych szuka w Jianshui studni. Dlaczego? Przyjezdnych zawsze dziwi: jakim cudem miasto, które powstało tak dawno temu (co najmniej kilkaset lat udokumentowanej historii) nie jest położone nad żadnym źródłem pitnej wody? Nie ma tu ani rzeczek i strumyków, ani nawet porządnego jeziora. Czy miasto powstało na pustyni? Nie. Powstało w miejscu tak obfitym w wody gruntowe, że o wodę nie trzeba się było martwić. Wewnątrz niemal każdego siheyuanu a także na większości ulic wewnątrz murów miejskich można znaleźć studnie. Większość z nich przetrwała zresztą do dziś: wieść gminna niesie, że w obrębie starego miasta można znaleźć ponad 120 studni publicznych (gdyby wliczyć prywatne, liczba jeszcze by wzrosła!). Część z nich jest tak stara, że wlicza się je w poczet najważniejszych zabytków miasta; część jest nowsza, ale tak samo ważna. Na przykład mingowska studnia Daban 大板井 znajdująca się przy zachodniej bramie miejskiej znalazła się kiedyś w jednym z najpopularniejszych programów kulinarnych, dlatego większość przyjezdnych idzie do niej cykać foty, urzeczona nie tylko samą ogromną studnią, ale też faktem, że w XXI wieku można odwiedzić miasto, w którym ludzie chodzą do studni nabierać wodę. Bo, proszę Państwa, to, co w tych studniach najważniejsze to to, że działają i są używane. Nie tylko przez ubogich emerytów, którzy nosząc wodę ze studni zamiast skorzystać z wodociągów chcą przyoszczędzić na rachunkach. Tutejsi po prostu dalej swoje wiedzą: woda studzienna jest smaczniejsza i zdrowsza od tej wodociągowej. Ta ostatnia nadaje się może do płukania ubrań czy spuszczania wody... Chociaż nie, nawet do płukania nie bardzo - kumoszki nadal spotykają się nad studniami i przepierają ubrania w "dobrej" wodzie. 

Niektóre studnie są tak stare i znane, że mają swoje nazwy i nawet punkt na elektronicznych mapach Jianshui. Niektóre są malutkie i znane tylko użytkownikom. Najczęściej odróżnia się je po ilości "oczu" czyli wylotów studni. Studnie jednooczne są oczywiście najczęstsze, ale dwu-, trzy- i czterooczne też się często zdarzają. Ewenementem jest studnia tuzinooczna, stworzona ewidentnie do celów plotkarskich. Po dziś dzień przy studniach trwa małomiasteczkowe życie: plotki, herbatka... 

Wróćmy do studni będącej bohaterką drugoplanową programu kulinarnego. Otóż na bazie owej studziennej wody wyrabia się jedną z najsłynniejszych tutejszych przekąsek czyli lekko sfermentowane tofu, które jada się grillowane. Nic dziwnego, że wokół rzeczonej studni powstały dziesiątki grillowni mających w menu właśnie to najlepsze tofu... Swoją drogą, tych tradycyjnych tofu z Jianshui jest przynajmniej kilka rodzajów; osobiście przepadam za wilgotnym tofu, tak popularnym w Jianshui i Shipingu. To robione na bazie wody z ogromnej studni Daban nazywa się jednak po prostu tofu z zachodniej bramy 西门豆腐. 

Wróćmy też do herbaty. Bez herbaty nie ma życia, a w Jianshui oczywiście herbata była i jest nadal parzona studzienną wodą, nadającą napojowi niespotykaną słodycz. Pewnie między innymi dlatego o porankach i pod wieczór przy dobrych studniach gromadzą się nie tylko mieszkańcy, ale i... nosiwody. W samym Jianshui noszenie wody na koromysłach już prawie nie jest spotykane, ale przy odrobinie szczęścia można ujrzeć wozy zaprzężone w koniki czy bawoły - choć i one są wypierane przez tuktuki i skutery. 

Obfita obecność studni wpłynęła również w zauważalny sposób na obrzędowość jianshuiczyków. Wyjątkowo wysoką rangę uzyskało jedno z bóstw domowych, bóg studni. Po dziś dzień przy studniach zapala się trociczki, zwłaszcza zimą, bo zima uważana jest za porę "wodną". Oczywiście, są i studnie zaopatrzone w bardziej formalne miejsca kultu, np. Kryształowe Pałace

Byliśmy w Jianshui za krótko, żeby odnaleźć wszystkie studnie, ale Tajfuniątko i tak miało ogromną radochę. Bardzo polecam zwiedzanie Jianshui śladem studni. Polecam też przyjechać na wystarczająco długo, żeby móc poobserwować życie, które przy tych studniach się toczy.

Szukając studni (po chińsku), dużo zdjęć.

2023-09-22

chipsy słono-pieprzne

Laysy wypuściły na chiński rynek nowe czipsy, chyba jak dotąd moje najulubieńsze: słono-pieprzne, przepyszne! Jedyny problem, jaki z nimi mam, to... nie wiem, z jakiej są rośliny. Po chińsku nazywają się bowiem 香芋片 a 香芋 to niestety po chińsku mogą być aż trzy rośliny. 

  • 参薯 Dioscorea alata - pochrzyn skrzydlaty, którego fioletowawomleczne bulwy czesto służą do robienia deserów. 
  • 芋頭 Colocasia esculenta - kolokazja jadalna, czyli taro, z bulwą białą, ale często nakrapianą na fioletowo, równie chętnie wykorzystywane do przekąsek słonych i słodkich. 
  • 番薯 Ipomoea batatas - wilec ziemniaczany, czyli po prostu batat. 

Całe szczęście w niejaki sukurs przychodzi sam wygląd czipsów. Sądzę, że mamy do czynienia z czipsami z taro.

2023-09-19

kurczak chilli 辣子鸡

Jest sobie taka potrawa, której przez pierwszych dziesięć lat w Kunmingu nawet nie tykałam. Zowie się, jak w tytule, kurczak chilli i dawniej na samą myśl o niej chciało mi się pić. 

Czas płynie, latka lecą, a mój język i podniebienie przyzwyczaiły się cokolwiek do umiłowanego przez kunmińczyków chilli. Dawniej ZB kupował czasem dla siebie porcyjkę takiego kurczaka; teraz czasem nawet kupuje dla naszej dwójki, bo i ja coś tam zawsze uszczknę. W domu robimy rzadko, choć teraz jest to łatwiejsze niż dawniej. Dawniej trzeba było samemu przygotować duże ilości suszonego chilli, posiekać drobno kurczaka, mieć na podorędziu pieprz syczuański, pastę douban, czosnek, imbir... Teraz wystarczy mieć w domu pikantną kostkę do syczuańskiego gorącego kociołka. Ponieważ zawiera ona tłuszcz, to nawet oleju nie trzeba już dodawać: rozgrzewasz kostkę, dorzucasz kurczaka, smażysz aż zniesurowieje i już. Dziesięć minut roboty. Zresztą - tylko po to trzymamy w domu te hotpotowe kostki; jakoś prawie nam się nie zdarza jeść hotpota w domu, a już na pewno nie pikantnego.

Kiedyś mieliśmy na targu ulubiony stragan z tym kurczakiem, ale to już pieśń przeszłości. Od tej pory szukamy czegoś równie dobrego. Ostatnio wreszcie trafiłam na przepysznego kurczaka chilli; był tak smakowity, że z najwyższym trudem udało mi się powstrzymać od zjedzenia porcji w całości. Nie dość, że próg ostrości był w sam raz, to jeszcze w dodatku porcja składała się z mięsa! Zazwyczaj kunmińczycy siekają kurczaka razem z kurnikiem - to znaczy jest posiekany w całości, wraz z kosteczkami i nawet najmniejszą drobinkę mięsa trzeba obgryźć z kości. To jeden z podstawowych powodów, dla których tak niechętnie kupuję kurczakowe potrawy. Ja rozumiem - obgryźć nogę albo skrzydełko, ale babrać się z maleńkimi kawalątkami kurczaka, które nie starczą nawet na ząb, a na każdym kość?! Ech... Właśnie dlatego byłam tak mile zaskoczona i, podekscytowana, zaczęłam mówić ZB, że wreszcie znaleźliśmy kurczaka chilli, który zastąpi nam tego dawnego! Jednak mina ZB sugerowała, że cieszę się przedwcześnie. 

- Co jest? Za mało ostry? 

- Nie, ostrość akurat. 

- To może konsystencja niedobra? 

- Nie, nie, jest akurat - ani nie za suchy, ani nie za tłusty. 

- No to co ci się w nim nie podoba? 

- Nie ma czego obgryzać...

zdjęcie autorstwa Tajfuniątka, oczywiście właśnie :)

PS. Stalowa!