2020-07-31

lotosowy szpic

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej. 

Tajfuniątko uczy się w przeszkolu dawnych chińskich wierszy. Oczywiście - niewiele z nich rozumie (wyobraźcie sobie, ile rozumiałby czterolatek recytujący Reja). Nic to. Gdy wraca do domu z nową Zdobyczą, zabieram się do guglania, a gdy już sama lepiej pojmę, o co chodzi, chętnie tłumaczę dziecku, jak rozumieć te wersy. Również i ZB bardzo się stara tłumaczyć o co chodzi. Dla zachowania twarzy udaje, że nie musi przetrząsać internetów, by sobie przypomnieć dany wierszyk. Na jego obronę mogę dodać, że często po dniu czy dwóch dniach ciągłego recytowania wierszy przez naszą mądrą córeczkę, on też te wiersze zapamiętuje (ja nie).
Ostatnio, pewnie dlatego, że już zaczął się lotosowy sezon, przyszła z taką zdobyczą:

小池 (楊萬里)
Staw (Yang Wanli)

泉眼無聲惜細流,
Cicho i delikatnie tryska źródełko
樹陰照水愛晴柔。
Odbija cień drzew i kocha delikatny błękit nieba.
小荷才露尖尖角,
Mały lotos właśnie wystawił spiczasty rożek
早有蜻蜓立上頭。
A ważka już zdążyła zająć miejsce na szczycie.

Yang Wanli 楊萬里 czyli Yang Dziesięć Tysięcy Mil był poetą i politykiem (czyli zupełnie zwykłym wykształciuchem tamtych czasów), uznanym wszakże jednym z Czterech Mistrzów Południowej Dynastii Song (中兴四大诗人). Najpiękniejsze jego dzieła powstały, gdy został wygnany do Hangzhou - pisał wtedy dużo o przyrodzie i zwykłym, codziennym życiu. Był również gorącym patriotą, wspierającym wysiłki Songów, by nie dać się Dżurdżenom z dynastii Jin, a także jednym z Pięciu Lojalnych z Luliangu (廬陵「五忠一節」). Prywatnie lubię go także za to, że był nałogowym herbaciarzem (嗜茶如命). W późniejszym czasie z przyczyn politycznych zrezygnował z kariery i zaszył się w domowym zaciszu - podobno 15 lat nie wyszedł poza jego progi.

Wracając do wiersza - jest on ślicznym opisem przyrody; dzięki niemu Tajfuniątko dowiedziało się, co to są lotosowe rożki - otóż są to zwinięte jeszcze młode liście lotosu:

Tajfuniątko zaczęło oczywiście pytać, do czego - poza goszczeniem ważek - mogą służyć takie liście, więc zaczęliśmy opisywać kulinarne, herbaciane i lecznicze właściwości lotosowych liści. Efekt jest taki, że mała wymyśliła bardziej adekwatne zakończenie wiersza:

小荷才露尖尖角
Mały lotos właśnie wystawił  spiczasty rożek
摘了可以炒鸡蛋
Jeśli go zerwiesz, możesz usmażyć [na nim] jajecznicę.

I tak to właśnie jest. Dziecko nauczyło się wiersza i mogłoby pozować na osobę kulturalną i światłą, ale natura wzięła górę - jest po prostu łakomczuchem... 

Tutaj poczytacie o Sutrze Lotosu.

2020-07-30

wężyca 蛇精

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Magiczna wężyca, tak jak lisica, powstaje dzięki długiemu, długiemu życiu. Ponoć czuje ducha niebios i ziemi, wchłania esencję słońca i księżyca - i dlatego jest taka niezwykła. Magiczne węże zazwyczaj są kobietami - i to pięknymi. Dość szybko zaczynają władać silną magiczną mocą i mają niezwykłe umiejętności. Gdy przyjmują postać ludzką, często nie potrafią już wrócić do wężowej, choć na potrzeby filmowe często pokazuje się ich wężową formę, a w kreskówkach miewają po prostu wężowe ciało i piękną kobiecą twarz - tak jest np. u moich ulubionych Tykwowych Braci 葫芦兄弟. Zgodnie z literaturą jednakowoż powinny być po prostu pięknościami, a ich wężowa natura objawiała się tylko po kilku głębszych (działa na nie tylko jeden rodzaj alkoholu - realgarowe wino).
Najsłynniejszymi wężycami w chińskiej kulturze są niewątpliwie Biała i Zielona Wężyca z Legendy o Białym Wężu 白蛇传. Sama opowieść należy do kanonu czterech najważniejszych ludowych podań Chin i była wielokrotnie ekranizowana; jest także tematem wielu oper. Moja ulubiona wersja to oczywiście opaczny i intrygujący film Harka Tsui, który udało mi się dla Was wyszperać na Youtube:

Tutaj poczytacie o japońskim strasznym wężu.

2020-07-28

Kwiat Śliwy 梅花牌

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl oraz kirgiski.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej. 

Przywiązujecie się do ubrań czy zmieniacie co sezon? Ja się przywiązuję. Trzymam całą szafę rzeczy typu "kiedyś jeszcze w nie wejdę"... To znaczy trzymałam. Teraz trzymam szafę "pewnie jeszcze kiedyś przytyję". Zawsze uwielbiałam myszkować w szafie Mamy i nigdy nie pozwalałam jej się pozbyć tych wszystkich cudowności. W końcu po to ma strych, żeby móc je dla mnie przechować. Jeśli żywcem nie znajduję dla jakiegoś ciucha zastosowania, chętniej wymienię niż wyrzucę. A rzeczy, które są dobrej jakości po dziesiątkach lat użytkowania, są ze mną do samego końca.
ZB ma to samo. Dlatego jedną z części jego garderoby jest wspaniała bluza sportowa marki Kwiat Śliwy. Nie da się jej pomylić z niczym innym:

Kwiat Śliwy (Meihua) to jedna z najsłynniejszych - choć obecnie nieco mniej popularnych - firm chińskich produkujących odzież sportową. Powstała w Tianjinie już w latach sześćdziesiątych. W latach siedemdziesiątych ciepło mówił o niej sam Zhou Enlai, więc gdy w 1984 (po otwarciu na świat) Chiny po raz pierwszy wysyłały zawodników na olimpiadę do Los Angeles, zawodnicy byli poubierani właśnie w te ciuchy - w tym złoty medalista Xu Haifeng 许海峰, siatkarki i Li Ning 李宁 (tak, to ten sam, który później założył firmę... również produkującą odzież i obuwie sportowe). Państwo zapewniło pomoc w promocji, pod warunkiem, że ciuchy będą wpadać w oko, że nie będą farbować... no i że będą niezniszczalne.
Są.
Przynajmniej jeśli sądzić po bluzie ZB, która po czterdziestu latach jest tak samo świetna, jak dawniej. Nigdzie się nie przeciera, nie pruje, kolor jest żywy aż do przesady i... często ją sobie pożyczam, gdy ZB nie patrzy. Własnej nie kupię, bo... ubrania tej firmy nadal są dość drogie.
Wracając do olimpiady: gdy już zawodnicy wrócili do Chin na tarczy (byli na 4 miejscu w klasyfikacji medalowej), Chiny oszalały na punkcie Kwiatu Śliwy. Dres tej firmy stał się strojem narodowym na równi z maoistowskimi mundurkami poprzedniej ery. Było to ubranie luksusowe - kosztowało koło 50 yuanów, czyli tyle, ile wynosiło przeciętne miesięczne wynagrodzenie.
Teraz te ciuchy wydają się dość oldskulowe, jednak firma nadal działa i nadal ma swoich zagorzałych fanów. Czynione są też próby dostosowania marki do potrzeb nowego pokolenia.

Tutaj poczytacie o japońskiej marce Uniqlo, a tutaj o marce Tumar.

2020-07-27

Śmiejący się Budda 笑佛

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej. 

Śmiejący się Budda to niekanoniczna postać Buddy, która zrobiła naprawdę sporą karierę - zwłaszcza jak na postać niekanoniczną. Można go znaleźć w Chinach, Japonii, a także w większości sklepów z "chińszczyzną" - nawet u mojego Taty na biurku jeden siedział! Był drewniany i bardzo go lubiłam, bo pięknie się śmiał, był gruby i sympatyczny. To kolejna rzecz, która łączyła mnie z Chinami na długo przed moim wyjazdem do Azji...
Dziś, kiedy wiem o nim więcej, jeszcze bardziej mi się podoba. Wywodzi się z folkloru, z czasów dynastii Song. Ponoć jego pierwowzorem był Qieci 契此, tak inny od zwykłych nabzdyczonych mnichów, że aż pokochał go lud. Kim więc był Qieci?
Był mnichem chan, żyjącym za panowania późniejszej dynastii Liang, za czasów Pięciu Dynastii i Dziesięciu Królestw czyli w X wieku. Wywodził się z terenów dzisiejszego Zhejiangu. Nazywano go Mnichem z workiem 布袋和尚 - płócienny wór to jego atrybut - albo Śmiejącym się Buddą - ponieważ lico jego przeważnie upiększał szeroki uśmiech. Gdybym miała porównać Płócienny Worek (布袋 Budai) - bo tak go skrótowo nazywają - z jakąś postacią europejską, powiedziałabym o nim "chiński braciszek Tuck" - tędzy i rubaszni mnisi, czyniący dobro w sposób niekonwencjonalny i raczej mało cnotliwi. W songowskich Żywotach świętych czyli w Biografiach wybitnych mnichów Song Qieci został opisany jako rubaszny tłuścioszek ze zmarszczonymi brwiami, niecierpliwy w mowie, śpiący gdzie popadnie*. Często podparty laską, Budai nawiedzał targowiska, bo gdy jest dużo ludzi, dobrze się żebrze. Cokolwiek dali ludzie, trafiało albo prosto do brzucha, albo do torby - na później.
Choć żebrał po targowiskach, przyjaźnił się też z możnymi - Jiang Zongba, ważny urzędnik, uważał go za swego nauczyciela i razem z nim się szlajał. Pewnego dnia, gdy wspólnie zażywali kąpieli, Zongba zauważył na plecach Qieci dwie pary oczu. 
Ja go lubię jeszcze za to, że chętnie otaczał się dziećmi i nie przeszkadzało mu to, że się z niego naigrawały. Bóg (samo)zadowolenia, obfitości, dobroduszności... No a poza tym podobno potrafił wróżyć i przepowiadać pogodę, więc już w ogóle pełnia szczęścia. Z pogodą radził sobie w ogóle świetnie, bo nadzwyczajne moce chroniły go przed chłodem i śniegiem. 
Przed śmiercią Budai zostawił słynną frazę:
Maitreja to prawdziwy Maitreja, ma nieskończoną liczbę wcieleń, zawsze objawia się współczesnym, ale oni go nie rozpoznają**.
To dało początek przekonaniu, że tak naprawdę Budai był jednym z wcieleń Maitrei. Cóż, obaj byli wesołymi grubaskami no i Maitreja miał ponoć odwiedzać nasz świat często i nauczać. W sumie nie dziwiłabym się wcale, że późniejsi ludzie ich sobie stopili w jedno, zadziwia mnie tylko to, że Budai był tak nieskromny, że sam siebie nazwał Maitreją...
To wpłynęło zarówno na rozszerzenie kultu Śmiejącego się Buddy, jak i... na sam kult Maitrei, w Chinach chętnie przedstawianego właśnie w postaci uśmiechniętego grubasa - choć w innych częściach Azji Maitreja wygląda zupełnie inaczej. W Chinach ma być dobrodusznym szczęśliwcem, pokazującym, że im jesteśmy bardziej wyrozumiali, tym większe czeka nas szczęście.
Wracając do Budai - ponieważ zaopatrzony jest w worek, jest gruby i szczęśliwy, Chińczykom kojarzy się z bogactwem. Cóż za ironia losu! Żebrzący Qieci bywa utożsamiany z Bogiem Pieniędzy. Jest taką... buddyjską odpowiedzią na taoistycznego Fan Li. I chyba jednym z najsympatyczniejszych bogów-niebogów, o którym słyszałam.


Tutaj poczytacie o jego japońskiej wersji.

*形裁腲脮,蹙頞皤腹,言语无恒,寝卧随处。
** 彌勒真彌勒,化身千百億,時時示時人,時人自不識

2020-07-26

papier-zombie 還魂紙

Z okazji Święta Papieru mam dla Was fantastyczną ciekawostkę. Papier z recyklingu można po chińsku nazwać na dwa sposoby. Normalnie nazywa się go 再生紙 zài​shēng​zhǐ czyli dosłownie papier ponownie narodzony. 可再生 kě​zài​shēng - dosł. możliwe ponowne urodziny to nazwa wszelkich odnawialnych źródeł, np. 再生燃料 zài​shēng​rán​liào to odnawialne paliwo.
Już ta nazwa jest cudowna, ale druga jest jeszcze lepsza. Otóż można również nazwać taki papier cokolwiek staroświecko 還魂紙 [还魂纸] huán​hún​zhǐ - papierem powracającej duszy.
Duszę już znacie. Koncepcja powrotu duszy (z grobu)​ 還魂 [还魂] huán​hún też nie jest skomplikowana. Bardzo żałuję, że współcześnie się tak raczej nie mówi.​
No ale skoro jesteśmy już przy powrocie duszy, wypada wspomnieć o
借屍還魂 [借尸还魂] jiè​shī​huán​hún - odrodzeniu się w jakimś innym ciele. Dosł. pożyczać martwe ciało, by oddać duszę. To przysłowie mnie kompletnie zawojowało, ponieważ oznacza powrót jakiejś dawno odrzuconej idei w nowym anturażu. ​
Za to "normalny" powrót duszy można nazwać raczej 回煞 huíshà albo 回魂 huí​hún. To jest ten jeden jedyny raz, gdy dusza po śmierci chce wrócić do domu. Słychać ponoć szelesty i kroki, bo dusza robi sobie obchód po całym domu. Rodzina nie powinna się wtedy odzywać - bo jeśli dusza usłyszy te głosy, nie będzie już chciała odejść i nie będzie się mogła zreinkarnować. Całe szczęście specjaliści od fengshui lub mnisi taoistyczni potrafią wyliczyć, kiedy dusza się zjawi i można uniknąć niebezpieczeństwa. Najczęściej jest to w okolicach 9-18 dnia po śmierci delikwenta, ale oczywiście za podanie dokładnej daty trzeba słono zabecalować.

2020-07-25

Podwójna Szóstka 六月六

Niedawno opowiadałam o kanikule. W nadziei, że w niekończącym się deszczu przyzwę trochę słońca, chcę opisać dwa zwyczaje związane z kanikułą i znanymi już Wam fu, które miały się odbyć szóstego dnia szóstego miesiąca księżycowego, czyli jutro.
六月六晒伏 Szóstego szóstego suszymy fu na słońcu
Podwójna szóstka jest najlepszym dniem do wystawienia na słońce zatęchłych smoczych szat w Smoczym Pałacu na dnie Wschodniego Morza. Ze smoków wzięli przykład ludzie, stąd powiedzonka typu
六月六,人晒衣裳龙晒袍 
Szóstego szóstego ludzie suszą ubrania a smoki szaty
六月六,家家晒红绿 
Szóstego szóstego wszyscy suszą czewienie i zielenie (czyli różnokolorowe ubrania).
Dzień ten wybrano z przyczyn oczywistych - to wtedy słońce jest wysoko i raczej panują ciepłe temperatury, a dzień jest bardzo długi. Wówczas więc wszyscy wyciągali ubrania z szaf i skrzyń i suszyli na potęgę, żeby pozbyć się stęchlizny, wilgoci i ewentualnego robactwa.
Drugim zwyczajem jest... mycie.   
初伏洗百病 W czasie początkowego fu zmywamy sto chorób
Fu są gorące. Pocimy się, cierpimy. Czyż istnieje na to lekarstwo lepsze od kąpieli? Dlatego
初伏,浴于河,谓之‘洗百病 
W czasie początkowego fu wykąp się w rzece, to oznacza zmycie stu chorób.
六月六日,童叟浴于屈产泉,末伏乃止,谓之洗百病。
Szóstego dnia szóstego miesiąca dzieci i starcy kąpią się w Źródle Quchan, aż do końcowego fu, a oznacza to obmycie ze stu chorób.
I tak dalej. Myć się mieli zresztą nie tylko ludzie, ale i zwierzęta. Za Mingów i Qingów nawet pałac cesarski dawał przykład szaraczkom, jak dbać o higienę - urządzali wielką pokazówę z kąpielą słoni jako gwoździem programu i urzędasami, pilnującymi porządku, kąpieli i właściwego akompaniamentu (bębny).
Kąpieli mam dość, uskuteczniam przynajmniej jedną dziennie, dziękuję serdecznie. Za to gdyby wreszcie raczyło nas na dłużej odwiedzić słońce, chętnie wywiesiłabym wszystkie ubrania, pościel i całą resztę, by się nasłoneczniły i odwilgociły. Przeklęta pora deszczowa!...

2020-07-24

Obsesja Eve Killing Eve

Zakochałam się w serialu. Pochłonęłam go - a on pochłonął mnie. I nie jest azjatycki! A jednak zasługuje na miejsce na blogu ze względu na postać głównej bohaterki, granej przez Azjatkę. To znaczy przez Kanadyjkę, ale obdarzoną południowokoreańskimi rodzicami - Sandrę Oh. Coś mętnie kojarzyłam, że grała w Chirurgach, ale ponieważ ominął mnie szał związany z  perypetiami przystojnych i pięknych doktorów, to jakoś nie skupiłam się na niej. A szkoda. Albo może i lepiej? Dzięki temu zaskoczyło mnie, jak wspaniale gra. Bo wiecie... wydaje się, że w ogóle nie gra - tylko JEST.
Zupełnie absolutnie cudowne jest to, że główna bohaterka nie jest Azjatką po to, żeby była orientalną pięknością względnie mistrzem sztuk walki czy matematycznym geniuszem. Jest zwykłym stróżem prawa, z własnymi kłopotami, słabościami (wino, dajcie wina!) itp. Bodaj jedyny moment, gdy zostaje wykorzystany rys azjatycki, to wtedy, gdy na chwilę zaczyna pracować w koreańskiej restauracji - ale to dopiero w trzecim sezonie. Sama Oh mówi zresztą, że w ogóle nie spodziewała się, że dostanie główną rolę - przecież Azjatki są od grania najlepszych przyjaciółek głównych bohaterów, a nie od bycia ważnymi...
Serial polecam ze względu na samą historię, ale przede wszystkim - ze względu na protagonistkę i dynamikę między nią a jej arcywrogiem. Miód!

2020-07-23

dachowce 脊兽

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

脊獸 [脊兽] jǐ​shòu to dosłownie bestie siedzące na grzbiecie. W tym wypadku chodzi dokładnie o grzbiet dachu - czyli (zazwyczaj) o kalenicę. Ja pieszczotliwie nazywam je dachowcami, jednak nie należy zapominać, że one są naprawdę groźne.​ Poza Chinami, można je spotkać na budynkach w Japonii i Korei, a także w krajach Azji Południowo-Wschodniej, choć tam są zdecydowanie mniej popularne. Jest ich kilka typów. Wyróżniamy więc "całujące bestie" 吻兽, "zerkające bestie" 望兽, "pchające bestie" 戗兽, "zwisające bestie" 垂兽, a także najważniejszą grupę: "chodzące bestie i nieśmiertelnych" 仙人走兽. Zrobione są z takiego samego materiału jak dachówki, zazwyczaj są szkliwione. Początkowo ich główną funkcją było chronienie łączeń, gwoździ, bolców - wszystkiego, co trzymało dach do kupy - przed wilgocią i rdzą. Dopiero później zaczęły być coraz bardziej ozdobne. Narodziły się funkcje poszczególnych stworzeń, aż w końcu zostały skodyfikowane tak skrupulatnie, że nikt się nie ważył umieścić "niewłaściwej" bestii poza kolejnością bądź w nie tym miejscu co trzeba. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nie zdobiły one domów zwykłych zjadaczy ryżu, a siedziby cesarskie oraz świątynie. Dopiero gdy wyemigrowały do innych krajów, po części zatraciły charakter, a na pierwszy plan wysunęła się ich funkcja dekoracyjna.
Wróćmy do dekoracji cesarskiego dachu. Najwięcej mogło tam siedzieć dziewięć bestii. Znajdowały się tam zazwyczaj takie stworzenia:
  • smok - symbol cesarza, pokazujący "ważność" budynku
  • jeździec na feniksie na początku - ponoć to podwładny cesarza, któremu wszakże zamarzyła się większa władza i za zdradę stanu powieszono go pod dachem. A może nie zdrajca a Nieśmiertelny, jadący na feniksie lub qilinie? A może po prostu cesarski sługa, na którego mają oko wszystkie pozostałe bestie? Podobno jeśli nie będzie dobrze służyć, mogą go pożreć. Czasem zdarza się też sam feniks, najważniejszy z ptaków.
  • byk walczący ze złem, połykający chmury, wypluwający mgłę, dzielny obrońca
  • odważny bykozioł xiezhi 獬豸, który potrafi odróżnić prawdę od kłamstwa,
  • ryba przyzywająca wiatr i burzę xiayu 狎魚 xiá​yú,
  • znany nam już smokolew suanni, który pożera tygrysy i pantery,
  • dobrowróżbny konik morski,
  • niebiański rumak, który potrafi przemierzać nieskończone przestrzenie
  • lew - król zwierząt i obrońca buddyjskich nauk.
Tylko pięć dachowców - od razu widać, że Świątynia Niebieskiego Smoka była mało ważna...
Czasami zdarza się jeszcze dziesiąta postać - numer dziesięć 行什 czyli nieśmiertelny, który jest jeszcze przed smokiem i trzyma miecz lub też piorun jak laskę. W komplecie dawniej występowały one tylko w siedzibie cesarza; po ilości bestii można było poznać rangę budynku. Zazwyczaj występowały nieparzyście. Teraz jednak często ozdabia się nimi i te dachy, które nie mają żadnej rangi, bo są tylko podróbkami starych miejsc, np. dawne świątynie, które obecnie pełnią rolę sklepów z pamiątkami.
Dodatkowo obok powyższych możemy często spotkać jednego z Synów Smoka - Chī wěn 螭吻/鴟吻 czyli smokorybę, która połyka zło, by nie dostało się ono pod dach - ale ona nie jest w rządku z innymi bestiami, tylko osobno i może występować bodaj na wszystkich rodzajach chińskich tradycyjnych dachów, nie tylko na dachach świątynnych czy cesarskich.

widzicie zakręcone rybie ogony i smocze paszcze na dachu Sceny Smoczej Chmury? To właśnie nasze smokoryby. Poniżej znajdują się jeszcze inne bestie - o nich za chwilę.
Ostatnim dachowcem, którego chcę Wam dokładnie pokazać jest 戧獸 [戗兽] qiāng​shòu, którego łatwo poznać po wydatnych rogach, po tym, że składa się wyłącznie z głowy i po tym, że sam osiada na rogu dachu. To przed nim ustawione są chodzące bestie:

tutaj tylko pięć zwierzątek, koziorogi qiangshou i smokoryba na samym szczycie. Dobrze widać początkowego jeźdźca na feniksie, ale mówiąc szczerze pozostałe chodzące potwory wyglądają z daleka dość podobnie.

tutaj nieświątynny budynek, zwykły pawilon - ale na każdym piętrze dach jest zaopatrzony w qiangshou
Qiangshou czyli pchające bestie mają trzy podstawowe zadania: odganiać złe moce, chronić konstrukcję dachu przed uszkodzeniami, a także... pełnić rolę piorunochronu. Choć nie są najwyższym punktem dachu, Chińczycy głęboko wierzyli, że jeśli rozpęta się burza, to bestia przyjmie na siebie gniew żywiołów i ochroni budynek.

Uwielbiam chińskie dachy, a już bestie kocham! Która z nich się Wam najbardziej podoba?

A tutaj poczytacie o japońskim odpowiedniku smokoryby.

2020-07-21

Liu Jian 刘健

Urodzony w 1969 roku Liu Jian to chiński twórca animacji, rodem z Nankinu. Początkowo studiował malarstwo w nankińskiej ASP, jednak w 1995 roku zaczął się zajmować animacją. Jego pierwszy film długometrażowy, Piercing I, został zaprezentowany na Holenderskim Festiwalu Filmów Animowanych w 2010 roku i wzbudził duże zainteresowanie.


Obejrzałam z zainteresowaniem. Nie mój klimat, ale film zdecydowanie ciekawy. Zwłaszcza w momentach, w których jest pokazane, jak trudno być w Chinach po prostu przyzwoitym człowiekiem...

2020-07-20

Shouxing 壽星

Wspominałam już kiedyś o Trzech Gwiezdnych Bóstwach, ze szczególnym uwzględnieniem Boga Długowieczności - Shoulao 壽老 bądź Shouxing 壽星. Dziś opowiem Wam o nim więcej specjalnie na potrzeby Unii Azjatyckiej, która będzie przez parę następnych poniedziałków odkrywać powinowactwa między bogami.
W wielu miejscach można zauważyć figurynki uśmiechniętego, rumianego staruszka, oszpeconego przesadnie wysokim, guzowatym czołem. Ma łysy czerep i zazwyczaj długą brodę. Jego atrybutami są laska i brzoskwinia, a jego rumakiem - czarny byk względnie biały jeleń, który wszakże może spacerować wraz z bóstwem, a nie pod nim. Chętnie przedstawia się go też wśród białych żurawi lub wśród lakownic - grzybów długowieczności; czasem bawi się z dziećmi. Jeśli podarujemy komuś jego podobiznę, oznacza to, że życzymy danej osobie długiego życia. Jednak - większość tych figurek czy obrazków jest tak kiczowata niegustowna ostentacyjna estetycznie, że coraz rzadziej się je widuje w chińskich mieszkaniach, choć niby mają przynosić nie tylko długowieczność, ale i szczęście.
Co ciekawe, nasz długowieczny staruszek załapał się do panteonu taoistycznego jako bóstwo bieguna południowego lub jako inną wersję Laozi, dzięki czemu można się na niego natknąć nie tylko w bardzo tradycyjnych domach, ale nawet w świątyniach. Pojawia się również w wierszach.
Jest kilka legend dotyczących pochodzenia Shouxinga. Najpopularniejsza mówi, że był on kiedyś chorowitym chłopcem o imieniu Zhao Yen, który miał być martwy koło dziewiętnastego roku życia. Doradzono mu więc, by udał się na wyznaczone poletko wraz z gąsiorem wina i porcją suszonego mięsa. Na tym poletku miał spotkać dwóch mężczyzn, którzy mieli chcieć z nim grać w jakąś planszówkę (warcaby lub coś podobnego) pod drzewem. Powinien ich poczęstować mięsem i winem, ale milczeć, gdy będą oni zadawać pytania. Chłopak posłuchał, a dwaj faceci postanowili, że odwdzięczą się za poczęstunek, robiąc czeski błąd w wieku, jakiego miał dożyć - zmienić 19 w 91. Później się okazało, że byli oni Północną Gwiazdą Polarną, odpowiedzialną za ustalanie dat urodzin oraz Południową Gwiazdą Polarną, odpowiedzialną za ustalanie dat śmierci. Nie bardzo wiadomo, kiedy naszego chorowitego niegdyś chłopca zaczęto utożsamiać z Południową Gwiazdą Polarną; zresztą w ogóle jego dane osobowe często ulegały zmianie, bowiem w niektórych źródłach pojawiały się informacje, że Pengzu jest właśnie naszym Bogiem Długowieczności...
W naszym domu nie ma wizerunków Shouxinga. Jeszcze nie jestem pewna, czy zależy mi akurat na długim życiu. Może gdyby był bogiem zdrowego życia, bardziej by mi zależało?

Tutaj poczytacie o japońskiej wersji tego bóstwa.

2020-07-19

pora deszczowa

Latem w Kunmingu zazwyczaj leje i jest zimno. Niby nie bez przerwy, ale lepiej zawsze mieć przy sobie parasol.
Mieszkamy na górze Yuantong, więc choć wiemy, że leje, nie jesteśmy zazwyczaj przygotowani na armagedon, który ogarnia niżej położone ulice. Dlatego szalenie zaskoczyło mnie, gdy wybrałam się na badminton i okazało się, że ulica Wiadomości 新闻路 jest nie tylko nieprzechodnia, ale wręcz nieprzejezdna:
Zmieniła się w rzekę. Na niemal całej długości. Na badminton dotarłam tylko dzięki temu, że badmintonowa koleżanka przywiozła mnie i odwiozła swoim autkiem terenowym. Po drodze mijałyśmy auta zalane do połowy drzwi, wywożone systematycznie przez drogowców. Mijałyśmy też ludzi, którzy po prostu zdejmowali buty, podwijali spodnie przed kolano i na bosaka brodzili przez rzekę.
W klasie Tajfuniątka połowa dzieciaków nie dotarła do przedszkola.
W firmach ludzie nie byli karani za spóźnienia, jeśli przesłali zdjęcia swojej zatopionej drogi do pracy.
Tak było w ostatni poniedziałek. A teraz... teraz czekam, co będzie jutro - bo znów pada nieprzerwanie.
Cholera by wzięła takie wakacje...

2020-07-18

冻豆腐 mrożone tofu

Kupujesz świeże tofu. Kupujesz go za dużo i wiesz, że nie przejesz, a jutro będzie już obrzydliwe. Co robisz? Kroisz w kawałki i zamrażasz. I uzyskujesz w ten sposób najlepsze tofu świata. Po choćby jednodniowym pobycie w zamrażarce, tofu robi się dziurkowane jak gąbka i takież sprężyste. Zachowuje wszystkie wartości odżywcze zwykłego tofu, ale sos, w którym się robi takie tofu, zamiast je po prostu oblać, wchodzi we wszystkie dziurki i sprawia, że tofu staje się nasycone smakami i aromatami.
Choć pochodzi z północy, południowcy też je lubią. Najczęściej się je wrzuca do mięsnych, mocno aromatycznych wywarów, które wchłaniają jak gąbka albo na przykład do gorących kociołków, ale równie dobre wychodzą smażone. My je najczęściej jadamy przyrządzone na trzy sposoby:
duszone w sosie sojowym tak długo, aż cały sos zostanie wchłonięty, a tofu nabierze apetycznego beżowego koloru
dorzucone do zupy.
patrzcie na gąbczastą strukturę tego tofu!
Ostatniego dania nie mam na zdjęciach, bo Tajfuniątko pożera mrożone tofu w sosie pomidorowym, jakby była regularnie głodzona...
Przyrządzając mrożone tofu, należy pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze: po rozmrożeniu należy je porządnie odsączyć. Po drugie: żeby pozbyć się charakterystycznego gorzkawego smaczku, trzeba tofu po rozmrożeniu i odsączeniu zblanszować i znów odsączyć. Można ten krok pominąć, ale smak będzie mniej nachalny, jeśli jednak zblanszujemy.

2020-07-17

Zachować twarz

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Pojęcie twarzy i jej ewentualnej utraty lub zachowania jest dobrze znane wszystkim miłośnikom dalekowschodnich kultur. Jak można stracić twarz? Np. można zabrać żonę na spotkanie biznesowe, a podczas tego spotkania żona zabrania nam pić alkohol. Albo możemy podczas babskiego spotkania na mieście spotkać męża z kochanką. Można zostać skrytykowanym przez szefa przy wszystkich współpracownikach. Kumacie, prawda? Nie chodzi o sam fakt, że mąż ma kochankę - niechby sobie ją miał, byle był dyskretny. Ale ośmieszenie przy koleżankach? Oj, twarz stracona.
W 2004 roku Alice Wu zadebiutowała jako reżyserka filmem o Chińczykach w Stanach Zjednoczonych - Saving Face. Film mieści się w gatunku komedii romantycznych, acz jest odrobinę nietypowy; bez wielkich fajerwerków, bez mistrzowskiego suspensu, ale bardzo, bardzo dobrze pokazuje, jak bardzo twarz jest zakorzeniona w Chińczykach. To, że się wynieśli do Stanów - nic tu nie zmienia.
Główną bohaterką filmu jest młoda lekarka chińskiego pochodzenia. Niestety, jest lesbijką, czyli jej matka traci twarz. Matka nie lepsza: jest wdową, a zaszła w ciążę z niewiadomo kim, więc jej ojciec traci twarz. Jak się wreszcie okaże, kto jest ojcem, będzie jeszcze gorzej...
Reżyserka zrobiła film poniekąd autobiograficzny. Pewnie dlatego tak świetnie udało się jej oddać dynamikę relacji rodzinnych: ogromna miłość przy jednoczesnym ogromnym braku akceptacji i wewnętrznym przekonaniu, że MUSI być tak, jak ja chcę. Wyobraźcie sobie, że choć stworzyła scenariusz oparty o chińskie koncepty kulturowe i własne, chińsko-amerykańskie doświadczenia, w Hollywood próbowano wybielić scenariusz - wiecie, gdyby główne aktorki były białe, to możemy to sprzedać, ale Chinki? Chinki to się nadają na prostytutki i kelnerki... Całe szczęście Wu się nie poddała i zrobiła film po swojemu - dlatego wydaje się on tak prawdziwy. Wydaje się taki również przez zachowanie dwujęzycznych dialogów - młode pokolenie woli angielski, choć z rodzicami musi się komunikować po chińsku. Są też te zabawne mieszanki i wtręty językowe - zapewniam Was, nie są ani odrobinę przesadzone. Przyczepiam się tylko do zakończenia - bo jest wprost z amerykańskiej komedii romantycznej... cały czas miałam wrażenie, że przecież Prawdziwi Chińczycy się TAK nie zachowują.
No właśnie. Tyle tu było o utracie i zachowaniu twarzy. W moim odczuciu Chińczycy dużo częściej poświęcają uczucia dla tej dość mizernej protezy honoru, jaką jest twarz, niż na odwrót. Wolałabym film, który pokazywałby tak, jak jest zazwyczaj - że ludzie się nie zmieniają. Że wolą pozwolić komuś odejść, sądząc, że to wina tej właśnie osoby, bo robi coś "niewybaczalnego" - czyli łamie tabu i traci twarz. Zakończeniu stawiam dwóję.
A jednak...
Pod wpływem tego filmu znowu się zastanawiam nad tym, o ile łatwiej jest być z kimś z własnego kręgu kulturowego, o ile łatwiej żyć w miejscu, w którym się wychowałeś. Z kimś, kto nigdy nie stawia pod znakiem zapytania wartości, które dotąd rządziły twoim życiem. I jakie to jest... nudne. Bezpieczne dla mózgu, który nie chce się rozwijać, poznawać, odkrywać.
Cieszę się, że mój mąż ma raczej prześmiewczy stosunek do koncepcji twarzy. On - mimo swego niewątpliwie chińskiego pochodzenia - tak samo jak ja sądzi, że twarz to tylko fasada. Honor jest w środku i albo się go ma, albo nie. To, co widzą i myślą inni - to ich prywatna sprawa. Bardzo ładnie podsumowała to kiedyś moja ulubiona autorka, Bujold: Reputacja to to, co wiedzą o tobie inni, honor - to, co wiesz o sobie ty sam. 
Mogę tracić twarz milion razy. Mogę być obrażana słowem, gestem, spojrzeniem. Pewnie, jeszcze czasami się tym przejmuję, gdy dostaję niespodziewany cios w plecy. Ale tak na dobrą sprawę - wszystko da się spuścić w toalecie, jeśli tylko nie dotknęło istoty - czyli honoru.

Tutaj poczytacie o utracie twarzy po japońsku.

2020-07-16

suanni 狻猊

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl oraz kirgiski.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Unia Azjatycka dziś pisze o lwich hybrydach typu gryf, tylko że z naszych stron. Uważam to za cudowną okazję, by Wam przedstawić kolejnego po bixi z Dziewięciu Smoczych Synów - suanni 狻猊. Jest on podobnym do lwa smokiem - smokolwem? Lubi zapach dymu i najchętniej przesiadywałby całymi dniami, leniuch. Dlatego właśnie trafił na kadzielnice (香爐), czyli te wielkie, ozdobne naczynia, w które się wbija trociczki w chińskich świątyniach - nogi owych kadzielnic to właśnie smokolwy. Ponoć nasz suanni połyka dym i wypluwa mgłę. Ponieważ zaś lubi siedzieć, często to właśnie suanni, a nie zwykły lew, jest przedstawiany na figurynkach siedzącego "lwa", często pojawiających się u stóp posągów buddyjskich. Z czasem takie figurynki, wykonane z kamienia, stały się ozdobą nie tylko świątyń i innych miejsc kultu, ale i zwykłych mieszkań, bowiem suanni przynosi szczęście.
Suanni pojawiają się również w literaturze. W Opowieściach znad brzegów rzek mamy do czynienia z ogniookim suanni 火眼狻猊, a w Wędrówce na Zachód był jednym z przybranych wnuków Dziewięciogłowego Lwa 九靈元聖.

Tutaj poczytacie o lwach z Okinawy, a tutaj o lwim sercu Manasa.

2020-07-15

kanikuła 伏天

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl oraz enesaj.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Kanikuła to pogoda pod psem. Dosłownie, bo przecież canicula to piesek. Chodzi jednak nie o dni deszczowe, tylko wręcz przeciwnie - o nieznośne upały, niech je pies trąca.W kulturach Zachodu łączy się je z gwiazdozbiorem Psa, po angielsku zwie się je po prostu psimi dniami (dog days). Ku mojemu największemu zdumieniu, również po chińsku mają związek z psem.

三伏 sān​fú to trzy najgorętsze okresy lata, mniej więcej od połowy lipca do połowy sierpnia. Dzielimy je na 初伏/头伏 fu początkowe, 中伏/二伏 fu środkowe lub drugie i 末伏/终伏 fu końcowe. Pierwsze i ostatnie fu liczą sobie po około dziesięć dni, a środkowe w różnych latach może liczyć 10 lub 20 dni.
No dobra. Ale co to jest fu?
伏 to człowiek 亻 i pies 犬. Poza nazwą naszych psich dni, znaczy również "skradać się", "czekać w ukryciu", "chodzić na czworaka", jak to psy czynią. Ponoć chińska nazwa psich dni wzięła się stąd, że w tych dniach równowaga yin i yang zostaje zachwiana: yin pod naciskiem yang musi pozostać jakiś czas w ukryciu.
W bieżącym roku początkowe fu zaczyna się jutro a kończy 25 lipca, fu środkowe zaczyna się 26 lipca i trwa do 14 sierpnia, a fu końcowe zaczyna się 15 a kończy 24 sierpnia. W czasie fu nie tylko jest najgoręcej, ale również często zdarzają się gwałtowne deszcze i powodzie, nazywane w związku z tym 伏汛 fú​xùn czyli powodziami fu.​
Pierwsze wzmianki o fu pojawiły się już w Zapiskach historyka. Za Tangów tradycje i zwyczaje związane z fu były już solidnie ugruntowane. Oczywiście w każdym rejonie Chin były one różne. Oczywiście najważniejsze są - jak zawsze w Chinach - tradycje kulinarne.
Na północy królowało powiedzonko:
头伏萝卜二伏菜,三伏还能种荞麦
Początkowe fu rzodkiew, drugie kapusta, w trzecie można jeszcze sadzić grykę.
头伏饺子,二伏面,三伏烙饼摊鸡蛋/卷鸡蛋。
Początkowe fu pierogi, drugie makaron, w trzecie placki z jajecznicą/placki z jajkiem.
Pierwsza część dotyczy tego, że można już sadzić/siać konkretne produkty, żeby się przygotować do nadejścia jesieni i zimy. Druga oczywiście dotyczy przykazań dietetycznych. Kiedy jest gorąco, tracimy apetyt - stąd chińska nazwa "gorzkie lato dla żołądka" 谓之苦夏. I stąd właśnie trzeba rozpocząć pierogami, tradycyjną przystawką na wzmożenie apetytu (開胃 [开胃] kāi​wèi - dosł. otwarcie żołądka). W niektórych miejscach, np. w Shandongu, jada się również surowe ogórki i jajka na twardo​, by coś poradzić na "gorzkie lato". W niektórych miejscach w pierwszy dzień danego fu jada się na śniadanie tylko jajka.
Makaron z drugiego fu jest jeszcze ciekawszy. Otóż w drugie fu było już po zbiorze ziarna. Makaron ze świeżo zmielonej mąki ze świeżo zmielonego ziarna był bardzo sycący, a jedzony na gorąco w upalny dzień powodował oblanie się potem. Pot zaś chroni przed chorobami.
Z okazji ostatniego fu należy zadbać o porządne wyżywienie, które uzupełni niedobory w organizmie - stąd smażone na tłuszczu placuszki z jajkiem. Myślę, że po trzech tygodniach upałów, podczas których nieszczególnie chciało się jeść, trzeba było po prostu zadbać o to, żeby przesadnie nie schudnąć.
Inne powiedzonko było popularne w Szanghaju:
头伏馄饨二伏茶
Początkowe fu wontony, drugie fu herbata.
Tu znów pierogi - tym razem w południowej odsłonie, bo wontony częstsze na południu. One takoż mają za zadanie zaostrzyć apetyt, który tracimy z racji upałów. Z kolei herbata to już po prostu zapobieganie odwodnieniu - w szanghajskie upały człowiek może wypocić wielkie ilości płynów, więc picie herbaty bardzo pomaga. Jeśli jeszcze przy okazji wziąć pod uwagę chińską medycynę, wtedy wiemy, że herbata pomaga się pozbyć z organizmu wewnętrznego gorąca, dzięki czemu może zapobiegać na przykład... udarom. W niektórych regionach nazywa się taką herbatę specjalnie herbatą fu 伏茶.
Z kolei w Hangzhou mawiano:
头伏火腿二伏鸡
Początkowe fu szynka, drugie kurczak.
Znów szynka, dzięki której mamy apetyt, najbardziej wskazana właśnie w czasie lata. Kurczak ma uzupełnić niedobory.
W Changsha powstały inne tradycje kulinarne:
头伏狗二伏鸡三伏吃甲鱼
Pierwsze fu pies, drugie fu kurczak, trzecie fu żółwiak.
W Nanchangu mawia się jeszcze prościej:
起伏吃只鸡
Na początku fu jemy kurczaka.
Ponoć jeśli się początek każdego fu okrasi solidną porcją kurczaka, nie będzie się chorować cały rok.
W Xuzhou modny jest wierszyk:
伏羊一碗汤,不用开药方
W fu miska zupy na koźlinie/baraninie, to nie będziesz potrzebował recept.

Ciekawostką jest danie specjalnie przygotowywane dla... bydła. W Shandongu z okazji fu przygotowywano dla krów specjalny wywar zbożowy. Ponoć bydło rosło zdrowe, potężne i pracowite.
Kolejnym zwyczajem jest "leczenie latem zimowych chorób" 冬病夏治. Z okazji trzech fu przykleja się więc lecznicze plastry na plecach pacjenta, by go uchronić przed "zimowymi" chorobami, np. reumatyzmem. Zwyczaj zaczął się jakoś już za panowania Mandżurów, więc stosunkowo późno. Stosuje się wówczas zazwyczaj plastry bazujące na rozgrzewających składnikach takich jak imbir, gorczyca, piżmo, a także kopytnik. Przykleja się je na odpowiednio wybranych punktach akupunkturowych, żeby sobie poradzić z wybranymi chorobami, np. katarem siennym, zapaleniem gardła, astmą, zapaleniem oskrzeli, kaszlem itd.
Ostatnim, bodaj najważniejszym, zaleceniem zgodnym z tradycją jest... po prostu unikać gorąca. Chłodzić się. Jeśli więc i u Was zaczyna się właśnie kanikuła, nie zapominajcie przynajmniej o dwóch chińskich mądrościach: chłodzeniu się i herbacie...

Tutaj poczytacie o kanikule w Japonii, a tutaj o 40 dniach upału w Kirgistanie.

2020-07-13

Dwanaście Insygniow 十二章

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Cesarze chińscy mieli niemal nieograniczoną władzę. Rządzili wszak ogromnym państwem i byli traktowani jak Synowie Niebios. Wszystko mogli sobie zaplanować tak, jak chcieli. Nie mogli się jednakowoż ubrać po uważaniu; musieli się wbić w szatę ozdobioną Dwunastoma Ornamentami czy też Dwunastoma Insygniami. Te symbole to:
  • słońce 日, często ozdobione dodatkowo trójnogim krukiem,
  • księżyc 月, często ozdobiony dodatkowo Księżycowym Królikiem lub ropuchą,
  • trzy gwiazdy 星辰, które mogą być trójką szczęśliwych gwiazd Fu Lu Shou, ale często są po prostu zwykłymi gwiazdami, przedstawianymi za pomocą kilku kółek, połączonych liniami - wyglądają zupełnie jak któraś konstelacja.
  • góry 山, symbolizujące stabilność i opanowanie.
  • smok 龍, symbol elastyczności i siły
  • nibybażant 華蟲, który jest tak naprawdę feniksem, choć wygląda na robaka (蟲), a jest symbolem pokoju i wytworności.
- to wszystko na górnej części szat. Zwróćmy uwagę na to, że aż trzy elementy mają związek ze światłem, jasnością. Z kolei na dolnej znajdowały się:
  • dwie czary 宗彝, używane w czasie ceremonii ofiarnych, czasem opatrzone wizerunkami tygrysa i małpy, symbolizujące wierność i szacunek, a także oddanie tradycji/rytuałom.
  • wodorosty 藻, symbol czystości
  • ogień 火, symbol jasności
  • ziarnka ryżu 粉米, które symbolizują rolnictwo, pożywienie i bogactwo,
  • topór z czarną rękojeścią i białym ostrzem 黼 fǔ, symbol solidności i sprawiedliwości
  • czarno-niebieski haft 黻 fú przedstawiający dwa zwierzęta złączone grzbietami, trochę podobne do 弓 i tego samego znaku w odwróceniu; symbolizują one umiejętność rozróżnienia dobra od zła.

Symbole te wraz z innymi elementami kultury chińskiej wyemigrowały również do innych państw wzorujących się na Chinach, m.in. do Japonii (można je zobaczyć np. na pięknej szacie cesarza Kōmei) czy Korei (konkretnie za czasów Joseon). Trudno powiedzieć, skąd się wzięły - choć sami Chińczycy twierdzą, że z czasów prehistorycznych, a już od czasu dynastii Zhou były nieodłączną częścią cesarskiego stroju. Wiedział o tym nawet Yuan Shikai, który próbował zostać nowym cesarzem już po obaleniu ostatniej dynastii - i oczywiście kazał sobie uszyć szaty tak właśnie zdobione.
Co najciekawsze, dzięki symbolom łatwo można było poznać rangę urzędnika państwowego. Cesarzowi należało się dwanaście, ale na kolejnych, coraz niższych stopniach, noszono szaty zdobione dziewięcioma, siedmioma, pięcioma i wreszcie trzema zaledwie symbolami. Na przykład za Mingów cesarz nosił szatę z dwunastoma symbolami, a następca tronu i inni książęta nosili po dziewięć symboli.

Tutaj poczytacie o japońskich koralikach magatama.

2020-07-12

母鸡搬家 Kurza przeprowadzka

Dziś mam dla Was kolejną piękną starą (1979) chińską kreskówkę z Szanghajskiego Studia Filmów Animowanych. Kolejna niema opowieść ze świetną ścieżką dźwiękową. Bawcie się dobrze!

2020-07-11

domowy makaron 手擀面

Koronawirus. Siedzenie w domu. Wyjście na zakupy - ostateczność. I ja, kochająca się babrać w mące. Pierogi, chałki, ciasteczka, bułeczki na parze - co kto lubi. A gdy już skończyły nam się farfalle i spaghetti - również makaron.

Składniki:
  • szklanka mąki
  • pół łyżeczki sody
  • niecałe pół szklanki wody
Wykonanie:
  1. Sodę wymieszać z wodą.
  2. Z mąki usypać górkę, zrobić dołek, powoli wlewać wodę, zagarniając ciasto nożem - tak żeby woda nie uciekła.
  3. Zagnieść ciasto i wyrabiać, aż będzie gładkie. Może być twardawe. Jeśli jednak jest zbyt twarde i kruche, trzeba dodać odrobinkę wody.
  4. Odstawić ciasto na noc do lodówki albo przynajmniej na pół godziny - godzinę. Jeśli zostawiamy na noc, wkładamy je do folii lub zamykanej miski. Jeśli zostawiamy na godzinkę, najlepiej przykryć lekko wilgotną ścierką.
  5. Po godzinie stolnicę solidnie oprószyć mąką i zacząć wałkować ciasto. Grubość oczywiście wpływa na smak i czas trwania gotowania makaronu, jednak najważniejsze jest to, żeby cały placek był tak samo gruby - żeby makaron się dobrze gotował. My wolimy makarony cienkie, więc wałkuję tak długo, aż nie czuję zgrubień, mocno podsypując mąką.
  6. Teraz można wstawić osoloną wodę.
  7. Gotowe ciasto należy po prostu pokroić. Ja do tego używam najczęściej noża do pizzy, dlatego muszę kroić rozłożony placek. Jeśli macie ostry nóż - ale naprawdę ostry! - możecie mocno omączone ciasto poskładać albo zwinąć w rulon i kroić szybciej i równiej.
  8. Gotowe paseczki wrzucić falistym, powolnym ruchem na gorącą, osoloną wodę. W zależności od grubości i szerokości makaronu, gotowanie może trwać od minuty do trzech czy czterech minut - musicie sami sprawdzać.

Z takiej ilości mąki wyjdzie jedna spora miseczka makaronu. Ja na lunch dla naszej trójki użyłam dwóch pełych szklanek mąki i dodałam niecałą szklankę wody. Wałkować i gotować musiałam na trzy razy. Najwięcej zabawy ma zawsze oczywiście Tajfuniątko, które zawsze lubiło kluchy, ale te domowe lubi najbardziej.

2020-07-10

Yohan Kim

Ten utalentowany pianista urodził się w 2002 roku w Seulu. Jako trzylatek odtwarzał bezbłędnie na pianinie zasłyszane melodie, a jako dziesięciolatek rozpoczął karierę youtubera. Potem były telewizyjne show i coraz więcej fajnych możliwości. Przed Wami nowa gwiazda jazzowego klawisza:

A moja znajomość z nim zaczęła się od tego kawałka:

Tutaj jego strona.

2020-07-09

Dziewięciouchy Pies 九耳犬

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl, enesaj.pl oraz kirgiski.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Najlepszym myśliwskim psem wszech czasów jest niewątpliwie Dziewięciouchy Pies rodem z chińskich legend. Jak łatwo się domyślić, ma dziewięcioro uszu. Wystarczy, by nimi ruszył, a właściciel na pewno nie poszkapi się w łowach. Pierwsze wieści o nim pojawiły się w Chinach dość późno, bo dopiero za Mandżurów, w Kantonie. Ponoć w Leizhou mieszkał człowiek, który nie miał synów, a zwał się Chen Hong. Z zawodu był myśliwym, a miał w domu dziewięciouchego psa, zupełnie czarodziejskiego. Jeśli podczas polowania poruszył on uchem, myśliwy natychmiast łowił jedno zwierzę, im większą ilością uszu poruszał, tym więcej zwierzyny Chen mógł upolować. Pewnego razu, gdy wyszli razem na polowanie, pies zaczął ruszać wszystkimi dziewięcioma uszami. Myśliwy się niepomiernie ucieszył, myśląc, że zaraz na pewno upoluje wiele zwierząt. Był to teren zarośnięty kolczastymi krzewami, przez które dziewięciouchy pies nie potrafił się przedrzeć. Ku zdumieniu myśliwego, zamiast obfitej zwierzyny czekało tam nań jedno ogromne jajo. Wziął je do domu, choć właśnie wtedy zaczęła się straszliwa burza z piorunami. Gdy jajo pękło, okazało się, że w środku znajduje się chłopiec, na którego dłoniach znajdują się napisy - na lewej Lei, na prawej Zhou.
Ciekawy pies prawda? Nie dość, że pomagał w polowaniu, to jeszcze znalazł dla swego samotnego pana przybranego syna wyklutego z jaja!
Ładną podobiznę tego zwierzaka możecie obejrzeć tutaj.

Tutaj poczytacie o japońskim psie o ludzkiej twarzy, tutaj o kirgiskim psie, który wykluł się z jajka, a tutaj o psie ałtajskim.

2020-07-07

bawu 巴乌

W jednej z yunnańskich legend o kotach pojawił się ciekawy yunnański instrument, bawu. Posłuchajcie, jak pięknie brzmi:

Bawu to instrument bardzo popularny u yunnańskich grup etnicznych takich jak Yi, Miao, Wa, Blang czy Hani. Może być wykonany z bambusa lub drewna, mierzy około 30 cm, łącznie posiada 7 bądź 8 otworów - 6 lub 7 u góry, 1 na dole. Dmie się weń jak we flet poprzeczny, ale ustnik jest zaopatrzony w miedziany stroik przelotowy w kształcie języczka. Instrument jest dość cichy; często wykorzystuje się go jako akompaniament w melorecytacjach i niektórych tańcach ludowych, ale najczęściej wykorzystywany jest jako instrument solowy - mówi się o nim jako o "instrumencie, który potrafi mówić" 会说话的乐器 - dlatego najchętniej grywa się na nim melodie miłosne, tęskne, pełne uczuć. W Honghe popularne są również bawu proste 直吹巴乌 (z zadęciem takim, jak we flecie prostym) oraz bawu dwupiszczałkowe 双管巴乌. Poza Honghe najpopularniejszy jest w yunnańskich "województwach" Wenshan, Simao, Xishuangbanna, Lincangu i Dehongu, a także w pobliskich prowincjach Guangxi i Guizhou. Obecnie tworzy się również bawu dłuższe i grubsze, które mają większą skalę (nawet dwie oktawy) i są głośniejsze. Mogą mieć różne stroje, w zależności od długości, grubości i materiału, z którego zostały wykonane.
Choć pochodzi z Yunnanu, obecnie można powiedzieć, że jest popularny w całych Chinach, zarówno jako instrument solowy, jak i w zespołach chińskich instrumentów; bardzo często można go usłyszeć w chińskich ścieżkach dźwiękowych, a czasem nawet w piosenkach pop. Coraz bardziej jest również popularny na Zachodzie.
Ciekawostka: można wydobywać dźwięki zarówno na wydechu, jak i na wdechu, choć na wydechu najwyższe dźwięki się nie odezwą, a najniższe mogą zabrzmieć nieczysto.
Istnieje wiele legend dotyczących powstania Bawu, jedna smutniejsza od drugiej. Poza znaną już Wam dajską legendą o kocie, są jeszcze legendy innych ludów. Mnie najbardziej przypadły do gustu dwie, hanijska i yijska. Ta pierwsza brzmi tak:
Dawno, dawno temu w górach Ailao żyła piękna, skromna i dobra dziewczyna, która nazywała się Meiwu. Zakochała się ona w odważnym, przystojnym i pracowitym chłopcu Bazhong. Obiecali sobie być zawsze razem, nierozłączni jak gałęzie i liście. Cała wioska radowała się ich szczęściem. O ich szczęściu wywiedział się pewien zły duch, mieszkający daleko w górach i zgrzytał zębami ze złości. Pewnego dnia, w czasie święta, gdy wszyscy mieszkańcy bawili się i tańczyli, zły duch dosiadł silnego wiatru i porwał dziewczynę. Na wszelkie sposoby próbował ją zmusić do wypowiedzenia sakramentalnego "tak", jednak ona nie dawała się przekonać - i milczała. Rozzłoszczony demon odciął jej więc język, a potem wyrzucił ją do puszczy. Ona zaś wypłakiwała oczy za swoim miłym i błąkała się po lesie, nie mogąc nawet nikomu opowiedzieć swych strasznych dziejów. Pewnego dnia czarodziejski ptak pojawił się w lesie, niosąc w dziobie odcięty język dziewczyny, a w pazurkach - bambus. Polecił dziewczęciu włożyć język do bambusowej rurki - "bambus pomoże ci w mówieniu". Zagrała więc dziewczyna na bambusowym flecie, a dźwięki, które wydobyła, były słodkie jak miłość i smutne jak samotność. Usłyszał je Bazhong, który dotąd bezskutecznie szukał ukochanej; podążył za tym dźwiękiem i odnalazł dziewczynę. Odtąd byli już zawsze razem. A instrument, który potrafi mówić został nazwany na ich cześć - od ich imion.
U Yi opowiada się inną legendę.
W dawnych czasach w okolicach dzisiejszego Gejiu żył niemowa. Zmarła mu matka, więc był bardzo nieszczęśliwy, jednak nie miał jak opowiedzieć o swojej tragedii. Pewnego dnia znalazł jednak bambus podziurawiony przez robaki. Gdy przytknął go do ust, okazało się, że wydaje dźwięk, który potrafi wyśpiewać cały żal zgromadzony w sercu niemowy. Odtąd Yi nauczyli się wiercić dziury w bambusie, by stworzyć instrument, który najlepiej wyraża ból i smutek.

2020-07-06

rezydencja Zhu De 朱德旧居

W sercu starego Kunmingu, przy Ślimaczym Szczycie (螺峰), znajduje się rezydencja Zhu De 朱德. Kto zacz?
Zhu De był chińskim generałem, watażką, opiumistą, politykiem, rewolucjonistą i kameleonem. Urodził się jeszcze za czasów cesarstwa w Syczuanie, w biednej rodzinie. Jako dziewięciolatek został zaadoptowany; bogaty wyjek zapewnił mu wspaniałą edukację, która zawiodła go wprost do naszej Yunnańskiej Akademii Wojskowej. Zamiast jednak pozostać oficerem wiernym cesarzowi, przy pierwszej nadarzającej się okazji dołączył do rewolucjonistów - czyli do Ligi Związkowej - i wraz z nimi obalał cesarstwo i tworzył republikę. Po śmierci mentora (Cai E) i pierwszej żony wpadł w nałóg opiumowy. Później został jednym z warlordów, którzy wyrywali sobie nawzajem z rąk kąski Chin. Kiedy jednak stwierdził, że komuniści wyglądają na cwanych i zdeterminowanych, stwierdził, że dołączy do nich... a oni go odrzucili, bo jako watażka nie nadawał się do wspierania komunistycznych ideałów. Później na parę lat pojechał do Berlina, ale wydalono go z Niemiec za udział w studenckich protestach. Zamiast wrócić grzecznie do kraju, zawinął do Związku Radzieckiego i tam zmienił się w zagorzałego komunistę. Jakoś w międzyczasie spodobał się Zhou Enlaiowi, który za niego poręczył w Partii. Oczywiście, komunistą był tajnie, co prowadziło do ciekawych zawirowań, gdy kuomintangowscy przełożeni wysyłali go do tłumienia rozrób, które sam zaogniał ze swymi komunistycznymi koleżkami...
Koło 1928 roku zaprzyjaźnił się z Mao Zedongiem; postanowili połączyć siły, by pokonać prawowity rząd. Współpracowali ściśle, tworzyli zgraną parę.
Po dojściu komunistów do władzy, Zhu De został naczelnym wodzem ALW, którą w sumie stworzył. Pełnił wiele funkcji w nowym państwie chińskim, a w 1955 został mianowany marszałkiem. W czasie Rewolucji Kulturalnej nie był bity, torturowany ani uwięziony - musiał być chroniony przez jakąś ważną personę (zapewne Zhou Enlaia), bo jego tryb życia urągał ideom rewolucyjnym. Żył w luksusie, miał cztery legalne żony - dobrze, że chociaż po kolei, nie naraz, a oprócz tego dwie tradycyjne, bezprawne; po całych Chinach rozsiane są jego wyjątkowo komfortowe i ładnie urządzone rezydencje. Jedna z nich znajduje się w Kunmingu.
Kunmińska rezydencja Zhu De znajduje się przy ulicy Małego Śliwowego Sadu przy numerze trzy (小梅园巷三号). Albo przy ulicy Czerwonokwietnej 4 (红花巷4号) - są dwa wejścia/wyjścia, choć obecnie, z racji korony, wchodzi się wejściem głównym, czyli tym drugim. Oczywiście, śliw już dawno tu nie ma (wywędrowały do parku przy Stawie Czarnego Smoka), pozostaje więc tylko wyobrazić sobie, jak tu mogło być kiedyś malowniczo.
Rezydencja to perełka. Zhu De mieszkał tu w latach 1921-1922, czyli wtedy, gdy dopiero kształtował się jego ostateczny pomysł na życie. Ponoć tu zmarła jedna z jego żon... Tylko, że nazwisko podawane w broszurze jest odmienne od wszystkich nazwisk rozlicznych żon Zhu De, które można znaleźć w pismach oficjalnych. Taka ciekawostka. Skąd jednak Zhu się tam w ogóle wziął? Otóż kiedy uczył się w Yunnańskiej Akademii Wojskowej, zrobił pozytywne wrażenie na Ma Biao, jednym z nauczycieli*. Ten pomógł Zhu zapuścić w Kunmingu korzenie - Zhu tak długo brał udział w różnych rozróbach (zawsze po właściwej stronie), aż został szefem kunmińskiej policji. Wówczas Ma odstąpił mu jeden ze swych domów i dokupił jeszcze kawałek ziemi z paroma walącymi się ruderami - tu właśnie Zhu uwił sobie przepiękne gniazdko.
Mniejsza o to. Wkrótce Zhu opuścił Kunming, pozostawiwszy rezydencję pod opieką przyjaciela. Dom nie doczekał powrotu prawowitego właściciela; po proklamowaniu ChRL, gdy przyjaciel obawiał się, że już długo nie pociągnie, oddał rezydencję państwu. Yunnańscy oficjele oddali tereny pobliskiej podstawówce i przedszkolu, część budynków niszcząc i zmieniając w bardziej pożyteczne miejsca. Zhu De wrócił tu już tylko jako gość: w 1957 roku przyjechał tu z kolejną żoną w delegację i odwiedzili to miejsce.
Potem były już stale szkołą i przedszkolem. Już na początku lat osiemdziesiątych stwierdzono jednak, że trzeba ratować szczątki i wpisano w papiery, że ruiny rezydencja to zabytek. Prace nad przywróceniem rezydencji świetności ruszyły z kopyta jednak dopiero pod koniec XX wieku, gdy przyznano jej status miejsca o szczególnym patriotycznym znaczeniu. Niestety, ma to bezpośrednie przełożenie na jakość wystawy, która jest obecnie prezentowana wewnątrz rezydencji: aż ocieka patriotyzmem. Całe szczęście, poza wystawą można sobie po prostu rezydencję zwiedzić. A jest co oglądać. Ogromny siheyuan (380 metrów kwadratowych) w kunmińskim stylu na dole to dopiero początek. Potem są schodki prowadzące na dziedziniec i do pozostałych budynków, a także niewielkiego ogrodu w chińskim stylu. Niewielkiego, ale zmieściły się skałki, jeziorko i nawet pawilon... Łączna powierzchnia rezydencji z przyległościami to prawie hektar. Jak na ścisłe centrum miasta - nieźle, prawda? Zwiedźmy ją sobie dziś, w rocznicę śmierci Zhu.
ładny puszołek, prawda?
Często tam zaglądam, bo to niedaleko domu, a jest gdzie usiąść, pstryknąć fotę i poczekać, aż Tajfuniątko skończy przedszkole. Z rozkoszą przyglądam się staremu ogrodowi, słucham szmeru bambusów i z powątpiewaniem patrzę na wycieczki młodych komunistów, którzy mają obowiązek odwiedzić wszystkie miejsca w Kunmingu, które są szczególnie ważne dla rozwoju myśli komunistycznej wpajania patriotyzmu. Odpoczywam chwilę, a potem idę wzdłuż wysokich ścian i zdumiewa mnie i fascynuje, jak pięknie cała ulica - a nawet dwie - prowadząca do rezydencji pokazuje, o co chodzi. Otóż w taki właśnie sposób są ozdobione mury:
WSZYSTKO jest wręcz oblepione cytatami z Zhu, jego podobiznami i nawet kopiami listów/pism. Na upartego, dla chińskojęzycznego turysty, miejsce jest warte spędzenia ładnych kilku godzin, jeśli chciałby wszystko dokładnie obejrzeć, przeczytać i przyswoić. Wyobrażam sobie te lekcje historii w terenie, tę możliwość dotknięcia tej jakże ważnej dla współczesnych Chin sylwetki!
Bo ja, proszę Państwa, gładzę tylko mury, zachwycam się meblami, łapię oddech w ogrodzie i opowiadam Tajfuniątku o tym, jak dawniej mieszkali w Kunmingu ludzie naprawdę bogaci...

*też nietuzinkowa postać: urodził się na zapadłej poddalijskiej wsi, był Bajem - a mimo to zdołał zostać wojskowym, politykiem (to trochę mniej trudne i mniej prestiżowe) oraz... inżynierem na kolei!