2023-09-29

księżycowy most 月桥

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl, czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.
 
Popełniłam już tak dużo wpisów środkowojesiennych*, że aż nie wiedziałam, czy uda mi się znaleźć jakiś sensowny temat. Ale mam! To przecież święto księżyca. A księżyc jest związany z bardzo chińskim elementem architektonicznym. Czy znacie mosty księżycowe? To są te wysoko sklepione, półokrągłe mosty dla pieszych, pojawiające się w ogrodach chińskich (najpierw) i japońskich (później). Kształt mostu i to, jak wysoko nad wodą się on wznosił miał początkowo znaczenie głównie praktyczne: miały pod nim swobodnie przepływać łódki. Jednak jako ważna estetycznie część chińskiego ogrodu musiał przede wszystkim być zbudowany tak, żeby odbijać się w wodzie tworząc O - które oczywiście symbolizuje księżyc.

Mosty takie mogą być również nazywane mostami bębnowymi 鼓桥 gǔqiáo lub po prostu łukowymi 拱橋 [拱桥] gǒngqiáo, przy czym warto zauważyć, że o ile każdy most księżycowy jest mostem łukowym, o tyle nie każdy łukowy będzie księżycowym. Most z pierwszych dwóch zdjęć, czyli jeden z mostów nad Rzeką Wielkiego Widoku, zbudowany w 1974 roku, w ogóle nie tradycyjny, ale i tak ładny, nazywa się własnie Mostem Łukowym. Z kolei mosty w parkach, jak widoczny na ostatnim zdjęciu most znad Szmaragdowego Jeziora, mają zazwyczaj jakieś swoje, mocno poetyckie nazwy, z księżycem nie mające nic wspólnego, nawet jeśli są tak oświetlone, że każdej nocy faktycznie wyglądają jak małe księżyce...

Takie perełki nie są jednak wyłącznie domeną azjatycką. Również w Polsce można znaleźć przepiękne księżycowe mosty, np. w Parku Mużakowskim (w tym moście zakochałam się od pierwszego wejrzenia! A nawet go jeszcze nie widziałam na żywo!...). A Wy znacie jakieś przykłady?

Tutaj poczytacie o japońskiej panience z mostu.

*Możecie poszukać; co roku pod koniec września jest coś o księżycu, księżycowych ciasteczkach i innych takich...

2023-09-25

szukając studni w Jianshui

W obrębie starówki Zbudowanej Wody czyli Jianshui, miasteczka znajdującego się w yunnańskiej prefekturze Honghe, znaleźć można wiele skarbów. Stare siheyuany, parę świątyń, prześlicznie odnowione budyneczki w starym stylu, służące obecnie za kawiarnie czy pensjonaty. Jednak większość przyjezdnych szuka w Jianshui studni. Dlaczego? Przyjezdnych zawsze dziwi: jakim cudem miasto, które powstało tak dawno temu (co najmniej kilkaset lat udokumentowanej historii) nie jest położone nad żadnym źródłem pitnej wody? Nie ma tu ani rzeczek i strumyków, ani nawet porządnego jeziora. Czy miasto powstało na pustyni? Nie. Powstało w miejscu tak obfitym w wody gruntowe, że o wodę nie trzeba się było martwić. Wewnątrz niemal każdego siheyuanu a także na większości ulic wewnątrz murów miejskich można znaleźć studnie. Większość z nich przetrwała zresztą do dziś: wieść gminna niesie, że w obrębie starego miasta można znaleźć ponad 120 studni publicznych (gdyby wliczyć prywatne, liczba jeszcze by wzrosła!). Część z nich jest tak stara, że wlicza się je w poczet najważniejszych zabytków miasta; część jest nowsza, ale tak samo ważna. Na przykład mingowska studnia Daban 大板井 znajdująca się przy zachodniej bramie miejskiej znalazła się kiedyś w jednym z najpopularniejszych programów kulinarnych, dlatego większość przyjezdnych idzie do niej cykać foty, urzeczona nie tylko samą ogromną studnią, ale też faktem, że w XXI wieku można odwiedzić miasto, w którym ludzie chodzą do studni nabierać wodę. Bo, proszę Państwa, to, co w tych studniach najważniejsze to to, że działają i są używane. Nie tylko przez ubogich emerytów, którzy nosząc wodę ze studni zamiast skorzystać z wodociągów chcą przyoszczędzić na rachunkach. Tutejsi po prostu dalej swoje wiedzą: woda studzienna jest smaczniejsza i zdrowsza od tej wodociągowej. Ta ostatnia nadaje się może do płukania ubrań czy spuszczania wody... Chociaż nie, nawet do płukania nie bardzo - kumoszki nadal spotykają się nad studniami i przepierają ubrania w "dobrej" wodzie. 

Niektóre studnie są tak stare i znane, że mają swoje nazwy i nawet punkt na elektronicznych mapach Jianshui. Niektóre są malutkie i znane tylko użytkownikom. Najczęściej odróżnia się je po ilości "oczu" czyli wylotów studni. Studnie jednooczne są oczywiście najczęstsze, ale dwu-, trzy- i czterooczne też się często zdarzają. Ewenementem jest studnia tuzinooczna, stworzona ewidentnie do celów plotkarskich. Po dziś dzień przy studniach trwa małomiasteczkowe życie: plotki, herbatka... 

Wróćmy do studni będącej bohaterką drugoplanową programu kulinarnego. Otóż na bazie owej studziennej wody wyrabia się jedną z najsłynniejszych tutejszych przekąsek czyli lekko sfermentowane tofu, które jada się grillowane. Nic dziwnego, że wokół rzeczonej studni powstały dziesiątki grillowni mających w menu właśnie to najlepsze tofu... Swoją drogą, tych tradycyjnych tofu z Jianshui jest przynajmniej kilka rodzajów; osobiście przepadam za wilgotnym tofu, tak popularnym w Jianshui i Shipingu. To robione na bazie wody z ogromnej studni Daban nazywa się jednak po prostu tofu z zachodniej bramy 西门豆腐. 

Wróćmy też do herbaty. Bez herbaty nie ma życia, a w Jianshui oczywiście herbata była i jest nadal parzona studzienną wodą, nadającą napojowi niespotykaną słodycz. Pewnie między innymi dlatego o porankach i pod wieczór przy dobrych studniach gromadzą się nie tylko mieszkańcy, ale i... nosiwody. W samym Jianshui noszenie wody na koromysłach już prawie nie jest spotykane, ale przy odrobinie szczęścia można ujrzeć wozy zaprzężone w koniki czy bawoły - choć i one są wypierane przez tuktuki i skutery. 

Obfita obecność studni wpłynęła również w zauważalny sposób na obrzędowość jianshuiczyków. Wyjątkowo wysoką rangę uzyskało jedno z bóstw domowych, bóg studni. Po dziś dzień przy studniach zapala się trociczki, zwłaszcza zimą, bo zima uważana jest za porę "wodną". Oczywiście, są i studnie zaopatrzone w bardziej formalne miejsca kultu, np. Kryształowe Pałace

Byliśmy w Jianshui za krótko, żeby odnaleźć wszystkie studnie, ale Tajfuniątko i tak miało ogromną radochę. Bardzo polecam zwiedzanie Jianshui śladem studni. Polecam też przyjechać na wystarczająco długo, żeby móc poobserwować życie, które przy tych studniach się toczy.

Szukając studni (po chińsku), dużo zdjęć.

2023-09-22

chipsy słono-pieprzne

Laysy wypuściły na chiński rynek nowe czipsy, chyba jak dotąd moje najulubieńsze: słono-pieprzne, przepyszne! Jedyny problem, jaki z nimi mam, to... nie wiem, z jakiej są rośliny. Po chińsku nazywają się bowiem 香芋片 a 香芋 to niestety po chińsku mogą być aż trzy rośliny. 

  • 参薯 Dioscorea alata - pochrzyn skrzydlaty, którego fioletowawomleczne bulwy czesto służą do robienia deserów. 
  • 芋頭 Colocasia esculenta - kolokazja jadalna, czyli taro, z bulwą białą, ale często nakrapianą na fioletowo, równie chętnie wykorzystywane do przekąsek słonych i słodkich. 
  • 番薯 Ipomoea batatas - wilec ziemniaczany, czyli po prostu batat. 

Całe szczęście w niejaki sukurs przychodzi sam wygląd czipsów. Sądzę, że mamy do czynienia z czipsami z taro.

2023-09-19

kurczak chilli 辣子鸡

Jest sobie taka potrawa, której przez pierwszych dziesięć lat w Kunmingu nawet nie tykałam. Zowie się, jak w tytule, kurczak chilli i dawniej na samą myśl o niej chciało mi się pić. 

Czas płynie, latka lecą, a mój język i podniebienie przyzwyczaiły się cokolwiek do umiłowanego przez kunmińczyków chilli. Dawniej ZB kupował czasem dla siebie porcyjkę takiego kurczaka; teraz czasem nawet kupuje dla naszej dwójki, bo i ja coś tam zawsze uszczknę. W domu robimy rzadko, choć teraz jest to łatwiejsze niż dawniej. Dawniej trzeba było samemu przygotować duże ilości suszonego chilli, posiekać drobno kurczaka, mieć na podorędziu pieprz syczuański, pastę douban, czosnek, imbir... Teraz wystarczy mieć w domu pikantną kostkę do syczuańskiego gorącego kociołka. Ponieważ zawiera ona tłuszcz, to nawet oleju nie trzeba już dodawać: rozgrzewasz kostkę, dorzucasz kurczaka, smażysz aż zniesurowieje i już. Dziesięć minut roboty. Zresztą - tylko po to trzymamy w domu te hotpotowe kostki; jakoś prawie nam się nie zdarza jeść hotpota w domu, a już na pewno nie pikantnego.

Kiedyś mieliśmy na targu ulubiony stragan z tym kurczakiem, ale to już pieśń przeszłości. Od tej pory szukamy czegoś równie dobrego. Ostatnio wreszcie trafiłam na przepysznego kurczaka chilli; był tak smakowity, że z najwyższym trudem udało mi się powstrzymać od zjedzenia porcji w całości. Nie dość, że próg ostrości był w sam raz, to jeszcze w dodatku porcja składała się z mięsa! Zazwyczaj kunmińczycy siekają kurczaka razem z kurnikiem - to znaczy jest posiekany w całości, wraz z kosteczkami i nawet najmniejszą drobinkę mięsa trzeba obgryźć z kości. To jeden z podstawowych powodów, dla których tak niechętnie kupuję kurczakowe potrawy. Ja rozumiem - obgryźć nogę albo skrzydełko, ale babrać się z maleńkimi kawalątkami kurczaka, które nie starczą nawet na ząb, a na każdym kość?! Ech... Właśnie dlatego byłam tak mile zaskoczona i, podekscytowana, zaczęłam mówić ZB, że wreszcie znaleźliśmy kurczaka chilli, który zastąpi nam tego dawnego! Jednak mina ZB sugerowała, że cieszę się przedwcześnie. 

- Co jest? Za mało ostry? 

- Nie, ostrość akurat. 

- To może konsystencja niedobra? 

- Nie, nie, jest akurat - ani nie za suchy, ani nie za tłusty. 

- No to co ci się w nim nie podoba? 

- Nie ma czego obgryzać...

zdjęcie autorstwa Tajfuniątka, oczywiście właśnie :)

PS. Stalowa!

2023-09-16

ser z szynką na parze 火夹乳饼

Właściwie sama nie wiem, dlaczego ten przepis jeszcze nigdy nie pojawił się na blogu. Może dlatego, że zawartość miseczki zazwyczaj znikała, zanim zdążyłam ją sfotografować? A może dlatego, że przepis ten tak trudno odtworzyć w Polsce? No ale może pewnego dnia Yunnańczycy zaczną eksportować do Polski swoje sery i szynki. Wiem, że przynajmniej mój Tato bardzo by się z tego ucieszył - zazwyczaj to on sprawiał, że danie natychmiast znikało. 

Dlaczego danie tak trudne jest do odtworzenia w Polsce? Przecież mamy i szynki, i sery, w dodatku znacznie większą ilośc gatunków niż w Kunmingu. To oczywiście prawda, jednak jak dotąd za każdym razem mogłam zrobić tę potrawę w Polsce tylko dlatego, że szmuglowałam składniki. O ile da się w Polsce od biedy znaleźć surową szynkę suszoną, słoną i cudowną, zazwyczaj importowaną z Włoch lub Hiszpanii, o tyle problemem okazał się ser. Nie znalazłam ani jednego niesłonego białego sera, który byłby wystarczająco zwarty, żeby się nie pokruszyć w trakcie przygotowania. Jeśli znajdziecie taki - dajcie znać. Zachowam w pamięci na przyszłość. 

Składniki

Wykonanie

  1. Pokroić ser w dość grube plastry. 
  2. Poroić szynkę w cienkie plasterki; dokładnie tyle samo, ile plastrów sera zdołaliśmy uzyskać. 
  3. Przełożyć ser szynką, układając na talerzu lub w miseczce, które zmieszczą się do używanego przez nas parowara. 
  4. Gotować kwadrans na większym ogniu, pod przykryciem; ewentualnie zostawić pod przykryciem na dodatkowych 5-10 minut po wyłączeniu ognia.

Yunnańczycy przeważnie nie kroją sera w domu, nie mając po temu odpowiednich narzędzi (nie macie pojęcia, jak przylepiają się plastry sera do tasaka...). Kiedy kupuje się świeży rubing na tutejszych targach, można na straganie poprosić o pokrojenie... nitką. Tak uzyskane plastry są gładkie i dużo równiejsze niż po nożu. Wybierając szynkę do tego dania, kunmińczyk zdecyduje się zawsze na szynkę ze sporą ilością tłuszczyku. Potrawa ta, jeśli szynka jest zbyt chuda, stanie się za sucha jak na tutejsze gusta. 

PS. A sos, który zostaje po ugotowaniu dania na dnie miseczki to cudownie słona baza do zupy albo po prostu dodatek do ryżu. Mniam!

PS. 2. Choć jest to jedno z najbardziej kunmińskich dań, jakie można sobie w ogóle wyobrazić, w zasadzie nie da się go uświadczyć w tutejszych restauracjach, nawet jeśli reklamują się one jako lokalna kuchnia. Jak do tej pory trafiłam na nie tylko w jednej restauracji... i na stołach wszystkich poznanych przeze mnie rdzennych mieszkańców Kunmingu.

2023-09-13

Morre Garden 摩尔农庄

Przy okazji konkursu, który odbył się w Chuxiongu, jurorzy (uczestnicy zresztą też) zostali zaproszeni do najważniejszego sponsora, pomysłodawcę i organizatora imprezy, lokalnego producenta wyrobów orzechowych. Jak się okazało, nie tylko mogliśmy zerknąć za kulisy wielkiej przetwórni, ale również zwiedzić "muzeum orzechowe", które faktycznie dostarcza sporo wiedzy na temat rodzajów orzechów włoskich, sposobów uprawy i możliwości jego wykorzystania.

Zostaliśmy również zaproszeni na deser: ciasto orzechowe z pulpy orzechowej pozostałej po wyrobie "mleka orzechowego", a także napój kawowy z orzechami. Oczywiście, chińskim zwyczajem, na wyjściu zostaliśmy obdarowani produktami - ku mojej wielkiej uciesze był to wytłaczany na zimno olej orzechowy. 

Ponieważ oprowadzała nas naprawdę miła panienka, ośmieliłam się zapytać, oczywiście w uprzedzająco grzecznych słowach, dlaczego mając tak wysokiej klasy składniki i tyle możliwości, wypuszczają na rynek kolejne buble, czyli napoje o składzie gorszym niż sztuczna czekolada i tego typu kwiatki. Czy nie mają czystego mleka orzechowego? Czy nie mogliby robić przekąsek bez cukru? Panienka w odpowiedzi zaprowadziła nas do sektoru rozwoju produktów. Tam, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, stały właśnie produkty, które sama chętnie bym kupiła: naturalna orzechowa farba do włosów ze skorupek orzecha, czyste mleko orzechowe, orzechowe "batony" z głożyną i tak dalej. Wszystko jest. Nikt tego nie kupuje, więc nie dystrybuują do sklepów. Czekają, aż uda im się wyrobić odpowiednią licencję i zacząć te produkty eksportować do Europy i Stanów Zjednoczonych...

Tutaj ich strona.

2023-09-10

yunnańska wieś

Większość Tajfuniątkowych wakacji spędziłam pracując; niestety, ewentualny wyjazd do Polski znów odłożyliśmy na czas nieokreślony. Ja sama też się jakoś wybitnie nie naodpoczywałam, bo większość MOICH wakacji byłam chora. Ech, organizm dał mi dobitnie do zrozumienia, że mam wyjąć motorek z kuperka i zająć się slow life. W ramach zwalniania tempa życia wybrałyśmy się z Tajfuniątkiem do polskiego wujka, który rzucił wszystko w cholerę i wyjechał w Bieszczady na yunnańską wieś. Dokładnej lokalizacji nie podam, ale jest to wystarczająco niedaleko od Kunmingu, że można wybrać się na weekend, pod warunkiem, że dysponuje się samochodem. Terenowym. Domek owego wujka znajduje się bowiem na takim odludziu, że do najbliższej wioski dysponującej asfaltówką jest ponad dziesięć kilometrów; stamtąd również można by próbować łapać autobus w stronę miasta. Kiedy zaś kończy się asfaltówka, zaczynają się górskie dróżki, które po każdym deszczu zmieniają się w niewielkie bagienka. My auta nie mamy; mamy za to znajomych, którzy też chcieli się tam wybrać, a mają samochód z napędem na cztery koła. 

I tak w pewien piękny sobotni poranek zebraliśmy się wszyscy i ruszyliśmy w drogę. Najważniejszym elementem garderoby okazały się być oczywiście kalosze i peleryna przeciwdeszczowa, ponieważ pogoda nas nie rozpieściła. Całe szczęście obie byłyśmy na to przygotowane. Równie szczęśliwie zapakowałam wystarczająco dużo spodni na zmianę. Przydały się, oj przydały! Bo ta chatka na odludziu to nie tylko sama chatka ze zmodernizowanej wieży tytoniowej, ale również najprawdziwsza farma ze świniami, kurami, gęśmi, psami i tak dalej. A oprócz farmy - las, potok, pagórki, dolinki, skałki... Jednym słowem: raj dla dziecka. Tajfuniątko, mieszczuch ostateczny, długo uczyła się, jak przejść koło gąsiora, żeby nie przyszczypał i jak karmić świnki żeby nie ugryzły. Wszystko było przygodą: karmienie zwierząt, łazikowanie niemal bez nadzoru, zbieranie grzybów w lesie, rwanie ogników, wypatrywanie krów na okolicznych pastwiskach, szukanie jaj zniesionych "na dziko"... Nawet pies - a może zwłaszcza pies?... - bo Tajfuniątko bardzo tęskni za psami w swoim życiu. Myślę, że zdjęcia lepiej pokażą Tajfuniątkowe szczęście niż nawet najlepszy opis.

Spędziłyśmy przemiły weekend. Pełnię szczęścia zamącił tylko kot, który ładował mi się do śpiwora przeszkadzając w spaniu, a także kogut-idiota, który obudził nas o 4.30. Tak, było jeszcze kompletnie ciemno. Kotu nic nie zrobiłam, ale za to w południe spożyliśmy przepyszny rosół.

I znów mam pełną głowę marzeń o własnym, choćby maluteńkim, skrawku ziemi i o życiu w spokoju i zieleni... A jednocześnie: tak bardzo cieszę się, że Tajfuniątko mieszka w mieście, przy dobrej szkole, basenie, bardzo niedaleko od szpitali. Razem z dzieckiem zmienia się perspektywa, zwłaszcza jesli miało się pecha i cywilizacja była potrzeban TERAZ NATYCHMIAST a nie po godzinie czy dwóch w samochodzie...

2023-09-07

mięso smażone z gorczycą 榨菜炒肉

Ostatnio mieliśmy wielkie kulinarne plany, bo kupiliśmy sporo warzyw i mięso mielone, które jest idealne do robienia rozmaitych dodatków do ryżu czy makaronu. Jednak po wejściu do kuchni odkryliśmy, że ktoś w niej buszował i zamiast zjeść jakiś jeden produkt, uszkodził właściwie wszystko: pogryzione pomidory, marchewki, ziemniaki i ogórki śmiały się do nas szyderczo z półek. Oczywiście, już następnego dnia udało nam się schwytać mysz, która weszła w szkodę, ale problem pozostał: mięso było, owszem, ale z czym je zrobić? Z braku świeżych, nienapoczętych warzyw, rzuciliśmy się na zapasy kiszonej gorczycy, której kilka saszetek zawsze mamy w kuchni. Kiszone łodygi gorczycy sarepskiej zha cai są na tyle dobrze opisane w polskiej wikipedii, że nie muszę nic już dodawać. W Yunnanie zha cai jest trochę jak proszek do pieczenia w Polsce: nie używasz go na co dzień, ale zawsze masz w spiżarni. Jest to jedna z niewielu kiszonek, których nie robię sama, tylko kupuję, ponieważ dostępne są zha caie o rozmaitym stopniu ostrości, słoności i kwaśności, więc każdy może znaleźć coś dla siebie. Zazwyczaj kupujemy zha cai w syczuńskim stylu, parę torebek ostrych dla ZB i parę torebek łagodnych dla Tajfuniątka. Można je jeść po prostu jako dodatek do ryżu czy makaronu, ale najbardziej kunmińskie wykorzystanie to usmażenie mięsa z zha cai. Swoją drogą, zainspirowana tą potrawą, zaczęłam chętnie smażyć mięso mielone również z naszą kiszoną kapustą czy ogórkami. Spróbujcie kiedyś. 

Składniki

  • solidna łycha kiszonej gorczycy w paseczkach 
  • 10-20 dag mielonego mięsa 
  • czosnek po uważaniu 
  • łyżka smalcu 

Wykonanie

  1. Rozgrzać smalec i usmażyć na nim czosnek. 
  2. Kiedy czosnek zapachnie, dodać mięso. 
  3. Kiedy mięso zmieni kolor, dodać gorczycę i przesmażyć. 
  4. Gotowe!
Zwróćcie uwagę na to, że do potrawy nie trzeba dodawać już ani soli, ani sosu sojowego, ani żadnych innych przypraw. Gorczyca jest wystarczająco słona, kwaśna i/lub pikantna, żeby oddać mięsu co trzeba. Powstała potrawa doskonale nadaje się jako dodatek do ryżu lub makaronu.

2023-09-03

herbaciany lombard

Wspominałam już kiedyś o bardzo wąsko wyspecjalizowanych "lombardach", w których można się pozbyć niechcianych prezentów: zazwyczaj bardzo drogich wódek i papierosów, czasem również tradycyjnych leków ziołowych. Ostatnio jednak rzucił mi się w oczy potykacz kredowy wystawiony przed herbaciarnią. 

Oprócz informacji, że za spróbowanie starego pu'eru należy zapłacić 13 yuanów od łebka znajdziemy tu także myszkę dla przyciągnięcia uwagi oraz trzy znaki: 收老茶. Oznacza to, że sklep skupuje stare herbaty. Oczywiście, nie jakieś zwietrzałe Liptony sprzed dziesięciu lat w zetlałych torebeczkach, a te herbaty, których cena rośnie z wiekiem, czyli dobre pu'ery. 

Jesteście może ciekawi, jak bardzo można podreperować budżet, wyprzedając herbaciane zapasy? Cóż, oczywiście to zależy głównie od tego, ile zainwestowaliście w te herbaty, kiedy zostały przez Was kupione, kiedy zostały wyprodukowane, jak były przechowywane, jakie mają logo na okładce i tak dalej. Z ciekawości zerknęłam, jakich cen sięgnęły najstarsze, najlepsze, najlepiej przechowywane pu'ery. 

Ceny dziesięciu najdroższych pu'erów plasują się od 500 tysięcy yuanów za ciastko herbaciane do ponad miliona yuanów! Ta najdroższa powstała w dobrej herbacianej firmie jeszcze za czasów cesarstwa.

Też długo zbierałam szczękę z podłogi.

Oczywiście, tego typu herbat nie uświadczysz na targach herbacianych; prędzej w prywatnych kolekcjach herbaty albo w muzeach. Świetnej jakości, odleżane, ale bez przesady, stosunkowo młode pu'ery można dostać za kilkaset złotych. Jeśli ma się cierpliwość i pasję pu'erową, można też zainwestować w całkiem świeże (i tanie!) pu'ery i samemu je sobie odleżakować w domu. Jeśli były z dobrej firmy, jeśli dobrze je przechowaliśmy i jeśli nas kiedyś przypili, możemy mieć nadzieję, że z każdym rokiem zyskają na wartości. Ale... trzeba uważać. Nie każda herbata zyska na wartości, czynników ryzyka jest wiele, a w ogóle trochę mi to przypomina zabawę z giełdą - nigdy do końca się nie wie, kiedy nastąpi krach. Bywało i tak, że herbaty, które rok wcześniej chodziły za parę tysięcy yuanów za kilogram, następnego roku nagle były do kupienia za sto yuanów. 

Nie lokuję więc oszczędności w herbacie, choć o to mnie posądza mój znakomity małżonek. Nie, ja nie kupuję ich po to, żeby przechować, a potem sprzedać i się dobrze obłowić, a po protu dlatego, że szalenie lubię je pić...