Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fujian 福建. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fujian 福建. Pokaż wszystkie posty

2025-06-21

Strażnik i złodziejka 皂隶与女贼

Przetrząsając internety w poszukiwaniu Strażnika i złodziejki - chciałam się nimi przecież z Wami podzielić! - znalazłam... Strażnika i złodziejkę w wersji z Quanzhou czyli w wersji fujiańskiej! Ta sama historia, ale z muzyką tak różną od huadeng, jak tylko się da. Cudo!
 

2020-12-31

Ślimacza Panienka 螺女

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl oraz enesaj.pl czyli w ramach Unii Azjatyckiej.

Ślimacza Panienka to postać z legend, popularnych w niektórych regionach Chin, zwłaszcza w prowincji Fujian. Opowiada się tam o osieroconym młodzieńcu Xie Duan, którego wychowali sąsiedzi. Wyrósł na porządnego człowieka, pracowitego, pełnego szacunku dla innych. Był tylko jeden problem: nie mógł sobie znaleźć żony. Nawet sąsiedzi próbowali go swatać - bezskutecznie. Pewnego dnia Xie Duan znalazł piękną, wielką, różnobarwną muszlę. Uznał, że jest zbyt piękna, by ją rozbić i zjeść zawartość. Dlatego wsadził ją do ozdobnej misy z wodą, by umilała mu życie swą urodą. Następnego dnia Xie Duan jak zwykle poszedł się uczyć (miał urzędnicze ambicje), a gdy wrócił, ujrzał stół uginający się od smakowitych potraw. Mężczyzna myślał, że to sąsiedzi go tak rozpieszczają, więc poszedł im podziękować. Ci jednak odrzekli, że to przecież żona jego się zakrzątnęła. I odtąd każdego dnia opuszczał puste mieszkanie, a wracał do wysprzątanego domu z gorącym posiłkiem czekającym na stole. Pewnego dnia postanowił odkryć, któż mu tak pomaga, więc udał tylko, że wychodzi, a naprawdę skrył się i obserwował wnętrze chaty przez szparę w drzwiach. Ujrzał wyłaniającą się z muszli piękną dziewczynę, która natychmiast zaczęła się krzątać w domu i przyrządzać pyszne potrawy. Wszedł wówczas do domu, zaskakując panienkę i zapytał kto zacz. Ona odrzekła, że została przysłana przez bogów, by mu pomagać i odgrywać rolę pani domu, a gdy za dziesięć lat Xie Duan stanie się bogaty, ona będzie mogła odejść. Jednak teraz, gdy zobaczył jej prawdziwą postać, będzie musiała odejść od razu. Na próżno nieszczęśnik błagał, by została z nim już na zawsze: nagle zerwał się straszliwy wiatr, rozpętała burza i dziewczę znikło. Xie Duan postawił jej ołtarzyk i składał ofiary. W końcu dorobił się umiarkowanego bogactwa, a w końcu został urzędnikiem. I tylko do końca życia tęsknił za Ślimaczą Panienką. 

W innej wersji legendy młodzieniec jest ubogim rybakiem, a na końcu zaskoczona przezeń panienka pozostaje w ludzkiej postaci i wiodą szczęśliwe życie do końca swych dni. 

W nadmorskich miejscowościach prowincji Fujian do dziś lud uważa, że Ślimacza Panienka jest ich duchem opiekuńczym, który dba o szczęśliwe powroty rybackich kutrów, więc do dziś składają jej ofiary. Później legenda zakorzeniła się i w innych prowincjach; istnieje nawet jej syczuańska wersja, choć w Syczuanie trudno o dostęp do morza. No i tu właśnie rodzi się pytanie: co to była za tajemnicza muszla, w której panienka mieszkała? Ze znaków jasno wynika, że ślimacza, bo 螺 luó to właśnie ślimaki względnie ślimacze muszle. Jednak w zależności od proweniencji legendy, może być to albo 海螺 - ślimak morski albo 田螺 czyli żyworodkowate - rodzina dużych, słodkowodnych ślimaków.

Tutaj poczytacie o japońskim wieszczącym ślimaku, a tutaj o ślimakach w Chakasji.

2020-08-01

膷 gulasz

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej. 

Całkiem niedawno dowiedziałam się o istnieniu w chińskim słowa, które najchętniej przetłumaczyłabym jako gulasz. Otóż 膷 xiāng to dosłownie, według tłumaczenia w chińsko-chińskim słowniku, 牛肉羹 - geng wołowy. Geng czyli coś pomiędzy zupą a... no właśnie - gulaszem. Konsystencja to dużo płynu i pływające cosie w środku. Gotowane. No to, jeśli jest na wołowinie, to jest to gulasz, prawda? Szkoda, że dziś tego znaku już się w zasadzie nie używa, zastępując właśnie wołowym gengiem. Ponieważ do tej pory spotkałam się raczej ze słodkimi, grzybowymi gengami, szybko wyguglałam wołowy geng. Jest on (we współczesnej formie) potrawą wywodzącą się z prowincji Fujian, konkretniej - z Quanzhou. Jada się go na jesieni, by się rozgrzać przed nadchodzącą zimą. Jest to przekąska wielce apetyczna, a przy tym łatwa do przyrządzenia, przy czym należy zauważyć, że - tak samo, jak w przypadku każdego gulaszu - w każdym domu wygląda ona inaczej. Nam najbardziej przypadła do gustu wersja z pomidorami - łatwa, szybka i przepyszna.

Składniki:
(trzy główne składniki w proporcji 1:1:1)
  • pomidory
  • wołowina
  • tofu
  • drobno posiekana zielona cebulka
  • drobno posiekany imbir
  • sól
  • olej
  • mąka ziemniaczana
Wykonanie:
  1. Rozgrzać tłuszcz, obsmażyć cebulkę i imbir, a gdy zapachną, dodać wody.
  2. Sparzyć wołowinę, by pozbawić ją przykrego zapachu, a potem odcedzić i dodać do przypraw z wodą i dusić na małym ogniu.
  3. W międzyczasie pokroić tofu i dodać do garnka. Niech się dalej dusi.
  4. W międzyczasie pokroić pomidory w cieniutkie plastry i dodać do garnka. Niech się duszą.
  5. Przygotować zagęstnik: wymieszać łyżkę mąki ziemniaczanej z kilkoma łyżkami wody.
  6. Wlać zagęstnik do garnka i mieszając czekać aż wszystko zgęstnieje.
  7. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Tajfuniątku najbardziej smakuje tofu - wyżera je prawie w całości, zanim zdążę zrobić zdjęcie.
Czasem, gdy nie chce mi się użerać ze sparzaniem mięsa, obsmażam je razem z cebulką i imbirem - to jeszcze lepiej wpływa na smak. Ponieważ przepis jest dość uniwersalny, bywa, że zastępuję wołowinę innymi typami mielonego mięsa; czasem zdarza mi się też wymienić tofu na jakieś warzywa, pamiętając tylko o zachowaniu proporcji.
Tutaj poczytacie o kurczaku a la teriyaki.

2018-03-31

Bò bía - wietnamskie krokiety ryżowe

      
Wszystko zaczęło się w Fujian albo w Chaoshan. To właśnie tam z okazji Święta Sprzątania Grobów spożywa się świeże krokieciki popiah - 薄餅, które po mandaryńsku wymawia się báobǐng. To dosłownie oznacza cienki placek. Faktycznie, jest półprzezroczyste. Nazywane też bywają 潤餅 rùnbǐng czyli plackami wilgotnymi - żeby osiągnąć tak cienkie ciasto, trzeba je bowiem zrobić bardzo mokre. Obie nazwy wraz z chińską diasporą powędrowały w świat, wrastając w kulinarne tradycje Azji Południowo-Wschodniej. Stąd właśnie zamiast chińskich znaczków nnpopiah albo lumpia na ulicach Indonezji czy Filipin, albo bò bía w Wietnamie.                  
Pierwotnie naleśniczek był cienki jak jedwab i zrobiony z mąki pszennej. W poszczególnych krajach do mąki pszennej dodaje się czasem ryżowej albo całkiem ją ryżową zastępuje. Taki naleśniczek po upieczeniu na mocno rozgrzanej blasze może być podawany na słodko, słono lub ostro. Nadzienie również bywa rozmaite: rzodkiew, kłębian kątowaty, kiełki soi, sałata, marchewka, kiełbaska, tofu, siekane bądź mielone fistaszki, smażona cebulka, wieprzowina, krewetki, kraby czy pokrojony omlet - wszystko się nadaje. Dodajmy do tego sos - sojowy, hoisin albo pasta krewetkowa, a nawet sos chilli. Jakkolwiek jadałam różne wersje, najbardziej urzekły mnie słodkie krokiety z północnego Wietnamu. Na naleśniczek zrobiony z mieszanki mąki ryżowej i pszennej nakłada się grubo pokrojone wiórki kokosowe, dodaje cukier trzcinowy i posypuje czarnym sezamem. Tak nadziane zwija w krokiety i już można się cieszyć mocno słodką i pięknie pachnącą kokosem przekąską.
Zwróćcie uwagę na cukier: ma formę małych, leciutkich, suchych patyczków. Kiedy tylko zetknie się ze śliną, robi się lepki i zapychający.

2014-09-12

Yunnańska Smocza Studnia 云南龙井茶

Moja ulubiona Herbaciana Ciocia, u której zawsze mogę liczyć na czarkę porządnej herbaty i która zawsze zaśmiewa się ze mnie do łez, zapytała mnie kiedyś, czy słyszałam o yunnańskiej Smoczej Studni. Smocza Studnia to herbata bardzo sławna, ale z Yunnanem nie mająca nic wspólnego - wytwarza się ją bowiem w Zhejiangu, czyli dokładnie po drugiej stronie Chin, więc HC zabiła mi niezłego ćwieka. Uśmiechnęła się do mnie serdecznie i wyciągnęła z ogromnego porcelanowego słoja garść herbaty, która wyglądała dokładnie tak, jak trzeba - jasnomętnozielone, płaskie listki o świeżym, orzeźwiającym aromacie.
Zdębiałam. Ja wiem, że istnieją yunnańskie Wiosny Malachitowego Ślimaka i inne tego typu podróbki, ale żeby podrabiać Smoczą Studnię? Zachowali przynajmniej tyle przyzwoitości, że nie zachowali nazwy, wymyślając nie mniej poetycką Powódź Klejnotów (宝洪), choć oczywiście tajemnicą poliszynela jest, że tak naprawdę to Powódź Klejnotów Smoczej Studni 宝洪龙井. Powiada się o niej, że pachnie na dziesięć li. Fakt - samym aromatem można się upić.
Produkuje się ją w gminie Yiliang niedaleko Kunmingu. Jest tam sobie góra, od której nazwę wzięła yunnańska Smocza Studnia - Góra Świątyni Powodzi Klejnotów (宝洪寺山). Wznosi się ona na 1800 metrów i to właśnie na jej zboczach, już w czasach dynastii Tang, pewien fujiański mnich zasadził tu herbaciane sadzonki. Dzięki wspaniałym warunkom klimatyczno-wszelkim innym, a przede wszystkim dzięki ponadtysiącletnim wysiłkom ludzi, opiekujących się herbacianymi krzewami, uzyskano wspaniałe, mięsiste, błyszczące szmaragdowo liście, z cudnymi baihao* na czele. Reklamuje się ją jak wszystkie herbaty: że ożywia ciało i umysł, odchudza, leczy raka, wewnętrzne gorąco i stany zapalne. E tam. Najważniejsze, jak pachnie i jak smakuje. A smakuje i pachnie wybornie. Powiadają, że "gdy się ją praży w domu, pachnie całe podwórze; gdy się ją praży na podwórzu, pachnie już na drodze; gdy jeden człowiek ją parzy, pachnie w całym domu". Tak! Wiem, bo kupiłam, choć jest okropicznie droga. Mało kupiłam, na spróbowanie. I żal mi, więc rzadko parzę. Ale jak już parzę - to cały dzień mam z głowy. Bo tę naszą Smoczą Studnię można zaparzać z piętnaście razy...
Nie zrażajcie się słomkowym kolorem naparu. Niby wygląda jak w zasadzie pozbawiona smaku woda. Z pierwszym niuchnięciem i pierwszym łykiem pewnie się jednak w tej "wodzie" zadurzycie na amen!
A na deser dwa wpisy z herbacianego blogu: o wiosce Smocza Studnia i herbacie, która z niej pochodzi, a także legenda związana z herbatą Smocza Studnia.


*Baihao 白毫 (białe włosy) to biały puszek, którym pokryte są od spodu najdelikatniejsze liście herbaty; w konsekwencji są tak nazywane te liście, które owym puszkiem są pokryte. Przy delikatnej obróbce puszek ten pozostaje na liściach i w wypadku herbat białych oraz bardzo dobrych herbat zielonych, jest doskonale widoczny również po zaparzeniu. W większości herbat zielonych pod wpływem ugniatania liści, puszek oddziela się od liścia; jeśli po zaparzeniu na powierzchni naparu unosi się warstewka włosków, trochę przypominająca kroplę białego oleju, znaczy to, że owa herbata została zrobiona z bardzo delikatnych, pokrytych takim puszkiem liści. Niestety, baihao często rozsypuje się w podróży bądź pod wpływem upływu czasu. W bardziej "pracochłonnych" herbatach, gdzie proces przetwarzania liścia jest bardziej skomplikowany, baihao w zasadzie się nie spotyka.

2014-01-05

Brew Złotego Rumaka 金駿眉

Herbata.
Powtórzę jeszcze raz: herbata.
Takie łatwe słowo, takie niby nic, a przecież to najważniejszy napój w moim życiu i jeden z milszych sposobów spędzania czasu również.
Mieszkam w Yunnanie, ojczyźnie herbaty, więc niewiele rzeczy może mnie w herbacie zaskoczyć. Zaskoczyło mnie jednak, że nie znam czarnej herbaty, która w ostatnich latach bije w Chinach rekordy popularności.
Brew Złotego Rumaka to herbata pochodząca z Gór Wuyi w prowincji Fujian. Ta konkretna marka powstała w 2005 roku. Chociaż sama technologia niczym się nie różni od innych, starych typów czarnej herbaty, Fujian pyszni się nią - głównie dlatego, że słynie raczej z herbat czarnosmoczych i zielonych - to jest pierwsza czarna herbata fujiańska, o której można usłyszeć nawet w najdalszych zakątkach Chin.
Nie dziwię się. Jest pyszna. Młode pędy liści krzewów herbacianych, rosnących na dużej wysokości (1200—1800 m.n.p.m.) są nawet po oksydacji delikatne i słodkie. Fujiańczycy twierdzą, że jest taka pyszna, bo pędy zbiera się z dzikich krzewów herbacianych. Ja jednak jestem yunnańską patriotką lokalną i twierdzę, że dzika herbata to tylko u nas ;) Liście układają się w czarce jak maleńkie półksiężyce - stąd Brew w nazwie. Rumak nie wziął się jednak z cech samej herbaty, a z imienia szefa właściciela firmy, która zaczęła tę herbatę wytwarzać (swoją drogą, żeby nazwać własne dziecko Belką o Moralności Rumaka trzeba mieć fantazję ^.^). Złoto odnosi się do barwy pędów - wbrew naszym przyzwyczajeniom herbata czarna nie musi być czarna :) Ta faktycznie w postaci ususzonej ma barwę raczej tytoniu niż herbaty.
Jest droga. Wiecie, pędy są zawsze droższe od liści, boć więcej ich trzeba, by otrzymać kilogram herbaty. W wypadku Brwi pół kilo herbaty to przeciętnie 60-80 tysięcy końcóweczek pędów herbacianych. Moim zdaniem warto ją jednak kupić - prawdziwa Brew może być parzona nawet dwanaście razy, a smak jest wprawdzie delikatny i słodkawy, ale sama herbata jest wystarczająco mocna, żeby obudzić każdego.
Jaka szkoda, że przy pierwszym z nią zetknięciu została mi zaparzona w ohydnej długiej szklance przez "herbaciarkę" bez bladego pojęcia o tym, jak się parzy...
Dla zainteresowanych - strona firmy produkującej Brew i zdjęcie herbatki. Z netu, bo wyłupałabym sobie oczy, gdybym zrobiła zdjęcie Brwi Złotego Rumaka podanej w wysokiej szklance...

2013-12-21

łupinki w herbacie

Stary Kui, mąż Aromatu Cynamonu, snuje opowieści herbaciane. Opowiada o czasach, gdy liście herbaty były zieleńsze, niebo bardziej niebieskie, a woda zdecydowanie bardziej wodnista.
W owych czasach w okolicach Fujian, na zboczach gór herbacianych, spotkać można było z rzadka wędrowców. I choć góry to żadne Himalaje, to błądząc po wąskich ścieżkach zmęczyć się można. Herbaciani chłopi chętnie zmęczonych podejmowali gorącą herbatą. Wrzący napój jednak nie tylko parzy wargi, ale i szkodzi na żołądek. By ochronić strudzonych i spragnionych wędrowców przed pochopnym spożyciem niemal wrzącej herbaty, rozsypywali oni na wierzchu łupinki pszenicy i ryżu. Zdmuchując energicznie łupinki z powierzchni, chłodzili goście jednocześnie napar, który, tak przygotowany, nie szkodził.
Jaka szkoda, że goście spoza Fujian nie dostrzegali tej subtelności, mamrocząc tylko pod nosem, że z tych Fujiańczyków to niewychowane gbury, sypiące gościom śmieci do herbaty...