Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chenggong 呈貢. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chenggong 呈貢. Pokaż wszystkie posty

2025-03-15

wiśnie na kampusie Yundy w Chenggong

Tak samo, jak w roku ubiegłym, niemal jednocześnie zakwitły mikrojabłonie i wiśnie. Ponieważ w tygodniu wszyscy jesteśmy okropnie zajęci, a w weekendy wszystkie wiśniowe miejscówki są oblegane zarówno przez tubylców, jak i przez turystów, postanowiłam zabrać rodzinę tam, gdzie tłumów na pewno nie będzie - czyli do mnie do pracy. Gdy ZB skończył już dręczyć swego ucznia, tuż po obfitym brunchu, spakowaliśmy się więc do mojego pracowego autokaru i w wielkiej wygodzie (autokar był pustawy, boć to niedziela) pojechaliśmy na wycieczkę. Wysiedliśmy tuż za bramą uniwersytecką, ponieważ właśnie tu zaczyna się śliczna alejka wiśniowa:
Alejka prowadzi krętą dróżką do pawilonu na szczycie pagórka, z którego rozpościera się uroczy widok na jezioro:
Och, jaka wolność, pustka i cisza! W życiu nie byłam w tak pustym chińskim parku. Wiem - technicznie rzecz biorąc to nie park a kampus, jednak zaaranżowany jest tak, że można spacerować dobrą godzinę nie natykając się na żadną salę wykładową. Tajfuniątko było przeszczęśliwe - turlała się po stokach, szalała wokół jeziora, biegała ile wlezie... ZB niespokojnie wodził za nią wzrokiem, jednak ja spędziłam popołudnie z przyjemną lekturą, w piknikowej atmosferze i przy idealnej pogodzie. Tak to ja mogłabym tam jeździć codziennie! 
W drodze na kolację odkryliśmy też starodrzew najsłynniejszych chenggońskich perłowych gruszek:
To było bardzo przyjemne popołudnie. Tajfuniątko już zapowiedziało, że musimy tam jeździć w każdy ładny weekend, bo jeszcze tyyyyle do odkrycia!...

2013-08-31

kunmińskie pomniki 昆明雕塑

Pomniki są ważnym czynnikiem upiększającym miasto - oczywiście tylko te akuratne i ładne. Mogą pokazywać historię lub zwykłych ludzi, mogą być wykonane technikami mocno współczesnymi lub tradycyjnymi. Czasem pokazują więcej prawdy o mieście niż grubaśne tomiszcza. Tak jest właśnie w wypadku pomników z brązu, które znajdują się przy deptaku Nanping oraz w okolicach Dwóch Pagód - w samym sercu Kunmingu. Pokazują one życie w dawnym Kunmingu, to życie, które "postęp" i komuniści tak skutecznie zniszczyli.
Za dawnych czasów ulica Nanping 南屏街 była tak samo gwarna jak teraz. Rozbrzmiewała jednak nie dźwiękiem wydobywającym się z wszędobylskich głośników, a hałasem życia, drobnego handlu i małych knajpek, teraz zmienionych w Starbucksy i inne McDonaldy. Dawne życie, o którym czasami świekier barwnie opowiada, widać już tylko w tych pomnikach. W nich żyją przyjaciele od ptaszków, wyprowadzający na spacer swych śpiewających przyjaciół, wcześni fotografowie z ogromniastymi skrzynkami, dziewczęta grające w klasy, siłacze noszący wodę czy sprzedający owoce z wielkich koszy. Dla starych Kunmińczyków jest to wspomnienie dzieciństwa, dla dzieci - ilustracja opowieści babć i dziadków. Dla przyjezdnych, w tym mnie - jedna z niewielu okazji, by poznać i zrozumieć tradycyjną kulturę Yunnanu.
>~~~~<
Wyprowadzanie ptaków 遛鳥
>~~~~<



Robienie zdjęć 照相
Pierwszy zakład fotograficzny pojawił się w Kunmingu w 1904 roku, u schyłku dynastii Qing.
>~~~~<



Gra w klasy 跳海牌
W wersji kunmińskiej zamiast rzucać kamieniem trzeba było precyzyjnie kopnąć kawałek dachówki czy innego kafelka. To była najpopularniejsza dziewczęca gra dawnego Kunmingu.
>~~~~<



Nosiciel wody 挑水
Choć w wersji najdawniejszej wybierał wodę ze studni, od momentu pojawienia się wodociągów, na straży miejskich kurków stali właśnie ci ludzi, którzy za niewielką opłatą przynosili zakupioną wodę do domów. Starzy kunmińczycy nazywali ją "wodą z maszyny" 機器水 :)
>~~~~<



Handel obnośny ;) 叫卖
Ten tu wieśniak sprzedaje z koszy perłowe gruszki z Chenggongu, wołając przy tym donośnie...
Szkoda, że tacy ludzie i te krzyki zostały już tylko w rzeźbach i słowach...
Zdjęcia z tego artykułu.

2013-05-03

保研 wejsciowka na studia magisterskie

Czas jakiś temu była głośna ta historia: na jednym z kunmińskich kampusów uniwersyteckich w Chenggongu ochroniarz zgwałcił studentkę studiów licencjackich. By zatuszować sprawę i pocieszyć dziewczynę, rektor postanowił dać jej wejściówkę na studia magisterskie - czyli zaproponował miejsce bez względu na wynik egzaminów końcowych. Po wycieku informacji do prasy, rektor oczywiście zaprzeczył i zagroził poważnymi konsekwencjami studentom roznoszącym takie plotki. Oczywiście, plotki nadal krążyły, zataczając coraz większe kręgi, o jednym z efektów nagłośnienia tej sprawy nikt jednak nie pomyślał. Otóż całej masie mocno przeciętnych uczennic ten sposób wydał się znacznie lepszy od rzetelnego zakuwania. Zaczęły ubierać się mocno wyzywająco i łazić nocami po kampusach, szukając niekontrolujących swych penisów ochroniarzy.
Jeden z ochroniarzy wyznał dziennikarzowi: "ich cel jest ewidentny: mają nadzieję, że któryś z nas się nie powstrzyma, a gdy będzie po wszystkim, dostaną się bez problemu na studia! To wszystko przez rektora: zamiast iść ścieżką prawa, iść do sądu i wypłacić dziewczynie odszkodowanie, chciał sprawę zatuszować. Wszystko skrupia się na nas, gdy chodzimy na patrole, co poniektórym desperatkom niewiele brakowało, żeby nas pozaciągać w krzaki i zgwałcić. Ta praca staje się zbyt niebezpieczna!".
Nie jest to jedyny problem. Okazało się, że wielu studentów a także robotników ze wsi przebiera się w strój ochroniarski, żeby wykorzystać dziewczyny polujące na indeks. Wykryte to zostało, gdy jeden z oszustów, cierpiący najprawdopodobniej na niewydolność serca, zemdlał w trakcie stosunku, a gdy przerażona dziewczyna zawołała innych strażników, okazało się, że nie należy do grona pracowników szkoły... Niektórzy żartują, że strój ochroniarza jest teraz pewniejszą przepustką do seksu niż garnitur od Armaniego... Co gorsza, dziewczyny, którym za seks z fałszywymi ochroniarzami uniwerek nie chciał dać indeksu, popełniają samobójstwa. Władze uniwersyteckie zażądały sprawdzenia szaf akademików i bloków, w których mieszkają robotnicy. Podobno skonfiskowano ponad 6000 strojów ochroniarskich.
Ochroniarze skarżą się, że przez to wszystko ogromnie się stresują. Dziennikarz zapytał: co, boicie się, że Wam sił nie starczy na obsłużenie wszystkich potrzebujących?
Ochroniarz, nie łapiąc dowcipu, odparł: "Nie, po pierwsze boimy się chorób wenerycznych (sic), bo przecież nie będziemy na każdy patrol zabierać prezerwatyw, a dziewczyny o tym nie myślą. A uniwersytet niestety ewentualnych problemów zdrowotnych nam nie wynagrodzi..."
Jedna ze studentek odpowiada na zarzuty: "niech się tak nie boją, przecież my po indeks, a nie po dziecko, same przyniesiemy gumki!"

Ta historia wydarzyła się naprawdę, w maju ubiegłego roku. Cały Kunming aż huczał, a na forach internetowych niedoświadczone dziewczęta pytały, czy naprawdę da się zgwałcić faceta, który tego nie chce... Tak mi się przypomniało, bo już niedługo znowu czas egzaminów wstępnych na studia...

Tu źródło.

2013-03-23

Dziwactwo z tofu w roli głównej

雲南十八怪: 豆腐燒著賣
Dziwactwo Yunnanu: Sprzedaje się grillowane tofu
Choć tofu jest jednym z najukochańszych przez Chińczyków produktów, choć wynalezione zostało tak dawno, że wszystkie jego sposoby przyrządzania powinny być już od wieków Chińczykom znane, są tylko dwie prowincje, w których tradycyjnie się tofu grilluje - Yunnan i Guizhou.
Soja warzywna tradycyjnie wchodzi w skład pięciu najważniejszych "zbóż" chińskich. Oczywiście, Chińczycy nie twierdzą, że soja jest zbożem - po prostu w naszym języku trudno inaczej przetłumaczyć 谷, które obejmuje proso, sorgo, pszenicę, jęczmień, włośnicę i inne zboża tudzież właśnie warzywną soję z innymi "fasolkami". Dla uproszczenia wrzucamy ją do jednego worka ze zbożami, niech tam. Od wieków proces wytwarzania tofu jest w zasadzie ten sam: odłupinkowanie, wymoczenie, rozciapanie, ugotowanie, odcedzenie, doprawienie, uformowanie w gomółki czy inne takie. Proces jest prosty, ale czasochłonny - dlatego w Chinach istnieje powiedzenie: są na świecie trzy trudy: pędzenie wódki, wytłaczanie oleju i robienie tofu (世上三樣苦, 烤酒、榨油、魔豆腐). Jest jeszcze kilka wersji powiedzenia - że niby najbardziej męczące jest wiosłowanie i kucie żelaza (tofu zostaje niezmiennie), ale moim zdaniem wersja z bimbrem jest lepsza ^.^
Tak czy inaczej, tofu spotykamy w całych Chinach; do dziś na wsiach się je wytwarza ręcznie na własny użytek, ale oczywiście w miastach można kupić milion rodzajów wytwarzanych hurtowo. Gotuje się je, smaży, piecze, marynuje... A jednak w tradycyjnych chińskich przepisach brak tofu grillowanego. Trzeba przyjechać właśnie tutaj, żeby w każdym miasteczku, przy milionie ulic, rano wieczór, we dnie, w nocy znaleźć grillowane tofu, miękkie w środku i z chrupiącą skórką, podawane z wiórkami chilli albo z przeróżnymi dipami. To właśnie tutaj trzeba przyjechać, żeby pokochać tofu, smak tak trudny (bo nijaki) dla przeciętnego mięsożernego Europejczyka. Zwłaszcza dwa typy: tofu z Shiping i tofu z Jianshui (oba miasteczka w "województwie" Honghe) są uważane za najbardziej tradycyjne i najsmaczniejsze. Ma to się wiązać z faktem, że soja jest gotowana w słodkiej i pysznej wodzie studziennej - ale oczywiście dziś już te dwie marki tofu są produkowane na taką skalę, że dwie studnie by nie wystarczyły...
Kunming i inne miasta wypełnione są minigrillami z tofu. Zanim jednak tofu trafi na kratkę nad rozżarzonymi węglami, trzeba je przygotować - trzymać 3-5 dni w miejscu, w którym brak świeżego powietrza. Przykrywa się tofu ściereczką bądź słomą, żeby nabrało "zapaszku". Całkiem świeżego tofu nie da się bowiem upiec tak, by uzyskać chrupiącą skórkę. Z drugiej strony, nie może to być również słynne "śmierdzące tofu" (moja Mama na samo wspomnienie zapachu ma silny odruch wymiotny), fermentowane trzy miesiące i marynowane. Ma być po prostu lekko... tknięte. Dopiero wtedy można je upiec, dodać przyprawy i spożyć.
Legend o powstaniu tego przysmaku jest sporo. Jedna z nich mówi o wdowie z synem, którzy za czasów wczesnej dynastii Qing mieszkali w Chenggongu, a utrzymywali się z produkcji i sprzedaży tofu. W sumie nieźle im to szło i żyliby bez stresu długo i szczęśliwie, gdy nagle wdowa zaniemogła. Zrozpaczony syn szukał wszędzie lekarstwa, zaniedbał inne obowiązki do tego stopnia, że jedna z partii tofu zdążyła pokryć się włoskami, zanim intensywny zapach przypomniał mu o jej istnieniu. Po namyśle chłopak stwierdził, że co nie zabija, to wzmacnia i upiekłszy tofu podał je matce. Ta, jak na złość, wyzdrowiała. Usłyszawszy o tym cudzie, ówczesny cesarz Kangxi zażyczył sobie rzeczonego tofu w darze. Spróbowawszy, zachwycony smakiem, nakazał kucharzowi włączyć to tofu do potraw cesarskich. Ponoć i Cixi nie gardziła smakiem grillowanego yunnańskiego tofu...
Dziś gdy wybrać się na tofu, można usiąść przy palenisku i rozkoszować się zapachem towarzyszącym grillowaniu, albo już wypieczone poduszeczki tofu wziąć na wynos. Można wziąć suche - przyprawione tylko wiórkami chilli, pieprzem i solą - albo mokre - wówczas do składników suchych zostaje dodany sos sojowy i kolendra siewna albo olej z miazgą czosnkową.
Jak ognia trzeba unikać stoisk, od których pachnie olejem sezamowym. Olej sezamowy z silnym i apetycznym aromatem cudownie bowiem kryje niedostatki tofu, które za krótko leżakowało bądź przywiera wskutek niewłaściwej techniki grillowania. My jednak nie chcemy "niedostatecznego" tofu, prawda?
W małych grillowniach przyprawione na ostro tofu jest ukochaną zagrychą; Yunnańczycy myślą "tofu", a przed oczyma duszy widzą stół zastawiony szklanicami z nalewkami bądź bimbrem kukurydzianym, które z tofu najlepiej "wchodzą".
Po wszamaniu 20-30 kawałków tofu i wypiciu morza wódki, jeśli delikwent jest jeszcze głodny, na podorędziu czeka zawsze ryżowy makaron na zimno, którym można dopchnąć. Taka właśnie nocna przekąska (宵夜) jest ukochana przez Yunnańczyków. Wódka, grillowane tofu i miska zimnego makaronu, łącznie za jakieś pięć złotych, to przecież najwspanialsze zakończenie dnia...

2012-11-07

gruszki - drogocenne perły

六月六啃梨核,七月七桃梨甜如蜜 (szóstego dnia szóstego miesiąca gryziemy pestki, siódmego dnia siódmego miesiąca brzoskwinie i gruszki słodkie są jak miód) – to powiedzenie starych kunmińczyków do dziś nie traci na aktualności, pokazując bardzo dokładnie, kiedy można znaleźć dojrzałe owoce. W tamtych czasach, choć pierwsze gruszki trafiały na targi w okolicach szóstego miesiąca księżycowego (lipiec-początek sierpnia), jednak dopiero miesiąc później następował prawdziwy wysyp. W Kunmingu zaś tymi najpopularniejszymi i najliczniejszymi owocami były właśnie brzoskwinie i gruszki. Wśród setek odmian gruszek najulubieńszymi były gruszki pochodniowe (火把梨), wielkie żółte gruszki (大黄梨), gruszki wschodniomorskie (海東梨) i gruszki perłowe (寶珠梨), przy czym te ostatnie, uprawiane w miasteczku Trybutowym - Chenggongu 呈貢, były zdecydowanie najsławniejsze. Podobno wyhodował je dawnymi czasy mnich o imieniu Perła i stąd ta nazwa.
Nie dziwię się wcale, że cieszą się taką popularnością. Sama je kocham nad życie i od momentu pojawienia się ich na rynku aż do ostatnich biednych sztuk pożeram codziennie. Mały wieczorny rytuał: jakoś dwie-trzy godziny przed pójściem spać, kiedy ZB ogląda wiadomości, a ja fejsbukuję albo skajpuję, ZB siedząc w salonie obiera dla mnie gruszkę lub dwie i kroi na malutkie kąski, po czym przynosi na talerzyku wraz z widelczykiem deserowym. Sam zjada tylko ogryzki, biedak... Rozkoszujemy się ich smakiem: są bardzo soczyste i delikatne, a po przekrojeniu skórki wydobywa się z nich delikatnie miodowy aromat.
Dawnymi czasy chłopi specjalnie zostawiali ten typ na drzewach aż do momentu zżółknięcia skórki, gdy były tak dojrzałe, że sok z nich kapał i tak wielkie jak miseczki do ryżu. W Kunmingu zaczynały pojawiać się w okolicy Święta Środka Jesieni, droższe od innych, ale chętnie kupowane jako prezent środkowojesienny.
Dla prawdziwych Kunmińczyków nadejście pory brzoskwiń i gruszek po dziś dzień oznacza jedno: trzeba wybrać się do sadów w Chenggongu, żeby zbierać gruszki. Dawniej śpiewano o tym pieśni; dziś, chociaż w każdym sklepie owocowym można dostać te owoce, i to jak rok długi, młodzi i starzy całymi rodzinami wybierają się do ogrodów na rwanie. Tak samo jest zresztą w kwietniu z wiśniami i w zimie z truskawkami – a ilość ludzi spieszących, by własnymi dłońmi pozrywać soczyste i świeże owoce jest wprost niewyobrażalna. W Polsce czasem tak wygląda grzybobranie – więcej ludzi, niż grzybów, a i tak wszyscy się cieszą. Różnica polega na tym, że za każdy zebrany kilogram w Chinach się słono płaci właścicielowi ogrodu...
Wróćmy do dawnego Kunmingu.
Nie kursowały jeszcze wtedy regularne autobusy do Chenggongu, a tym bardziej metro, które sprawiło, że Chenggong stał się de facto częścią Kunmingu, więc trzeba się było wybrać pociągiem. Przy wejściu do ogrodu każdy płacił 20 groszy i to dawało mu prawo zrywać i jeść prosto z drzew ile wlezie. Nie można jednak było owoców wynieść, trzeba było wszystkie spożyć na miejscu. Niedozwolone też było marnowanie typu ugryzienie kilku kęsów i porzucenie owocu. Oczywiście, najbardziej cieszyły się z takiej akcji dzieciaki – choć przecież to właśnie one nie były w stanie zjeść zbyt dużo. Pamiętam, jak kiedyś na Węgrzech poszliśmy do takiego sadu brzoskwiniowego – też można było zjeść na miejscu dowolną ilość, pod warunkiem, że się przynajmniej 2,5 kilo kupiło. Problem w tym, że gdyśmy się już obżarli brzoskwiniami w sadzie, wszyscy dostawali mdłości na sam widok brzoskwiń, które potem spokojnie sobie zgniły w naszych pokojach...
Innym typem ukochanej przez Kunmińczyków gruszki była gruszka krucza 烏梨, której skórka, jak pewnie sobie wyobrażacie, była czarna. Ba, nie tylko skórka – również miąższ był czarnawy. A jednak w smaku była bardzo słodka - kolor tych gruszek nie był bowiem naturalny – były to po prostu lekko sfermentowane gruszki wschodniomorskie, słodkie i alkoholowe.
Można też było natrafić na gruszki gotowane – ponacinane, gotowane bez dodatków, były tak słodkie, że skórka ich stawała się lepka. Na oba te typy nie zdarzyło mi się trafić, choć słyszałam, że znów zaczęły się pojawiać.
Nie żałuję ich braku. Udało mi się trafić na dobry czas, kiedy gruszki perłowe z Chenggongu zaczęły znowu być smaczne. Kilka lat temu ludziska narzekali, że teraz te gruszki to, panie, pestek więcej niż miąższu, a miąższ, tfu, cholera, to jakby się piasek gryzło. Poniekąd mieli rację: trudne lata rewolucji kulturalnej, maoistowskiego szału itd. spowodowały, że nie było komu zadbać o jakość gatunku. Po pierwsze, gatunki się starzeją – jeśli się nie szczepi, nie żeni z innymi, po jakimś czasie słabną i przestają być tak wspaniałe. Po drugie, zaczęto je przedwcześnie sprzedawać – a głupi ludzie je kupowali – smak jednak nie mógł dorównać prawdziwie dojrzałym gruszkom. I tak w Kunmingu, dawniej sławnym gruszkami, zaczęły się pojawiać importowane gruszki z północy – a to perfumowe (香水梨), a to kacze (鴨梨), wypierając gruszki rodzime. Kilka ostatnich lat to próby przywrócenia kunmińskim gruszkom należnej im pozycji – szczepienie, właściwa opieka, zrywanie w dobrym czasie. Są pyszne – nawet jeśli starzy kunmińczycy twierdzą, że to nie to samo...
Dlatego tak się wzruszyłam i ucieszyłam, gdy świekr wręczył mi siatkę pełną prawdziwych gruszek perłowych z Chenggongu, które własnoręcznie zrywał w sadzie przyjaciela, specjalnie dla mnie.
O, gruszko z Chenggongu, towarzysz mi aż do późnej jesieni, a niestraszne mi będą kunmińskie deszcze i mrozy!

2010-11-24

konkurs piosenki

Poniewaz przeszlam do drugiej tury, zazadali zdjecia, kilku slow o sobie i podkladu do piosenki, ktora wykonam. Wykonano. Wczoraj wiec zostalam zawieziona na drugi kampus YNU w Chenggongu (jego lokalizacja jest jeszcze gorsza niz lokalizacja tego ujotowskiego) i wzielam udzial w finale. 
Ludzi duzo, krotkofalowki, ochroniarze, sztuczne kwiaty, plastikowe taboreciki na duzej hali sportowej - normalka. W ramach przygotowan kazali kazdemu wejsc na scene i zaspiewac swoj kawalek, zeby bylo wiadomo, czy z podkladem, mikrofonami i swiatlem nie ma jakichs problemow. 
Zostalam skomplementowana na najwyzszym mozliwym poziomie. Spiewam, spiewam, spiewam. Koncze. Organizatorzy podchodza i pytaja, czy nie mam podkladu BEZ glosu glownej wokalistki. Mowie, ze przeciez im dalam. Oni z uporem maniaka trzymaja sie wersji, ze mnie w ogole nie slychac zza glownego wokalu. Po 20 minutach glupich komentarzy kazalam im puscic sam podklad. Sluchaja, sluchaja... Ty... to rzeczywiscie ona spiewa...
Dysponujac ta wiedza, na wszelki wypadek w trakcie konkursu dali mi niewlasciwy mikrofon, ktory zamienili na wlasciwy dopiero po polowie piosenki... Coz sa w stanie zrobic Chinczycy, zeby nie stracic twarzy: przeciez to niemozliwe, zeby laowai spiewal lepiej niz my... :P 
Po konkursie jury powiedzialo jeszcze, ze obnizali punkty za wyglad. W sensie: kazda dziewczyna powyzej 50 kg byla bez szans. Jestem ciekawa, jak by ocenili Arethe Franklin, Elle Fitzgerald, Ewe Bem, albo chocby chinska 韓紅 Han Hong (Tybetanka, sto kilo zywej wagi, na scenie pojawia sie w dresach)...
No. Wiec zajelam piate miejsce, ale i tak czuje sie, jakbym wygrala. Bedzie nagroda pieniezna. I jeszcze wywiadu udzielilam, o!