2012-01-30

酥肉 chrupiące mięso surou

Czyli mięso w panierce. No kotlet schabowy - z tym, że minikotleciki, które tak są w Chinach robione, niekoniecznie są schabowe. Można wykorzystać jakiekolwiek kawałeczki mięsa - im tłustsze, tym lepsze. Nikt nie ma pojęcia, skąd tradycja smażenia surou się wzięła w Shandongu - a potem jakim cudem dotarła przez wszystkie prowincje do Yunnanu, ale ja sadzę, ze jakiś Polak pokazał Chińczykom, jak się gotuje, a im po prostu bardzo zasmakowało. Jest to typowa potrawa noworoczna, dlatego przy przedchińskonoworocznym świniobiciu skrawki zwierza się tak właśnie przyrządza. Małe, usmażone kotleciki można bowiem długo przechowywać bez lodówki.

Składniki:
  • wieprzowina pokrojona w malutkie kąski
  • 2 rozkłócone jajka
  • mąka kukurydziana/ziemniaczana/pszenna
  • kolendra, cebula, imbir, pieprz, pieprz syczuański, czosnek wedle uznania - rozciapane tak, by można to było wetrzeć w mięso
Wykonanie:
  1. Czym chcemy przyprawić nasze kotleciki, z tego robimy papkę, w której można obtoczyć kotlety.
  2. Jajka wymieszać z mąką/mąkami na gęste ciasto - jak naleśnikowe.
  3. Kawałki mięsa nie powinny być zbyt duże, bo nie będziemy smażyć zwyczajnie, aż do zbrązowienia panierki, tylko wrzucimy minikotleciki do głębokiego oleju i usmażymy na złoto - nie trwa to długo.
W wielu regionach się ich nie smaży aż do odsurowienia, tylko zostawia takie jeszcze... hmmm... al dente, a potem z ziemniakami czy kłączami lotosu gotuje na parze - wtedy oczywiście nasze chrupiące mięso przestaje być chrupiące, ale kto by się tą niezgodnością nazwy i efektu przejmował?
Podaje się je jako osobną potrawę, np. z maczajką złożoną z sosu sojowego, octu, zielonej cebulki, imbiru i pieprzu, ale można też wsadzić takie kotleciki do bulionu, jak to się na przykład robi w Kluskach Przechodzących Przez Most. Często się je jada po ugotowaniu, gdy nie są już pierwszej świeżości - przecież po to właśnie były mocno usmażone, żeby się je dało przechowywać bez lodówki. Obojętnie, czy podane do ryżu, czy w zupie - są genialne :)

2012-01-28

Jezioro Darowania Życia 放生湖

W Parku Manting moim ukochanym mieści się piękne jezioro.
Brzegi zadbane, uprawy lotosów, most, małe dajskie łódki,
którymi można na mokrego wypłynąć przestwór jeziora.
Ale to, za co je kocham najbardziej, to pomost z małymi akwariami, zamieszkałymi tymczasowo przez różnobarwne karpie koi. Cóż one tam robią? Czekają, aż im darujesz życie w określonej intencji. Pokochałam ten sposób rozmowy z bogami od pierwszego wejrzenia: a więc da się, zamiast składania ofiar, zabijania, nawet symbolicznego, w celu komunikacji z bóstwem - po prostu uczynić coś dobrego! Przy wszystkich ważnych świętach - ale też przed egzaminami na studia itp. Dajowie modlą się do swoich buddów i arhatów, dając nowe życie uroczym karpikom. Bardzo, bardzo ich za to lubię :)

2012-01-25

park Manting 曼聽公園


Dawno, dawno temu była sobie kraina Dwunastu Tysięcy Pól Ryżu. Jej król był Tajem, który dopełniał wszelkich ceremonii buddyjskich i rządził poddanymi tak, aby żyli w dostatku. Żyzna kraina, herbatą i ryżem płynąca, była nieustannym obiektem zawiści Chińczyków, którzy jednak byli zbyt gnuśni, by południowo-zachodniego sąsiada podbić.

Dobre czasy skończyły się z nadejściem Mongołów. Oni to podbili Sipsongpanna po raz pierwszy, a tajski król musiał zacząć płacić trybut. Szczerze? Nie bardzo się Tajowie przejęli. Po uiszczeniu opłat w herbacie mogli wrócić do swoich zwyczajów, leniwego, radosnego trybu życia i niespecjalnie się tymi całymi Chińczykami czy innymi Mongołami przejmowali. Potem nastała dynastia Ming, która również niewiele zmieniła w życiu przeciętnych mieszkańców. No, może tylko to, że przy pomocy Chińczyków tajski król podbijał ziemie południowe, ze zmiennym zresztą szczęściem. I pewnie tak właśnie by to wyglądało, gdyby nie wojna. Na Bogu ducha winnych Tajów spadały bomby, bo nieszczęśliwie znaleźli się między młotem aliantów a kowadłem Japończyków. Wtedy zaczęły się emigracje, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Po wojnie komuniści zajęli cały teren i ustanowili nowe władze. Ostatni król krainy Dwunastu Tysięcy Pól Ryżu rezyduje obecnie w Kunmingu i nikt z wyjątkiem jego pobratymców nie wie, że jest on zdymisjonowanym władcą cudnej krainy.

Dziś jedyną pamiątką po królu jest królewski park Manting.
Założony 1300 lat temu w południowej części miasta, zajmuje powierzchnię ponad 2500 hektarów, a na niej m.in. Plac Kultury Etnicznej, Plac Wystepów Etnicznych, strefa podglądania zwierzaków (m.in. pawi i słoni), strefa kultury buddyjskiej, dajski pawilon herbaciany i moje ukochane Jezioro Darowania Życia, o którym napiszę następnym razem.

Park jest śliczny. Wart tych 40 yuanów, które trzeba uiścić. Bilet upoważnia do uczestnictwa w występach dajskiego "Mazowsza", oglądania występów tresowanych papug czy słoni, a także do wypicia czarki tradycyjnie zaparzonej herbaty pu'er. Słonie są biedne (wychodząc z parku miałam łzy w oczach), papugi żyją na betonie, a herbata nie była dobrze zaparzona. Ale park jest naprawdę piękny. Śliczne pawiloniki, dające schronienie przed ostrym słońcem, gąszcz tropikalnych drzew, wyłaniające się niespodziewanie alejki z żyjącymi w tutejszej świątyni mnichami... Pokochałam to miejsce. I to mimo, że najważniejszy jest tu obecnie Plac Kultury Etnicznej z wielkim posągiem Zhou Enlaia, który odwiedził Xishuangbanna w 1961 roku, by wziąć udział w obchodach dajskiego Śmigusa-Dyngusa. W sumie nic nie mam przeciw Zhou; wolę jego posąg niż gdyby park "ozdobił" jakiś Mao.
Gdyby nie zaporowa cena biletów, spędzałabym tam całe dnie. Co ciekawe, dla osób legitymujących się jinghońskim dowodem tożsamości wejście jest darmowe.

2012-01-24

taksówki 出租車

W Jinghongu są trzy typy. Pierwszy to zwykłe taryfy, z licznikiem, o którego włączenie trzeba się wszakże upomnieć, bo taksiarze lubią oszukiwać białych. Poza tym kursy "za rzekę" liczy się inaczej, zazwyczaj koło 15 yuanów za trasę, bo to daleko.
Jeśli chodzi o drugi typ, to trzeba zwrócić uwagę na dużą ilość zaparkowanych przy głównych trasach motocykli, na których się opalają beztroscy młodzieńcy. To nie jest gang motocyklowy ani romantyczni kochankowie, czekający swych nimf, tylko nielegalni taksówkarze, którzy są tańsi i szybsi od taksówek samochodowych. Przeciętny kurs mieści się w kwocie 5-7 yuanów (w zwykłej taksówce 8-10) i jest to bardzo dobra alternatywa dla ludzi podróżujących solo.
Trzecią opcja są tuk-tuki,
czyli pojazdy nie posiadające resorów, przerobione domowymi metodami z motorynek, bezlicznikowe, niewygodne, drogie, ale za to pojawiają się znikąd w miejscach, w których brak taksówek czy motorów i są właśnie dlatego cudowne :) Oczywiście w takim na przykład Kunmingu ich nie ma - ale też nadają się raczej do podróżowania po bardzo ciepłych miejscach -sami zerknijcie na zdjęcie...

2012-01-18

swaty 相親 2

1) Poniedziałek. Śpiewak opery pekińskiej, który ostatni miesiąc do mnie wydzwaniał, zaprasza mnie na obiad. Idziemy we trójkę - razem z jego kolegą (przyzwoitka?). Facet ma poczucie humoru, m.in. na własny temat, więc w sumie fajnie nam się gada. Zanim się spotkaliśmy, pytał na przykład, jakiego typu mężczyźni mi się podobają. Odpowiedziałam, że podobają mi się podobni do Andy'ego Lau, więc gdy mnie tylko zobaczył, zapytał, czy jest moim zdaniem podobny do tej megagwiazdy, a gdy odparłam, że ekhm... dzisiaj jest bardzo ładna pogoda, zaczął się szaleńczo śmiać. I w sumie randka byłaby udana, gdyby nie to, że żarcie było paskudne. Jeśli zaś chodzi o efekt swatania, to facet popełnił trzy dyskwalifikujące go błędy. Charknął przez okno. Zapytał, czy Polska jest w Europie. Ochrzanił kelnerkę bardzo brzydkimi słowy za to, że żarcie było niedobre. Wszystkie Europejki pewnie właśnie kiwają głowami ze zrozumieniem, ale na przykład moja swatka w ogóle nie zrozumiała, dlaczego te trzy rzeczy, w Chinach normalne, mnie tak zniechęciły...
2) Wtorek, południe. Saksofonista. JAZZOWY!!!! Prowadzi prywatną szkołę saksofonu i gra z zespołem w knajpie w Kundu, rozrywkowej części Kunmingu. Bogaty z domu, rodzice to para inżynierów. Gra w badmintona. W średnim wieku, rozwodnik. W zasadzie atrakcyjny - ma pasje, lubi dobrą muzykę, nie narzeka na brak pieniędzy. Więc dlaczego nadal jest sam? Cóż. Żadna normalna Chinka nie wyjdzie za faceta, który zrezygnował z ciepłej posadki i etatu w szkole dla prowadzenia prywatnie korków i dmuchania bezetatowego w jakimś barze. No przecież ten facet nie jest w stanie jej zapewnić stabilizacji i w ogóle. Zwłaszcza i w ogóle... Spotkaliśmy się w większym gronie (moja swatka z mężem, dzieckiem i matką, rodzice delikwenta i my, w zasadzie najmniej zainteresowani ;)). Rodzice mnie polubili, twierdzą, że mam cudowny charakter (hue, hue), ale pod koniec wspólnego obiadu ten facet był jedyną osobą, której niespecjalnie zależało na moim numerze telefonu. Cóż...
3) Wtorek, wieczór. Inżynier, a z zamiłowania i wzrostu - koszykarz. Całe dnie, a czasem i noce, spędza w pracy. To ten z Mody na sukces - znaczy, wszystko o nim wiedziałam od jego Mamy, która sprawdzała nasze znaki zodiaku, grupy krwi i która dzwoniła do mnie kilka razy w tygodniu przez ostatni miesiąc. To były najbardziej tradycyjne swaty. Zostałam zaprowadzona do domu, przedstawiona całej rodzinie. Całej. Z dziadkami, prababcią, ciocią, kuzynkami... Moja swatka towarzyszyła mi w trakcie kolacji, a potem się dyskretnie pozbierała, zostawiając mnie na pastwę ekhm świekry, która się mną zajmowała w zastępstwie syna. Nie, nie to, że mnie olał. Po prostu okazało się, że musi zostać dłużej w pracy, więc przyjechał akurat w czasie, w którym trzeba mnie było zabrać do akademika :D Wtedy dopiero sobie trochę pogadaliśmy. Pytam: nie wkurza Cię, że Ci matka urządza życie? A on: Wkurza. Ale lepiej, że się spotkaliśmy, możemy się zakolegować i wtedy nikt nam nie będzie zrzędził nad głową. Co Ty na to? :D Ciekawe, czy gdyby matka wiedziała, jak syn podchodzi do sprawy, też by kazała kuzynce mówić do mnie per siostro, a na odchodnem wcisnęła do ręki prezent dla moich rodziców...

Dobrze się bawiłam, obżarłam się jak bączek i już wiem, czym pachną swaty w Chinach. Poza tym miałam się z czego naśmiewać z Jednym Krzykiem Ptaka. Spotkałam się z nim po śpiewaku opery pekińskiej, który został zdyskwalifikowany w przedbiegach, więc JKP spytał: no dobrze, ale powiedzmy jak drugi Ci się spodoba, to czy spotkasz się z trzecim? Ja na to, że pewnie! JKP pokiwał głową i pożałował biednych, nieświadomych konkurencji facetów, a potem zaprosił mnie do Starbucksa na kawę (ależ się szarpnął!). I wtedy mu wyjaśniłam, dlaczego się spotkam z tym trzecim: popatrz, dziewczyna zawsze ma fajnie, bo każdy facet na pewno zaprosi ją na jakieś żarcie albo przynajmniej kawę, dlatego nigdy nie należy się za szybko decydować :D

2012-01-15

przyjaciele od piłki 球友

To ci, którzy mi zmarnowali na tańce, hulanki i swawole okres od kwietnia do lipca zeszłego roku. Graliśmy razem w siatę, badmintona i pingponga, dlatego sa przyjaciółmi od piłki, a nie od ptaszków czy kieliszka. Dziś, z racji odwiedzin starych śmieci, spotkałam się oczywiście i z nimi.


Mały Smok: Ależ wypiękniałaś! (tak, chyba jednak mnie kocha ^.^).
Mały Czarny względnie Trzynastka: Ależ przytyłaś! (nie, zdecydowanie mnie nie kocha. Ale za to jest szczery...).
Mały Hui względnie Mała Woda-Pozostała-Po-Płukaniu-Ryżu: Ależ masz rozkoszne dołeczki w policzkach! (o, dziwne, zawsze się czepiał raczej mojego długaśnego nosa i błękitnych oczu, których nie mam, ale kto by tam zauważył po pijaku...).

Cieszę się, że jeszcze o mnie pamiętają, że nadal lubią się ze mną spotykać i mnie zapraszać na jedzenie. Ech, jaka szkoda, że żaden się nie nadaje do niczego więcej niż kumpelstwo...


2012-01-13

豬皮 świńska skóra

Nie, nie będzie o obuwiu. O ubraniach też nie. Będzie, jak zwykle, o żarciu. Zanim się skrzywicie z obrzydzeniem, zastanówcie się chwilę - przecież skórkę kurczaka, pyszną i chrupiącą, też lubicie, prawda? No właśnie.
Ilość przepisów na świńską skórę jest porażająca. Piecze się ją, smaży, dusi. Jadłam wielokrotnie, nie żeby to był jakiś mój wielki przysmak, ale dużo koleżanek często jada - ponoć jedzenie skóry dobrze wpływa na włosy, powstrzymuje oznaki starzenia (między innymi niweluje zmarszczki i nawilża skórę), chroni przed rakiem, dobrze wpływa na ścięgna i stawy i w ogóle jest lekiem na całe zło.
Żeby się we świńskiej skórze zakochać, musiałam pojechać do Mengzhe. Uprażono ją tak, że konsystencją i chrupkością przypominała raczej chipsy, tym lepsze, że nie ziemniaczane, a mięsne. W naszych stronach można ją nabyć tak przyrządzoną na większości targów; spożywa się ją na zimno, umoczoną wcześniej w kwaśno-ostrym dipie albo po prostu w płatkach chilli. Dip jest zrobiony z dajskiej kiszonej zieleniny, rozpaćkanej do cna, oraz z chilli.
Bardzo podobną przekąskę jada się w Tajlandii - dlatego w tajskich knajpach skórę świńską podaje się tak:
czyli w towarzystwie surowych ogórków i świeżej mięty, oraz dipu, który najłatwiej opisać jak bardzo pikantny sos pseudoboloński - czyli mielone mięso, pomidory, ale oprócz tego dużo chilli i jeszcze kapka sosu rybnego. To ostatnie danie jest tak zupełnie absolutnie przepyszne, że nie da się mnie odczepić od półmiska, dopóki znajduje się na nim chociaż odrobinka sosu...
Jeśli kiedyś będziecie mieć okazję - spróbujcie :)

阿桑 Morwusia

Dzisiaj dosmuca mnie właśnie A Sang 阿桑, tajwańska piosenkarka, zmarła trzy lata temu w wieku 34 lat na raka. Chociaż śpiewała "od zawsze", jej kariera zaczęła się dopiero na 6 lat przed śmiercią, gdy nagrała 葉子 (Liście),

kawałek "na napisy końcowe" do The Rose 薔薇之戀. Wtedy właśnie jej lekko zachrypnięty głos zaczarował Tajwańczyków, a wkrótce cały chińskojęzyczny świat. Jednak już pod koniec 2008 roku okazało się, że ma raka piersi w końcowym stadium. Pół roku później nie żyła.
A tu moja ukochana piosenka: To samotność śpiewa 寂寞在唱歌

A Sang to ostatnio moja czołowa dosmucaczka; jej piosenki wzruszają mnie tak samo nawet po setnym wysłuchaniu...

2012-01-12

koniec semestru 期末

Gdy zaczynalam prace jako nauczycielka angielskiego, nie sadzilam, ze:
1)zakocham sie w uczniach,
2)bedzie mi sprawiac taka radosc przebywanie z nimi,
3)odniose sukces pedagogiczny,
4)przytyje z piec kilo mimo codziennego biegania z przedszkolakami
5)bedzie mi sie podobac ta robota...
Kilka dni temu jeden z czterolatkow usiadl mi na kolanach i powiedzial, ze chce sie ze mna ozenic. Nie zabilam go smiechem, co sprawia, ze czuje sie jak markowy pokerzysta, za to zapytalam, jak zamierza to zorganizowac. Powiedzial, ze zaprosi mnie do domu, zebym poznala jego rodzicow, a potem na kolacje. I ze on stawia. Bo on ma oszczednosci. I wie, ze jak facet sie chce ozenic, to musi postawic dziewczynie kolacje. Wyrazilam watpliwosc, czy rodzice mnie polubia w charakterze przyszlej synowej, na co moj narzeczony powiedzial, ze juz z rodzicami o tym rozmawial i bardzo sie ucieszyli :D Widocznie nie umieli zachowac tak pokerowej twarzy jak ja :D
Bedzie mi Was brakowac!
我開始當英文老是的時候沒想到:
1)我愛上我的學生,
2)跟他們上課讓我這麼開心,
3)我的教育法能這麼好,
4)我能長胖 (雖然天天陪小娃娃跑來跑去, 但還是長五公斤, 我的馬呀!!!),
5)我迷上這份工作...
幾天前一個四歲的小帥哥,坐著在我的大腿上像我求婚. 我保持撲克臉, 並沒有笑他, 只問他想把這件事情怎麼安排. 他說他請我到他家跟他父母一起吃飯, 然後請我在外面吃個飯. 他請客. 他有錢. 因為他知道男的想結婚就要付出, 一定要請女的吃飯. 我跟他說: 那如果你的父母不喜歡我怎麼辦? 他說他已經告訴父母我們倆的事情, 他父母還算高興! 哈哈, 我想他父母肯定保持不了撲克臉...
我會想死他們啦...


黑人牙膏 murzyńska pasta do zębów

Murzyńska pasta do zębów to czołowa marka Hawley&Hazel Group, która z kolei od lat osiemdziesiątych XX w. reprezentuje w Chinach Colgate-Palmolive, ale na naszej paście opisywana jest nadal jako H&H.
Historia pasty sięga roku 1933, kiedy to po raz pierwszy została wyprodukowana w Szanghaju. Na początku reklamowano ją jako pastę, która sprawi, że zęby Chińczyków będą tak białe jak zęby Murzynów. Tak wyglądały opakowania:
a angielska nazwa pasty brzmiała "Darkie". Kiedy Chiang Kai-Shek uciekł na Tajwan, zabrał ze sobą tę firmę, która po wielu perturbacjach sprzedała się Colgate. W swojej blisko osiemdziesięcioletniej historii firma produkowała różne produkty: od past i szczoteczek do zębów, przez żele do kąpieli, lekarstwa, kosmetyki itd. Najważniejszym jednak produktem jest od zawsze nasza murzyńska pasta, która jednak w latach dziewięćdziesiątych przestała być murzyńska, lecz tylko w połowie... Angielską nazwę zmieniono bowiem z rasistowskiego Darkie na podobne Darlie (założę się, że większość Chińczyków w ogóle nie zwróciła na zmianę uwagi), ale chińska nazwa pozostała ta sama: "pasta do zębów czarnych ludzi" i to mimo wstawienia obrazka białego faceta na opakowaniu!
Wtedy też nastąpił wielki powrót pasty z Tajwanu i Hongkongu do Chin. Oczywiście sporo było i jest podróbek tego produktu: trzeba uważać, żeby nie kupić "pasty do zębów czarnej siostry"(黑妹牙膏), "pasty do zębów białego człowieka"(白人牙膏) i "pasty do zębów zielonego (WTF??!!) człowieka" (綠人牙膏), sprzedawanych w Chinach czy na Tajwanie.
A piszę o niej dlatego, że w asortymencie oprócz oczywistych oczywistości w stylu pasty miętowej, pasty wybielającej, pasty dla osób o wrażliwych dziąsłach itp. mają moje ukochane pasty herbaciane: z zieloną herbatą,
z chryzantemowym longjingiem i z herbatą białą. Wszystkie trzy bardzo, bardzo miły smak w ustach zostawiają...
A TUTAJ ich stronka. Można zauważyć, że mają 4 wersje: chińską uproszczoną, chińską tradycyjną, angielską i... tajską - bo od samego początku w Tajlandii cieszyła się ta marka dużą popularnością. Obecnie jest sprzedawana również w Malezji i Singapurze.

2012-01-11

...ojniak z Gansu 甘肅...哥

Kolega z pracy zaprosił mnie na spacer i kolację. Nie pierwszy raz zresztą, ale raczej niespodziewanie, bo pierwszy raz był jakieś trzy i pół miesiąca temu, zaraz po mojej przeprowadzce do Jinghongu. On też nietutejszy - pochodzi z okolic między Mongolią a Tybetem, czyli jest północnym dzikusem żywiącym się głównie różnymi typami makaronów i pierogów. Pochodzi z małej wioski z okolic Lanzhou, takiej małej, że nadal używają kangów zamiast centralnego ogrzewania, a w tych kangach palą wysuszonym krowim łajnem... To pewnie styl życia prosto z małej, zimnej wioseczki nakazuje mu się kąpać nie częściej, niż to absolutnie potrzebne, żeby widzieć rysy swojej twarzy w lustrze. Póki jednak człowiek trzyma się wystarczająco daleko ewentualnie ma katar, Królewskie Trzęsienie Ziemi jest miłym kompanem. Od skończenia studiów podróżuje po Chinach - kilka miesięcy w każdym miejscu, nigdzie na stałe; utrzymuje się dając korepetycje z matmy, fizyki, chemii, geografii i historii. Na moje oko mógłby też dawać korki z literatury, ale on nie narzeka na brak uczniów, więc po co ma sobie zawracać głowę jeszcze jednym przedmiotem?
Trzęsienie Ziemi lubi łazikować po okolicy - co u Chińczyków nie jest normalne, bo przecież po co chodzić po wsiach, skoro można pójść na wyżerkę albo karaoke, a najlepiej jedno i drugie? Dlatego nie zdziwiłam się, że mnie zabrał na spacer - przecież wiadomo, że biali kosmici też lubią chodzić po górach i inne takie.
Pierwszą godzinę spędził na wypytywaniu mnie o wszystko, łącznie z nieśmiertelnym pytaniem czy mam już chłopaka i czy podobają mi się Chińczycy, a potem zaczął opowiadać o sobie. Dopiero, gdy doszedł do etapu po skończeniu studiów, zorientowałam się, o co mu chodzi.
Tak więc skończyłem studia. Mama chciała mnie natychmiast ożenić, bo wiesz, u nas, w małych miasteczkach i na wsiach to szybko idzie. Ja się postawiłem - co mam sobie młyński kamień u szyi wiązać; młody jestem, ciekawy świata, więc zacząłem jeździć po kraju. Tam, gdzie mi się nie podoba, zostaję tylko, żeby pozwiedzać. Ale jeśli mi się gdzieś podoba, próbuję znaleźć pracę - i zazwyczaj mi się udaje, bo korepetytorów wszędzie trzeba, a mało który nauczyciel w Chinach się godzi na takie warunki pracy - pensja uzależniona od ilości uczniów, brak stabilizacji...
No i dotarłem do Jinghongu. Tobie też się tutaj podoba, prawda? Ciepło, mili ludzie, pogodna i przyjazna atmosfera. I tak sobie pomyślałem, że jeśli znajdę odpowiednią dziewczynę, to tu zostanę, razem z nią. Ale wiesz, jakie są Chinki - jak facet nie ma własnego mieszkania i samochodu, to w ogóle nie zwracają na Ciebie uwagi. Poza tym one się niczym nie interesują, wyobrażasz sobie? Potrafią przesiedzieć cały weekend przed telewizorem albo na zakupach. Próbowałem zebrać tu sobie ekipę do wycieczek krajoznawczych, ale sami faceci się pozgłaszali, ani jednej dziewczyny! A Ty lubisz zwiedzać, prawda? [...] Ostatnio zadzwoniłem do Mamy i powiedziałem jej, że poznałem śliczną dziewczynę z Polski, mądra, oczytana, lubi chińską kulturę... I wiesz, co moja mama na to? Synku, na co czekasz, przecież wiesz, że mieszane dzieci są śliczne i inteligentne! [...] I tak sobie pomyślałem: może zechciałabyś pojechać ze mną do mojego domu rodzinnego? Tam jest tak pięknie! Moglibyśmy pojechać na Święto Wiosny i wrócić w drugim semestrze...
Rozmawiał ze mną drugi raz w życiu. DRUGI! Widać dobrze maskowałam obrzydzenie spowodowane jego mocno nieświeżym zapachem, skoro pomyślał, że istnieje jakakolwiek szansa, że mogłabym go polubić... Jak widać, problem niedoboru kobiet w Chinach staje się coraz bardziej palący...

PS. Przystojniak to po chińsku 帥哥, czyli dosłownie przystojny starszy brat. Jako, że mojego kolegę ciężko nazwać przystojnym, więc z określenia została tylko druga część, co sprawiło, że i w polskim tytule obcięłam pierwszą część wyrazu przystojniak ;)

2012-01-10

owoce 水果

Gdy bawie sie z moimi przedszkolakami, czesto przynosza mi ksiazeczki do poczytania. Siadam z uroczysta mina na miniaturowym krzeselku i na chybcika wymyslam po angielsku historyjki pasujace do obrazkow. Byl sobie zolty piesek... no, jakiego koloru byl piesek? A dzieci krzycza: yellow, yellow! DOG, DOG!!!
Czasem jednak trafiaja sie ksiazki bez historyjek, tylko z samymi obrazkami przedmiotow roznych kategorii. Na pewno wszystkie mamy zetknely sie z ksiazeczkami, ktore przedstawiaja warzywa, zawody, pojazdy, roslinki itd. Dzis wpadly mi w rece owoce. Nie spodziewalam sie, ze czesci najwazniejszych owocow w ogole nie bede znac i na pytania dzieci: a jak sie to nazywa po angielsku? nie bylam w stanie udzielic odpowiedzi. Bo poza bananami, jablkami i pomaranczami w ksiazeczce znalazly sie yunnanskie owoce pierwszej potrzeby, ktore w analogicznych polskich wydawnictwach nie wystepuja. Papaja, mango, granat, longan, morela, persymona, durian, lichi... No ale te akurat byly proste. Do tych, ktore mnie zagiely naleza: niesplik japonski 枇杷, woskownica 杨梅, ogorek melon 香瓜, figa 无花果 (nie dlatego, ze nie wiedzialam, jak jest po angielsku, tylko dlatego, ze na zdjeciu byly swieze, a nie suszone, a ja swiezych w zyciu nie widzialam... a nawet jesli widzialam, to nie wiedzialam, ze to one :P) oraz glog 山楂.
No i jeszcze te owocki, ktorych nazwy chinskie mnie rozbroily: na pierwszym miejscu krokodyla gruszka 鳄梨,czyli awokado. Miejsce drugie: bezkwietny owoc 无花果 figa, lotosowa mgla 莲雾 - wodne jablko czyli czapetka samarangijska, gorski bambus 山竹 - mangostan i moja ulubiona brzoskwinia makaka 猕猴桃 - kiwi (na Tajwanie kiwi nazywaja sie 奇异果,co jest przelozeniem fonetycznym, wiec mnie zaskoczono :P).
Kiedy czlowiek zaczyna watpic, czy kiedykolwiek nauczy sie porzadnie chinskiego?
Kiedy odkrywa, ze po siedmiu latach nauki jezyka uczy sie nowych wyrazow z ksiazki dla przedszkolakow...

旺子 świńska krew

Co się gotuje w tym woku? Kayka, odsuń się od komputera, bo znowu zaślinisz klawiaturę :P Tak. To jest świńska krew. Nazywana różnie: świńska czerwień, mięso w płynie, krwiste tofu, kwiaty krwi... W moich rejonach, żeby uniknąć niesmacznego krwistego znaku 血, używa się w menu znaku 旺 - pomyślny, kwitnący. Kij wie, dlaczego. Tak nazwana krew świńska jest absolutnie nieodgadniona dla Chińczyków z Północy, którzy używają raczej dosłownej nazwy kawałki krwi 血塊.
Dlaczego ją spożywamy, poza niezaprzeczalnymi walorami smakowymi? Działa przeczyszczająco, oczyszcza organizm, wspomaga prawidłową gospodarkę hormonalną, poprawia jakość naszej własnej krwi, a poza tym podobno działa upiększająco. Bogata w witaminy B2, K i C, a także w białko, żelazo (wskazana dla anemików), kobalt (niedobór kobaltu powoduje zaburzenia procesu krzepnięcia krwi), fosfor i wapń, łatwo przyswajalne przez organizm, ma poza tym właściwości zupełnie absolutnie nie do przecenienia przez nauczycieli - podobno pomaga się pozbyć z organizmu szkodliwych pyłków, a więc i pyłu z kredy... Ponadto leczy bóle głowy, omdlenia, pomaga się pozbyć pasożytów. Chińscy lekarze polecają to danie przede wszystkim seniorom (zapobiega wapnieniu tętnic), kobietom w ciąży i karmiącym oraz dzieciom (zapobiega anemii), osobom cierpiącym wskutek migren, osobom o wysokim cholesterolu, zbyt wysokim ciśnieniu, z problemami gastrycznymi, chorobami wątroby. Natomiast ci z przewlekłymi chorobami przewodu pokarmowego powinni sobie raczej ten przysmak podarować.
Krew można spożywać na surowo (oczywiście dobrze by było mieć gwarancję zdrowia ubitej świni...), co kiedyś już mi się zdarzyło pokazać, bądź po ugotowaniu. Można też się nią smarować, ale po co marnować takie dobre jedzenie, prawda? W trakcie spożywania trzeba jednak uważać, żeby nie łączyć krwi z trawą morską (razem spowodują zatwardzenie).
Chcecie spróbować?
Najprościej zrobić zupę: ugotować krew z dużą ilością posiekanego czosnku bulwiastego. Krew i czosnek zjeść, a zupę wypić.  Dodatek czosnku bulwiastego (a w innych daniach cebuli, imbiru, chilli itd.) doskonale kryje uporczywy krwisty aromat; zapachu tego można się też pozbyć dodając odrobinę wina ryżowego/jakiegokolwiek niskoprocentowego alkoholu. Zresztą, lekarze nie polecają spożywania krwi solo - lepiej dodać choćby zwykłą zieloną cebulkę.
W dajskich regionach, gdzie czołowym przysmakiem są pikantne kiszone liście (mogą to być różne kapusty i sałaty, ważne, żeby się ukisiły z chilli), często przyrządza się zupę z krwi doprawioną właśnie tymi liśćmi, które, rozgotowując się w zupie, nadają całości kwaśno-ostry smak, tak ukochany przez Dajów:
Polecam!

2012-01-09

dobry dzien 美好的一天

Bylo wiadomo, ze jest dobry od skonczenia wizyty u dentysty :) Potem zrobil sie jeszcze przyjemniejszy. Dzieci pamietaja piosenki sprzed paru miesiecy, wiec czuje sie spelniona pedagogicznie. Obzeram sie z przerwach ciasteczkami z glogu, wiec jest mi smacznie. Ale najlepsze jest, ze kumpela z pracy obdarowala mnie herbata. Nie biluochun, nie longjing - ot, herbata z jej wlasnego ogrodka, przez nia ponazrywana, uprazona, pozwijana i ususzona ^.^
跟牙醫見完面美好的一天就開始啦. 孩子們還記得我教過他們的歌, 我在吃我愛吃的三角山楂,但最美的事情就是: 我的同事送給我茶葉. 不是碧螺春, 不是龍井. 是她在自己的花園裡自己擦,然後自己殺青,自己準備好的茶葉! 好喝極了!!...

牙醫 stomatolog

Dwa tygodnie temu rozbolał mnie ząb. Lekcje przetrwałam, pogryzając ziarenka pieprzu syczuańskiego, ale to tylko środek znieczulający, a nie lekarstwo. Nauczona doświadczeniem stwierdziłam, że nie mogę czekać i wybrałam się do tutejszego szpitala miejskiego. Stanąwszy w progu sali stomatologicznej
miałam ochotę wyjść i nigdy nie wrócić. Brrr. No ale ząb boli, i to tak, że uniemożliwia spanie. Nawet po środkach przeciwbólowych. Zostaję.
Piątka lekarzy zaczęła dyskutować, kogo wysłać do prowadzenia pertraktacji z kosmitką. Nie, ja nie umiem po angielsku. Ty, a zęby białych są takie same jak nasze? W końcu jeden młodzieniec, przystojny (jak się później okazało) i niegłupi stwierdził: przecież jak otworzy usta, to będzie wiadomo, o co jej chodzi, prawda? I powitał mnie wdzięcznym acz cokolwiek nieśmiałym "Hello", które stanowi połowę jego anglojęzycznego słownika.
Uśmiechnęłam się doń, powiedziałam, co mi dolega, że się boję dentystów i że jeśli trzeba będzie mi wiercić w zębie, to ja proszę o morfinę, czym rozładowałam napięcie, a uśmiechnięty młodzieniec zaprowadził mnie dumnie do swojego fotela i zaczął badać mój stan uzębienia, w międzyczasie prowadząc wywiad środowiskowy (od "jak długo się uczysz chińskiego?" po "czyli będziesz tu jeszcze co najmniej pół roku? Świetnie!"). Swoją drogą, już zrozumienie polskiego dentysty, mówiącego zza maseczki, jest sporym wyzwaniem, a zrozumienie takiego, który mówi zza tej maseczki po chińsku to już lekki kosmos...
Po zapakowaniu lekarstwa nakazał mi przyjść za dwa tygodnie.
Dziś mijał termin, więc się wybrałam.
Spodziewałam się wszystkiego, ale nie dentysty-sadysty, który na mój widok krzyknie z uśmiechem moje imię, odprawi królewskim gestem innych pacjentów i lekarzy, a na nieśmiałą propozycję stażystki, że może ona się mną zajmie, bo już prawie przerwa obiadowa, a mój dentysta się przecież spieszy, z pełnym wyższości uśmiechem odpowie: NIE! ONA JEST MOJA!!!!
Przyjaciółka usłyszawszy tę historię zadała tylko jedno pytanie: "Żonaty?" :D

2012-01-08

侃侃 滴答 Kan Kan Tik-tak

Kilka dni temu wieczorem w samochodzie usłyszałam tę piosenkę. Na zewnątrz ciemności egipskie, usypiający warkot silnika, intymna atmosfera - to wszystko sprawiło, że ta piosenka trafiła prosto do serca. Później odkryłam, że Kan Kan to żadna wielka gwiazda, tylko internetowa piosenkarka - ciesząca się jednak na tyle dużą popularnością, że wydała już 4 albumy i pełno jej piosenek w KTV.

嘀嗒嘀嗒嘀嗒嘀嗒
Tik-tak tik-tak tik-tak tik-tak
时针它不停在转动
wskazówka krąży nieubłaganie
小雨她拍打着水花
krople deszczu wywołują małe fale
嘀嗒嘀嗒嘀嗒嘀嗒
Tik-tak tik-tak tik-tak tik-tak
是不是还会牵挂他
czyżbym nadal się nim przejmowała?
嘀嗒嘀嗒嘀嗒嘀嗒
Tik-tak tik-tak tik-tak tik-tak
有几滴眼泪已落下
- i już spadło kilka łez

嘀嗒嘀嗒嘀嗒嘀嗒
Tik-tak tik-tak tik-tak tik-tak
寂寞的夜和谁说话
z kim rozmawiać w samotną noc?
嘀嗒嘀嗒嘀嗒嘀嗒
Tik-tak tik-tak tik-tak tik-tak
伤心的泪儿谁来擦
któż otrze łzy po zranieniu serca?
嘀嗒嘀嗒嘀嗒嘀嗒
Tik-tak tik-tak tik-tak tik-tak
整理好心情再出发
wyruszę dopiero, gdy uporządkuję nastrój
嘀嗒嘀嗒嘀嗒嘀嗒
Tik-tak tik-tak tik-tak tik-tak
还会有人把你牵挂
jeszcze znajdzie się ktoś, kto się będzie o Ciebie troszczył.

2012-01-04

Problem z przeziebieniami

Polega na tym, ze sa dwa typy. Jeden to przeziebienie - czyli spowodowany zimnem, zmeczeniem i brakiem odpornoscil najczesciej przydarza sie na jesieni i w zimie. Mozesz zostac przewiany, usiasc w przeciagu, usiasc na zimnym kamieniu - w kazdym razie powodem jest zimno. Drugi to calkowite przeciwienstwo - przegrzanie, ktore daje w efekcie problemy z plucami, zapalenia gornych drog oddechowych. Jak je jednak, tak na pierwszy rzut oka, odroznic? Otoz szalenie latwo: w pierwszym wypadku lamie nas w kosciach, boli nas tyl glowy i kark, ale nie mamy wysokiej goraczki i sie nie pocimy, mamy zatkany nos albo lejacy, wodnisty katar, caly czas jest nam zimno, ewentualnie boli nas lekko zaczerwienione gardlo, a takze odkrztuszamy wodnista bialozota flegme. Jesli chce nam sie pic, to raczej rzeczy gorace. W drugim wypadku mocno goraczkujemy, boli glowa, pocimy sie, gardlo mocno czerwone i napuchniete, flegma zoltozielona i mocno lepka, katar zoltawy, caly czas chce sie pic, koniec jezyka jest czerwony, a poczatek ma bialawy nalot. W dodatku czesto mamy zatwardzenie i jeszcze nierowny puls. Najczesciej zdarza sie na wiosne i w lecie. W tych dwoch wypadkach leczenie musi byc kompletnie inne - w pierwszym wypadku mamy spozywac produkty "gorace", a w drugim "zimne", zeby wyregulowac wewnetrzna temperature organizmu. W pierwszym wypadku musimy sie opatulac, zeby utrzymac sie w cieple, a w drugim juz niekoniecznie.

Przeziebienie leczylo sie dawniej przede wszystkim mahuangiem 麻黄, czyli efedryna, jednak ze wzgledu na duza ilosc skutkow ubocznych teraz sie juz raczej od tego odchodzi.
*Trzeba sie ogrzac. Wypocic. Dlatego lekarstwo numer jeden to syrop z cebuli, zupa/herbata z imbiru i wszystko inne, co ogrzewa.
*Moczymy stopy w goracej wodzie z dodatkiem odrobiny spirytusu (polecam!)
*Jesli nos jest zatkany, trzeba pic goraca przegotowana wode (nie herbate!), wowczas powinno troche "puscic".
*jesli mamy cynamon w lasce, gotujemy go na malym ogniu (mozna dodac troche cukru), gdy sie zrobi zupa, pijemy.
*zupa imbirowo-rzodkwiowa: imbir w paseczki, rzodkiew w plastry, w proporcjach 1:2. Wrzucamy do wody, gotujemy 10-15 minut, dodajemy troche brazowego cukru, gotujemy, az sie rozpusci i pijemy, poki gorace, raz dziennie.
*zupa kolendrowo-cebulowo-imbirowa. Wszystko pociekac, zalac woda, gotowac 10-15 minut, spozywac 2 razy dziennie, nie krocej niz 3 dni pod rzad.
*herbata imbirowa: imbir (1/3 szklanki)obieramy ze skory badz czyscimy szczoteczka do zebow, tluczemy tluczkiem do miesa, zalewamy wrzatkiem, parzymy pod przykryciem 5 minut, dodajemy brazowy cukier badz miod, piejmy poki gorace (jak jest zimne, to nie dziala). NIE WOLNO sie potem doziebic! Trzeba sie zapakowac pod kolderke i wypocic.
*jak ktos sie zna na ziolach i chwastach, niech pojdzie nazbierac rzepienia pospolitego (w Polsce jest uwazany za trujacy chwast, w Chinach za lekarstwo :P), po obraniu z kolcow trzeba toto podsmazyc, dodac jajka, zrobic jajecznice. Trzeba jesc kilka dni pod rzad, zeby poskutkowalo. 
*kleik ryzowy z wodka i cebula: siekamy drobno cebule, wkladamy z ryzem do garnka, zalewamy duuza iloscia wody, do ktorej dodajemy troche wodki i gotujemy kleik, ktory spozywamy na bardzo goraco.
*prosta zupa cebulowa: gotujemy posiekana cebule, pijemy przed polozeniem sie do lozka, bo tez dziala napotnie. Najlepiej polaczyc z moczeniem nog w goracej wodzie.
*mozna tez z miety, czosnku i imbiru zrobic paste, ktora trzeba rozsmarowac na pepku i przykryc plotnem/gaza, codziennie zmieniac opatrunek.

Jak sie leczyc przy tym drugim typie, przegrzaniu?
Skoro mamy za duzo goraca, trzeba sie wewnetrznie ochlodzic. W Chinach czesto do tego sluzyly lekarstwa z kamieni nerkowych krow, ale dzis w wiekszosci sa to syntetyczne zamienniki, ktore raczej nie sa mocno pomocne. Syropy z wiciokrzewu japonskiego tez sa git - ale raczej nie do dostania w Polsce.
*pijemy herbate, moze byc zielona, a najlepiej chryzantemowa z owocem buddy badz z forsycji. Najlepiej sprawdzilby sie urzet barwierski, ale w Polsce rzadko mozna sie nan natknac.
*Mieta! Do picia, do wcierania, do inhalacji. Do picia to wiemy. Do inhalacji - rozdrabniamy na proszek i gotujemy, a potem sie inhalujemy.
*Do nacierania: mieszanka mietowo-cebulowo-winna. Zalewamy posiekana cebule ciepla woda, dodajemy esencjonalny napar z miety i wino, mieszamy i smatujemy tym paskudztwem skronie, zgiecia lokci, wnetrze dloni, spod stop, piersi, plecy, kosc ogonowa. Mocno wcieramy.
*Myjemy sie woda z mieta i chryzantema.
*robimy sobie kleik z mieta (do gotujacego sie w duzej ilosci wody ryzu dodajemy napar z miety).
*gotujemy gruszki (pokrojone na plasterki, ale w skorkach) z bingtang (cukrem w kamieniu), od biedy ze zwyklym cukrem bialym.

kiełbasa 香腸

Wspomniałam o świniobiciu u koleżanki z Mengzhe, prawda? Świnia zostaje wykorzystana do końca. W każdym domu gospodynie wiedzą, jak zrobić kiełbasę, która potem jest suszona na ganku. Jak przyrządzić? Do oczyszczonych jelit wkładamy papkę z mięsa wymieszanego z tofu i przyprawami: solą, pieprzem syczuańskim, czarnym kardamonem i anyżem gwiaździstym. Uwaga: większość kiełbas "domowych" nie jest wędzona, więc przed spożyciem należy je poddać obróbce termicznej.
Jako podściółkę, na którą spadają resztki, w moim regionie wykorzystuje się liście banana :)
Nie mogę się doczekać, kiedy wyschnie... ;)

tamaryndowiec 酸角

Moja nowa miłość: pyszny, słodkokwaśny miąższ wewnątrz zdrewniałych strąków; nasiona wyglądające jak kamienie szlachetne - to cudo, którego ostatnio pełno u mnie na każdej ulicy. Z riserczu wynika jednak, że wikipedia odpowie na wszystkie pytania dotyczące mojej nowej miłości...

2012-01-03

Mengzhe 勐遮镇

Wczoraj wybrałam się do miasteczka Mengzhe. Buu, ta nazwa w ogóle mnie nie przekonuje, o ileż lepsza jest nazwa dajska: Miejsce-Opromienione-Przez-Słońce! Wybrałam się tu jednak nie z powodu nazwy - ani słońca, jeśli już przy tym jesteśmy. Nie dlatego też, że żyje w nim fascynująca mieszanka Dajów,
Hanów, Hani, Lahu, Wa, Blang i innych mniejszości. Nie dlatego, że tak naprawdę ma mało wspólnego z miasteczkami w naszym rozumieniu (u nas w miasteczkach raczej nie włóczą się po ulicach krowy).
Nawet nie ze względu na piękne górskie krajobrazy. Po prostu - w domu rodzinnym koleżanki z pracy było świniobicie i zaprosiła mnie na wyżerkę. Im więcej jednak czytam o Mengzhe, tym bardziej mnie ono ciekawi, więc podzielę się z Wami moją wiedzą. 
Położone jest miasteczko w powiecie Menghai, w górach (1172-2147m n.p.m), a wysoka wilgotność powietrza i miłe memu sercu temperatury (do 40 stopni) sprawiają, że jest to kraina mlekiem i miodem płynąca. Jakim cudem miasteczko ma taką różnicę w wysokościach? W Chinach nazwa 镇 może odnosić się albo do rzeczywistego miasteczka - ulice, poczta, bazar, dworzec autobusowy itp., albo do terenu, obejmującego liczbę ludzi odpowiednią dla miasteczka (w tym wypadku ok. 50 tys. ludzi), a mieszkająca po wsiach. Pozbierawszy wsie należące do miasteczka Mengzhe, otrzymujemy właśnie taką różnicę poziomów.
Po wsiach mieszkają oczywiście głównie mniejszości (prawie 94% populacji), a Hanowie to głównie przedstawiciele rządu i firm państwowych - założono tu na przykład cukrownię, w której pracuje duża ilość miejscowych, ale na stanowiskach kierowniczych są ludzie z zewnątrz. Druga część Hanów bądź mieszańców Hano-mniejszościowych to potomkowie inteligencji, zsyłanej za czasów rewolucji kulturalnej na wieś. To ta inteligencja w latach '50 po raz pierwszy badała pod względem etnograficznym tutejszych ludzi, to dzięki nim wyodrębniono tutejsze grupy etniczne i to oni sprawili, że zaczęto tu uprawiać trzcinę cukrową. Zadzierają więc nosa i uważają, że to dzięki nim pojawiła się w Mengzhe kultura. To nieprawda. Kultura istniała od dawna, ale dzięki Hanom (przez Hanów?) pojawił się przemysł i jego trzy najważniejsze odnogi: uprawa ryżu na dużą skalę, uprawa trzciny cukrowej i uprawa ogromnej ilości herbaty. Oczywiście, zarówno ryż, jak i herbata to produkty, które "od zawsze" tu uprawiano. Ale herbata tradycyjnie była zbierana z wielkich drzew herbacianych, a nie małych krzaków uprawianych specjalnie pod zbiory, a ryż nie szedł na eksport, tylko był uprawiany na własne potrzeby. Teraz tam, gdzie nie ma ryżu, jest herbata i trzcina cukrowa. Zwłaszcza herbata rośnie prawie wszędzie, wszystkie pagórki przy drodze są nią obrośnięte. Oprócz tego reprezentanci niektórych mniejszości oczywiście polują - sporo tu dzikiego ptactwa - a także hodują ryby na zalanych wodą polach ryżowych (wielką popularnością cieszą się przede wszystkim karpie, tilapie zbliżone do naszych okoni i inne tołpygi), zbierają grzyby itd.
Zgodnie z legendą, w dawnych czasach ziemie te były okupowane przez zaklętego żółwia, zaklętego węża i zaklętego orła, które dręczyły ludność, mieszkającą nad wspaniałym jeziorem, po którym dziś śladu nie ma. Dajski śmiałek Shaodimie załatwił jednak złe stworzenia czarodziejskim mieczem, a szczątki wrzucił do jeziora. Gdy przybył tu mnich buddyjski Pashao, powalił go smród, od którego się opędził dopiero wachlując się własną kaszają (szatą mnichów buddyjskich). Przy pomocy kostura utworzył więc Smrodliwą Rzekę "南哈", którą spłynęła cała woda z jeziora, a oczom mieszkańców ukazała się żyzna gleba, na której zaczęli się osiedlać i ją uprawiać. 
Tyle legendy. Jeśli chodzi o prawdziwą historię - pierwsze wzmianki o tym miejscu pochodzą już z XII wieku, ale żeby dokładniej opisać historię rejonu, musiałabym dłużej poszperać, przede wszystkim w źródłach... tajskich i birmańskich, bo te okolice długo należały do Chińczyków tylko na papierze (przypomina nam o tym choćby skład etniczny wiosek). Jako tako radzą sobie Chińczycy z panowaniem zaledwie od pięciuset lat, przy czym panowanie zazwyczaj polegało tylko na ciągnięciu zysków, a nie na integracji regionu z resztą Chin. Poza zmuszeniem mniejszości do upraw na wielką skalę itp. jedyną korzyścią, jaką przynieśli Chińczycy temu regionowi są szkoły. Prawie wszystkie dzieci w wieku szkolnym faktycznie uczęszczają do szkół, większość kończy też (OBOWIĄZKOWE!) gimnazjum. Mało kto jednak idzie dalej - po pierwsze dlatego, że z pracy własnych rąk można tu dobrze żyć, po drugie dlatego, że do szkół daleko, a po trzecie... Po trzecie to naprawdę zaskakujące, że w takim sobie miasteczku, w którym po ulicach chadzają krowy, a starsi ludzie wędrują w łapciach z trawy, zdarzają się wille z fontannami i auta, których obecność tutaj co najmniej zdumiewa - nowe Hondy, Mercedesy, Volkswageny. Skąd tych ludzi po gimnazjach na to stać? Z uprawy ryżu? 
Xishuangbanna to region położony przy granicy z Birmą. Stamtąd pochodzą narkotyki, które w dużych ilościach szmuglowane są przez granicę i rozprowadzane po Chinach. W ciągu ostatnich czterech miesięcy policja powiatowa wszczęła postępowanie wobec 10 dilerów narkotyków i nałożyła kary na kilkadziesiąt osób przyłapanych świeżo po zaaplikowaniu sobie narkotyku (co ujawniły badania lekarskie). Jakiś czas temu na wszystkich drogach odchodzących z Mengzhe pojawiły się na stałe patrole policji, która losowo zatrzymuje podejrzanie wyglądające samochody. Trzeba móc się wylegitymować, pozwolić na szczegółowe przeszukanie pojazdu i dać się zbadać, jeśli policja tak nakaże. Koleżanka mówi jednak, że narkotyki i ogromne ilości nieoclonej biżuterii wędrują już tędy od lat i wiele rodzin utrzymuje się wyłącznie z tego. Pieniędzy nie trzymają w bankach, żeby nie wzbudzać podejrzeń, tylko kupują kamienie szlachetne i trzymają w domach. Nie boją się kradzieży, bo dilerzy w większości są mafiozami i znajdują się pod opieka mafii. Skoro tak łatwo jest tutaj stać się bogatym bez edukacji i bez własnej pracy - dla większości młodzieży płci męskiej najważniejsze jest odróżniać dobry towar od złego, a dla większości młodzieży żeńskiej - złapać dobrze ustawionego męża...
Takie to właśnie opowieści o małym miasteczku można usłyszeć z ust tych mieszkańców, którzy wybrali inną ścieżkę rozwoju i są obecnie nauczycielami czy policjantami.

2012-01-01

uzupelnienie

Dawno, dawno temu zablokowano bloggera w Chinach. Wtedy jeszcze nie umialam sobie poradzic z zapora (dzieki, kayka! :*), wiec przenioslam blog na chinska strone, co okazalo sie byc porazka, bo wiekszosc znajomych i tak nie umiala sie tym cudem poslugiwac. Trzy miesiace wyciete z zyciorysu - i z blogu. Dzis z racji nadmiaru wolnego czasu przenioslam tamte wpisy tutaj. Jesli Was to interesuje - szukajcie wpisow od maja do lipca 2009. Jest tam troche fajnych fotek, ciekawych tematow, jest tez troche kompletnie nieaktualnych ckliwych bzdur :D Ja ubawilam sie setnie w trakcie czytania, a poza tym przypomnialam sobie kilka fajnych sytuacji, na przyklad egzamin ustny u Jednego Krzyku Ptaka. Juz nie mowiac o tym, ze jest tam rowniez pare niezlych tekstow o kulturze, na przyklad o Swiecie Smoczych Lodzi, przyjaciolach od ptaszkow, duilianach czy tez o miejscach, jak Honghe. Po przeniesieniu postow odkrylam, ze juz dobilam do 1000!!! Matko, ze tez mi sie chce... To tak dla tych wszystkich, ktorzy twierdza, ze cierpie na klasyczny syndrom slomianego zapalu ;)
Piszcie. Mowcie, o czym mam pisac wiecej, co mam rozwinac, co Was interesuje, co Was bawi. Inspirujcie mnie do poglebiania Waszej i wlasnej wiedzy. Amen. PS. Podobno prowadzenie bloga to objaw ekshibicjonizmu i "protezowanie wlasnego ego". Od dzisiaj jestem wiec ekshibicjonistka z egoproteza :D

Świątynia Yuantong 圓通寺

Jest to bez wątpienia najsłynniejsza yunnańska świątynia buddyzmu chan. Położona w centrum miasta, cieszy się sławą jednej z najstarszych świątyń buddyjskich w całej prowincji – powstała na przełomie VIII i IX wieku, za czasów, gdy w Chinach rządzili Tangowie, a w Yunnanie istniało państwo Nanzhao – a w dodatku jest największa. W czasach Nanzhao świątynia nazywała się Świątynią Potalaka (補陀羅) – na Górze Potalaka według legendy Guanyin doznała oświecenia, jeszcze w swym indyjskim wydaniu, jako Awalokiteśwara. Obecny wygląd świątyni związany jest głównie z remontami, które przeprowadziła dynastia mongolska Yuan w latach 1301-1319, a i współczesna nazwa, Yuantong, jedno z imion Guanyin, też została przez Mongołów nadana. Również następne dynastie remontowały świątynię, ale nie wprowadziły aż tak dużych zmian, jak Mongołowie. Dopiero ostatnimi czasy, doinwestowywana przez Tajlandię, jest Świątynia Yuantong w ciągłym remoncie, który mocno przeszkadza w cieszeniu się pięknymi widokami.
Położona jest na południowej części Góry Yuantong, tym samym sąsiaduje więc z kunmińskim zoo, zajmującym resztę tegoż wzgórza. Zaskakujące jest położenie świątyni – przyzwyczajeni jesteśmy do wspinania się po setkach schodów, by ujrzeć świątynię na szczycie góry; ta jednak położona jest w niecce, do której trzeba zejść. Zanim się zejdzie, można podziwiać piękny kompleks świątynny od bramy – na tak dziwnie rozplanowane świątynie Chińczycy wynaleźli nawet specjalne sformułowanie: 『倒坡寺』 (świątynia na odwróconym wzgórzu); w całych Chinach jest ich zaledwie kilka. Dodatkowo, jest to najstarsza świątynia pod wezwaniem Guanyin, od sławnej siedziby Guanyin na zhejiańskim Putuo Shan jest starsza o ponad 100 lat. Co ciekawe, reprezentanci obu buddyjskich frakcji, mahajany i theravady, czują się w tym kompleksie świątynnym jak u siebie. Ba! Nawet wyznawcy buddyzmu tybetańskiego (formalnie należącego do mahajany, a w praktyce tak odlecianego, że należy sam do siebie) tu przyłażą i nie narzekają. W sumie im się nie dziwię – jest tam ładnie po prostu. Zadrzewione, zielone wzgórze, szmaragdowobłękitne jeziorko, w którym taplają się żółwiki z buddyjskimi napisami na skorupkach
i wielokolorowe karpiowate; mosteczki, pawiloniki, a także skały i smocze jamy – to pewnie dlatego widoki naszej świątyni zostały zaliczone do ośmiu najwspanialszych widoków w Kunmingu. Nie tylko mnie się tu podoba - na początku XX w. francuski konsul wybrał sobie świątynię Yuantong na siedzibę - zamieszkał tu wraz z inżynierami budującymi słynną kolej yunnańsko-wietnamską. Ludność się burzyła, więc stosunkowo szybko się wynieśli, ale - choć pomysł był poroniony - wcale nie dziwi mnie, że ktoś chciał zamieszkać w tak pięknym miejscu. Zwłaszcza skały są interesujące, po pierwsze dlatego, że wyciosane w nich schody to zabytek sprzed ponad tysiąca lat,
po drugie dlatego, że wyryte w skale napisy to najstarsze chińskojęzyczne inskrypcje w Kunmingu, po trzecie dlatego, że wiąże się z nimi legenda. Dwie jaskinie, Yougu i Chaoying, były ponoć siedzibą smoków, a świątynia została zbudowana przez mnicha po to, by je przywabić. Dziś jednak jedyną pamiątką po smokach są smocze płaskorzeźby na skalistym zboczu...
Dziś, jako siedziba stowarzyszenia buddyjskiego Kunmingu i Yunnanu, a także jako słynny zabytek, cieszy się świątynia ogromną popularnością. Nie odstrasza to jednak prawdziwych buddystów i można się na krużgankach natknąć na rozmodlonych mnichów.

o usmiechu 微笑

kiedy jest naprawde, ale to naprawde szeroki, Chinczycy mowia o nim nie porownujac do banalnego banana, tylko 樂得嘴都合不攏, czyli, w wolnym tlumaczeniu: wesolo mu tak, ze az mu sie gebusia nie zamyka :)