Kolega z pracy zaprosił mnie na spacer i kolację. Nie pierwszy raz zresztą, ale raczej niespodziewanie, bo pierwszy raz był jakieś trzy i pół miesiąca temu, zaraz po mojej przeprowadzce do Jinghongu. On też nietutejszy - pochodzi z okolic między Mongolią a Tybetem, czyli jest północnym dzikusem żywiącym się głównie różnymi typami makaronów i pierogów. Pochodzi z małej wioski z okolic Lanzhou, takiej małej, że nadal używają kangów zamiast centralnego ogrzewania, a w tych kangach palą wysuszonym krowim łajnem... To pewnie styl życia prosto z małej, zimnej wioseczki nakazuje mu się kąpać nie częściej, niż to absolutnie potrzebne, żeby widzieć rysy swojej twarzy w lustrze. Póki jednak człowiek trzyma się wystarczająco daleko ewentualnie ma katar, Królewskie Trzęsienie Ziemi jest miłym kompanem. Od skończenia studiów podróżuje po Chinach - kilka miesięcy w każdym miejscu, nigdzie na stałe; utrzymuje się dając korepetycje z matmy, fizyki, chemii, geografii i historii. Na moje oko mógłby też dawać korki z literatury, ale on nie narzeka na brak uczniów, więc po co ma sobie zawracać głowę jeszcze jednym przedmiotem?
Trzęsienie Ziemi lubi łazikować po okolicy - co u Chińczyków nie jest normalne, bo przecież po co chodzić po wsiach, skoro można pójść na wyżerkę albo karaoke, a najlepiej jedno i drugie? Dlatego nie zdziwiłam się, że mnie zabrał na spacer - przecież wiadomo, że biali kosmici też lubią chodzić po górach i inne takie.
Pierwszą godzinę spędził na wypytywaniu mnie o wszystko, łącznie z nieśmiertelnym pytaniem czy mam już chłopaka i czy podobają mi się Chińczycy, a potem zaczął opowiadać o sobie. Dopiero, gdy doszedł do etapu po skończeniu studiów, zorientowałam się, o co mu chodzi.
Tak więc skończyłem studia. Mama chciała mnie natychmiast ożenić, bo wiesz, u nas, w małych miasteczkach i na wsiach to szybko idzie. Ja się postawiłem - co mam sobie młyński kamień u szyi wiązać; młody jestem, ciekawy świata, więc zacząłem jeździć po kraju. Tam, gdzie mi się nie podoba, zostaję tylko, żeby pozwiedzać. Ale jeśli mi się gdzieś podoba, próbuję znaleźć pracę - i zazwyczaj mi się udaje, bo korepetytorów wszędzie trzeba, a mało który nauczyciel w Chinach się godzi na takie warunki pracy - pensja uzależniona od ilości uczniów, brak stabilizacji...No i dotarłem do Jinghongu. Tobie też się tutaj podoba, prawda? Ciepło, mili ludzie, pogodna i przyjazna atmosfera. I tak sobie pomyślałem, że jeśli znajdę odpowiednią dziewczynę, to tu zostanę, razem z nią. Ale wiesz, jakie są Chinki - jak facet nie ma własnego mieszkania i samochodu, to w ogóle nie zwracają na Ciebie uwagi. Poza tym one się niczym nie interesują, wyobrażasz sobie? Potrafią przesiedzieć cały weekend przed telewizorem albo na zakupach. Próbowałem zebrać tu sobie ekipę do wycieczek krajoznawczych, ale sami faceci się pozgłaszali, ani jednej dziewczyny! A Ty lubisz zwiedzać, prawda? [...] Ostatnio zadzwoniłem do Mamy i powiedziałem jej, że poznałem śliczną dziewczynę z Polski, mądra, oczytana, lubi chińską kulturę... I wiesz, co moja mama na to? Synku, na co czekasz, przecież wiesz, że mieszane dzieci są śliczne i inteligentne! [...] I tak sobie pomyślałem: może zechciałabyś pojechać ze mną do mojego domu rodzinnego? Tam jest tak pięknie! Moglibyśmy pojechać na Święto Wiosny i wrócić w drugim semestrze...
Rozmawiał ze mną drugi raz w życiu. DRUGI! Widać dobrze maskowałam obrzydzenie spowodowane jego mocno nieświeżym zapachem, skoro pomyślał, że istnieje jakakolwiek szansa, że mogłabym go polubić... Jak widać, problem niedoboru kobiet w Chinach staje się coraz bardziej palący...
PS. Przystojniak to po chińsku 帥哥, czyli dosłownie przystojny starszy brat. Jako, że mojego kolegę ciężko nazwać przystojnym, więc z określenia została tylko druga część, co sprawiło, że i w polskim tytule obcięłam pierwszą część wyrazu przystojniak ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.