2024-08-21
Wojna makowa
2024-07-19
THS 泰和盛
2020-08-13
nietoperze 蝙蝠
W Chinach nietoperz jest symbolem szczęścia. Wszystkiemu winien język: i nietoperz, i szczęście są fu. Konkretnie: 福 z boskim kluczem 礻 to szczęście, a 蝠 z kluczem-robakiem 虫 to nietoperz. Oczywiście samo 畐 fú to cząstka fonetyczna, aczkolwiek kiedyś słyszałam ludową etymologię: szczęście 福 jest wtedy, gdy bogowie 礻 napełniają nasz węzełek 畐 w ten sposób, że jedne 一 usta 口 dostają plon z całego pola ryżu 田 na własność.
Ponieważ Chińczycy kochają kalambury, chętnie wrzucają nietoperze gdzie się da: na ramy okienne, framugi drzwi, chodniki, ozdoby świątynne, krawędzie i denka miseczek...
Kiedy mowa nie o kalamburach, a o samych zwierzętach, ciekawostką jest to, że nietoperze, tak jak lisice czy pajęczyce, mogą żyć tak długo, aż zmienią się w demony lub... bogów. Ciekawym przykładem takiej przemiany jest jeden z chińskich nieśmiertelnych, Zhang Guolao.
Tutaj poczytacie o niesamowitych nietoperzach z Japonii.
2020-07-28
Kwiat Śliwy 梅花牌
Tutaj poczytacie o japońskiej marce Uniqlo, a tutaj o marce Tumar.
2019-09-19
Bajecznie bogaci Azjaci
Komedia romantyczna to oczywiście stereotyp na stereotypie. Ale! W Bajecznie bogatych Azjatach mamy do czynienia z azjatyckimi stereotypami, więc można liznąć trochę (nie za dużo, bo to przecież holiłódzki film) stereotypów azjatyckich, przetykanych amerykańskim snem. Film zabawny, zwłaszcza dla kogoś, kto faktycznie coś wie o Azji. W tym o Chinach, bo film opowiada przede wszystkim o Azjatach pochodzenia chińskiego.
No dobra. Tyle o filmie. A ja teraz o odkryciu sezonu czyli o nowym (dla mnie) azjatyckim ciasteczku:
Henry Golding to angielsko-malajski mieszaniec. Och, do twarzy mu z tym :)
Kogoś właśnie tak ładnego będę szukać dla Tajfuniątka...
2019-07-30
Za chlebem
2019-05-20
puszczanie bąka
2019-04-01
diabolo 空竹
2017-02-13
Chińska chusta
2016-11-25
Sędzia Di
![]() |
źródło |
![]() |
źródło |
Później już nie tylko tłumaczył. Znając dogłębnie tajniki starej chińskiej kultury, pisał piękne powieści, wykorzystujące tę wiedzę do ostatniej kropelki. Choć autor był Europejczykiem, dla mnie te powieści są kwintesencją chińskości. W czasach van Gulika chińscy intelektualiści podniecali się głównie "myślą zachodnią"; na opowieści ludowe - w których przecież zawsze mieszka duch narodu! - patrzyli raczej z rozbawieniem, albo i z pogardą. Van Gulik zaś wziął ze starej popkultury chińskiej wszystko, co najlepsze, wzbogacił o trochę europejskości (nasz sędzia Di zmienił się u tego autora w postać bardziej ludzką, popełniającą błędy i "normalną". Całe szczęście przestał być również ksenofobem ;) ) i... to był strzał w dziesiątkę. Tło jest realistyczne, postacie żywe, chińskie tradycje i chińska literatura, z której czerpał pełnymi garściami, przybliżone laikom.
Z punktu widzenia sinologa można się w tych książkach przyczepić do wielu rzeczy. Przede wszystkim - van Gulik jest jednak tylko obcokrajowcem; pewnych realiów po prostu nie znał. Po drugie - pisał o tangowskim urzędniku, ale jego wiedza o Chinach to była głównie wiedza o Chinach ostatnich paru wieków, a nie zamierzchłej przeszłości. Ale dla laika, albo po prostu pasjonata szeroko pojętej "chińszczyzny" te książki w łatwy i przystępny sposób otwierają nowy świat.
Austria: Viennese breakfast - 15 austriackich kryminałów
Francja: Francuskie i inne notatki Niki - Od Navarro do Renoir
Kirgistan/Uzbekistan: Kirgiski.pl - “Wschodnia spuścizna”, czyli uzbecki kryminał po rosyjsku; Enesaj.pl - “Wschodnia spuścizna” Andrieja Anisimowa - fragment powieści
Niemcy: Niemiecki w Domu - Niemiecki serial kryminalny
Szwecja: Szwecjoblog - Palcem po mapie szwedzkich kryminałów
Turcja: Turcja okiem nieobiektywnym - Filmowy Stambuł w trzech odsłonach
USA: Specyfika Języka - TOP 10 amerykańskich seriali kryminalnych do nauki angielskiego
2016-07-21
Wuhouci - Fortel "Pusty Fort" 空城計
A na deser ciekawostka: jak Chińczyk przez roztargnienie wyjdzie z domu zostawiając drzwi niezamknięte, można się z niego naśmiewać, że próbuje uskuteczniać fortel „pusty fort” (擺空城計).
2016-04-28
czyszczenie uszu 掏耳朵
Dawniej wędrowali od herbaciarni do herbaciarni, od knajpy do knajpy i oferowali swe usługi. Dziś częściej można ich spotkać na targowiskach w maleńkich wioskach i przy deptakach w dużych miastach. Ustawiają siedziska, przygotowują sprzęt i czekają na klientów. A tych jest niemało! Ja bym wprawdzie nie zaryzykowała głuchoty - a oddanie uszu w ręce kogoś obcego i to nie medyka zdecydowanie mnie przerasta, ale dla Chińczyka, który nie dysponuje normalną, miękką woskowiną, a sypkim "usznym brudem" czyszczenie uszu jest absolutną koniecznością. Do czyściciela uszu ma Chińczyk takie samo zaufanie, jak Europejczyk do golibrody; przez myśl mu nie przejdzie, że usługa może zakończyć się głuchotą - tak jak Europejczyk nie obawia się, że golibroda poderżnie mu gardło...
W Kunmingu się z czyścicielami nie spotkałam. Za to w Chengdu było ich pełno! Ten konkretny stragan mieścił się przy ulicy Pokątnej :)
2016-02-08
Straż! Straż!
2016-01-31
Podróż na wschód Azyi VIII
Oszustwo i złodziejstwo Chińczyków przechodzą rzeczywiście wszelkie granice przyzwoitości! Opędzić się formalnie nie można od czyhających, jak szakale, na gratkę złodziei; pieniędzy wprost nie kradną, można na stole wszystko zostawić; ale przy każdej bułce, każdym kawałku chleba,
każdej świecy, którą się spala, wszyscy koło gościa wiszący słudzy i boye ciągną swe zyski, co squisem tu zowią, a ciągną zyski te z niepojętą doprawdy bezczelnością. [teraz turyści płacą takie samo frycowe, ale w dodatku niczego na stole zostawić nie można :D]
*
Jednomyślnie, wszyscy tu rezydujący odmawiają np. Chińczykom wszelkich własności charakteru, któreby pod miano c n o t y dały się podsumować! Ks. Favier tak się wyraża o nich: alfą i omegą każdej myśli, słowa i uczynku Chińczyka jest: egoizm i bezgraniczna pycha. Jeżeli Chińczyk okazuje rzekomo przywiązanie do swych dzieci lub rodziców, to powodem li tylko egoizm, boć i on kiedyś będzie starym, będzie pomocy dzieci potrzebował, więc kaptuje zawczasu dzieci. Przytem będąc niesłychanie zabobonnym, boi się, by złe obchodzenie się z ojcem lub matką nieszczęścia na dom jego nie sprowadziło.
Okrucieństwo Chińczyka przechodzi wszelkie wyobrażenie. W czasie egzekucyi setki tysięcy ludu przychodzi paść oczy mękami egzekwowanego! [Ach, ci źli Chińczycy! No i egzekucje - w Europie, broń Boże, cywilizowani ludzie nie chodzili na rynek, żeby oglądać palenie i wieszanie, a skąd!]
*
Favier nigdy inaczej o Chinach się nie wyraża, jak, że to »królestwo szatana«. Istotnie zdaje się, że ma racyę; studyując historyę, rzeczywiście przychodzi się do przekonania, że nigdzie tak powolnych katolicyzm nie czynił postępów, jak właśnie w Chinach; ilekroć się zaś wzmógł, tyle razy całe piekło jakby wypadało na ziemię, i burzyło, paliło i bezcześciło sługi Chrystusowe. Wielkiej zaiste łaski Bożej, wielkiego zaparcia się siebie, jakiejże cierpliwości potrzeba, by w takim kraju żyć jako misyonarz, bez żadnych wygód, ba, często całe miesiące i lata wśród brudu i smrodu chińskiego chłopa, tylko o chińskiej strawie. [Nie bardzo wierzę, by smród chińskiego chłopa był gorszy niż smród polskiego. A już jeśli chodzi o strawę - zdecydowanie przedkładam chińskie potrawy biedoty nad biedny polski groch z kapustą. Inna rzecz, że w Chinach Północnych było pod tym względem oczywiście gorzej niż na moim ukochanym południu :)]
*
Na przeciwległych wzgórzach pomiędzy drzewami po chwili widnieje już letni pałac. Droga nasza ciągle do niego nas zbliża. Płakać się istotnie chce. Raz, że to takie wszystko poniszczone, powtóre, że go widzieć nie można. Pagody, wieże, zdala wśród zieloności ogrodów cesarskich widoczne, pojedyńcze pawilony rozrzucone tu i ówdzie po wzgórzach. Przejeżdżamy koło głównego wejścia: rozległe szopy, potężne kloce drzewa częścią z Ameryki, częścią z południa Chin sprowadzonego, setki robotników, robota gorączkowa: pałac letni restaurują. Przed głównem wejściem owe przepyszne dwa lwy bronzowe, z liczby niewielu pozostałości po tej wspaniałej rezydencyi, zniszczonej najprzód przez Anglików i Francuzów w 1860 r. — doniszczonej przez Globtrotterów, którzy łamali, psuli co było można, by »zabrać pamiątki« — dalej przez pospólstwo chińskie, bezpośrednio po opuszczeniu pałacu przez wojska sprzymierzonych — wreszcie przez rozmaitych wiernych poddanych Jego cesarskiej chińskiej Mości, którzy zabudowań pałacu używali za kamieniołomy. Dziś pałac dla Chińczyków i białych zarówno zamknięty; mowy nawet być nie może o zwiedzeniu go.[dziś Pałac Letni można zwiedzać - ponoć jest to piękny park. A choć budowle nieautentyczne, i tak robi wrażenie. O skradzionych i wywiezionych dobrach starają się Chińczycy nie pamiętać.]
*
[...] patrząc pewnie już po raz ostatni na Pekin — mimowoli żal mi się zrobiło za nim, za wszystkiem co się z nim kończyło; jednej tylko części Pekinu najmniej żałowałem, to rezydencyi dyplomatów europejskich. Chciałem poświęcić krótką notatkę t. zw. ciału dyplomatycznemu w Pekinie — koniec końców nie warto; wszystko to, z dwoma może wyjątkami, tak podrzędne umysłowo figury... I nie może być inaczej. Wielki błąd popełniają niektóre rządy, zostawiając swoich reprezentantów długiemi latami lub przez całe życie w Chinach. Zgubne to pociąga za sobą skutki; skwaśnienie, stetryczenie, znudzenie bezgraniczne — bo też ciasno tu i nudno okropnie po dłuższym pobycie. [pozostawię bez komentarza opis dyplomatów w Pekinie :D]
*
Nader ciekawe byłoby studyum porównawcze o pojęciu, jakie pojedyncze indywidua, pojedyncze człony ludzkości mają o uczciwości. W każdym razie panuje w tej mierze najkolosalniejsza rozmaitość. To co w oczach Żyda lub Chińczyka jest uczciwem, przynajmniej względnie uczciwem, to w oczach przeciętnego chrześcijanina jest wprost złodziejstwem. A jednak jest pojęcie ogólne, kardynalne uczciwości, tak jak jest ogólne, kardynalne pojęcie czystości. Tylko, podobnie jak pojedyńcze rasy, według własnej wygody lub stopnia lenistwa, regulują pojęcie czystości, i jedne uważają dobrze wymydlone i wymyte czystą wodą ręce, twarz i nogi za czystość ciała, a drugie widzą tęż czystość w namazaniu nieumytych policzków czerwonym pudrem a szyi białym, i pomazaniu również czerwoną farbą paznogci lub dłoni — podobnie stopniują i zastosowują pojedyncze rasy uczciwość. Chińczyk, swoje wyobrażenie o uczciwości miaruje według tego, czy ma do czynienia z Chińczykiem czy z białym, i czy biały mniej lub więcej dokładnie się rachuje lub nie.[szkoda, że Sapieha nigdy nie widział, jak zakopiańscy górale, wspaniali chrześcijanie, traktują chińskich turystów...]
Niewiele dobrego, poza opisem rozmaitych pięknych krajobrazów, miał do powiedzenia Sapieha o Chinach i o tym, jaki mają one wpływ na białego człowieka. Ciekawam straszliwie, co powiedziałby dzisiaj...
2015-12-30
na zewnątrz
Powodów może być kilka. Yunnańskie słońce jest milsze niż ciemna kuchnia. Oszczędzenie prądu też jest nie od rzeczy. Kuchnia może być za mała, by wielu pracowników się w niej swobodnie mieściło - a może właśnie ktoś w środku sprząta albo coś przygotowuje? Względy towarzyskie też są nie od rzeczy - wiele par rodzi się w Chinach przy wspólnej pracy przy żarciu. Dla mnie jednak bodaj najważniejsza jest obietnica zawarta w przygotowywaniu składników: przechodniu, spójrz! Mamy świeże warzywa najwyższej jakości. Uważnie oddzielamy ziarno od plew, żaden zgniły czosnek nie zagrzeje u nas miejsca. Wszystkie produkty spożywcze myjemy pod bieżącą wodą. Paznokcie naszych kucharzy są czyste.
Oj, różni się to od standardów unijnych i sanepidowskich, różni. Ale - zapewniam, że przy odrobinie wprawy można łatwo odróżnić knajpę, w której biegunka jest wpisana na listę efektów ubocznych spożycia kolacji od takiej, w której można spokojnie zasiąść do stołu...
2015-12-11
雲南十八怪 18 dziwactw Yunnanu I
2015-12-07
tykwowe szczęście
Jeśli kupicie, pamiętajcie, że nadają się tylko do wiszenia, pachnienia i wyglądania, a nie do parzenia, bo poza herbatą znajdują się w tych ozdobach środki utwardzające.
Druga ozdoba jest cokolwiek lżejsza, ale niestety również mniej trwała. Są to tykwy na szczęście:
Do tykwowych ozdób i przedmiotów codziennego użytku mam wielki sentyment. Yunnańczycy wykorzystują tykwy gdzie tylko się da: jako instrument, jako naczynia oraz przyrządy kuchenne. Uwielbiam takie rzeczy!
2015-12-06
Podróż na wschód Azyi I
Biegeleben [...] chce mi ofiarować swój mundur dragoński, abym mógł w nim paradować przed rozmaitymi nabobami i kacykami syamskimi.[no tak, w Europie jest się królami, arystokracją i szlachtą, a w Azji można być co najwyżej nababami albo kacykami...]
*
Jutro więc raniutko mamy nareszcie stanąć w Bombaju. Niestety, tylko 2 czy 3 dni będziemy mieli na zwiedzenie; ja osobiście może już więcej tego kontynentu nie zobaczę, a to z powodu szalonego planu, który mi podano: jechać z ministrem naszym aż do Tokio, a potem albo na Pekin, Kiachtę, albo na Władywostok, Irkutsk, Jekaterynburg, Moskwę do domu wracać! Szalona ta podróż trwać ma dwa miesiące z czubem, ale ciekawa! Straszą mnie, że okropnie monotonna! Z Yokohamy, jak mi dziś mówił kapitan, ma być do portu w Tien-tsin 2 do 3 dni; potem się przesiada na statek chiński i nim płynie aż do Pekinu. [Z dzisiejszej perspektywy Tianjin to już prawie Pekin, wtedy się jeszcze trzeba było przesiadać na inny statek :D]
*
[...] a te biało i czerwono oturbanione Indyany czyhają tylko, by ci zprzed nosa porwać kosz z chlebem, sól, pieprz, cukier lub musztardę i zanieść swemu panu, na którego usługi tu jedynie są; są to prywatni «boy'e». Indyanina takiego płaci się 1 — 2 rupij dziennie. Za to musi się ubrać, pożywić i cały dzień być cieniem swego pana. Angliki miewają po 20 — 30 takich cieniów, do każdej czynności inny. Gubernator, urzędnicy wyżsi podobno po 100 — 200 takich sługusów utrzymują. Jestto konieczne, bo popierwsze samemu coś sobie robić nie wypada, i gorąco; a powtóre Indyanin taki od wylewania jednego gatunku naczyń, już drugiego, choćby najpodobniejszego, nie tknie się.[no tak, nie dość, że samemu nic robić nie wypada, to jeszcze gorąco... ;)]
*
Portugalczycy przez nieobserwowanie tej zasady absolutnego rozdziału między białym a kolorowym człowiekiem, wsiąkli w społeczeństwo indyjskie, utworzyła się rasa mieszańców, których stanowisko wobec krajowców naturalnie zupełnie jest odmienne. Anglicy nie chcą tego dopuścić. Biały, żeniący się z kobietą, jak tu mówią, «kolorową», ipso facto wychodzi z kasty białych, traci prawo do wyższych urzędów, nie przyjmują go u siebie biali, staje się w całem słowa znaczeniu un déclassé, bo od białych odepchnięty, między tamtymi z pewnością nigdy przyjętym nie zostanie.[Zawsze jestem ciekawa najbardziej, czy ci biali, którzy popełnili taki rasowy "mezalians" aby na pewno tego żałowali ;)]
*
[Cejlon] Ale wnet po przyjeździe, jakiż czarodziejski widok odsłonił się nagle przed nami! Nasz język, język ludu północ zamieszkującego, jest przecież za ubogi, by w nim wrażenia, zbierane w krajach podzwrotnikowych, opisywać. Choć, przepraszam, zbyt ogólnie się wyraziłem: to nie język temu winien, ale ten, co nim władać dostatecznie nie umie. Cóż ja biedny mam powiedzieć o tej wyspie, którą, niestety, na zawsze opuszczam? Chwalić, opisywać w tych razach, jest to rodzaj bluźnierstwa. To są rzeczy tak wspaniałe, że trzeba je widzieć własnem okiem, by dopiero mieć pojęcie o tem, ile nam północnym mieszkańcom potrzebaby czasu, by oko nasze przyzwyczaiło się patrzeć na te wspaniałości, by pamięć nasza potrafiła zachować choćby mgliste wspomnienie tych przepychów...[dobrze prawi, polać mu! Często nie potrafiłam właściwego dać rzeczy słowu. Ale to nie zawsze wina języka - częściej moja, bo niedouczonam...]
*
[Cejlon] Przed laty uprawiano tu kawę; na początku tego dziesięciolecia rzuciła się zaraza, owad jakiś dopomógł; dziś ani śladu kawy niema na całej wyspie, rzucono się więc do uprawy ryżu i herbaty. Udaje się to doskonale, herbata jednak tutejsza, jak i indyjska, znacznie się rożni od chińskiej, ma smak i aromat bardzo silny, korzenny, nieprzyjemny. [i tak zostało po dziś dzień. Dlatego Anglicy i Hindusi nie pijają herbaty czystej, naturalnej, tylko zawsze słodką z mlekiem - jakoś smak tego paskudztwa trzeba poprawić...]
*
[Półwysep Malajski] Zresztą jest ten półwysep do dziś niepodległym, wnętrze jego wcale prawie nieznane, a nawet rzadko zamieszkałe. Siedzą tu Malajczycy, rasa zbliżona raczej do semickich. Lud to ciemno - oliwkowo – bronzowy, dziki, zły, leniwy. [No tak. Ciekawe, jak to okupant zawsze potrafi sobie wytłumaczyć, że tylko pomaga tym złym, głupim, leniwym, dzikim etc. plemionom... Jeszcze ciekawsze, jak łatwo takie sądy uznane zostają za Prawdę]
*
Penang, to pierwsza na naszej drodze ku Wschodowi placówka chińska; powiedzmy dokładniej: to już dziś prawie wyłącznie chińskie miasto.[...] w barkach, dopływających pod statek, widzisz poważnie z parasolem siedzących kupców Chińczyków, w powozach jeżdżą Chińczycy, na poczcie i telegrafie urzędnik Chińczyk, w sklepie Chińczyk, w pałacach, pałacykach i willach — wszędzie już zbogaceni i bogacący się Chińczycy. Tutaj już obok nielicznych Europejczyków, zagarnęli handel i rzemiosła Chińczycy. Wyznaję, że z ciekawością i pewnym strachem przypatruję się tej rasie — boć ich narodem nazwać trudno [no pewnie, tylko w Europie bywają narody :P] — i stawiam sobie pytanie, czy się spełni proroctwo Hübnera i wielu innych, że oni to są przyszłymi władcami świata. Obok Hindusów, a nawet Malajczyków, Chińczycy ci na herkulesów patrzą. Tu wyłącznie imigrują Chińczycy czystej krwi, tj. mieszkańcy środkowych a głównie południowych prowincyj cesarstwa Niebieskiego. Kolor ich ciała niekoniecznie odpowiada utartej nazwie «ludzi żółtych»; często jest prawie biały, zwłaszcza u bogatszych, zresztą silnio opalony, z zakrojem oliwkowo - żółtawo - cynamonowym. Twarze brzydkie [sobie się przyjrzyj, gamoniu], choć nie takie karykaturalne, jak je sobie zwykle wyobrażamy. To co się widywało z Chińczyków w Europie, zupełnie zdaniem mojem nie daje wyobrażenia o ogóle. Co dotąd widziałem i widzę (mamy ich około 80-ciu na statku, robotników wracających już z zarobkowania kilkoletniego do ojczyzny), to typ rosły, barczysty, twarz podługowata raczej niż okrągła, oczy prawdziwe chińskim sztychem wycięte, nosy proste, dość długie i wyraziste, w profilu nie brzydkie, zprzodu trochę rozpłaszczone i perkate, włosy krucze, płeć niebrzydka, budowa często atletyczna. Bogaty Chińczyk, przyznaję, że bardzo brzydki i niesympatyczny, bo tłusty, twarz zwykle obrzękła, oczy sadłem zalane, o brzydkim, zwierzęcym wyrazie. [tłuści bogacze nie tylko w Chinach są brzydcy i nalani...]
Choć co prawda trudno bardzo ogólnikowo o Chińczykach mówić, boć ich jest 400 milionów — wieleż w tem typów i odcieni być musi? [wreszcie jakieś cokolwiek mądrzejsze zdanie!...] Między tymi niewieloma, których widzę, wieleż już różnorodnych typów? Spoglądają na Europejczyka śmiało, jeżeli nie bezczelnie i hardo; tu już ustały owe spojrzenia lękliwe, choć często skrycie nienawistne, ale zawsze pokorne, Egipcyan, Hindusów lub Singalejczyków — przypominające tak często spojrzenie sarny lub gazeli. Tutaj też zdaje mi się można na czas pewien pożegnać się z tem, co prawdziwe, według naszych pojęć, malownicze, klasyczne w liniach i układzie. Chińczyk nie ma ani w sobie, ani w otoczeniu nic malowniczego [nic dziwnego, skoro jest taki brzydki ;)]. Jego dom bogaty na zewnątrz, pełen tajemniczości, ale nie malowniczy — każdy dom wygląda na sklep, każdy sklep na dom prywatny. Grupa Hindusów lub Singalejczyków, kapłanów Buddy w żółtych togach, lub brahminów, a choćby fellachów, czy oni śpią, czy jedzą, czy rozmawiają lub marzą, ma zawsze w sobie coś poetycznego, będzie zawsze w liniach i układzie szlachetnie piękną. Tego o grupie ani Malajczyków, ani Chińczyków powiedzieć nie można; nawet Chińczyk, drzemiący na pokładzie, rozwalony na swojej rogóżce, nie umie być malowniczym — a proszę sobie przypomnieć owych Somalisów, co z nami jechali, w białych greckich togach: istne hebany adonisy! Tamto rasa wielkich panów, choć nagich — to rasa dorobkiewiczów [no przecież na Płw. Malajski nie emigrowała szlachta, tylko chamstwo, właśnie po to, żeby się dorobić...]. Pieniądz, za którym się przez generacye goni, wybija swe piętno nietylko na duszy, bardziej może jeszcze na ciele. A do jakiego stopnia u Chińczyka żądza pieniędzy dominuje, jak zasadniczym czynnikiem w jego życiu jest chciwość, służy mi za dowód, że od wyjazdu z Penang wszyscy na zabój grają. Kucharz chiński — którego każda kompania nawigacyjna utrzymuje osobno dla jadących każdorazowo Chińczyków, i który tem samem jest prowodyrem między nimi — kucharz ten otworzył natychmiast rodzaj rulety na pokładzie. Dzień cały i część nocy ruleta oblężona. Stawki sięgają do 25 dolarów (50 złr. w. a.). Często podobno się zdarza, że taki cooli przez kilkoletnią pracę uciuławszy jakiś kapitalik, który wiezie do domu, by tam z żoną i dziećmi żyć w spokoju, zostawi w rulecie okrętowej owoc długiej i ciężkiej pracy, i ledwie dotarłszy du brzegów ojczyzny, a często i przedtem, zawracać musi i nanowo tułacze rozpoczynać życie, by coś na stare lata zarobić [a to trafna obserwacja: Chińczycy to okropni hazardziści, a jak grają w karty czy w madżonga - to zawsze na pieniądze]. Mówią mi, że jeden z nich, zgrawszy się tak na statku, odebrał sobie życie. W to nie bardzo wierzę, boć wiadomo, jak Chińczyk dba o życie, a jeszcze bardziej dba o to, by złożyć głowę do wiecznego spoczynku na ziemi rodzinnej [w przeciwieństwie do wszystkich innych nacji, przepraszam, ras, które o życie wcale nie dbają ;)].
*
[Singapur][...]czekała nas jeszcze potyczka ze służbą chińską, która jest skądinąd wyborna, ale nietylko ani słówka po żadnemu nie umie, lecz nawet nazwiska swego pana przez Europejczyka wymówionego nie rozumie, bo mu nadaje nazwisko w swoim stylu, więc koniecznie jednozgłoskowe (mnie nazywano, jak się potem przekonałem, master Sa!)[mojego tatę nazywali Bai :D].
*
Odtąd, aż z powrotem do Bombayu, niewielu, może i żadnych nie będą mieli pasażerów austryackich, a zapewne tylko stado niezliczone Chińczyków, których nienawidzą, bo oni zapowietrzają statek na całe miesiące. Dziwną bo istotnie, zupełnie odrębną mają woń, po której Chińczyka między tysiącem poznaćby można; całe Chiny tak samo pachną.[a to ciekawe szalenie, bo przecież Chińczycy twierdzą, że to biali śmierdzą :D]
*
Nasi książęta syamscy obiadują zawsze z nami w towarzystwie tłumacza i sekretarza. Starszy z książąt, lat około 19 — 20 (wczoraj mu się przedstawiliśmy), wygląda wprawdzie na małpę, ale jest zupełnie cywilizowany.[sam wyglądasz na małpę!...]
*
Wogóle Chińczyk, choćby najuboższy, zupełnie inaczej Europejczyka, nawet tu, poza swym krajem, traktuje, niż np. Hindus. U tego uniżoność, pokora — Chińczyk tylko w potrzebie i to wielkiej umie być pokornym, zresztą jest sztywny i dumny. Dlaczego - bo też miałby być pokornym, kiedy przyparty do muru bez ogródki mówi, że rządu angielskiego się nie boi, ani go zbytnio słuchać nie myśli, bo za pieniądze zawsze sobie z nim poradzić można. Może przesadzone nieco to twierdzenie, coś prawdy jednak w tem jest. [A wolałby biały mieć do czynienia z pokornymi Obcymi niż z hardymi i bogatymi...]
*
Przy tym ostatnim obiedzie podano wszelkie możliwe i niemożliwe łakocie i przysmaki, na jakie się podrównikowe okolice tylko zdobyć mogą. Między innemi korzenie lotusu — nieświetne [po pierwsze nie korzenie, tylko kłącza, a po drugie pyszne - się nie znasz :P], biały łosoś i doskonały burian planta, niby najlepszy owoc na świecie — czosnkiem go tak czuć, że ani weź w usta [mnie się bardziej kojarzy z cebulą :D]; ale mangostiny pyszne [no ba! Smaczelina rządzi!]!
Przyjemność tę będę Wam dawkować powoli - w następnym odcinku wrażenia z Bangkoku :)
2015-11-30
John Salminen
2015-11-27
Różowa Pantera
PS. A poza tym - wszystko w porządku. Słonko świeci, piękna jesień :)