2020-03-06

savoir-vivre

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl, czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Pewnego dnia przyrządziłam polską kolację: ziemniaki ze smalcem, buraczki na gęsto i do tego jajka sadzone. Kwintesencja polskości. Tajfuniątko jadło każdą rzecz osobno, a ZB i ja na początku kulturalnie, widelcem i nożem, pięknie na każdym widelcu łącząc odrobinę buraków, ziemniaków i jajka. No ale ileż można? Sos buraczkowy był tak idealną przyprawą, że oczywiście w końcu wymieszałam ziemniaki z burakami (cóż za piękny kolor!) i zaczęłam zajadać samym widelcem. A ZB oczywiście poszedł za moim przykładem. W międzyczasie opowiadałam, jak to mój brat zawsze tak wszystko mieszał, a mama mówiła, że to obrzydliwe i że wygląda, jakby już to ktoś kiedyś zjadł i że w ogóle fuj. Ale ja oczywiście robiłam tak jak brat, bo po pierwsze autorytet brata zawsze jest większy niż autorytet rodziców, a po drugie tak jest po prostu smaczniej. Ta idealna mieszanina delikatnie słonych ziemniaków i kwaśno-słodko-pikantnych buraków jest po prostu dużo lepsza. To samo zresztą dotyczyło sosów do mięsa, które - cóż za niespodzianka! - powinny być na mięsie, a ja zawsze prosiłam: mamo, na ryż/na kaszę/na ziemniaki! Bo przecież ten sos właśnie wymieszany z dodatkami do mięsa był najlepszy.
Śmieję się do swoich wspomnień, a tu nagle ZB mówi:
A wiesz? Moi rodzice też nam zabraniali mieszania. Pamiętam, że zawsze, gdy była jakaś potrawa z aromatycznym sosem czy drobno posiekanym mięsem, albo po prostu skwarki z roztopionym smalcem, najbardziej lubiłem nalać tego do miseczki i wymieszać z ryżem. Ależ to było pyszne! Ryż się robił taki aromatyczny i apetyczny! Ale rodzice zawsze wtedy pytali, czy chcę wymieszać krowi nawóz z końską kupą (牛屎拌马粪). Bo przecież trzeba elegancko brać pałeczkami z półmisków po jednej sztuce, a nie wielką łychą, o mieszaniu nawet nie wspominając.
Oczywiście - tak trzeba, tak jest ładnie i tak dalej. Ale smaczniej jest zupełnie inaczej. Więc... tak naprawdę co komu przeszkadza, co ktoś robi na swoim talerzu? Przecież nikomu nie każę jeść tak jak ja. Najważniejsze w jedzeniu jest przecież to, żeby było pyszne, a nie żeby wyglądało. Do uciechy estetycznej służą obrazy. Zmuszanie do "eleganckiego spożywania posiłków" jest mniej więcej tak samo sensowne jak zmuszanie do eleganckiego robienia kupy albo eleganckiego uprawiania seksu. Czynności życiowe nie służą pięknu i trudno.
Jako matka mam dylemat: pozwolić dziecku robić na talerzu to, co chce? Uczyć savoir-vivre'u, choć sama go nienawidzę, bo przez niego jedzenie gorzej smakuje? Lepiej mieć w nosie, co sobie Dulska pomyśli, czy się pilnować, żeby Dulska aby nie zauważyła, że coś robię "nie tak"?
Stawiam na rozmowę. W domu jemy, jak nam się podoba i jak nam smakuje, ale jednocześnie mówimy, jak się jadać powinno zgodnie z normami kulturowymi danego kraju i dbamy o to, żeby w miejscach publicznych jeść "jak ludzie".
No i jeszcze ostatnia sprawa: różnice kulturowe. Jakie różnice? :D
Większe różnice kulturowe występują między mną a innym Polakiem, którego wychowywano według innych norm grzeczności niż między mną i moim chińskim mężem. To samo dotyczy zresztą jego: ZB odrzucił kilka kandydatek na żonę tylko dlatego, że nie mógł patrzeć bez obrzydzenia na to, jak jadły, a ze mną lubi spożywać posiłki.
Pamiętajcie więc - w miejscach publicznych nie nakładajcie do miseczek z ryżem całych chochli dobroci z sosem, tylko elegancko nabierajcie pałeczkami po jednej sztuce. Na wymieszanie wszystkiego w jednej misce, by było pyszne i aromatyczne, możecie sobie pozwolić tylko w domu...

A tutaj dowiecie się czego dobrze wychowany Japończyk nie robi z pałeczkami.

2 komentarze:

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.