Przyznaję, poleciałam na tytuł. Zupełnym przypadkiem trafiłam jednak na faktyczny kawałek o Chińczykach!
A tytuł wziął się stąd:
Piękny fragment, prawda? Gdybyście mieli ochotę na ten naprawdę nieźle napisany - choć trącący myszką - kawał polskiej prozy, możecie go znaleźć tutaj.
Nie dla was życie wolne, nie dla was opjum i taki sen! Nie, nie i trzy razy nie, jak szanuję mandaryna Czen-Fu-Tse-Kin, co mi kazał dać bambusami!/Maria Rodziewiczówna, Kwiat lotosu/
Przy ostatnich słowach oczy zagasły, głos awanturnika, drgający wstrętem i zapałem, zamarł i przeszedł w zwykły chłodny cynizm.
Studenci milczeli chwilę, nie wiedząc, czy się mają śmiać, czy obrazić, ale już Franz jakimś cudem wśliznął się do mówiącego i tkał mu cygaro, piwo, poncz.
— Jakto bambusami? I dostałeś?
Ten tylko szczegół zapamiętał z całej tyrady.
Bert obrzucił go od stóp do głowy pogardliwem spojrzeniem, jakiem człowiek rozumny patrzy na idjotę.
— Czy dostałem? Ja, Bert Andenberg, dostaję tylko to, co chcę dostać. Chodziło mi o córkę szanownego papy z trzema guzikami na czapce i z dwoma wachlarzami u pasa. Bambusy darowałem mu na pamiątkę.
Ton poważny tej odpowiedzi był tak komiczny, że cała knajpa wybuchnęła homerycznym śmiechem. Zawrzało, jak w garnku.
— Kiedyś zaczął, to skończ! Czy Chinka ładna? Jakeś się z nią rozmówił?
Franz, żeby nie stracić ani słowa, wlazł na stół, nie zważając, że płomień gazu smalił mu tak starannie zachowaną czuprynę.
Andenberg patrzał na to z pod brwi. Uśmiech sarkazmu skrzywił mu usta.
— Czeng-Te-Fu, Tong Ta Lang, Diz-Ya-Mi-Flaming! — wyrecytował poważnie. — Tak mówił wielki Yo! Co znaczy, żebyś wiedział, szympansie bawarski: „Nie bądź ciekawy sprawy z kobietą bliźniego twego a dostaniesz placek w niebie.“ Nie będziesz go jadł, jurysto, jak szanuję wielkiego Lamę, i pójdziesz do piekła, pingwinie, gdzie będziesz szynkował djabłom tabakę, stara plotko! To ci zaręczam! Któż to roztropny potrzebuje lingwistyki w świecie? Jak w restauracji pokażesz język, to ci kelner migiem poda wołowy ozór, a pokaż Włochowi figę, to cię zasztyletuje bez dalszego tłumaczenia. Przecie kobiety roztropne w każdym kraju, gdy chodzi o ich wdzięki.
— A mandaryn, mandaryn? Co ten robił — piszczał Franz, bynajmniej niezrażony piekielnym hałasem.
— Mandaryn wrzeszczał: „O mi to Fo! O mi to Fo!“, patrząc na pogoń za mną. Przy ostatnim murze jakieś lekkonogie chińskie zwierzę chwyciło mnie za warkocz, bom był ubrany, jak prawowierny syn Niebieskiego państwa. Warkocz został mu w ręku, ja już byłem na swobodzie! Vale, piękna Yao-fe-mi! Poleciałem na „Pretty Rat!“
— Yao-fe-mi! Piękne imię! Jakżeś się dopytał, kiedyście milczeli?
— To już moje osobiste przypuszczenie! Wielki Yo nazywa tak pewnie cały ród kobiecy, bo to znaczy po chińsku: grzeszne ale smaczne! I racja jakem Bert włóczęga!
A tytuł wziął się stąd:
O lotosach różowych, rosnących nad głębiną, a które Hindus nazywa kwiatem miłości. I słusznie: miłość tylko kwiatem być może, a mowa jej pieśnią./Maria Rodziewiczówna, Kwiat lotosu/
Piękny fragment, prawda? Gdybyście mieli ochotę na ten naprawdę nieźle napisany - choć trącący myszką - kawał polskiej prozy, możecie go znaleźć tutaj.
Placek w niebie - wspaniałe! :)))
OdpowiedzUsuńprawda? <3
Usuń