2020-05-25

Chińczycy w Japonii 日本華僑

Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.

Z ponad 126 milionów ludzi, którzy żyją w Japonii, niecały milion to osoby chińskiego pochodzenia, a wśród nich większość posługuje się chińskim paszportem. Pamiętajmy jednak, że co roku spora liczba Chińczyków (zarówno z Chin, jak i z Tajwanu, Hongkongu czy Singapuru) ubiega się o japońskie obywatelstwo i je otrzymuje, a wtedy znikają z rejestru "Chińczyków" - choć są chińskiego pochodzenia, według prawa są wliczani w poczet Japończyków. Stąd trudno powiedzieć, jak wiele osób chińskiego pochodzenia, ale bez chińskiego (singapurskiego, tajwańskiego etc.) paszportu mieszka w Japonii.
Najwięcej Chińczyków mieszka w Tokio, Yokohamie, Osace i innych dużych miastach Japonii - w większości zamieszkując japońskie Chinatown. Posługują się różnymi językami - poza dość oczywistymi japońskim i mandaryńskim da się usłyszeć kantoński, dialekt szanghajski, dialekt Fuzhou, Hokkien, a także angielski. Wyznają tradycyjne chińskie religie (głównie taoizm i konfucjanizm), ale też buddyzm; oczywiście, są i ateiści. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu, stosunkowo niewielka ich liczba to studenci (trochę ponad 100 tysięcy) czy też osoby w związku małżeńskim z Japończykami (trochę ponad 30 tysięcy); zdecydowana większość to po prostu stali mieszkańcy. Coraz więcej jest wszakże pracowników i stażystów, a także biznesmenów.
Pierwsze Chinatown powstało w Nagasaki pod koniec XVII wieku, gdy szogun stwierdził, że musi ukrócić samowolę przybyszów; wcześniej Chińczycy - głównie handlarze i piraci - pomieszkiwali, gdzie im było wygodnie, ale zawsze raczej na zachodzie kraju. Najbardziej znane Chinatown w Yokohamie oraz w Kobe powstały dopiero w XIX wieku. Działają do dziś, choć obecnie Chińczycy mieszkają bardzo licznie poza Chinatown. Jednak właśnie w tych tradycjnych skupiskach Chińczyków działają chińskie szkoły, więc pewnie ci Chińczycy, którzy chcą uczyć dzieci własnego języka i kultury, chętnie z takiej opcji korzystają.
Dawno, dawno temu, kilkaset lat przed naszą erą, japońskie wyspy zaczęli zaludniać nie tylko południowcy, ale i imigranci z Chin i Korei. Ponoć jednym z pierwszych imigrantów był Xu Fu, który miał szukać Wysp Nieśmiertelnych i eliksiru nieśmiertelności, a gdy mu się go nie udało znaleźć, stwierdził, że woli osiąść na pięknych wyspach i ogłosić się cesarzem niż wracać do Chin na pewną śmierć (nie wypełnił przecież misji zleconej mu przez cesarza). A że miał z sobą ponoć kilka tysięcy ludzi, to mógł stworzyć całkiem samowystarczalną społeczność. To tylko legenda, ale migracje dużych grup Chińczyków są nieźle udokumentowane; np. ludzie z klanu Hata, czyli krewni pierwszego cesarza Chin, osiedlili się w Japonii, stając się czymś w rodzaju szlachty. Podobno to właśnie oni nauczyli Japończyków sztuki jedwabniczej. Takich ludzi było sporo; japońskie kroniki genealogiczne z IX wieku mówią o ponad stu pięćdziesięciu chińskich arystokratycznych rodzinach żyjących w Japonii. Oprócz tego przybywali tu oczywiście buddyjscy misjonarze. Pierwszym dobrze udokumentowanym był Hui Shen, który podobno odnalazł "wyspy szczęśliwe" Fusang identyfikowane z dzisiejszą Japonią.
Chińczycy osiedlali się również na Okinawie; w XIV-XV wieku zapraszali ich tam królowie Riukiu. Do dziś istnieją wioski, w których podobno dawniej mieszkali tylko potomkowie chińskich imigrantów.
Potem Japonia zamknęła się na świat, a gdy Amerykanie zmusili ją do otwarcia, do Japonii zaczęli przyjeżdżać chińscy studenci - ich łączna liczba sięga stu tysięcy! Pamiętajmy, było to w czasach wielkich niepokojów społecznych, problemów z obcokrajowcami oraz wewnętrznych, no i w czasie, gdy dogorywający Qingowie nadal uważali, że egzaminy cesarskie są świetnym pomysłem edukacyjnym, a tymczasem Japonia na potęgę się modernizowała. Choć część Chińczyków jeździła po nauki do Europy czy Stanów, część wybierała bliższą, tańszą i bardziej zrozumiałą Japonię. Jeździli tam również ze względów politycznych - np. uciekając przed... nacjonalistami - co jest o tyle ciekawe, że śmietanka nacjonalistów właśnie w Japonii się kształciła. Większość Chińczyków osiedlała się w dystrykcie Kanda w Tokio - mieli tam nawet "swoją" konfucjańską świątynię (stoi do dziś). Kto konkretnie? Wielu ludzi, którzy później doczekali się sławy i którzy byli elitą intelektualną ówczesnych Chin: Sun Jat-sen, Zhou Zuoren, Lu Xun, Zhou Enlai, Czang Kaj-szek, Song Jiaoren, He Yingqin, Guo Moruo, Chen Duxiu, Li Dazhao, Huang Fu, Chen Qimei; bohaterami, jak choćby Qiu Jin czy też zdrajcami, jak Wang Jingwei. Z rodzimego, yunnańskiego podwórka, mam również Nie Era, matematyka 熊庆来 Xiong Qinglai i ekonomistę 缪云台 Miao Yuntai oraz Hu Jingyi, twórcę Yunnańskiej Akademii Wojskowej. Oprócz tego jeździli też ci nieśmietankowi - zwykli robotnicy, którzy zazwyczaj byli dość nieetycznie eksploatowani (wszystko było w porządku, dopóki nie zaczynali umierać z przepracowania).
By omówić kolejną grupę importowanych Chińczyków, cofniemy się do czasów przed II wojną światową. Japończycy tworzą w północno-wschodnich Chinach marionetkowe państwo Mandżukuo; trochę się ich tam osiedla. A potem jest wojna, Japonia przegrywa, Japończycy wracają do Japonii... i zostawiają w Mandżukuo, czyli w Chinach, około trzy tysiące sierot. Sieroty zostają przygarnięte przez chińskich wieśniaków. Dopiero w latach '80-tych dorosłe już japońskie sieroty zaczynają wracać do Japonii... gdzie nikt ich nie chce. Nie potrafią mówić po japońsku, nie potrafią żyć jak Japończycy; nie są się w stanie sami utrzymać. Dostają renty w wysokości 20-30 tysięcy jenów*. Próbują walczyć z japońskim rządem o odszkodowania. Wrócili do kraju przodków, ale trudno powiedzieć, do jakiego stopnia czują się Japończykami. W rejestrach widnieją jako Japończycy - na tej podstawie w ogóle mogli wrócić. Ale tożsamość to coś innego niż paszport. Co ciekawe, pozwolono im "wrócić" do Japonii wraz z chińskimi rodzinami. Szczęściarze. Części Japończyków i osób japońskiego pochodzenia się to nie udało. O kim mowa? O Japonkach i ich dzieciach, a jeszcze konkretniej: o tych, które poukładały sobie życie w Mandżukuo z Chińczykami. Mogły niby wrócić, ale... bez rodzin. Bez mężów i BEZ DZIECI. Zgodnie z japońskim prawem tylko dzieci zaopatrzone w japońskiego ojca nadawały się na japońskich obywateli. Dlatego większość Japonek (ale nie wszystkie!) została w Chinach. Podobno teraz wszyscy mają prawo jechać do Japonii, jeśli mają japońskie korzenie... Ale powiem szczerze, nie bardzo wiem, jak to działa w praktyce - i czy w ogóle działa.

Co podarowali chińscy imigranci swej nowej ojczyźnie?
Przede wszystkim kuchnię! Ramen, dim sum i zwykłe "chińskie knajpy", a także sporo dań wywodzących się z Chin... ale z japońską charakterystyką. Na przykład pierożki gyoza, pochodzące wprost od chińskich jiaozi, kantońskie słodkie pieczone mięsa char siu zmienione w chāshū - też słodkie, ale duszone i tak dalej. Trudno tu nie wspomnieć o zupach błyskawicznych, wynalazku naturalizowanego Japończyka z Tajwanu. Najsłynniejszymi chińskimi kucharzami w Japonii są Chen Kenmin, który nauczył Japończyków jeść tofu dziobatej staruszki, a także jego syn Chen Kenichi.
Po drugie: nauczycieli chińskiego. Większość nauczycieli pracujących w "chińskich szkołach" to Chińczycy urodzeni w Japonii. Wbrew pozorom są to szkoły nie tylko dla chińskich dzieci; coraz więcej Japończyków wysyła swoje dzieci do chińskich szkół. Jedną z takich szkół założył sam Sun Jat-sen w 1898 roku (mowa o Chińskiej Szkole w Yokohamie).
Po trzecie: wiadomości. Konkretnie - około trzydziestu gazet i magazynów publikowanych po chińsku bądź dwujęzycznie.
Oczywiście nie wyczerpaliśmy listy Chińczyków, którzy pojechali do Chin, ani nie jestem w stanie opowiedzieć wszystkich powodów wyjazdów. Na przykład Wu Qingyuan pojechał do Japonii, żeby tam zostać mistrzem weiqi, czyli go. I został tam, i stał się naturalizowanym Japończykiem, którego wszyscy znali jako Go Seigena
Dziś Chińczycy robią w Japonii głównie karierę w sporcie - roi się od tenisistów stołowych, bejzbolistów, graczy w go - modzie (wiadomo, modelki), ale też w różnych dziedzinach sztuki. Tu moim ulubionym przykładem będzie oczywiście Teresa Teng, która nagrała wiele japońskich piosenek - ale nie tylko ona!

Jeśli jesteście głodni wiedzy, zajrzyjcie też do artykułu o wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych chińskich migrantach w Japonii. No i - koniecznie poczytajcie o Japończykach w Chinach!

*czynsz za 20metrową kawalerkę w małym mieście to ponad 40 tysięcy jenów.

4 komentarze:

  1. Bardzo to ciekawe. Niezwykła jest ta historia o wojennych sierotach. Coś mi tam kiedyś kołatało, ale zawsze myślałam, że chodziło o hāfu (dzieci z rodzin mieszanych). Nie, żeby w przypadku hāfu porzucanie było usprawiedliwione.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe, kawał historii i pracy włożonej w tekst.

    OdpowiedzUsuń
  3. W ciągu ostatnich lat coraz więcej Chińczyków osiedla się również na Hokkaido. Wykupują oni tam ośrodki narciarskie. Właścicielem największego ośrodka Niseko Hanazono Resort jest firma z HK. Dlatego też coraz mniej Japończyków wybiera się na narty na Hokkaido ... tłum Chińczyków, a co za tym idzie spadek jakości usług i wzrost cen nie jest zachęcający. Podobną sytuację zaczynamy widzieć i w innych ośrodkach narciarskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro słyszeć, że z napływem Chińczyków związany jest spadek jakości usług. Wiadomo, że zawsze większość równa do dołu, ale i tak jest to niefajne.

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.