2011-03-10

sajgonki gỏi cuốn

ku mojemu niepomiernemu zdziwieniu nie maja nic wspolnego z tym, co mozna zamowic w kazdej wietnamskiej/chinskiej knajpie. I nie mowie tu o tak zwanych chinskich knajpach w Polsce, ale i o prawdziwych azjatyckich knajpach w Azji. Mowiac: "sajgonka" zawsze myslalam o tym smazonym miesie z grzybami, kapusta i czym tam jeszcze, owinietym w papier ryzowy i usmazonym w glebokim tluszczu (yummie chrupki papier ryzowy...). Dopiero po przyjezdzie do Wietnamu nauczylam sie, ze sajgonkow jak mrowkow, w kazdym regionie inaczej podane. Ale prawdziwym szokiem byl fakt, ze mozna je zajadac na surowo. Jak Jesienna Chmura na zdjeciu, tak cala rodzina brala papier ryzowy, moczyla w wodzie (nie za dlugo, bo sie rozciapcia), a potem nakladala ryzowe vermicelli, ugotowane wczesniej warzywa (np. fasolke szparagowa), liscie salaty i wszelkie inne zielsko (np. swieza bazylia, swieza mieta, szczaw... COKOLWIEK!!!), kawalki scierwa... znaczy sie, usmazone/ugotowane/uduszone/upieczone wczesniej paski mieska dowolnej proweniencji, a potem wystarczy zawinac krokieta, umoczyc w sosie (np. w sosie rybnym z dodatkiem limonki albo w sosie hoisin, moze tez byc ostry sos chilli, do wyboru, do koloru) i wcinac az sie uszy trzesa ^.^
Oczywiscie, to nie znaczy wcale, ze nie mozna ich usmazyc w glebokim tluszczu. Tylko po co? przeciez wlasnie to jest w nich najlepsze, ze mozna poczuc prawdziwy smak wszystkich skladnikow, a nie smak kapiacego tluszczu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.