2011-03-18

wietnamski nowy rok 2

Ku mojemu najwyzszemu zdziwieniu, tuz po zlozeniu ofiary w domu, Jesienny Ksiezyc wyciagnela mnie na zewnatrz, do studni znajdujacej sie w ogrodzie. Zaczela przygotowywac prowizoryczny oltarzyk, a ja wypytalam ja dokladnie, o co chodzi.
"Nie, moja rodzina w nich nie wierzy. Znaczy w te duchy, ktore opiekuja sie nasza ziemia. Oni nie sa z ta ziemia tak zwiazani jak ja, ani jej tak nie kochaja. Ale ja uwazam, ze powinnismy dziekowac duchom ziemi i wody za to, ze nasza studnia nie wysycha i ze ziemia rodzi tyle, ze mozemy zyc spokojnie. Poza tym - no powiedz, przeciez nasi przodkowie na pewno nie dbaja tylko o sam dom, ale rowniez i o nasze zabezpieczenie materialne. Tak jak my im dajemy pieniadze i ubrania, ktore ida z dymem do nieba, tak oni nam pomagaja, przeciez sa naszymi przodkami!"
I zaczela do nich mowic. Slucham, slucham... nie wietnamski, nie mandarynski... po jakiemu, do cholery, ona mowi??
"No przeciez jasne, ze po kantonsku! Nasi przodkowe nie umieja po mandarynsku a i po wietnamsku nieszczegolnie, a przeciez musza zrozumiec, co mowie. Boje sie tylko, ze jesli pewnego dnia mnie zabraknie, to nie bedzie sie dalo z nimi dogadac, bo ja to jeszcze pamietam kantonski, z tata zesmy gadali, ale na przyklad Maly Wnuk nie pamieta nic poza najprostszymi zwrotami... I co wtedy stanie sie z ziemia?...".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.