To byl szok kulturowy. Wszystkie domy sa otwarte. Normalne domy, z komputerami, telewizorami, z roznymi rzeczami wartymi kradziezy. Najpierw myslalam, ze tak to wyglada tylko na wsi, gdzie i tak sa psy po pierwsze, a po drugie ciezko nie zostac zauwazonym na jednej jedynej drodze.
Ale potem pojechalismy do miasteczka, w ktorym mieszkaja siostry Malego Wnuka. A tam ulica kontrastow: chatynki z blachy falistej obok malych palacykow. Ale bez wzgledu na to, czy to palacyk, czy rudera, drzwi wejsciowe sa otwarte do pozna w noc na osciez.
Mysle sobie: miasto male, moze to wlasnie ten powod? Tam jeszcze ludzie sie znaja i sobie ufaja.
Potem wyladowalam w Sajgonie, a bylo tam dokladnie tak samo, oczywiscie z wylaczeniem najbogatszych dzielnic, w ktorych mieszkaja glownie obcokrajowcy.
Kurcze, naprawde istnieja jeszcze miejsca, w ktorych odwiedziny sasiadow sa zawsze mile widziane, a i obcych sie sprzed drzwi nie wygania? Miejsca, w ktorych wewnatrz domostwa nie dzieje sie nic, co trzeba ukryc przed obcymi?
Nie. To musi byc kwestia klimatu. Tak tam goraco! To pewnie po to, zeby byl przewiew.
A potem pojechalam do Hanoi. Gdzie bylo mroznie, a drzwi i tak byly otwarte...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.