Ceną za piękną pogodę w styczniu jest obecność komarów. Czają się, małe dranie, w dziwacznych miejscach, by zaatakować w najmniej spodziewanym momencie.
Pewnego ranka ujrzałam taką małą skurczykrowę na ścianie i wydałam ZB rozkaz: zabij! A co! Jest w końcu mężczyzną czy nie? Musi bronić swoich kobiet, jak prawdziwy samiec!
Prawdziwy samiec z całą alfią siłą machnął niemrawo łapą. Komarzyca równie niemrawo odleciała.
Spojrzałam z politowaniem łamanym przez pogardę. ZB spojrzał na mnie urażony: nie patrz tak na mnie! Ja zaatakowałem jej qi! Za chwilę osłabnie i po kilku machnięciach skrzydłami padnie trupem!
Patrzymy oboje na komarzycę, która majestatycznie odlatuje i z najwyższym spokojem ląduje na przeciwnej ścianie. Nie wygląda mi na trupa.
Patrzę wymownie na ścianę i znów na ZB. Po czym, jak na dobrą żonę przystało, pocieszam go mówiąc: "na pewno ma ogromne obrażenia wewnętrzne. A poza tym do końca życia będzie musiała chodzić do psychologa na terapię".
PS. Dzisiejszy wpis sponsoruje ósma rocznica naszego poznania.
Gratuluję. Rocznicy, nie komara.
OdpowiedzUsuńkomara faktycznie nie ma co gratulować :D
UsuńOj tam, oj tam. Nie zabił bo to Komarzyca była a kobiet nawet kwiatkiem...
OdpowiedzUsuńGratulację dla ZB, że wytrzymał te osiem lat ;)
jakie "wytrzymał"? On się tymi latami upaja!
UsuńGratuluję, upajajcie się oboje. U nas w lutym 25 rocznica legalizacji...
OdpowiedzUsuńwow! :)
Usuń