Turkusowa wioska, Bisezhai, jest położona tuż przy Mengzi - zaledwie dziesięć kilometrów od miasta. Jak okiem sięgnąć - pola uprawne (głównie ryż, kukurydza, granaty i winogrona) i łąki pod wypas bydła, a także pasma niewysokich pagórków. Położona jest na wysokości 1350 m.n.p.m, ale po dużo wyższym Kunmingu wysokość ta jest prawie nieodczuwalna. Pewnie do dziś byłaby kompletnie nieznaną wioseczką gdzieś w Yunnanie, gdyby nie wojna chińsko-francuska. Którą Chińczycy sromotnie przerżnęli. Dlatego w 1903 roku na mocy porozumienia francusko-chińskiego Francuzi zdobyli prawo stworzenia yunnańsko-wietnamskiej linii kolejowej i zapędzili do pracy setki tysięcy Yunnańczyków - ich pot, krew i martwe ciała znaczą całą trasę kolejową*. I choć kolej ta jest dumą Yunnańczyków, jednocześnie wspomnienie dziejów jej budowy powoduje w każdym Yunnańczyku złość i niechęć. Francuzi nie traktowali dobrze chińskiej siły roboczej, byli obojętni na straty w ludziach. Zdarzały się nawet powstania ludu chcącego wypędzić okrutnego i chciwego najeźdźcę. Raz nawet udało im się wygonić obcokrajowców z pobliskiego Mengzi. Na dłuższą metę nic to jednak nie dało; zgodnie z zawartymi porozumieniami Francuzi mieli prawo robić, co chcą.
W 1909 roku powstała stacja Bisezhai, a już rok później gotowa była cała trasa, a Turkusowa Wioska stała się ważnym przystankiem, odbierając znaczenie pobliskiemu Mengzi. Jeździli tędy ludzie, jeździły i towary - których było coraz więcej i więcej, ponieważ, gdy Chińczycy zorientowali się, jak dalece kolej ułatwia życie, zbudowali drugą linię, prowadzącą do Gejiu i jego kopalń (1921 rok, czyli prawie sto lat temu). I tak z wioski, w której mieszkało zaledwie kilkanaście rodzin, Bisezhai stało się nagle centrum komunikacji i ważnym ośrodkiem handlowym. Sprawnie działało przez cały czas, gdy Chiny stały się Republiką. Kolej przewoziła setki ludzi rozmaitych narodowości: Francuzów, Niemców, Anglików, Amerykanów, a nawet Japończyków; jeździły wagone zapchane cyną, herbatą, skórami, wełną czy ryżem. Otwierano coraz to nowe "zagraniczne sklepy", hotele, była nawet poczta. Sprowadzili się tu chińscy kupcy z osiemnastu prowincji, dokładając swą cegiełkę do różnorodności Bisezhai. Przejeżdżało tędy ponad czterdzieści pociągów dziennie! Nie tylko stawały na stacji, by ludzie mogli wysiąść i by przeładować towary, ale też po to, żeby umyć wagony i zaopatrzyć je w wodę. Było tu wszystko, czego potrzeba do szczęścia podróżnym - kawiarnie, bary, luksusowe hotele, piękne dziewczyny negocjowalnego afektu. Yunnańczycy i Wietnamczycy zwali Bisezhai "małym Paryżem". Garnitury i tradycyjne chałaty, francuski między yunnańskimi dialektami, toast whisky i kukurydzianym bimbrem, łapcie z trawy obok wysokich obcasów - dialog międzykulturowy w pełnej krasie.
A potem przyszła druga wojna światowa i Japończycy zajęli Wietnam. Chiński rząd bał się, że kolej wietnamsko-yunnańska ułatwi podbój Chin od południa, więc wysadzono most łączący chińskie Hekou i japońskie Lao Cai, a także rozebrano część torów, odcinając tym samym Bisezhai nie tylko od handlu, ale wręcz od świata. No a potem wkroczył komunizm i zablokował rozwój handlu na wiele, wiele dziesięcioleci.
Dziś po dawnej świetności nie został nawet ślad. Jest - tylko i aż - stacja kolejowa i "metrówka" czyli wąskotorówka. Budyneczki w stylu francuskim, żółte ściany, czerwone dachy. Próżno szukać kościółka zbudowanego dawnymi czasy przez Francuzów; za to pięknie rozpleniły się ciemne winogrona, z których obecnie produkuje się "Yunnańskie czerwone" 云南红. Wino oczywiście.
Tylko tyle zostało. Czyżby nikomu nie zależało na zachowaniu międzynarodowego charakteru Turkusowej Wioski? Cóż. Myślę, że Chińczycy nigdy nie wybaczyli Francuzom tego, że ci bezwstydnie doili Yunnan. Najpierw zbudowali kolej rękami i krwią Chińczyków, a następnie wyłącznie oni czerpali zyski z jej użytkowania. Tak, wiem - skoro wygrali wojnę, to oczywiste, że korzystali. Ale trudno też się dziwić, że tubylcy nie darzyli francuskich pijawek sympatią.
A jednak... trudno nie wzdychać ze smutkiem. Szkoda, że tygiel międzykulturowy nie przydarzył się tu na pokojowej drodze. Szkoda, że kolej tego typu straciła na znaczeniu. Szkoda, że obdrapane dworcowe budynki nie służą już spoczynkowi setek ludzi dziennie i że kapitał kulturowy Bisezhai stał się już tylko wspomnieniem.
*podobno na przestrzeni tych kilku lat w budowie kolei straciło życie parędziesiąt tysięcy ludzi.
Może i nie wesoła historia tej wioski, ale ja uwielbiam takie klimaty! I jak pusto, w ogóle ludzi nie ma!
OdpowiedzUsuńKiedy tam byliśmy, było upiornie pusto. To znaczy: nawet jedyna jadłodajnia nie działała, trzeba było wrócić do Mengzi na jedzenie...
UsuńNo tak, to rzeczywiście mogło być nawet ZA pusto ;-) Jeść w końcu trzeba.
Usuń