Słyszałam, że u Was nadal śnieży, drodzy moi. Cóż. Było się nie obnosić z patriotyzmem, tylko przyjechać do mnie, do Yunnanu. Tutaj wprawdzie też jest zimno i jeszcze ogrzewania nie ma w tym dodatku, ale za to moi cudowni Yi wymyślili coś, dzięki czemu można nawet w zimny poranek nabrać energii: zupę herbacianą.
Jak to się przyrządza? Potrzebna nam herbata, najlepiej zielona (może być bardzo przeciętnej jakości), ryż, tłuszcz do podsmażenia, a oprócz tego możemy dołożyć sezam, orzechy, fistaszki, tego typu rzeczy dla smaku. Jeszcze tylko jajko i woda - i możemy rozpocząć przyrządzanie.
Smażymy surowy ryż na tłuszczu (moi Yi smażyli na smalcu, ale to naprawdę obojętne), dodajemy liście herbaciane i ewentualnie te rozmaite dodatki. Gdy już pachnie nie do wytrzymania, zalewamy zimną wodą i doprowadzamy do wrzenia, najlepiej na małym ogniu. Oczywiście, można też zalać wrzątkiem, ale wtedy herbata się szybciej zagotuje i smak będzie mniej intensywny. Gdy już doprowadzimy do wrzenia, wywarem zalewamy rozbełtane jajko. Gotowe!
Smak? Słodko-słony. To naprawdę jest bardziej zupa niż herbata... Była podawana z milangiem - podpłomykiem ryżowym. Piłam ją w najgorsze dni - na przykład w Nowy Rok, kiedy to wstaliśmy o 4.30, by uczcić przodków. Wiecie, bladym świtem dusze są mniej rozproszone, więc żywiej reagują na prośby potomków...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.