Nie odebrali mnie konno (jestem zawiedziona), bo pogoda była ładna i gliniana droga wyschła, w związku z czym dało się przejechać na motorach. Gwoli wyjaśnienia: droga do domu Linzi zajmuje dzień cały. 5 godzin z Kunmingu do Xiaguan, czyli nowego miasta Dali (大理 - 下關), ale tam nie da się od razu wsiąść do autobusu do Zhongjiangu (中江), albowiem kunmińskie autobusy są na dworcu południowym, a te drugi tylko na północnym - więc jeszcze autobus/taksa (pół godziny) z dworca na dworzec. Bus do Zhongjiangu wlecze się 5-6 godzin, w zależności od natężenia ruchu, bo droga jest tak wąska, że pojawienie się na niej dwóch samochodów w tym samym czasie powoduje powstanie korka. Droga wygląda jak stuletnie niemieckie "autostrady" - czyli płyty kamienne/betonowe, które już dawno przestały do siebie nawzajem przystawać. W związku z tym poruszanie się z większą szybkością byłoby niemożliwe nawet, gdyby droga nie była pełna zakrętasów. Swoją drogą, zakrętasy pokonuje się techniką prawie narciarską. Dojeżdżamy do zakrętu, wjeżdżamy na pobocze, cofamy zakręcając i dopiero wtedy wjeżdżamy na kolejny odcinek drogi. W międzyczasie trąbimy, żeby dać znać samochodom jadącym w drugą stronę, że "tu ktoś jest".
W Zhongjiangu czekali na mnie Linzi z dwoma kuzynami i dwoma wypaśnymi motorami. W zasadzie to kuzyni też byli wypaśni - Yi są moim zdaniem dużo bardziej atrakcyjni wizualnie niż Hanowie...
Z motoru zsiadłam oszołomiona. Podróż motorem z Zhongjiangu do Duomei 朵美 trwała GODZINĘ! Przez góry, góry, rzeki, góry... Konno trzeba by było jechać mniej więcej dwie-trzy godziny. Na piechotę da się dojść w 4-5. Ale jest cały czas pod górkę, więc mnie by to z plecakiem wyładowanym żarciem zajęło pewnie cały dzień...
W Zhongjiangu czekali na mnie Linzi z dwoma kuzynami i dwoma wypaśnymi motorami. W zasadzie to kuzyni też byli wypaśni - Yi są moim zdaniem dużo bardziej atrakcyjni wizualnie niż Hanowie...
Z motoru zsiadłam oszołomiona. Podróż motorem z Zhongjiangu do Duomei 朵美 trwała GODZINĘ! Przez góry, góry, rzeki, góry... Konno trzeba by było jechać mniej więcej dwie-trzy godziny. Na piechotę da się dojść w 4-5. Ale jest cały czas pod górkę, więc mnie by to z plecakiem wyładowanym żarciem zajęło pewnie cały dzień...
Kiedyśmy dojechali, zaprowadzono mnie na wesele. To był już któryś dzień obchodów, więc wszyscy byli już cokolwiek zmęczeni, ale nadal od około południa po którąś tam w nocy cały czas jedzono, konsumowano w dużej ilości domowy alkohol, śpiewano, tańczono...
Czym się różni panna młoda od druhny? Strojem? Pudło! Tylko kwiatami we włosach.
Kilka ciekawostek. Po pierwsze: oni tam nadal bawią się przy żywej muzyce, wokalnej i instrumentalnej. Mistrzem fletu jest szwagier - pochodzi z mniejszości Dai, a u nich w ogóle muzyka na instrumenty dęte stoi na wysokim poziomie - to właśnie dajskim instrumentem jest moja ukochana fletogruszka.
Obok fletu śpiewy - improwizowane dowcipy na temat małżeństwa, złośliwości, teksty o tym, że życie jest ciężkie, ale jest wesele, więc trzeba się cieszyć, bo dzięki uprzejmości zacnych krewnych można się najeść... Śpiewano w trzech językach: mandaryńskim (piosenki mniej lub bardziej pop), w tamtejszym dialekcie (piosenki z tamtych okolic) oraz w języku Yi - czyli większości populacji tamtego regionu. Językiem Yi potrafią się obecnie posługiwać głównie ci starsi - no i tacy, którzy szanują kulturę własnego ludu.
Tańce w kółeczku przy ognisku. Jest tych tańców sporo, rytmika wyrazista, obok fletu najważniejszy jest bęben i klaskanie/tupanie. I wcale nie są łatwe, o nie! Niektórych da się nauczyć w parę minut, ale niektóre doprowadzają do poskręcania kostek... Często flet gra refren na określoną melodię i w określonym rytmie, po czym następuje wokaliza, jakość i melodia której uzależnione są tylko od pojemności płuc i naoliwienia strun głosowych śpiewaka.
Oto zdjęcie pary młodej razem z... dzieckiem panny młodej.
Zdziwieni?
Yi to nie Hanowie z ich wszystkimi restrykcjami na temat seksu, czystości, a już najbardziej przynależności kobiety do jednego mężczyzny przy jednoczesnej swobodzie faceta. U Yi nie tylko nie przywiązuje się większej wagi do na przykład dziewictwa, ale wręcz zachęca do przyspieszenia biegu rzeczy. Normalką jest weselicho, gdy dziecko już w drodze, albo gdy już przybyło na świat. Tutaj jednak sytuacja jest jeszcze inna: to nie jest ich wspólne dziecko.
Było tak: od samego początku byli sobie przeznaczeni. Ale On wyjechał do szkoły, a Ona do pracy. Tam poznała miastowego, związała się z nim, był ślub. Tylko, ze Yi rzadko dobrze się dogadują z Hanami... Wróciła z dzieckiem na wieś, do rodziców. A On na Nią czekał... Nie przeszkadza Mu wcale cudze dziecko, będzie dla przybranej córki tak samo dobry jak dla własnego potomka - przynajmniej tak być powinno wedle zwyczajów tego ludu. A, właśnie. Nie przeszkadza Mu to dziecko m.in dlatego, że wiadomo, iż Ona jest płodna - i że jest dobrą matką. Czyli urodzi Mu te przepisową dwójkę dzieci, bo jest jeszcze młoda (mniej więcej w moim wieku).
Nie. Yi to nie są Prawdziwi Chińczycy, na pewno!
czy on w tej miseczce ryzowej ma piwko? ;) z zapartym tchem czekam na dalsze relacje, czy bedzie cos o samej nocy sylwestrowej? a Twoj BL przystojny az milo popatrzec, pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńtak, to jest piwko, czekalam, czy ktos zauwazy :D To znaczy, ze miseczka powedrowala do jakiegos dzieciaka. Dorosli z miseczek ryzowych pija prawdziwy alkohol, czyli wlasnorecznie upedzony bimber ryzowy :D
OdpowiedzUsuńOczywiscie, ze napisze o sylwestrze, ale chce zachowac wlasciwa kolejnosc, wiec ide krok w krok za zdjeciami :)
Tak, ladniutki jest :D Fanklub rosnie ;)