Jest sobota, jest jedzenie. To znaczy, jedzenie jest oczywiście we wszystkie dni tygodnia, przynajmniej trzy razy dziennie, jeśli się uda pohamować, to w małych dawkach, ale na blogu staram się powstrzymywać od sprowadzania wszystkiego do kuchni, odkąd jeden z czytelników zarzucił mi, że to nie blog o Chinach, tylko o żarciu...
Dziś o żarciu, którego należy spróbować, gdy pojedzie się do Puzhehei. Oczywiście, każda knajpa ma swoje specjalności, ale są takie dania, które się tutaj chętnie jada i warto ich spróbować, bo składniki i sposób przyrządzenia są tradycyjne i tym samym inne niż gdziekolwiek.
Po pierwsze: cała okolica słynie z "frutti di lago" - czyli wyłowionych z jezior raków, krabów, krewetek i ryb. Mamy do dyspozycji również parę gatunków ślimaków i innych "paskudztw" - warto ich spróbować.
My wybraliśmy zupę rybną, minimalnie przyprawioną - zaledwie parę kawałków cebulki zielonej i imbiru. Świeżutka słodkowodna drobnica naprawdę nie potrzebuje wielu przypraw, a rosół rybny był przepyszny.
Do zupy podano sos - złożony oczywiście głównie z chilli, najważniejszej przyprawy regionu. Sos służy do maczania tego mięsa, które wyjmujemy z zupy.
Jeśli ktoś woli pikantniejsze smaki, zupę można zrobić zazwyczaj w dwóch lub trzech wersjach, z syczuańską drętwo-ostrą na czele.
Po drugie: tutejsza wędzonka. Boczek, szynka - obojętnie. W większości knajp i w większości gospodarstw po każdym świniobiciu przyrządza się część mięsa w tradycyjny sposób: mocno naciera solą i wiesza u krokwi nad paleniskiem, bądź na stryszku po ostrymi promieniami słońca, żeby wysuszyć lub uwędzić.
Wędzonkę (suszonkę?) taką można oczywiście przyrządzić na wiele różnych sposobów (jajecznica pachnie bajecznie!), ale tutejszym hitem są plastry boczku gotowane na parze. Przepyszne!Region słynie również z fioletowych ziemniaków. Nie takich w fioletowe wzorki, jak w Shaxi, a całkiem fioletowych. Można sobie zażyczyć przyrządzone na różne sposoby, my wybraliśmy smażone w głębokim tłuszczu, obtoczone w chilli.
Nie możemy zapomnieć też o lotosie. Z bogatej puzheheiskiej oferty wybraliśmy omlet z siekanym świeżym liściem lotosu. Pychotka!
Polecam również tzw. "dzikie warzywa" - to znaczy jadalną zieleninę, zbieraną na okolicznych polach i w okolicznych lasach. W każdej knajpie są inne (co kto znajdzie), przyrządzane w sałatce, smażone z czosnkiem bądź po prostu ugotowane w zupie mają smak zupełnie wyjątkowy. Niestety, lokalsi zazwyczaj nie znają naukowej nazwy rośliny, nazywają ją po prostu "dziką trawą" bądź "dzikim warzywem", więc nie powiem Wam, co widać na talerzu...Ciekawostką ujrzaną przeze mnie po raz pierwszy było podanie obok tradycyjnego ryżu ugotowanej na parze mączki ryżowej, sypkiej i delikatnej, doskonale komponującej się z sosami czy zupą.
Tyle, jeśli chodzi o lunche i kolacje. Na śniadania wybór jest niestety niewielki. Gdzieś w centrum jest jedno stoisko z nadziewanymi bułeczkami na parze (bułeczki niesmaczne), ale podstawowym daniem są kluski (ryżowe/pszenne) w wielkiej misce ostrej zupy.
A dwie potrawy zostawię sobie na deser, czyli na następne wpisy ;)
Jak dla mnie może być o żarciu w każdym wpisie! Przecież o chińskim jest... *^o^*
OdpowiedzUsuńPysznie to wszystko wygląda!
:D Yunnan zaprasza!
UsuńTo jedzonko dla mnie takie egzotyczne... ciekawe, czy polubiłabym te kuchnie, wyglada malowniczo!
OdpowiedzUsuńna początku zazwyczaj jest ciężko, ale jak się człowiek raz zakocha, to potem tęskni za Azją ;)
Usuń