Podczas spaceru po Puzhehei i okolicach dokuczały nam głód i pragnienie. Początkowo nie planowaliśmy pieszych wycieczek - tu WSZYSCY używają konnych taksówek. My jednak stwierdziliśmy, że trzeba nam spaceru, zwłaszcza w tak pięknych okolicznościach przyrody. Odległości między wioskami były niestety wystarczająco duże, by prowiant i woda się skończyły. Zwłaszcza woda, pod ostrym yunnańskim słońcem...
I tak jak za szczenięcia gasiłam w Beskidach głód i pragnienie szczawiem, jeżynami i jagodami leśnymi, tak tu ZB uratował mnie z opresji. Rzucił się na ten krzak:
I tak jak za szczenięcia gasiłam w Beskidach głód i pragnienie szczawiem, jeżynami i jagodami leśnymi, tak tu ZB uratował mnie z opresji. Rzucił się na ten krzak:
i wszystkie jemu podobne. Przed Wami Pyracantha fortuneana, czyli "owoc żagwi", czyli polski ognik. Może być krzewem bądź niskim drzewem; w lecie pięknie kwitnie, a na jesieni rodzi podobne jarzębinie owoce. To znaczy w teorii. W praktyce myśmy jedli owoce ognika już na początku lipca - no ale południe Yunnanu to już prawie tropiki, więc wszystko dzieje się tu jakby szybciej.
Tak naprawdę ognik najczęściej jest sadzony zamiast żywopłotu albo jako krzew ozdobny - właśnie z racji niezwykłej urody drobnych "jabłuszek", które, jeśli niezrywane, zdobią gałęzie do późnej jesieni, a nawet w zimie. W chińskiej medycynie zarówno owoce, jak i korzeń i liście ognika mogą być wykorzystywane jako lekarstwo - z liści można na przykład robić herbatkę dobrą na przeziębienia i łagodzącą objawy rozmaitych alergii.
Wprawdzie polska wikipedia ostrzega, że owoce są "lekko trujące - wywołują problemy żołądkowo-jelitowe", ale albo myśmy ich za mało zjedli - około pół kilo od osoby - albo yunnański gatunek nie jest trujący. Owocki smakowały jak skrzyżowanie jabłek z głogiem, a są wielkości borówek. Jedliśmy je garściami, aż do ogołocenia krzaka. Dla ZB był to smak dzieciństwa - jak dla mnie szczaw :) Zresztą, jedna z chińskich nazw ognika to "pokarm ratujący żołnierzy (od głodu) - 救军粮, więc nie może być aż tak trujący...
Angielska wikipedia precyzuje - to nie cały ognik jest trujący, tylko nasionka, tak samo zresztą jak w jabłkach, śliwkach, wiśniach itd. Jedzone na surowo w dużych ilościach faktycznie mogą zaszkodzić, ale... jem również pestki jabłek i robię wiśniówkę z niewydrylowanych wiśni. Znaj proporcją, mocium panie, to Ci te wszystkie "trucizny" nie zaszkodzą...
Tak naprawdę ognik najczęściej jest sadzony zamiast żywopłotu albo jako krzew ozdobny - właśnie z racji niezwykłej urody drobnych "jabłuszek", które, jeśli niezrywane, zdobią gałęzie do późnej jesieni, a nawet w zimie. W chińskiej medycynie zarówno owoce, jak i korzeń i liście ognika mogą być wykorzystywane jako lekarstwo - z liści można na przykład robić herbatkę dobrą na przeziębienia i łagodzącą objawy rozmaitych alergii.
Wprawdzie polska wikipedia ostrzega, że owoce są "lekko trujące - wywołują problemy żołądkowo-jelitowe", ale albo myśmy ich za mało zjedli - około pół kilo od osoby - albo yunnański gatunek nie jest trujący. Owocki smakowały jak skrzyżowanie jabłek z głogiem, a są wielkości borówek. Jedliśmy je garściami, aż do ogołocenia krzaka. Dla ZB był to smak dzieciństwa - jak dla mnie szczaw :) Zresztą, jedna z chińskich nazw ognika to "pokarm ratujący żołnierzy (od głodu) - 救军粮, więc nie może być aż tak trujący...
Angielska wikipedia precyzuje - to nie cały ognik jest trujący, tylko nasionka, tak samo zresztą jak w jabłkach, śliwkach, wiśniach itd. Jedzone na surowo w dużych ilościach faktycznie mogą zaszkodzić, ale... jem również pestki jabłek i robię wiśniówkę z niewydrylowanych wiśni. Znaj proporcją, mocium panie, to Ci te wszystkie "trucizny" nie zaszkodzą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.