2015-07-04

azalie na talerzu

Wielokrotnie już wspominałam, że Yunnańczycy chętnie jedzą kwiaty, jest to nawet jedno z yunnańskich 18 dziwactw. Do niektórych jestem tak przyzwyczajona, że niemal nie zwracam na nie uwagi na targu: jaśmin, liliowiec, kwiaty cukinii... Czasem jednak nawet mnie udaje się zaskoczyć. Tak było z ogromnym koszem wielkich, białych kwiatów. Pani z którejś mniejszości etnicznej kucała obok tego koszydła, ale nikt się nawet nie obejrzał. Ja oczywiście zapytałam ZB, czy wie, jak to się je i czy kupimy. Dostaliśmy pół kilo kwiatów za 5 yuanów; ZB i sprzedawczyni mówili na nie po prostu "wielkie białe kwiaty" 大白花, co nie bardzo pomogło mi ustalić ich gatunek.
Wyszukiwanie w internecie pomogło, okazało się, że to jeden z wielkokwiatowych gatunków azalii - Rhododendron pachypodum. Która podobno jest trująca i się jej nie jada.
Dopiero teraz zrozumiałam, dlaczego sprzedawczyni uczyła nas, że trzeba koniecznie powyciągać pręciki i zostawić same płatki kwiatów, które następnie trzeba namoczyć. Zaczęłam więc szukać w necie dokładniejszych informacji, jak je przygotować do spożycia i... nagle zrozumiałam, dlaczego mało kto się pokusił o kupno tych kwiatów. Więcej z nimi roboty, niż to warte...
Ale od początku.
W Yunnanie azalie są bardzo popularne i szeroko uprawiane. Tak, tak, tutaj też się wie, że większość z nich jest trująca. Jednak nie na próżno Yunnan jest rajem mniejszości etnicznych, a ich kultura silnie wpłynęła na całokształt yunnańskiej kultury, nie tylko zresztą kulinarnej. Przynajmniej 16 gatunków azalii jest z dawien dawna chętnie spożywanych przez Bajów, Yi czy Naxi; obecnie również yunnańscy Hanowie uważają, że azalie nadają się do jedzenia. Duże białe azalie są przysmakiem, którym Bajowie podejmują gości i uświetniają weselne uczty. Mnisi z Góry Kamiennego Skarbu potrafią ponoć te azalie przyrządzić na tuzin różnych sposobów. Akurat tam nie spróbowałam (zawsze się o takich rzeczach dowiaduję już po wizycie), ale skoro mogliśmy kupić, to mogę sama próbować coś stworzyć, prawda? Bo przecież białe azalie są dostępne nie tylko tam - wiele yunnańskich pagórków bieleje tym kwieciem każdego maja-czerwca, a wieśniacy zerwawszy całe kosze, przychodzą do miasta sprzedać je za bezcen. Dla przeciętnego kunmińczyka "wielkie białe kwiaty" są takim samym warzywem sezonowym, jak choćby kalafior czy bakłażan. Prawdę powiedziawszy, biorąc pod uwagę wysiłek włożony w ich zrywanie, powinny być sprzedawane drożej niż te pięć yuanów za kilogram. Inna rzecz, że gdyby były drogie, kupujących byłoby jeszcze mniej. A jest ich mało po prostu dlatego, że przygotowanie azalii do spożycia jest procesem czasochłonnym. Trzeba po jednym kwiatku wyczyścić środek - zostawić tylko płatki, a usunąć części zielone, a także pręciki i całe wnętrze. Przy kilogramie kwiatów jest to robota na dwie-trzy godziny. Wiem, bo to odbębniłam. Sama, bez ZB. Grrrr.
Później należy je zblanszować. Potem zaś włożyć do zimnej wody i moczyć przez 3 DNI!!! Codziennie zmieniając wodę. Dopiero po tych trzech dniach można je odcedzić i przyrządzić do spożycia.
Kunmińczycy jadają azalie przyrządzone na kilka sposobów. Najprostszy to po prostu usmażenie jej z czosnkiem i chilli. Można też dodać inne ingrediencje - sos sojowy, pokrojoną drobno wieprzowinę czy szynkę yunnańską itd. Można je również ugotować - nadadzą zupie wspaniały aromat. Ostatnio popularne jest też wymieszanie ich z ubitymi jajkami i ugotowanie na parze.
Po usunięciu najbardziej pachnących części kwiatu, po blanszowaniu, po trzydobowym moczeniu - ile tego aromatu zostaje? Niewiele, to prawda. A jednak dania te mają w sobie to tajemnicze coś, czego zwykłe dania warzywne nie posiadają. Może to konsystencja płatków kwiatów? Może to jednak ta dziwna słodycz kwiatu?
Nie spodziewajcie się, że potrawy będą piękne. Porządnie wymoczone kwiaty dawno straciły tę cudną biel, która dawała na początku po oczach. Będą mniej ładne, ale to jest cena, którą trzeba zapłacić za to, żeby z "trujące, nie jedz!" zrobić "och, jakie pyszne!".
Gdy już odkopciuszkowałam te nieszczęsne kwiaty i gdy je porządnie odmoczyłam, ZB zabrał się do pracy.

Składniki:
*suszone chilli
*ząbek-dwa czosnku
*solidna garść oczyszczonych azalii

Wykonanie:
1) obsmażyć przyprawy.
2) gdy zapachną, wrzucić kwiaty.
3) smażyć chwilkę, jeśli kwiaty były porządnie odsączone, być może trzeba będzie dodać trochę wody, żeby się nie spaliły.
Gotowe!
Były pyszne.
A z reszty zrobiłam konfitury. Do drożdżowych rogalików jak znalazł!

3 komentarze:

  1. Anonimowy4/7/15 19:03

    Inspirujacy wpis jak i wiekszosc kulinarii o ktorych piszesz :-)

    kwiaty jedza nie tylko Chinczycy ale i Bawarczycy. Tak zwane "Hollerkuechle" to kwiaty Czarnego Bzu w ciescie. Baldachy zebrane w suchy dzien i pozostawione na godzinke na bialym papierze by mieszkancy mieli czas na wyprowadzenie sie, zanurza sie w odpowiednio gestym ciescie nalesnikowym i smazy w glebokim tluszczu. U nas je sie je na slodko posypane cukrem pudrem ale gdyby do ciasta dac przyprawy to pewnie i na ostro byly by pyszne. :-)
    Aromatyczny syrop mozna z nich tez ugotowac takie przygotowanie kwiatow Czarnego Bzu jest chyba bardziej znane. Kwiaty Bzu Czarnego maja bardzo delikatny miodowo-nektarowy aromat.

    Poza tym u nas je sie w salatkach kwaty nasturcji i ogorecznika a kwiaty cukinni nadziewa sie i smazy :-)

    Serdecznie pozdrawiam
    Wierna czytelniczka
    Kiara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och, kocham kwiaty w cieście, przy czym ja przyrządzam je częściej w japońskiej tempurze niż w naszym cieście naleśnikowym. Kwiaty górą!

      Usuń
  2. Anonimowy5/7/15 00:17

    o przypomnialas mi tempure to jest to! Albo indyjska Pakora: jarzyny w ciescie cieczewicowym. Przepyszne!
    Kiara

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.