Jeśli mnie zapytać, z czym najbardziej kojarzą mi się Chiny, odpowiem - z wszechobecnym zapachem żarcia i z ulicznymi knajpami. Ulicznymi, czyli otwartymi na oścież, z wokiem stojącym u drzwi, z wielkimi michami posiekanych warzyw i przypraw, z litrami oleju i sosów. Takimi jak ta:
Sanepidowcy umarliby na zawał. Nie każdy lubi takie żarcie, nie każdy musi takie jeść. Ja jestem zagorzałą fanką: widzę, co jem, co kucharz dodaje do woka i w jakiej ilości. Mogę poprosić o uszczuplenie albo wzbogacenie zawartości.
Ten ryż był genialny.
Jeśli będziecie mieli okazję - popróbujcie dań ulicznych. Są tego warte :)
Tylko moge sie podpisac. W Chinach co prawda nie bylam ale w Tajlandi w Bankoku roi sie od takich knajpek. Jedzenie jest pyszne. Zelazna zasada dla obcokrajowcow, powiedzial nam lekarz tropikalny ktory sam mieszkal wiele lat w Afryce i Azji, mozliwie po kazdym jedzeniu - szczegolnie ulicznym, a juz na pewno wieczorem kieliszek wodki nie zaszkodzi. I w Afryce i w Azji trzymalismy sie tego i "zemsta Montezumy" nas nie dotknela. Oczywiscie zdawalismy sie tez na nosa czy jakas knajpka wyglada zachecajaco czy tez nie.
OdpowiedzUsuńW restauracjach jedlismy owszem i salaty i owoce. Jedynie lodu w kostkach unikalismy W kuchniach ulicznych krolowaly potrawy smazone i pieczone.
Ale mi zapachnialo po Twoim poscie
Kiara
:) Och, kieliszeczek czegoś "na trawienie" nigdy nie zaszkodzi, nawet jeśli się gdzieś mieszka bardzo długo ;)
UsuńTez tylko moge sie podpisac. Jedzenie na azjatyckiej ulicy uwazam nie tylko za smaczne, ale i czesto bezpieczniejsze niz w niejednym przybytku.
OdpowiedzUsuń:)
Usuń