2015-11-03

darowanie życia

Ilekroć przechadzam się po pięknych buddyjskich kompleksach świątynnych, opatrzonych pagórkami i jeziorkami, na nowo zachwyca mnie właśnie ten jeden aspekt buddyzmu. Zamiast znanych w bodaj wszystkich innych religiach ofiar dla przebłagania danego bóstwa, mamy tu uratowanie żywego stworzenia od niechybnej śmierci. Buddysta, modląc się w danej intencji, może oczywiście po prostu wrzucić coś do skarbonki. Może też jednak kupić żółwia, żabę, rybę czy innego wróbla - i oddać mu wolność. Darować życie. Okazać miłosierdzie i dobro.

20 komentarzy:

  1. Nim dany wróbel, żaba czy żłów zostanie kupiony i uwolniony inny buddysta je złapie i zamknie w klatce. Jedni powiedzą niezły biznes a drudzy dobry uczynek, bo ktoś może je uwolnić ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie to "darowanie życia" zachwyca znacznie mniej, a przypomina jako rusz podejscie polskiego kościoła do kwestii dzieci (póki poczęte, to się nad nim trzęsą ( jak z powaznymi wadami rozwojowymi to broń boże usunąć ciąży), a jak już urodzone to pies z kulawą nogą nie zainteresuje się właśnie takim uposledzonym dzieckiem.

      Na Tajwanie często chodzę na kawę w dwa miejsca obok świątyń. W jednej mają ptaszki do uwalniania, w drugiej żółwiki którym można darować życie. Ptaszki już parę godzin po "uwolnieniu" trafiają do klatki i abarot, można je uwolnić... Zaś żółwie- no cóż, wrzucasz małego żółwika do sadzawki, gdzie mieszka już milion innych zółwi, mniejszych i większych. I tak sobie są, koegzystują. Szkoda tylko że po "uratowaniu" żółwika już nikt nie dba o to, żeby ów uratowany żółwik miał szansę na przeżycie -żółwi nie karmi nikt (poza turystami, ale to z rzadka), wodę zmieniają im raz na ruski rok - bo po co. Więc pływa takie wygłodniałe stado - i samo reguluje sobie populację. A to zeżrą jakiegoś mniejszego/słabszego/mniej uważnego, a to jakiś padnie od choroby i zostanie zeżarty przez współplemieńców, a to takie truchło pływa się rozkładając w ciepłej wodzie. Wtedy jest szansa że męki żółwiowe zostaną skrócone przez jakąś zarazę odpadlinową.

      Zatem - krótka piłka. W zad sobie można wsadzić to cudowne i zachwycające buddyjskie miłosierdzie, a szumne uratowanie życia jest tak naprawdę nic nieznaczącym gestem i nabijaniem kabzy świątynnym kramarzom oraz męczeniem zwierzaków. Mnie absolutnie nie zachwyca.

      Usuń
  3. Jak zwykle, idea jest szczytna, a wykonanie... hmmm... różne. Mnie nie zachwyca wykonanie, ale sama idea - owszem. Dużo bardziej od chrześcijańskich "ofiar" i "poświęceń", w których ani idea, ani wykonanie do mnie nie przemawiają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba znamy inne buddyzmy, bo z tego co kojarzę ten tajwański w przeważającej częsci opiera się na ofiarach i poświęceniu...

      Usuń
    2. to trochę tak jak różnica między prawdziwym chrześcijaństwem, a moherami. Główne idee buddyjskie są tak różne od jarmarcznych pomysłów plebsu, jak główne idee chrześcijaństwa od Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek ;)

      Usuń
    3. To tak.ale cala praktyka buddyjska opiera się jednak o poświęcenie czegoś dla idei wyższej. Czy to urodą kobiety (mniszki gola głowy i wypalaja sobie stopnie wtajemniczenia na czole) czy rezygnacja z przyziemnych potrzeb lub np rodziny dla osiągnięcia oświecenia, pomocne odrzucenie pozycji i bogactwa na rzecz zebrania o datki...
      Nie mowie tu o ofiarach pieniznych na np kaganek w steli kolo oltarza żeby energia modłów pomnazala karmę ofiarujacego - ale o aspekcie ideologicznym. Przy czym na buddyzmie znam się jak i na religii katolickiej,czyli niezbyt doglebnie, ale jednak nasuwa mi się właśnie taki wniosek...

      Usuń
    4. O, bardzo ważna różnica: nie na POŚWIĘCENIU, a na odstąpieniu od czegoś. Poświęcenie=robienie czegoś, co sprawia nam cierpienie w imię wyższej idei. A w buddyzmie nie poświęcamy się, a odstępujemy od cierpienia. W buddyzmie cierpienie nie uszlachetnia, uszlachetnia brak cierpienia. Nie biczujemy samych siebie, tylko odchodzimy od samych siebie. A przynajmniej tak to rozumiem po studiach dalekowschodnich i dręczeniu mnie buddyzmem dwa semestry ;)

      Usuń
    5. Dla mnie na zachodnią modłę odstąpienie od czegoś to jednak poświęcenie... I dalej, dla Chinki idea odstąpienia Ferrari i Louis Vitton to chyba spore cierpienie... :D

      Usuń
    6. Mam niejasne wrażenie, że te Chinki od Ferrari i Vittona to raczej umiarkowanie ortodoksyjnymi buddystkami bywają... ;)

      Usuń
  4. Wspaniała idea! Od wyznawców buddyzmu naprawdę wiele się powinniśmy nauczyć, bo przecież poszanowanie życia to najważniejsza zasada, która wydawać by się mogło, powinna przyświecać każdemu człowiekowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamy oczywiście na myśli tych prawdziwych wyznawców, którzy naprawdę wiedzą, o co w buddyzmie chodzi :)

      Usuń
  5. Od dziecka, jeśli tylko mogę, zbieram dżdżownice z chodnika i przerzucam je na trawę. Moze to i śmieszne, ale trudno. A znajoma miała w chórze , którym dyrygowałą, pana, ktory uwalniał duże ilości karpi świątecznych.
    No i generalna refleksja-poświecenie i ofiara ( w sensie wyrzeczenie a nie samobiczowanie), o ile dobrowolne i nie na pokaz, są chyba po prostu obiektywnie dobre, niezależnie od wyznawanej, lub nie, religii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie bardziej od wyrzeczenia podoba się idea znalezienia rozwiązania, w którym wszyscy są zadowoleni, a nie ktoś musi się poświęcać dla drugiego...

      Usuń
    2. Ale widzisz, to trochę taki brak precyzji języka. Skoro ktoś coś poświęca dobrowolnie i z radością, to w pewnym sensie już się nie poświęca, a znajduje to właśnie rozwiązanie, o którym mowisz!

      Usuń
    3. Wg mnie jak dobrowolnie i z radością, to nie poświęca, a oddaje. Słowo "poświęcenie" łączy się dla mnie z bólem i krwawiącym sercem...

      Usuń
    4. No właśnie. Jest to kwestia lingwistyczna. Dobrowolna i radosna ofiara to po prostu dar.
      Z drugiej strony-cierpienie i ból istnieją. I tez można je oddać....
      Ajajaj. Bo się zaraz rozfilozofuję!
      Koniec kropka, za momencik zamykam dziób :)
      Dzisiaj widziałam czaple, wiewiorki, ryby i inne stwory i miło mi od tego na sercu. Po mojej łódce chodziła ogłupiałą mucha, zadziwiona, ze w listopadzie tak ciepło. Przestraszyłąm ją, żeby sobie odleciałą, zamiast wpaść do wody... :)

      Usuń
    5. Ja dla much, komarów i pająków nie mam litości...

      Usuń
    6. To co mnie gryzie, i jest tego dużo, to moj wróg! Ale taka listopadowa zapyziałą mucha, i to na dworze, a nie w domu na kanapce... Niech sobie jeszcze pobzyczy!

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.