2015-07-27

regionalne specjały

Rzeczą, której się nauczyłam od Chińczyków, jest przywożenie do domu teczanów. Spolszczyłam sobie chińskie słowo techan 特产, czyli produkt specjalny, produkt regionalny, specjalność regionu, bo to tłumaczenie nie oddaje do końca tego, o co chodzi Chińczykom. W zasadzie bursztyn byłby polską dumą, a cudowne kożuchy - specjalnością naszych górali, prawda? Kiedy jednak Chińczyk mówi "techan", ma na myśli głównie produkty spożywcze. Czyli krakowskim teczanem byłby obwarzanek, a zakopiańskim oscypek.
Każdy szanujący się Chińczyk przywozi z podróży lokalne teczany. Część spożyje sam, część da rodzinie, przyjaciołom i Ważnym Ludziom w prezencie. Ja nie obdarowuję żadnych Ważnych Ludzi (bo nie znam), a i przyjaciół raczej rzadko. Teczany przywożę dla siebie, bo są to najczęściej rzeczy w innych regionach zupełnie niedostępne, albo takie, które w danym regionie po prostu inaczej smakują.
Podstawowym produktem eksportowym powiatu Qiubei, w którym znajduje się Puzhehei, jest tutejsze chilli. Co chwila trafialiśmy na sklepiki, w których sprzedawało się tylko i wyłącznie paprykę i produkty paprykopochodne: sosy, papryczki marynowane, papryczki prażone jak chipsy, mączkę paprykową etc.
Ciekawostką był dla mnie tzw. sos pięciu ziaren, który w większości znanych mi miejsc jest robiony na słodko - może być nadzieniem do ciasteczek albo wręcz pastą fistaszkowo-orzechowo-sezamową do smarowania pieczywa. Tu jednak sos pięciu ziaren był zrobiony oczywiście na bazie chilli:
Papryka, świeża i suszona, była wszędzie. WSZĘDZIE.
Nie ustawałam w poszukiwaniach. Przecież nie samym chilli człowiek żyje. Oczywiście, sprzedawano różne przysmaki z lotosu - a to przepyszne orzeszki, jeszcze w dnie kwiatowym, a to kłącza, a to herbatkę z liści lotosu (podobno dobra na kobiece dolegliwości), no i oczywiście lotosowy kisiel, a także same kwiaty lotosu.
Szukałam czegoś bardziej tutejszego. Przecież yijska nazwa Puzhehei (chińska to tylko fonetyczne tłumaczenie) znaczy "stawy pełne ryb i krewetek" - gdzie więc te frutti di jezioro, ja się pytam?
Ano były. Suszonych krewetek i rybek całe kosze. Uprażone są genialne, dodane do zupy nadają japońskiego aromatu, takie trochę jak dashi.
Oczywiście, krewetki i ryby nie wydawały mi się tak interesujące, jak ludowe stroje Sani...
I kiedy już myślałam, że żadnego innego lokalnego przysmaku nie znajdę, ujrzałam półki wypchane lokalnym boczkiem wędzonym. Ale jak ten boczek był sprzedawany! Aż mi mowę odjęło!
Uroczy sklepik, prawda? ;)
Zaopatrzyliśmy się we wszystko po trochu. Z zupełnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn ZB strasznie narzekał na ciężar torby. No przecież jaki sens zabrać ją prawie pustą do domu?...

2 komentarze:

  1. Lubię chodzić na różnego rodzaju lokalne targowiska, gdzie okoliczni producenci dostarczają lokalne, wyprodukowane przez siebie produkty – zawsze świeże i wysokiej jakości. W każdą sobotę w moim hrabstwie odbywa się tzw. Farmers Market, gdzie można kupić rozmaite lokalne produkty spożywcze jak – owoce i warzywa, dżemy i soki, ekologiczne mięsa, wędliny, pieczywo, ciasta, wyroby czekoladowe, wiejskie sery i masło, jaja, świeże ryby, sadzonki ziół i warzyw oraz innych roślin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas targowiska z prawdziwego zdarzenia w miastach są na stałe - na wszystkich można kupić świeżyznę. Na wsiach są oczywiście "dni targowe", podczas których lokalsi zjeżdżają w odświętnych strojach z koszami pełnymi dobroci. Rzadko jednak są to przetwory - dżemy są tu właściwie nieznane, takoż i soki, nie ma wędlin, pieczywa, ciast, serów ani wyrobów czekoladowych czy też czekolady. Nie kupi się też sadzonek. Jedyne przetwory to lokalne pikle i sosy plus sterty warzyw i mięs...

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.