Nigdy nie udało mi się dotrzeć na festiwal filmów azjatyckich Pięć Smaków. Raz że Warszawa, czyli okropnie daleko, dwa - za co?, trzy: skąd miałabym wziąć tyle wolnego?
Przyszła pandemia i... nie mówię, że pandemia jest dobra, ale przeniesienie festiwalu do internetu ma swoje dobre strony. Jeśli przebywa się na terenie Polski bądź dysponuje VPNem z polskim serwerem - hulaj dusza! Za jedyne 100 złotych za dziesiątki filmów z wielu krajów Azji - och, jak bardzo warto!
Ja wprawdzie takiego VPNu nie mam, ale koleżanka poratowała i zdołałam u Niej obejrzeć kilka filmów:
Czy je polecam? Tak, bezwzględnie. Po prostu dlatego, że uważam, że warto zasmakować innego tempa filmu, innej poetyki, zanurzyć się w innych językach i klimacie, choćby po to, żeby móc powiedzieć: spróbowałam i wiem, że to nie dla mnie.
Kino Azji to dla mnie podróż sentymentalna. Niby nie napodróżowałam się po Azji, a jednak - mam znajomych z tylu azjatyckich krajów! O tylu problemach i o urzekającym pięknie tych krajów rozmawialiśmy przy winie do późna w noc!
Tęsknię za widokami, zapachami. Na widok Mekongu, Bangkoku czy wietnamskiej wioski czuję się rozrywana na strzępki. Kocham Kunming, ale kocham też tak wiele innych miejsc! To zdumiewające, jak wiele z nich znajduje się w Azji...
Film o Kim Ji-young polecam szczególnie. Był po prostu świetny, w każdym możliwym rozumieniu tego słowa. Nie mogę jednak o nim pisać - bo zaraz się znowu rozpłaczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.