Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.
Całkiem niedawno dowiedziałam się o istnieniu w chińskim słowa, które najchętniej przetłumaczyłabym jako gulasz. Otóż 膷 xiāng to dosłownie, według tłumaczenia w chińsko-chińskim słowniku, 牛肉羹 - geng wołowy. Geng czyli coś pomiędzy zupą a... no właśnie - gulaszem. Konsystencja to dużo płynu i pływające cosie w środku. Gotowane. No to, jeśli jest na wołowinie, to jest to gulasz, prawda? Szkoda, że dziś tego znaku już się w zasadzie nie używa, zastępując właśnie wołowym gengiem. Ponieważ do tej pory spotkałam się raczej ze słodkimi, grzybowymi gengami, szybko wyguglałam wołowy geng. Jest on (we współczesnej formie) potrawą wywodzącą się z prowincji Fujian, konkretniej - z Quanzhou. Jada się go na jesieni, by się rozgrzać przed nadchodzącą zimą. Jest to przekąska wielce apetyczna, a przy tym łatwa do przyrządzenia, przy czym należy zauważyć, że - tak samo, jak w przypadku każdego gulaszu - w każdym domu wygląda ona inaczej. Nam najbardziej przypadła do gustu wersja z pomidorami - łatwa, szybka i przepyszna.
Całkiem niedawno dowiedziałam się o istnieniu w chińskim słowa, które najchętniej przetłumaczyłabym jako gulasz. Otóż 膷 xiāng to dosłownie, według tłumaczenia w chińsko-chińskim słowniku, 牛肉羹 - geng wołowy. Geng czyli coś pomiędzy zupą a... no właśnie - gulaszem. Konsystencja to dużo płynu i pływające cosie w środku. Gotowane. No to, jeśli jest na wołowinie, to jest to gulasz, prawda? Szkoda, że dziś tego znaku już się w zasadzie nie używa, zastępując właśnie wołowym gengiem. Ponieważ do tej pory spotkałam się raczej ze słodkimi, grzybowymi gengami, szybko wyguglałam wołowy geng. Jest on (we współczesnej formie) potrawą wywodzącą się z prowincji Fujian, konkretniej - z Quanzhou. Jada się go na jesieni, by się rozgrzać przed nadchodzącą zimą. Jest to przekąska wielce apetyczna, a przy tym łatwa do przyrządzenia, przy czym należy zauważyć, że - tak samo, jak w przypadku każdego gulaszu - w każdym domu wygląda ona inaczej. Nam najbardziej przypadła do gustu wersja z pomidorami - łatwa, szybka i przepyszna.
Składniki:
(trzy główne składniki w proporcji 1:1:1)
- pomidory
- wołowina
- tofu
- drobno posiekana zielona cebulka
- drobno posiekany imbir
- sól
- olej
- mąka ziemniaczana
Wykonanie:
- Rozgrzać tłuszcz, obsmażyć cebulkę i imbir, a gdy zapachną, dodać wody.
- Sparzyć wołowinę, by pozbawić ją przykrego zapachu, a potem odcedzić i dodać do przypraw z wodą i dusić na małym ogniu.
- W międzyczasie pokroić tofu i dodać do garnka. Niech się dalej dusi.
- W międzyczasie pokroić pomidory w cieniutkie plastry i dodać do garnka. Niech się duszą.
- Przygotować zagęstnik: wymieszać łyżkę mąki ziemniaczanej z kilkoma łyżkami wody.
- Wlać zagęstnik do garnka i mieszając czekać aż wszystko zgęstnieje.
- Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Tajfuniątku najbardziej smakuje tofu - wyżera je prawie w całości, zanim zdążę zrobić zdjęcie.
Czasem, gdy nie chce mi się użerać ze sparzaniem mięsa, obsmażam je razem z cebulką i imbirem - to jeszcze lepiej wpływa na smak. Ponieważ przepis jest dość uniwersalny, bywa, że zastępuję wołowinę innymi typami mielonego mięsa; czasem zdarza mi się też wymienić tofu na jakieś warzywa, pamiętając tylko o zachowaniu proporcji.
Tutaj poczytacie o kurczaku a la teriyaki.
Jak wspomniałam wcześniej, wszystkie atuty do prowadzenia bloga kulinarnego masz ręku!
OdpowiedzUsuńżeby jeszcze czasu starczało!
UsuńAż ślinka cieknie :-)
OdpowiedzUsuńno to do roboty! :)
UsuńTrzeba będzie :-)
Usuń