2019-03-03

Poselstwo lorda Elgin do Chin i Japonii w latach 1857, 58, 59

James Bruce dostał misję: jechać do Chin i sprawić, by Chińczycy zaczęli przestrzegać tego, do czego się zobowiązali podpisując traktat nankiński, czyli ten po pierwszej wojnie opiumowej. Nie chcieli, stąd druga wojna opiumowa, a wraz z nią akty barbarzyństwa takie jak zbombardowanie Kantonu oraz rabunek i spalenie starego Letniego Pałacu. Rozkazy wydawał właśnie James Bruce, czyli "lord Elgin".
Trafiłam na zapiski sekretarza Jamesa Bruce'a - Laurence'a Oliphanta, pokazujące nie tylko samą wojnę opiumową, ale też dające pojęcie o ówczesnym Hongkongu, Singapurze, Malezji, Indiach itd. Zapiski są fascynujące, a ponieważ nie obowiązują ich prawa autorskie, możecie się nimi nacieszyć tak samo jak ja. Serdecznie polecam przeczytanie całości, a ja, starym zwyczajem, rzucam Wam na pożarcie kilka smacznych kąsków.
Nie chodziło tu już o to, czy słuszną czy niesłuszną była opozycya nasza przeciw władzom chińskim, lecz chodziło już o utrzymanie praw międzynarodowych, którym wszelkie inne względy ustąpić musiały, i która obudziła uczucie dumy i patryotyzmu w piersi każdego Anglika.
***
Gubernator generalny Ye Mingchen za nic w świecie nie chciał pozwolić, żeby uzgodnienia traktatowe weszły w życie; jego rezydencja została więc zbombardowana, a on w zamian wyznaczył wysoką cenę za głowę każdego Anglika.
***
Nawet małe dzieci bezkarnie nam urągały [...] Nasz pobyt w Hongkong nie był wcale ani powabnym, ani bezpiecznym.
***
Obecnie 70000 Chińczyków zamieszkuje Singapore, a ani jeden Europejczyk nie zna ich języka.
***
[...] cała ludność jedną tchnie myślą, jeden ma tylko cel, a tym celem pieniądz. [...] Ludzie tacy są nieocenieni, i warto ich jakim bądź kosztem zjednać dla siebie, staną się oni bowiem niewątpliwą rękojmią pomyślności krajowej.
***
Liście imbiru zbierać można 3 lub 4 razy rocznie, trwałość zaś plantacyi imbiru nie przechodzi lat piętnastu. [pierwsze słyszę o zbieraniu liści imbiru w celach użytkowych...]
***
Siedząc tak jak na wystawie, przypatrywaliśmy się z naszej strony przyrządzaniu przeznaczonego dla nas betelu, i z podziwieniem zauważałem, iż go zaprawiono imbirem. Używany bowiem betel w Ceylonie, obchodzi się bez tego przydatku. Uczyniwszy zadosyć temu koniecznemu obyczajowi, i napełniwszy nasze usta jego czerwonym sokiem, ze skwapliwością zapiliśmy go doskonałą herbatą, podawaną w małych chińskich czarkach, z dodatkiem różnych słodkich przysmaków.
***
Obecnie prowincya Jahora liczy już przeszło 2000 plantacyj, a liczba ich codziennie się zwiększa; wszyscy ci uprawiacze ziemi, są po większej części wychodźcami chińskimi, i żałować mocno należy, iż nie są ich właścicielami. Dopóki bowiem ludzie ci nie osiedlą się stale na jakiej ziemi, ziemia ta nierównie mniej przynosić będzie, niżby przynosiła, będąc własnością tak pracowitej i przemyślnej ludności. [Chodzi pewnie o prowincję Johor, tuż przy granicy z Singapurem]
***
Wszystko zdaje się zapowiadać świetną przyszłość miasta Singapore, wzrost jego jednak szybszy lub wolniejszy, zależyć głównie będzie od wewnętrznej administracyi. Wprawdzie wypadki obecne zły wpływ wywarły na dalszy rozwój jego pomyślności, lecz miejscowe położenie w innym stawia go stosunku od wszystkich miast, będących pod rządem kompanii indyjskiej; napływ albowiem Chińczyków, który zdaje się równoważyć ludność anglo-saksońską, nowego dostarcza żywiołu do pomyślności krajowej. Prawdę powiedziawszy, staranna uprawa tak malajskiego jak i filipińskiego archipelagu, polega głównie na pracowitości Chińczyków. W skutku ich czynnej i ciągłej pracy, wyspy malajskie, filipińskie, siamskie i kochinchińskie, produkują obecnie cukier i ciągną korzyści z kopalni cyny. Cukier na mniejszą uprawiany jest skalę, lecz samej cyny wywożą do 8,000 ton rocznie. Jasnym to jest dowodem, że w Singapore osiadła czynna i pracowita ludność, która umie ciągnąć z ziemi stosowne do swej pracy korzyści, i która potrafi ocenić system rządu, wspierającego przemysł i handel krajowy.
***
Mimo te wszystkie powody niechęci, jakich codziennie doświadczaliśmy na wodach Kantonu, stosunki nasze z mieszkańcami lądu były na stopie wzajemnego zaufania; ludzie ci dostarczali nam codziennie mięsa i jarzyn podostatkiem,i każdy nasz okręt miał własny, że tak powiem, statek, który go zaopatrywał w potrzebną żywność.
***
Miejscowy garnizon, złożony głównie z osady okrętu Raleigh, mimo trudów wojennych, używał także i przyjemności świata cywilizowanego; jakoż w ciągu naszego tamże śniadania, spożywając pasztety sztrasburskie i spijając szampana, przysłuchiwaliśmy się z przyjemnością doskonale wykonanej muzyce, którą odgrywała kapela z fregaty wyżej wymienionej. Przyznać jednak należy, że przy tych rozkoszach cywilizacyi, brakowało nam, w niektórych przynajmniej rzeczach, komfortu europejskiego, i tak: siedzieliśmy na krzesłach improwizowanych z przewróconych pak i pudeł, przy stole, który by każdego miłośnika starożytności zachwycił swą patryarchalną prostotą, był to bowiem prawdopodobnie wierzch kamienny jakiego dawnego ołtarza z przyległej pagody.
***
Jakkolwiek Hong-Kong mało miało dla nas powabów, przykrzej nam przecież było stać na kotwicy i poglądać tylko z daleka na jego mury. [...] Smutno doprawdy pomyśleć, iż Hong-Kong tak bogato uposażone od natury, w tak pięknem znajdujące się położeniu, tak mało innych posiada powabów. Miasto to podobne do pięknej kobiety, co powabną powierzchownością jedna sobie wielbicieli, których jednocześnie odpycha szorstkiem i niemiłem obejściem.
***
Chcąc nieco spocząć po dosyć długiej przechadzce, weszliśmy do chińskiej restauracyi, gdzie po raz pierwszy zapoznałem się z kuchnią krajową, i mimo nowości większej części podanych nam potraw, potrafiłem jako tako głód mój zaspokoić, to jajami, które od roku przynajmniej przechowane były w mule, to obieranemi i gotowanemi rzodkiewkami w gęstej bardzo zupie, to ciastem mieszanem z orzechami, to różnemi morskiemi żyjątkami różnorodnie przyprawionemi, a zawsze z bardzo ostrym sosem, który nam podawano w maluteczkich kubkach. Wprawdzie tak potrawy, jak i półmiski były także niezmiernie małych rozmiarów, a kawałki kwadratowe papieru ciemnego koloru, zastępowały miejsce obrusów. [nie skrzywił się na stuletnie jaja, dzielny człowiek :D]
***
Główniejsze ulice Manilly, są Escolta i Rosario, gdzie najlepsze i najpiękniejsze sklepy zajęte są przez Chińczyków, którzy z wolna usuwają metysów od współzawodnictwa handlowego, nad któremi zresztą niesłychaną mają wyższość, będąc z natury czynnemi i przemyślnemi ludźmi. Chińczyk nie używa wypoczynku w dni nawet świąteczne, nie dba o wygody, żyje on w swoim małym sklepie, zysk tylko mając na celu. Metys zaś w ogóle lubi się stroić i część dnia na to poświęca, nie zamieszkuje nigdy swego sklepu, a nawet w czasie gdy się tam znajduje, mało dba o przedaż swego towaru. Najczęściej w południe zasypia sobie szczęśliwie, i wcale nie rad z tego, jeżeli kto z kupujących przerwie jego spoczynek. Bardzo często widzieć można o tej porze właściciela sklepu, śpiącego w jakim kącie swego zakładu, a pozostawioną w jego miejscu jaką dziewczynę (dla usługi przychodniów) wyciągniętą najswobodniej na stole, z włosami na dół spadającemi, z piersią na pół odkrytą, śpiącą tak słodko, tak spokojnie, iż mało kto ma odwagę wyrwać ją z tego błogiego stanu, i woli raczej udać się do przyległego sklepu dla zakupienia potrzebnego mu towaru. W tym zaś przyległym sklepie spotyka się wcale nie śpiącego Chińczyka, którego bystre sporzenie śledzi każdy krok, każdy ruch przychodniów, z mocnem postanowieniem (jeżeli przypadkiem nie posiada towaru którego tenże żąda) sprzedania mu czego-bądź innego, byle go choć w części z pieniędzy obłowić. Manilla, równie jak Singapore, zawdzięcza w wielkiej części swój wzrost i swoje powodzenie przychodniom chińskim.
***
-Francuzi zachowują się najspokojniej w Kwang-tung, lecz głównem ich zajęciem, oprócz handlu, jest rozszerzanie ich wiary.
-Jaka część ludności skłania się do ich nauki, czy znajdują zwolenników pomiędzy klassą uczonych?
-Znajdują oni głównie zwolenników w prostym ludzie, któremu dowodzą, iż cnotliwem postępowaniem pozyskają szczęście, a nadzieja szczęścia szybko ich nęci. Nie tak łatwa sprawa z ludźmi oświeconemi, oczytanemi i obeznanemi z zasadami filozofii; to też sługa W.C.M. nie słyszał, by jakikolwiek uczony nawrócił się na ich wiarę.
***
Większa część tych magazynów mieściła w sobie składy herbaty, cukru i innych artykułów handlowych, które co najśpieszniej, pod dozorem właścicieli, wyniesione zostały; mimo to jednak nie wszystko tak prędko dało się usunąć, a zasmarowane twarze i lepkie ręce naszych żołnierzy, dowodziły nam, że nie każdy potrafił oprzeć się pokusie pokosztowania pozostałych przysmaków.
***
Na kilka dni wprzódy pan Parkes z niemałem niebezpieczeństwem osobistem zajęty był rozsyłaniem i przylepianiem proklamacyi tak na wyspie Honan, jak wzdłuż brzegu rzeki przytykającego do miasta, w której zawiadamiał mieszkańców, by opuszczali miasto, chroniąc się przed mającem nastąpić bombardowaniem. Lecz obojętność i lekceważenie, z jakiem proklamacye te czytano, zrywając je z murów i rzucając na ziemię, małą czyniły nadzieję, by z jej przestróg chciano korzystać.
***
Przechodząc przez miasto, spostrzegałem na przedmieściach gromady chińskich żołnierzy, zwanych czarną gwardyą, którzy rabowali na pół zniszczone domy; czasami i nasi ludzie pomagali im w tem zajęciu. W jednam miejscu widziałem, jak z nawpół w gruzy rozsypanego jakiegoś składu, przy którym tłumy ludzi były zgromadzone, ci co stali na wierzchu, lub dostali się do wnętrza, wyrzucali na ulicę bogate futra i kosztowne jedwabne wyroby, lecz z powodu pośpiechu w dopełnieniu polecenia lorda Elgin do jenerała Straubenzee, nie byliśmy w możności przeszkodzić tej grabieży; to nas jednak przekonało, że nie tak łatwo przyjdzie nam uporządkować administracyę wewnętrzną miasta liczącego przeszło półtora miliona mieszkańców, nie znając ani obyczajów, ani praw miejscowych, a nadto jeszcze nie rozumiejąc narodowego języka.
***
Kilku ludzi, z któremi p. Wade rozmawiał, powiedziało mu, iż są żołnierza mi tatarskiemi; ludzie ci wydali nam się daleko piękniejszemi od Chińczyków. [hmmm, prawdę powiedziawszy, mnie też swego czasu podobał się taki jeden Mandżur...]
***
Tatarzy osiedli w Kantonie dopiero od lat stu mniej więcej; przybyli oni tu głównie z Kirinu i Mandiuryi, przysłani tam byli dla utrzymania porządku wpośród niespokojnej i wyuzdanej ludności tej prowincyi. [wyuzdanej!!!??? Jaka szkoda, że Laurence nie opisuje tego chińskiego rozpasania :D]
***
Tutaj także znaleźliśmy całe archiwum cesarskiego komissarza, gdzie były bardzo ciekawe i zajmujące korrespondencye pomiędzy Pekinem a Kantonem, szczególniej też we względzie tyczącym się barbarzyńców. Dowodziły one, iż pomimo całowiekowego prawie stosunku handlowego, pomimo uporczywej wojny, zakończonej traktatem handlowym, pomimo nastąpionego ztąd częstego zetknięcia się z wysokiemi urzędnikami pekińskiemi, rząd cesarski równie był niewiadomy naszego położenia i widoków, jak i przedtem. Pomiędzy temi papierami znajdowały się traktaty angielskie, francuzkie i amerykańskie, które może nigdy do wiadomości Cesarza nie doszły.
***
Przedstawia raport, jako barbarzyńcy angielscy niepokojeni wewnątrz i naciskani coraz to silniej zewnątrz od otaczających narodów, są w zupełnej niemożności nacierania na Chiny, że kilkakrotne odbywali narady, w celu otworzenia na nowo handlu, że na wszystkie w tym względzie zgodzą się warunki, i że przywódzca ich nie wróci już do Kantonu [...] - no, przy takich raportach to nic dziwnego, że cesarstwo upadło...
***
Jakoż osiągnęliśmy już przynajmniej jednę korzyść, wpływem naszego zajęcia otrzymaną, a tą było, grzeczniejsze i pełne uszanowania obejście się ludności miejscowej, poprzednio jawną wzgardą i niechęcią nacechowanej; dziś przeciwnie, każdy Chińczyk powstawał z pokorą gdy jaki Europejczyk przechodził, kłaniając mu się czy to spuszczeniem swych długich warkoczy na sposób chiński, czy tśż odkrywając głowę, stosownie do naszych pojęć.
***
Postanowiono zatem przenieść ich do obszerniejszego yamunu, należącego do tatarskiego jenerała, który go jednak dotąd nie zajmował. Mimo swego zniszczenia, nosił on na sobie cechę mieszkania wysokiego urzędnika Niebieskiego Państwa. Pierwszą wskazówką takiego mieszkania, jest długi mur, na którym są pomalowane smoki olbrzymiej wielkości; mur ten często jest w stronie przeciwległej mieszkaniu, tak, że ulica przechodzi pomiędzy nim, a jedną stroną dziedzińca tegoż yamunu. Tuż przy murze stoją dwa wysokie czerwone słupy, konieczny znak mieszkania każdego urzędnika. Obszerny mur kwadratowy opasuje dziedziniec, w którego jednej ścianie jest wchód do wnętrza, gdzie 2ch rzeźbionych lwów na granitowych podstawach, broni wstępu do głównej bramy; obok nich stoi kilku wymalowanych olbrzymów, dziwacznie ubranych, którzy patrzą z pogardą na otaczające ich tłumy, trzymając w lewej ręce ostrze swych dzid. [w ogóle opisy miejsc są świetne w tej książce]
***
Ludność nadbrzeżna, albo lepiej mówiąc, przewoźnicy, najpierwsi pogodzili się z naszą obecnością, i każda łódź okrętowa przybijająca do brzegu, otaczaną była hurmem przez właścicieli sampanów, pomiędzy któremi chęć zysku zgłuszyła widać prędko miłość ojczyzny, jeżeli przypuścimy, iż uczucie to istniało rzeczywiście kiedy pomiędzy temi ludźmi.
***
Zaraz tuż obok zniesionego muru, wznosił się gmach egzaminacyjny, zajmując dosyć wielką przestrzeń; składał się on z szeregów małych komórek po każdej stronie dość szerokiego i brukowanego przejścia; przypominało to nieco wnętrze jakiego ogromnego kościoła. Każda taka komórka miała osobny dach, pokryty dachówką, i podzieloną była na małe przegródki, jedną tylko osobę po mieścić mogące, które w czasie egzaminu zajmować mieli uczniowie; ilość ich dochodziła do 8000. W istocie uczniowie w czasie tych piętnastu dni, które tu przepędzali , byli zupełnie odsunięci od wszelkiego możliwego roztargnienia. Ważkie przejście oddzielało ich od rozrzuconego wału, który stanowił tylną część pewnego szeregu komórek, a grube przegrody dzieliły każdego z nich od najbliższego sąsiada, tak, że żadnej między sobą styczności mieć nie mogli. Każdy co chce być doktoryzowanym, musi przejść przez taki egzamin; jedyny tu wyjątek stanowić tylko może wiek ucznia; i człowiek, który już przeżył lat kopę i jeden jeszcze dziesiątek, czyli mówiąc po prostu, który ma lat 70, ma prawo do tego stopnia, bez poprzedniego już egzaminu. [pierwsze słyszę, by każdy siedemdziesięciolatek stawał się urzędnikiem z racji samego wieku. Za to opis sal egzaminacyjnych świetny]
***
Przenośne kuchnie urządzone także były w pośrodku ulicy, a starannie pokrajane mięsiwa, piekąc się i smażąc na gorących żelaznych patelniach, roznosiły daleko woń drażniącą podniebienia zgłodniałych biedaków. W odkrytych kotłach gotowały się wyborowe mięsiwa, tuż obok zastawione były stoły z różnemi gatunkami ciasta i słodyczy, przy których prezydował krupier, wyrzucający trzciny z pudełka lub toczący gałki, jak to bywa przy grze w ruletę; tak więc biesiadnicy mogli zarazem doświadczać wzruszeń, czyli przyjemności gry, połączonej z pewniejszą rozkoszą ga stronomiczną, o ile ta tajemnie jeszcze podwyższoną była nadzieją, spożycia darmo tych wszystkich łakoci, jeżeli los mu się okaże przychylnym; mniej bowiem szczęśliwy przychodzień mógł tu i pieniądze swe stracić, i głodnym jeszcze odejść od suto zastawionego stołu. [tak, Chińczycy to urodzeni hazardziści :D]
***
[...] słowem, widzieliśmy tu rzeczy nie mające żadnej, przynajmniej dla nas, wartości, otoczone taką troskliwością, ja- kąby Europejczycy zaledwie swe żony i matki otaczać mogli. Prawdę mówiąc, dziwić się tak bardzo nie można obojętności Chińczykow dla kobiet, zwłaszcza przypatrzywszy się z bliska tutejszej żeńskiej ludności, gdy jeszcze do ich naturalnej brzydoty, dodamy kalectwo nóg, i zupełny, choć pozorny wprawdzie, brak rąk; niewiasty bowiem chińskie rzadko bardzo nadziewają rękawy swych sukien. Trudno doprawdy wyobrazić sobie coś mniej powabnego od tej części ludności chińskiej, i po zaspokojeniu pierwszej ciekawości, przechadzka po ulicach w Chinach wcale nie jest powabną. [a to by się zdziwił Laurence, gdyby się dowiedział o tym, jak to Europejczycy teraz chorują na "żółtą gorączkę" i zachwycają się Chinkami. Prawda, że od tego czasu trochę się zmieniło: Chinki noszą ubrania z normalnymi rękawami i nie krępują stóp...]
***
Kończy wreszcie swą odezwę do ludu Kantonu powtórnem przykazaniem, by przy spotkaniu cudzoziemca obchodzili się z nim z wszelką możliwą grzecznością, by nie wykrzykiwali ani Fan-kwei, ani żadnego innego obelżywego wyrazu, i nie rozlepiali na murach żadnych odezw tymże duchem tchnących, bo po tem ostrzeżeniu władz, policya miejscowa przestrzegać będzie ściśle wypełnienia pomienionych rozkazów, i każdy ktoby je przekroczył, surowo karanym będzie.[O Fan-kwei pisałam tutaj, więc się nie będę powtarzać]
***
Howkwa (nazwisko kupca) uraczył nas wyśmienitą herbatą, którą nam podano bez cukru i bez śmietanki; następnie zasiedliśmy do stołu zastawionego owocami i konfiturami, a gospodarz częstował nas z całą uprzejmością i gościnnością europejską. [taaaak, herbata bez cukru i bez śmietanki zawsze tak samo szokuje Anglików, nawet dzisiaj :D]
***
Doprawdy, widząc przemyślność i pracowitość tego ludu, każdy myślący człowiek zapytuje sam siebie mimowolnie, czy wprowadzenie pojęć i obyczajów europejskich okaże się korzystnem dla tych ludzi, którzy pracą i wytrwałością zdobyli sobie byt jakiego używają, i o ile z pozoru przynajmniej sądzić można, zdają się być zupełnie z niego zadowoleni. Wprawdzie zdanie to oparte jest tylko na prostem domniemaniu, trudno albowiem sądzić o tem człowiekowi, który nie zna języka, ani praw miejscowych, gdy ludzie od dawna kraj ten zamieszkujący, 1 zapewne lepiej odemnie mogący zbadać ducha i dążności Chińczyków, przeciwnego są w ogóle zdania. Sądząc jednak według mego osobistego pojęcia, przypuszczam, że tak w Chinach, jak i w Anglii nie można wszystkiego pod jednę i tęż samę podciągać miarę, i że trudno ocenić całość, jednej tylko przypatrując się cząstce. Tak więc błądziłby równie ten, coby według stanu prowincyi Kent, oceniał położenie całego kraju, jak i ten, co brałby usposobienie ludności Kiangsu, za normę uczuć wszystkich Chińczyków.[kocham go za ten akapit!]
***
Co do mnie, zawdzięczałem osobiście panu Moncrieff, memu gospodarzowi z Shanghai, posiadanie bardzo wygodnego statku, i pierwsze me kroki we wnętrzu Niebieskiego Państwa, bardzo przyjemne pozostawiły mi po sobie wrażenia; a gdy obecnie, w skutku zawartego traktatu, kraj ten stanął otworem dla reszty świata, sądzę, że ludy cywilizowane Europy ocenią wartość i dogodność tych wewnętrznych kommunikacyi wodnych, które tak wielce przyłożą się do ułatwienia handlowych tranzakcyi. Rzadko w której wędrówce po nieznanych krajach, można spotkać tyle dogodności i wygody, ile się jej napotyka w Cesarstwie Chińskiem.[och!]
***
Wydatki spowodowane powstaniem znacznej części kraju, nie dozwoliły rządowi łożyć pieniędzy na naprawę tak korzystnego i wspaniałego dzieła. W następstwie tych okoliczności, mnogie i ogromne cesarskie dżonki, używane poprzednio do przewozu zboża, obecnie na wpół już zepsute, zalegają tylko brzegi niepotrzebnie. Budowa ich jest, że tak po wiem, arcydziełem sztuki Chińskiej, są albowiem niesłychanej trwałości i objętości: każda z nich pomieścić może od 200 do 300 tonn ryżu. Dzisiaj marnieją bezużytecznie, gdyż nikt z prywatnych nie może dotknąć własności Cesarskiej. Kosztowny budulec, który je składa, na pół już zgniły, w części pokryty jest zielonym porostem, a w części przez robactwo zjedzonym. [brrr. Pies ogrodnika w najgorszym, bo państwowym, wydaniu...]
***
Zauważyłem także dużo kobiet pomiędzy widzami. Soo-chow sławne jest na całe Chiny pięknością swych kobiet, a te, które widziałem, przekonały mnie o słuszności tego twierdzenia, gdyż nigdzie, w całem Państwie Niebieskiem, nie ujrzałem tak regularnych rysów i tak pięknych kształtów. Kobiety Kantonu przeciwnie słyną swoją brzydotą; w prowincyach północnych są podobno nieco piękniejsze, lecz o tem sądu osobistego mieć nie mogę, bo się starannie kryły przed okiem barbarzyńców. Inaczej się dzieje w Soo-chow, gdzie kobiety lubią i same widzieć, i być nawzajem widziane, w czem zresztą mają zupełną słuszność. Chińskie przysłowie mówi: że aby być szczęśliwym na ziemi, trzeba się urodzić w Soo-chow, żyć w Kantonie, a umrzeć w Liauchau, a to dla następujących powodów: ci co się rodzą w Soo-chow są zwykle obdarzeni pięknością; ci co żyją w Kantonie,są bogaci i mogą używać wszelkich przyjemności życia; ci zaś, co umierają w Liauchau, pochowani są po śmierci w doskonałych trumnach, których dostarczają bliskie i obszerne lasy.
***
Chaou był jednym z najprzyjemniejszych Chińczyków, jakich tylko spotkałem; obejście jego było pełne godności i uprzejmości zarazem, a to w chwili, gdy z tak przykremi walczyć musiał okolicznościami. Ale Chińczycy posiadają wielkie nad sobą panowanie, umieją oni przybrać wyraz wesołości i swobody, gdy w najcięższem znajdują się utrapieniu, i okazywać powierzchowną przychylność tym właśnie osobom, które z przyjemnością na śmierćby zaćwiczyli, gdyby to było w ich możności. Obecnie gospodarz obsypywał nas grzecznościami, napełniał nasze talerze stosami przysmaków, i poił ustawicznie gorącem winem, zmuszając nas za każdym razem do wywracania do góry dnem naszych szklanek, by nikt nie mógł uniknąć nowej kolei.[słynne chińskie opanowanie - jakież musiało być wielkie, skoro imponowało nawet Anglikom! No i - chińska kultura picia w całej krasie...]
***
W końcu zapragnęliśmy pożegnać naszego gospodarza, i w tym celu zaczęliśmy hałaśliwą ceremonię tsing-tsing, która zależy na głośnem ściskaniu rąk własnych przed sobą i na pochylaniu się tak niskiem, iż przychodzi do nieprzyzwoitości; w końcu bowiem głowa niżej się znajduje od innej części ciała.[umarłam ze śmiechu na tę nieprzyzwoitość :D] Jak u nas w Europie przy pożegnaniu ściska się rękę gościa lub przyjaciela, tak tu czynność ta do własnych tylko rąk się ogranicza.
***
W Chinuoh trudniej jak w każdym innym kraju, cudzoziemcowi dokładne od razu mieć pojęcie o rzeczy; wszystko tu jest oparte na pewnych zasadach, wszystko z dawna obrachowane i ocenione, to też dorywczo o niczem sądzić się nie godzi: najmniejszy szczegół, najdrobniejsza okoliczność, ma tu swoje właściwe znaczenie, którego na pierwszy rzut oka dostatecznie ocenić niepodobna. Tutaj o rzeczy tylko z faktów sądzić należy, nie rozbierając sposobów, jakiemi przyszło się do takich rezultatów; tak właśnie, jak patrząc na rój pszczół, podziwiamy skutki tej ogólnej pracy, chociaż szczegóły jej nie mogą być przez nas dostrzeżone, a tem mniej naśladowane.[dobrze, że zdawał sobie sprawę z tego, że widzi, ale nie rozumie. Fajna lekcja pokory dla tych, którzy przyjeżdżają i opisują, choć nie rozumieją.]
***
Przybywszy do Shanghai, pozostawałem wtem mieście całe dziesięć dni, podejmowany od miejscowych magnatów kupieckich, używając swobodnie tak ich gościnności, jak i wzmacniającego i miłego tutejszego zimowego powietrza. Jest to niezawodnie najmilsze miejsce ze wszystkich, jakie w Cesarstwie Chińskiem zasiedli Europejczycy, towarzystwo jest tu równie liczne, jak w Hong-Kong, lecz nierównie swobodniejsze w obejściu, bo nie jest zakłócone miejscowemi i politycznemi wypadkami gdyż jako zgromadzenie napływowe cudzoziemców, zajmuje się tylko sprawami handlowemi i używa większej swobody, niż jakiekolwiek inne miasto. Shanghai szczyci się też ogólnie pozorem dobrobytu i wspaniałości gmachów zamieszkanych przez swych Krezusów, którzy żyją z największą wystawnością.
***
[...] następnie podano nam prawdziwie posilne mięsiwa, jak np. indyka i baraninę, pokrajane na pobliskim stoliku w kawałki małej objętości, które już można było spożywać nie dotykając noża i widelca, z pomocą samego tylko kształtnego kijoka ze słoniowej kości, z zaostrzonym końcem, który jest w ogólnem w Chinach użyciu, i doprawdy że wartoby w tem pójść za przykładem Chińczyków, a gdyśmy już raz przestali przecinać sami stawy drobiu na półmiskach, moglibyśmy i nie krajać więcej mięsa na talerzach. Lecz tutaj zatrzymałbym się w naśladowaniu wykwintnych obyczajów mieszkańców Niebieskiego państwa [...].
***
[...] następnie zaś podają jeszcze herbatę migdałową, czy też herbatę z migdałami, czego już dokładnie nie wiem, ale to wiem, że jest wyśmienitą w smaku.[...] [pożądam wiadomości o tradycyjnej chińskiej herbacie z migdałami!]
***
Niektóre z znajdujących się tu świątyń były w stanie zupełnego upadku, inne były naprawiane ze składek dobrowolnie na ten cel dawanych, i należy oddać sprawiedliwość zgromadzonym Bonzom, iż jeżeli mało dbają o siebie, starannie przecież utrzymują przybytki modlitwy pieczy ich powierzone; chociaż wielu z członków zgromadzenia Poo-too [Putuo] pochodzi ile nam mówiono z zbiegłych zbrodniarzy, którzy szukali schronienia w tych świętych przybytkach i pokutują za swe przeszłe życie, życiem poświęconem próżnowaniu, plugastwu, przesądom i wstrzemięźliwości.
***
W Szanghai jest szkoła założona przez pastorów protenstanckich, do której uczęszcza 400 dzieci, gdzie im wykładają same tylko początkowe nauki według miejscowego pojęcia i zwyczaju, lecz ich nie uczą po Angielsku, bo nauka ta niewielkie zapewniała im korzyści i mało była cenioną tak od samych Chińczyków, jak i od cudzoziemców. W ogóle w Hong-kong osądzono, iż znajomość Angielskiego języka, raczej im jest szkodliwą niż pożyteczną, doświadczenie albowiem przekonało, iż ci co go umieli, mimo wszczepionych wraz z tą nauką zasad moralności, zwykle jednak na złe nauki tej używali. W szkole wszakże założonej przez Missyonarzy Amerykańskich uczą tego języka, szczególniej zaś dziewczynki ćwiczą się w tej mowie, a wiele z nich doszło już do głębokiego jej poznania, i godzi się nawet wnosić, że znajomość ta wyda błogie w przyszłości owoce.[międzykulturowe małżeństwa? :D]
***
Następujący wyciąg z papierów urzędowych, o których dopiero co wspomniałem, a które pan Wade wiernie przetłumaczył, lepiej nam go jeszcze i bliżej dadzą poznać i wyjaśnią powody jego dla nas niechęci, oto są jego słowa: „Twoi niewolnicy Najjaśniejszy Panie otrzymawszy twój rozkaz względem załatwienia interesów z barbarzyńcami, starali się tak tę rzecz ułożyć, aby ciż barbarzyńcy nie ważyli się pod pozorem domagania się odpowiedzi na swe poprzednie odezwy, nowemi odezwami przerywać spokojności Twojej Świętej Osoby. „Barbarzyńcy Angielscy pełni podstępnych zamiarów, są przytem dzikiego umysłu i wielkiej gwałtowności. Amerykanie we wszystkiem ich naśladują. Każdy jednak ruch, początek każdej sprawy, każdego przedsięwzięcia, zawsze głównie Anglikom przypisać należy. Samo odczytanie listy czynionych nam propozycyi najlepiej dowodzi, iż obrażają one wszelkie dotąd przyjęte pojęcia, wszelkie szlachetne uczucia; lecz ludzie ci są tak uparci, a nadto mają pojęcia tak błędne i sprośne, że z trudnością przychodzi im uznać co jest prawe i słuszne.
/Poselstwo lorda Elgin do Chin i Japonii w latach 1857, 58, 59, Laurence Oliphant/
Jak Wam się podoba?

6 komentarzy:

  1. Typowe spojrzenie białego człowieka na Kraj i kulturę, o której nie ma pojęcia.... Smutne ale i ciekawe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostaje nam się cieszyć, że my możemy już patrzyć na świat zupełnie innymi oczami :)

      Usuń
    2. Przynajmniej był świadomy swojej niewiedzy i nie obrażał się na wszystko co było inne niż na jego podwórku. Co już było świadectwem otwartości jego umysłu jak na tamte czasy.

      Usuń
    3. Nie obrażał się, ale ta nutka wyższości Białego Człowieka... ;)

      Usuń
  2. Zastanawiam się, jak mogło wyglądać to ściskanie własnych rąk przed sobą. Bronisław Grąbczewski w swoich wspomnieniach z Kaszgarii porównał gesty witających się i żegnających Chińczyków do grożenia gościowi pięściami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj artykuł po angielsku na ten temat, ze zdjęciami: https://www.topchinatravel.com/china-guide/chinese-etiquette-fist-and-palm-salute.htm

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.