Znacie te cudne koszulki: "I can speak Polish, what's your superpower?"?
Oprócz tej cudownej zdolności mam jeszcze inną. Homerycki, niepowstrzymywalny śmiech. W dodatku na wysokich częstotliwościach. Swego czasu część rodziny wróżyła mi z racji tego okropnego śmiechu staropanieństwo. A jednak - każda potwora znajdzie swego amatora. ZB rozśmiesza mnie z pełną premedytacją, wiedząc, jakie mu grożą konsekwencje. Ba! On to robi publicznie! Na ulicy na przykład. Albo w sklepie. Powtarzam: wiedząc, jakie mu grożą konsekwencje.
Czasem jednak konsekwencje są miłe. Ostatnio rozśmieszył mnie ZB na ulicy, zanosiłam się donośnym śmiechem, a tu nagle zaczął nas ktoś wołać. Kolega ZB o dźwięcznym mianie Siatka Specjalna. Dziwny koleś, ja bym się do takich furiatów nie przyznawała... Zawołał nas, powiedział, że nas (ta liczba mnoga zabrzmiała naprawdę uroczo) poznał po głosie i wręczył słoik pysznych oliwek. W nagrodę. Za ten śmiech.
Idziemy sobie ostatnio ulicą, późnym wieczorem, a ten znowu mnie zaczyna rozśmieszać. Na początku jeszcze się jakoś trzymałam, ale pół ulicy dalej już się zwijałam ze śmiechu (nie, to nie jest przenośnia), rżąc jak koń.
A ZB zaczyna mnie mitygować: opanuj się, nie tak głośno, jak Ty tak możesz, jak jeszcze chwilę się pośmiejesz, to Siatka Specjalna znów będzie musiał przyjechać z prezentami, a od niego strasznie tu daleko...
Do domu doczołgałam się z bólem przepony, prawie na czworakach.
A ja sądzę, że lepiej śmiać się na całe gardło, niż kląć albo płakać :)
OdpowiedzUsuńshariankoweleben.wordpress.com
Ależ z całą pewnością! Tego się zamierzam trzymać do późnej starości :)
Usuń