Powierzchnia dawnego Kunmingu była niewielka, ale było tu wiele rzeczułek o splątanych biegach.
Z nazwy pamiętam Rzekę Żółtej Gliny, Rzekę Jasności, Rzekę Pławienia Koni, Rzekę Zielonej Wody itd. Dziś rzeczki zostały już dawno zasypane, ale zostały po nich nazwy mostów: Mostek, Most Pokoju w Państwie, Most Targu Pereł, Most Kwiatów Persymony, Gliniany Most itp. Pomyślcie, jak idylliczny był ówczesny Kunming z wszechobecnymi rzeczkami i mostkami!
Gdy byłem mały, mieszkaliśmy niedaleko narożnika murów miejskich, za tylnymi drzwiami bungalowu znajdował się brzeg fosy. Woda w fosie nie płynęła; fosa służyła za zbiornik wodny, a woda była w niej czarna i śmierdząca. Niebywale bujnie mnożyły się w niej hiacynty wodne (myśmy je nazywali "wodnymi liliami"). Każdego gorącego letniego i jesiennego dnia całymi dniami bawiliśmy się koło wody. Nie zważaliśmy na to, że jest brudna; z kilkoma kolegami, wspólnie spiąwszy siły, ściskaliśmy hiacynty w jedną wysoką stertę, którą nazywaliśmy "lotosową łodzią". Wskakiwaliśmy na nią i wiosłowaliśmy, czyli "płynęliśmy lotosową łodzią". W ówczesnej śmierdzącej wodzie w fosie wodnych hiacyntów było naprawdę dużo, nie dało się ich wszystkich pozbierać, a potem mnożyły się jeszcze szybciej - tak samo, jak to dziś można zobaczyć dzisiaj na Rzece Wielkiego Widoku*. Często bawiliśmy się w tej śmierdzącej wodzie i łatwo narażaliśmy się na zakażenia i grzybice. Pamiętam, jak raz rozciąłem sobie palec u nogi; namoczony w brudnej wodzie spuchł jak bania i zmienił się w wielki pęcherz, a ja zacząłem gorączkować. W domu potraktowano mnie babciną metodą: najpierw obwiązano mi palec pęczkiem włosów, żeby zakażenie nie poszło do góry, potem rozżarzono do czerwoności igłę i gdy ostygła, przebito nią pęcherz, a na koniec nałożono mi maść. Koniec końców i tak została mi wyjątkowo brzydka blizna. Po tym wypadku rodzice zaostrzyli mi rygor i nie pozwalali się zbliżać do brudnej wody pod groźbą bicia. Ja jednak patrzyłem na bawiących się kolegów i tak mnie świerzbiło, że w ukryciu przed dorosłymi i tak tam szedłem.
W owych czasach poza wodą w fosie, kunmińskie rzeczki były bardzo czyste. Można było w nich nie tylko pływać, ale i "macać**" ryby czy krewetki. W upalne dni tuż po szkole zostawialiśmy jednego kolegę, żeby pilnował naszych ubrań i tornistrów, a my z gołymi tyłkami wskakiwaliśmy do wody. Gdyśmy się napływali, zaczynaliśmy "macać" ryby. A sztuka to była nie lada! Trzeba się było w rzece poruszać bardzo delikatnie i ostrożnie, z rozłożonymi rękami iść w stronę grobli, a mogło się udać tak, że klaszcząc złapiemy rybę między dłonie. Ryby chowały się między kamieniami czy w otworach; gdy się je "zmacało", trzeba było mocno chwycić; w przeciwnym razie wyślizgiwały się z łatwością i uciekały - ryba w wodzie jest silna. Czasem zaś "zmacało" się coś długiego, zimnego i śliskiego, dopiero po schwytaniu było widać, że to wąż wodny! Puszczało się go szybko i uciekało, a serce biło jak szalone. W takie dni nie miało się już odwagi wejść z powrotem do rzeki.
Dziś po dawnych rzeczkach pozostało w mieście kilka odcinków; niestety wszystkie są brudne i śmierdzące. Nie tylko nie ma już w nich ryb ni krewetek, ale nawet przerażających węży wodnych też już nie można ujrzeć. Widok tych brudnych wód rani serce; może lepiej byłoby zakryć wszystkie. Wówczas przynajmniej drogi można by poszerzyć, a i smród by znikł.
A ja i tak nigdy nie zapomnę rzeczek w mieście owych czasów, tej czystej, wartkiej wody i ton rzecznej fauny!
/Zhao Zhengwan, Kunmińskie wspomnienia 赵正万,昆明忆旧/
Czytałam, a łzy stawały mi w oczach. Kiedyś Kunming był jak Wenecja; czasem łatwiej i szybciej było się gdzieś dostać łodzią niż jakimkolwiek innym środkiem transportu. Było miejsce odpoczynku i zabaw dla dzieci i dorosłych; była woda, która czyniła znośnymi tutejsze wysokogórskie upały. Było piękno.
Dzisiaj nie tylko rzeczki zostały zamurowane; nawet po mostkach zostało tylko wspomnienie. Chętnie oskalpowałabym kretynów, którzy uznali, że lepiej rzeczki zasypać niż oczyścić, uzdatnić i zostawić dla przyszłych pokoleń. Nienawidzę tego tak zwanego postępu, w imię którego niszczy się piękno.
Uff.
Wygadałam się.
To na koniec anegdotka: gdy ZB był małym chłopcem, też chodził się po lekcjach kąpać w rzece. Oczywiście mama mu zabraniała. Oczywiście nie słuchał. Przychodził, mama pytała: znowu byłeś się kąpać? On kłamał, że nie. Ona macała włosy i ubranie i dawała w skórę. Nawet nie wiadomo czy bardziej dlatego, że złamał zakaz, czy dlatego, że kłamał...
*Esej ukazał się w latach '90tych XX wieku; oczywiście dzisiaj Rzeka Wielkiego Widoku wygląda już zupełnie inaczej - nie ma na niej żadnych hiacyntów wodnych i jest najprawdopodobniej dużo czystsza od dawnej wody w fosie, choć zapach nadal nie jest najświeższy.
**czyli łowić gołymi rękami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.