Dawnymi czasy w Kunmingu w okolicach Początku Zimy* (Lidong 立冬), czyli dawno po żniwach, do miasta przybywali drwale z gór. Przybywali grupkami, chyląc grzbiety pod ciężarem stożkowatych koszy. W koszach zaś nieśli proste bagaże oraz niezbędne każdemu drwalowi narzędzia takie jak siekiery czy toporki; piła była rozłożona na części i zwinięta. Przybywali z pasm górskich Dongchuanu i Xuanwei; swe kroki kierowali najpierwej do firm ciesielskich, by umawiać się na robotę. Gdy już się zgadali, mogli ruszać w góry, ścinać i rąbać drzewa, a potem transportować je wozami konnymi do miasta, na sprzedaż. Zgodnie ze starym powiedzeniem: siódmy bambus, ósme drewno - w siódmym miesiącu księżycowym ścinało się bambusy, a od ósmego poczynając, aż do nowego roku ścinało się drzewa.
Drwale** nie bawili się w stolarkę ani stolarze w ciesiołkę; dla naszych drwali stare bory, w których żyli i pracowali, były całym światem. Ówcześni ludzie powiadali o tej pracy, że "jesz jak człowiek a harujesz jak wół" (吃人饭,干牛活). W górach mieszkało się w szałasach, jadało proste dania, wstawało ze wschodem słońca a szło spać z zachodem.
W ówczesnym Kunmingu, a także w okolicy kilkudziesięciu li od niego, wszystkie zakłady ciesielskie posiłkowały się owymi ludźmi i drewnem, które właśnie oni dostarczali. Umawiano się, zgodnie z zapotrzebowaniem, na ścięcie drzew w odpowiedniej ilości i jakości, czyli z podziałem na klepki, wręgi, krokwie, płatwie, dźwigary, filary itd., wszystko odpowiedniej wielkości, oraz na transport do miasta.
Drwale zazwyczaj tworzyli trzy-, czteroosobowe grupki, znajdowali ustronne miejsce w głębokim lesie, gdzie biło źródło. Najpierw układali palenisko i robili szałas. Szałasy takie były maleńkie, mogło się wcisnąć tylko tych paru ludzi na spanie; pracowano i jedzono na zewnątrz. W górach nigdy nie brakowało drewna na opał, więc ognisko tliło się dzień i noc. Służyło grzaniu wody, gotowaniu, a także grzaniu się przy nim i na noc się go nie gasiło. O świtaniu, wśród pokrzykiwań dzikiego ptactwa, drwale budzili się - i bez śniadania szli do pracy, każdy osobno. Po ścięciu drzewa trzeba było zdjąć korę i pociąć drewno na kawałki - pierwsze cięcie na dwumetrowe kawałki. Jeszcze przed przysposobieniem piły, trzeba było porąbać drewno na kawałki - służyły temu siekiery i toporki. Jeśli który drwal był zręczny, to już po tym pierwszym rąbaniu powstawały drwa odpowiedniej wielkości i kształtu. Później obrabiało się je dokładniej, wedle wzoru na klepki czy wręgi. Zaznaczało się linię cięcia linką z tuszem, brzeszczot piły mocno wiązało rzemieniami na ramie i drwa jedno po drugim szły w obroty. Świeżo pocięte drwa były wilgotne; ustawiano je w ściśle ułożone stosy. Klepki przygniatały siebie nawzajem podczas suszenia i dzięki temu się nie wypaczały.
Praca drwala jest ciężka. Po ścięciu grubaśnej sosny zdarzało się i tak, że sturlała się do żlebu. Wówczas drwale woleli porąbać drwa już na dole i choćby po jednym nosić na górę. Straszliwie to było męczące, nawet jeśli we czwórkę nosili po jednym pieńku, to i tak byli wykończeni. Gdy kończyli dniówkę, byli oblepieni żywicą, mieli podarte ubrania, ciernie powbijane w żywe ciało, a i rany były częste.
Drwale jadali dwa posiłki dziennie, ale za to najadali się do syta. Ryż gotowali w dużym miedzianym kotle; zostawiali go półtwardym, bo tylko taki długo siedział w żołądku. Potrawy były niewyszukane, ale obfitujące w tłuszcz i mięso - boczek albo tłusta szynka wiodły prym, wystarczyło zaledwie kilka grubych plastrów; a do tego jeszcze miska zupy z kiszonek. Mówiąc krótko, drwali codzienny wysiłek sprawiał, że mieli dobre apetyty i każdy z nich codziennie spożywał ponad trzy jiny ryżu. A i tak po zapiciu źródlaną wodą, szybko głodnieli.
Zanim zdążyli zjeść kolację, robiło się już ciemno. Obsiadali więc ognisko, pili herbatę i palili papierosy, snując opowieści dziwnej treści. Już kilka chwil później zaczynało się ziewanie, mówili więc dobranoc i kolejno udawali się do szałasu. Po paru minutach słychać było potężne chrapanie. Dla drwali noce były krótkie; nawet jeśli na zewnątrz słychać było wycie dzikich psów czy skradanie pantery, oni i tak smacznie spali.
Gdy w którejś z okolicznych wiosek był dzień targowy, jeden z drwali schodził na zakupy: ryż, mięso, sól itp. i przynosił łupy w stożkowatym koszu. Musiało ich być tyle, żeby wystarczyło do następnego dnia targowego.
Życie drwali było męczące, ale za to obfitowało w zdrową witalność. Każdego dnia spotykali długoogoniaste bażanty, biegnące z wiatrem w zawody zające i płochliwe sarny, a nad ich głowami niezmordowanie tańczyły i śpiewały ptaszęta.
/Zhao Zhengwan, Kunmińskie wspomnienia 赵正万, 昆明忆旧/
Tym razem w eseju brakuje mi trochę puenty, ale i tak - dałam się porwać. Po pierwsze: nauczyłam się wreszcie nazw tych wszystkich belek i desek. Oczywiście znów je zapomnę, ale będę wiedziała, że mam dokładne notatki. Najważniejsza jest oczywiście moja prywatna Belka, która jest Dźwigarem ;)
Po drugie: dowiedziałam się o istnieniu fajnego narzędzia: Linki traserskiej (tutaj nazywa się linka z tuszem/pudełko z tuszem 墨线/墨盒). Był to drewniany pojemnik z tuszem, który w drugim zagłębieniu miał pęczek włóczki/linki. Kiedy wyciągało się włóczkę zdecydowanym ruchem, przechodziła przez tusz i zostawiała prosty ślad na drewnie, żeby było można ciąć. Tak to cudo wygląda. W innych regionach Chin częstsza jest nazwa modou/shengmo 墨斗/绳墨, ale narzędzie jest to samo. Szalenie mnie to zainteresowało; nie znam się kompletnie na ciesiołce i nie wiem, jakich narzędzi używano dawniej w Polsce. Dobrze było się dowiedzieć, co to takiego, jak wygląda, jak się tego używa i jak się nazywa :)
Ostatnim zaś odkryciem było to, że choć drwal, cieśla i stolarz to trzy kompletnie różne zawody, to w potocznym chińskim wszystkich określa się mianem "majstra od drewna" 木匠, dodając tylko dookreślenia typu górski majster od drewna = drwal czy budujący domy majster od drewna = cieśla albo mały majster od drewna = stolarz, choć oczywiście w słownikowym chińskim nazywają się zupełnie inaczej i rozróżnienie jest wyraźne.
*czyli na początku listopada.
**byli jednocześnie cieślami.
Podobne urządzenia używane są powszechnie. Nazywa się to linka traserska, jako barwnika dziś służy dowolny proszek, bo np. na ciemnych powierzchniach lepiej zaznaczać kredą, ale dawniej to była najczęściej ultramaryna lub czerwony tusz w paście. Malina
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć! Dziękuję za informację! Człowiek całe życie się uczy. :)
UsuńNiesamowity opis. Zupełnie inny wymiar, zwłaszcza dla kogoś, kogo przeraża nawet wyjazd pod namiot. :D
OdpowiedzUsuńshariankoweleben.wordpress.com
:D Może warto przełamać lęki? Niekoniecznie by podjąć pracę drwala, można po prostu nacieszyć się lasem :D
Usuń