Vũng Tàu jest podobno największym miastem regionu (140 km kw). My chyba ominęliśmy to miasto szerokim łukiem, bo jedyne, co kojarzę z wielkiej metropolii jest deptak, plaża, armata i Jezus. O Jezusie będzie zresztą później.
Wróćmy do samego Vũng Tàu. Skoro plaża, to i port. Europejczycy przybijali tu do brzegu w celach handlowych już w XIV i XV wieku. Później zjawili się tu, już nie w celach handlowych, malajscy piraci, z którymi miejscowa ludność nie mogła sobie poradzić. Dopiero armia wysłana przez króla Gia Longa dała im radę, w nagrodę za co mogła się tu osiedlić. To pewnie ich potomkowie buńczucznie strzelali z armat do Francuzów, gdy ci zjawili się u wrót w 1859 roku. Jak wiemy, nic to nie dało i Francuzi rządzili Sajgonem i okolicami bardzo, bardzo długo.
Dziś po ich rządach pozostało parę budynków w europejskim stylu... i nic więcej.
Jednak ja przyjechałam tu raczej poplażować i objeść się owocami morza niż zwiedzać, więc wcale mi to nie przeszkadzało :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.