Jedna z niewatpliwych zalet mieszkania w zupelnie obcym kraju jest ciagle przelamywanie wlasnych oporow. Odkad na pierwszym roku studiow nauczylam sie jesc zielony groszek i flaki, doszlam do wniosku, ze zniose wszystko.
Ta postawa ratuje mnie w kazdym miejscu i o kazdej porze dnia i nocy. Wlasnie dzieki temu moge jesc zupe z prazonymi pszczolami, swinska skore, a takze te wszystkie paskudztwa w skorupkach.
Technika jedzenia: bierzesz wykalaczke w jedna lapke, a w druga malutka skorupke. Nabijasz paskudztwo na wykalaczke w takim miejscu, w ktorym sie nie urwie w najmniej odpowiednim momencie. Wyciagasz az do odwloku, ktory odrywasz, chyba, ze chcesz spozyc slimacze ekskrementy :P Jak juz masz calosc tego, co chcesz wlozyc do dzioba, na wykalaczce - maczasz w sosie rybnopikantnym i wsuwasz az sie uszy trzesa :)
Żywe? O_O
OdpowiedzUsuńnie, ugotowane :) No tak, zapomnialam napisac :D
OdpowiedzUsuńZUPA Z PRAŻONYMI PSZCZOŁAMI?
OdpowiedzUsuńŚWINKA MORSKA?
Moja świnka miała na imię Funky.. :/
Te małe ślimaczki są super. Z masełkiem i chilli... Mmmm... :) ostatnio byłam w miejscu, gdzie do wydłubywania ich ze skoruper dawali... agrafki!
OdpowiedzUsuńteż uwielbiam :) Niestety, w Kunmingu akurat ta przekąska jest mało dostępna :(
Usuń