2014-07-04

czajnik z długim dzióbkiem 長嘴壺茶藝表演

Wizyta w Chengdu u Piekielnej Fantazji, planowana była od dawna. Trzeba było zrobić tak, żeby nikt nie musiał na siłę brać urlopu i żeby mogło to być więcej niż dwa-trzy dni. Bo co można w czteromilionowym mieście zobaczyć w dwa dni?...
Było mi w sumie dość obojętne, co zobaczę. Wiedziałam, że wszystko będzie inne od Kunmingu i że na pewno nie zdołam zobaczyć wszystkiego, więc się nie nastawiałam. Miałam tylko jeden, najważniejszy punkt programu: pójść do chengduńskiej herbaciarni, napić się tam herbaty i zobaczyć pokaz herbaty kungfu, zalewanej w gaiwanach przy pomocy takich czajniczków, wypełnionych wrzątkiem:
O mojej herbatofilii wiedzą wszyscy. Koleżanka przywiozła mi nawet herbatę z Turcji. Znaczy normalną, fatalną czarną herbatę do parzenia esencji, dodawania wody i słodzenia. Brrrr. Ale turecka - bo wszyscy dostali coś z Turcji, a ja przecież musiałam dostać herbatę...
Dlatego siadłyśmy z PF w herbaciarni, dostałyśmy po gaiwanie z kiepską zieloną herbatą, postawiono przy nas wielgachny termos i rozpoczęło się przedstawienie. Obejmowało oczywiście nie tylko pokaz herbaciany, ale i całą masę innych tradycyjnych atrakcji; o nich jednak kiedy indziej, teraz skupię się na samej herbacie.
Po pierwsze: czajnik. Nigdzie poza Syczuanem takich nie widziałam. Dzióbek... nie, dzióbsko! ma chyba z metr długości, a mistrz herbacianego kungfu wywija nim jak mieczem, by na koniec z wielką precyzją nalać wrzątek do gaiwana. Wygląda to tak:

Przy czym nasze przedstawienie od powyższego różniło się użytkowością. Znaczy - artysta zszedł ze sceny, podchodził do poszczególnych stolików, dolewał sobie wrzątku z termosów i uzupełniał w ten malowniczy sposób płyn w czarkach. Czyli było na co popatrzeć, ale sztuka zachowała aspekt użytkowy. Ba! Właśnie dzięki tym akrobacjom i długości dzióbka, temperatura wody spada, dzięki czemu zielone czy kwiatowe herbaty, tak popularne w Chengdu, są zaparzone lepiej niż gdyby to uczynić wrzątkiem!
Jeśli porównać tego typu przedstawienie z tradycyjnym parzeniem herbaty czarnosmoczej czy puera - w tych dwóch ostatnich dużo ważniejsze są rzeczy drobne i poprawna obsługa licznych imponderabiliów. Herbata podawana w gaiwanie jest łatwiejsza - wystarczy zalać wodą, pić, a potem znów zalać wodą... Nie ma tu siteczek, szczypców, niuchaczy (jak uroczo można nazwać czarki do wąchania) i tych wszystkich ceregieli. Zadbano więc o to, by ta nudna zielona herbata też była ciekawa. I jest! Taniec z czajnikiem, nieprawdopodobne, akrobatyczne wręcz pozy - to rzecz warta zobaczenia. Sama nie porwałabym się na próbę powtórzenia tego tańca, ale jego piękno mnie doprawdy urzekło. Ponoć akrobaci herbaciani piękno pokazu opłacają oparzeniami na całym ciele, głowy nie wykluczając. A ja narzekałam na poparzone gaiwanem paluchy... Tak samo, jak ci akrobaci, rozumiałam, że muszę ćwiczyć na wrzątku, bo ciało musi się do niego przyzwyczaić. Inaczej przy pierwszym zetknięciu z gorącym naczyniem, zapewne wypuściłabym je z dłoni. U mnie groziłoby to tylko potłuczeniem czajniczka czy czarki, u nich - oblaniem wrzątkiem siebie i gości. Ech...

2 komentarze:

  1. Rzeczywiście Chengdu ma swoista herbaciano-wypoczynkowa atmosferę. W parkach publiczych miaszkańcy miasta odpoczywaja delektujac się ''zielonym złotem'' i chrupią ziarna słonecznika i dyni.

    Taki spektakl z czajnikiem istniał dawno temu w jednym z teatrów wystawiajacych Operę Pekińska, oczywiście w Pekinie. Nie wiem czy jeszcze istniej, było to dość odległe czasy.

    Spotkać też można go było w starym Pałacu Letnim. Odnowiły mi się wspomnienia!

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie w Chengdu widziałam taki pokaz po raz pierwszy na żywo. Zakochałam się oczywiście od pierwszego wejrzenia :)

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.