Dziś Święto Latarni. Z tego powodu będziemy oczywiście jeść tangyuany, czyli "knedle" z mączki z kleistego ryżu ze słodkim nadzieniem. Bywają również takie bez nadzienia, ale nadzieniowe są pyszniejsze milion razy :) Zazwyczaj podaje się je w słodkiej zupie; u nas najczęściej jest to po prostu woda po gotowaniu tangyuanów osłodzona brązowym cukrem albo "zupa" ze sfermentowanego ryżu zwana u nas "słodką wódką" (pachnie trochę jak "winko" drożdżowe).
Dziś jednak ZB podał mi je w jeszcze smaczniejszej wersji: usmażone w głębokim oleju, złociste i chrupiące.
To jednak, co powinno Was najbardziej zaskoczyć, to to, że właśnie przygotowuję tradycyjną kunmińską świętolatarnianą kolację i nie są to tangyuany, ani gotowane, ani smażone. Są to... pierogi.
W całych Chinach pierogi jada się w wigilię chińskiego Nowego Roku, lepi się je wspólnie, takie to symboliczne i w ogóle. Tak, tak. W Kunmingu na noworocznym stole może zabraknąć pierogów, ale w Święto Latarni - nigdy. Może dlatego, że ostatni dzień obchodów noworocznych był jednocześnie ostatnim dniem laby i ostatnią okazją do zrobienia czegokolwiek wspólnie, całą rodziną? Może dlatego, że wielka kolacja wigilijna obejmowała chuiguo, więc na pierogi już żywcem miejsca nie było? A może po prostu dlatego, że pierogi - tak ważne dla Chińczyków północnych - na Południu mogły spokojnie zaczekać do ostatniego dnia obchodów i nikt za nimi specjalnie nie tęsknił?
Nie wiem. Ale wiem, że kupiłam pół kilo "skórek" pierogowych, kilo mielonego i naręcza zieleniny. Będzie pysznie!
PS. Zaczęłam współpracę z portalem Blogerzy Ze Świata. Dzisiejszy wpis, w trochę zmodyfikowanej wersji, znalazł się i tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.