Istnieje w chińskim idiom 知足常樂 [知足常乐] zhīzúchánglè, który można przetłumaczyć mniej więcej jako bycie ustatysfakcjonowanym z tego, co się ma. Dosłowne tłumaczenie byłoby czymś w rodzaju: wiedzieć, [że] wystarcza - ciągła radość. Co jest najciekawsze, jeśli zostawimy tylko pierwsze dwa znaki: 知足 zhīzú - znaczenie sformułowania pozostanie to samo!
Słowo to mnie zachwyca. Nie tylko dlatego, że naszych siedem słów zostaje tu pięknie podanych w zaledwie dwóch, ale przede wszystkim dla bardzo, bardzo wielu implikacji wyboru tych akurat dwóch znaków.
Zacznijmy od 知 zhī. Oznacza wiedzieć, postrzegać, rozumieć. O ile polskie sformułowanie dotyczące wspomnianej wyżej satysfakcji wiąże się z uczuciem zadowolenia, jego chiński odpowiednik kładzie nacisk na wiedzę, dostrzeżenie i zrozumienie. Czego? Ano przede wszystkim tego, że ma się wystarczająco - 足 zú. Który to wyraz znaczy nie tylko "wystarczający", ale również zaspokoić, osiągnąć i... stopa. Ileż tu ścieżek dla rozhasanych myśli! To, co osiągnęliśmy jest wystarczające. Pozwólmy, by zaspokoiło nas i wystarczyło nam to, co osiągnęliśmy. Ale też: tak długo, jak długo posiadamy stopy (pewnie również ręce, ale niech tam), możemy osiągnąć wszystko to, co powinno nam wystarczyć. Oczywiście - Chińczycy zazwyczaj w ogóle nie patrzą na cielesne znaczenie tego znaku w powyższym kontekście, ja jednak uważam to za dodatkowe podkreślenie tego, jak niewiele nam tak naprawdę potrzeba. Mam stopy - mogę pójść, dokąd chcę, mogę odejść, mogę odwiedzić, mogę pracować, mogę odpoczywać. Jestem wolny. Nie udało mi się wprawdzie znaleźć żadnej sensownej etymologii i wytłumaczenia, dlaczego akurat stopa została związana z poczuciem zadowolenia i wystarczalności, ale dla mnie wytłumaczenie szłoby właśnie w tym kierunku.
Chińczycy powiadają 知足常樂,能忍自安 - bądź zadowolony z tego, co masz, a będziesz w stanie znieść [niepowodzenia] i osiągnąć wewnętrzny spokój. Zrozumieć, że to, co posiadam, jest dla mnie wystarczające, może być nie tylko źródłem radości, zwłaszcza, jeśli połączymy je z wdzięcznością do świata za wszystkie jego dary. To również uzmysłowienie sobie własnego bogactwa. Zgodnie ze słowami jednego z mistrzów buddyjskich zadowolenie z tego, co się ma to pierwsze bogactwo, brak chorób to pierwsza cenna rzecz, dobrzy przyjaciele to pierwsza bliskość, a nirwana to pierwsza radość*. Są ludzie, którzy posiadłszy bogactwa nadal są ubodzy; inni niby nie mają wiele, a są bogaci. Można pójść też dalej: jeśli jesteś zadowolony z tego, co masz, masz pokój w sercu. Nie zazdrościsz sąsiadowi, nie idziesz na wojnę, nie kradniesz ani nawet nie idziesz do kasyna. Nie musisz niczym ryzykować, żeby tylko mieć więcej. Nie jesteś niewolnikiem własnych żądz.
No i jeszcze jedno: to nie tylko kwestia odczuwania poszczególnych chwil, ale też pewnego rodzaju ciągłości przekładającej się na styl życia. Dziś zjem ryż z jakimś warzywkiem, jutro wystawną kolację, pojutrze mogę poprzestać na kanapce - każda z tych potraw da mi takie samo szczęście sytego żołądka. Jeśli mam wystarczające środki, by coś zjeść, mieć kapotę i dach nad głową - to wystarczy. Świetnie mieć więcej i nie bać się o jutro, ale kiedy już nie boję się o jutro, czyż muszę koniecznie chcieć jeszcze więcej? Wiedząc, że mam wszystko, czego mi trzeba, mogę wieść życie spokojne i pełne satysfakcji, nie dając się chorym ambicjom, oczekiwaniom osób trzecich ani własnym.
Od paru lat codziennie budzę się i dziękuję światu za to, że on jest i że jestem w nim ja. Że jest ZB i Tajfuniątko, że istnieje herbata wypijana w deszczowe popołudnie w miłym towarzystwie, mili goście i że mieszkam nad Szmaragdowym Jeziorem...
A wszystkie te rozkminy to dlatego, że na ścianie w Lushi wisiała taka oto ozdoba:
*知足第一富,無病第一貴,善友第一親,涅槃第一樂 - słowa Sosekiego Musō.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.